Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 35. Nieboski bałagan

Piekło zmieniło się w siedlisko bałaganu oraz chaosu i chociaż kogoś mogło to bawić, Lucyfer był tak wkurwiony, że para prawie buchała mu z uszu. Zamiast tego na niebie kłębiły się krwiste chmury, przetykane bordowymi piorunami wściekłości Króla.

Samael stanął przed nim, jego maska zniknęła.

– Nie wiedziałem, że było między nami aż tyle pierdolonych zdrajców – warknął. Pierś unosiła mu się gwałtownie, twarz miał ściągniętą w ohydnym wyrazie wściekłości... a także poczucia winy. – Jestem takim skończonym...

– Milutkim i cieplutkim demonem – wtrącił Lucyfer. Szarpnął za swoje własne włosy i popatrzył z przejęciem na Samaela. Aeszma pilnował swojego księstwa, ponieważ garść z inkubów opowiedziała się po innych stronach, przez co dwór się zdestabilizował. – Wszyscy, kurwa, możemy sobie wytykać palcami winę, Sam. Ja w szczególności i nim mi przerwiesz, wiem że odpokutuję swoje, ale też zrobię wszystko, by pozostałe demony czuły bezpieczeństwo. A obaj dobrze wiemy, że teraz będzie o to ciężej.

Ten, którego rolą było oskarżać i rozsądzać przymknął powieki, bo już sam nie wiedział, w jaki sposób poradzić sobie ze swoim umysłem.

Lucyfer nie mógł patrzeć na zjadające go wyrzuty sumienia.

– Samaelu...

– Wiem – wtrącił się spiesznie. – Naprawdę wiem, że jesteśmy potężni, ale nie wszechmocni. Bezczelnością byłoby tego pragnąć.

– Pragnijmy więc pokoju dla nas wszystkich. – Lu uspokajał się, uspokajając jego. Ujął w dłonie twarz Samaela i z powagą spojrzał mu w oczy. – To pierwsza batalia, która nie kończy jednak najważniejszego. Odpokutujemy za krótkowzroczność. Wszystkie płomienne istoty i nasi ludzie będą mieć szczęśliwe zakończenie. Choćbym miał sczeznąć w piekle.

Zaskoczony Samael odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się pełną piersią. Ten śmiech był tak oderwany od aktualnej rzeczywistości, że demony spieszące do swoich zadań na sekundę przystanęły. Obejrzeli się na tę dwójkę, część czuła gorycz, ale część nadzieję. Tak silny lud, jak ich władcy.

– Nie damy się złamać, samobiczowaniem niech zajmą się anieli – obiecał Samael. – Przejdźmy przez wszystkie straty i zwycięstwa. Mammon wkrótce powinien się zjawić.

Droga do sali narad, która była na parterze pałacu Króla, trochę im się dłużyła. Demony, liczniej zebrane na terenach lucyferowych, z wolna nabierały odwagi i podchodziły do przywódców. Nie mieli zamiaru nikogo odprawiać, zwłaszcza teraz. Nie ważne, o co im chodziło – doradzali, rozkazywali i dawali wsparcie.

– Czy teraz... – demonica Lamii spojrzała na nich z taką nadzieją, że Lucyferowi prawie pękło serce. – Mogę już zejść na Ziemię? Do niego? Nic mu się nie stanie?

Wykręcała palce jak nerwowa uczennica, jej niskie, krągłe ciało drżało w nerwowym oczekiwaniu. Lu wyciągnął ku niej dłoń, złapała ją z przestrachem i niewielkim uśmiechem.

– Kochajcie się, jakby jutra miało nie być i krzycz o pomoc, cokolwiek by się nie działo, dobrze? – Skwapliwie przytakiwała, a na jej pulchnych wargach rósł uśmiech. – Jeśli znasz kogoś z tym samym strachem w sercu: przekaż im te słowa. A przede wszystkim, uważajcie na siebie, dobrze? Miejcie pod ręką broń, bądźcie czujni i zawsze wołajcie.

Demonica prędko pocałowała jego policzek i odfrunęła na swoich skrzydłach przypominających płatki astrów.

– Byleby mieli czas na zawołanie.

– Wiedząc, że ściany między naszymi światami są tak cienkie, mając świadomość, że nasłuchujemy? Zrobią wszystko, żeby dotrwać do przybycia kawalerii – powiedział stanowczo Lu. – Gdy masz przy sobie...

Urwał zakłopotany, a na twarzy Samaela wykwitł niepokojąco szeroki uśmiech.

– Ani mi się waż – warknął Lucyfer.

– Nic nie mówiłem, kochasiu.

– Wciąż jestem twoim Królem.

– W momentach zbitego bezpańskiego psa... – Mammon spojrzał na niego krzywo, gdy spotkali się w trójkę przy głównym wejściu do pałacu. – Money, też byś tak go nękał.

– Dzięki, wolę życie w wygodzie i bezpieczeństwie. Mój Królu – skłonił się przed nim.

– Jakbyście z diabłem nie siedzieli, to bym was do niego wysłał – westchnął Lucyfer.

W sali narad czekał na nich już jeden z gabrielowych aniołów i, co najbardziej zaskakujące, Yorra. Arcydemonica miała niezadowolenie wymalowane na twarzy, gdy patrzyła na rozłożone na blacie stołu rozrysy sfer niebiańskich, piekielnych i Ziemi. Wraz z Berithem i Kallixem zawsze rzucała się w poprzek zasadom, a teraz była tu z nimi, by sprzątać bałagan po tych, którzy faktycznie wywołali burdel.

– Królu – przywitała się z nim niechętnie, obcinając go chłodnym spojrzeniem. – Berith poległ, Kallix sprząta to, co zostało z jego księstwa.

Lucyfer nie mógł być bardziej zdziwiony i wyczuł, że Samael podziela te odczucia. Lu czuł wystarczająco dużo śmierci, że nie mógł rozróżnić kto poległ.

Yorra wyprostowała się, a tatuaże–węże oplotły się wokół odsłoniętych żeber. Dwanaście miedzianych opasek zdobiły oba przedramiona, a cienki choker obejmował gardło. Zawsze skupiona na kłamstwach, krzywdzie i gwałtownej naturze przenigdy nie dbała o porządek rzeczy. Nieskończone piękno oraz niedola, którymi mogła obdarzyć w dowolnym momencie wyglądały teraz jak odległe echo, choć zawsze mocno przebijały się przez aurę demonicy. Zupełnie tak, jakby Lu patrzył na odmienioną istotę.

– Co się stało, Yorro?

Drgnęła jakby ją dźgnął. Pewnie wolałaby takie rozwiązanie.

– Hannya oszukiwały także nas – warknęła zezłoszczona. – Zawsze ściśle współpracowałyśmy, a As... – Prychnęła, przesuwając dłonią po kanciastej twarzy z arystokratycznym nosem, jakby starała ściągnąć z siebie niesmak. Uroborosowe oczy popatrzyły wprost na Upadłego. – Wszystko bym zaakceptowała, ale nie oddanie się pod dowództwo pieprzonej Przepaści – splunęła tymi słowami, patrząc z niechęcią na Lucyfera. – Wolimy z Kallixem już służyć tobie i nękać ludzi na tyle, na ile można.

– Szalenie gorące ogłoszenie swojej wierności – mruknął pod nosem Money. Yorra na niego syknęła, a on się uśmiechnął przymilnie, aż niemal zabrzęczały wszystkie monety królestwa.

– Przewroty nie są złe, gdy brzmią zabawnie. – Yorra przewróciła oczami. Jej długie do ziemi, bursztynowe włosy wydały syczący dźwięk. – To, czego chce Nienazwany, jest zbyt skrajne.

Lucyfer zbliżył się do niej, a anioł Gabriela odsunął się przezornie na kilka kroków. W spojrzeniu Arcydemonicy zobaczył, że żałowała tych słów.

– Kiedy z tobą rozmawiał? – zapytał słodkim, łagodnym głosem. Czuł, że jego ciało działało podświadomie: rysy wygładziły się i wypiękniały, stając się tak powabne, aż nierealne. Nikły blask wychodził z jego skóry, imitując najmniejszy ułamek światła skrzydeł.

Mina Yorry zmiękła. Nawet jeśli nie pałała do niego sympatią, przez większość czasu mając w poważeniu autorytet Upadłego, nie nienawidziła go. A skoro nawet najmniej przychylna demonica stawała przy nim bez broni, bardzo to doceniał i nie miał zamiaru się wkurwiać.

No, nie na nią i nie teraz.

Yorra ze skandalicznie głośnym zgrzytem odsunęła krzesło i klapnęła na nie z westchnięciem. Samael przywołał dzban niebiańskiego nektaru, polewając wszystkim po kielichu. Podał Yorrze pierwszy, co przyjęła z zaskakująco szczerym uśmieszkiem.

– Ciężko powiedzieć, kiedy to dokładnie było. Czasem... Czasem z Kallixem mieliśmy wrażenie, że często do nas mówi – wyznała. Te słowa wywołały w Lucyferze złość nie tylko do Nienazwanego, ale i siebie. Zawsze uważał ich za skorych do zdrady, splunięcia mu w twarz... Ale się przeliczył, bo pomimo ich natury, obstawili inaczej.

– Zrobiliście kiedykolwiek coś dla niego? – zapytał Samael, siadając tuż obok niej. Popatrzyła na niego niechętnie, ale zaprzeczyła bez zawahania.

– Kusiło, zwłaszcza przy głupich drobnostkach, ale mieliśmy siebie z Kallixem. Przepaść jednak nigdy nie próbowała zaatakować nasze demony w odwecie.

Lucyfer przytaknął, ostrożnie biorąc łyk nektaru.

– Musiał wierzyć, że kiedyś się złamiecie perswazją nie zastraszeniem. – Przyjrzał się demonicy, która z zamyślonym wyrazem twarzy i mocno zmarszczonymi brwiami patrzyła na powoli obracający się szkic Ziemi. – Wiem, że Berith był trochę waszym przyjacielem, czy próbował coś wam zrobić?

Przez jej twarz przemknęła najbardziej zaskakująca emocja: wyrzuty sumienia.

– Kilkukrotnie chełpił się swoimi planami, ale mieliśmy wrażenie, że to tylko zwykłe pierdolenie sfrustrowanego demona – powiedziawszy to, praktycznie na raz wypiła całe wino. – Zbywaliśmy to raz za razem, a skończyło się na tym, że zrealizował je wszystkie. A teraz Kallix zabił skurwiela, As-Hannya przepadła i większość ich legionów padła jak muchy. Garstka ocalałych są jak demony we mgle.

– Czy jesteście w stanie z Kallixem zapewnić im schronienie? – zapytał Lucyfer, wspierając dłonie o stół. Szkic Piekła powiększył się, zajmując całą przestrzeń. Rysunki pokazały tereny księstw tej czwórki demonów.

– Tak, kilkoro naszych też poległo, z różnych względów – odparła oględnie, a oni nie dopytywali. Rozumieli, bo w każdej ze stron był taki przypadek. – Jeśli będzie się coś działo, zgłosimy.

– Wszędzie znajdzie się miejsce, dajcie nam znać. – Money oparł się przedramionami o zagłówek krzesła. – Kopalnie są niespokojne, ale na obrzeżach wygospodarujemy tyle przestrzeni, ile będzie trzeba. I, pospieszam z niezadanym, nie jest źle, ale ograniczamy ilość demonów i aniołów w obrębie pięciu kilometrów wokół głównego szybu. Prewencyjnie.

Zebrani przytaknęli bez poddawania jego słów w wątpliwość. Mammon cenił złoża, ale wiedział, że leżące odłogiem bez załogi nie mają żadnej wartości.

– Jeśli mogę już... – Anioł rozejrzał się, upewniając się, że koniec piekielnych tematów. Lu dłonią pokazał, by mówił. Podsumował ilość strat po obu stronach, rozdysponowaniu strażników nad tymi Zakonnikami, którym aktualnie wymazuje się pamięć, a także o jeńcach. – Problemem jest to, że Raguel i Uriel wygodnie zaginęli.

– Nie można wygodnie zaginać – Samael skrzywił usta. – Można wyrżnąć piętnaścioro strażników i spieprzyć diabli nawet nie wiedzą gdzie.

Anioł przytaknął z wyraźnym zmęczeniem.

– Jeśli tak to chcesz ująć – odmruknął. – Berith, i Nisroh zginęli, możliwe także że Deferiel, ale kilkoro z Aniołów Zmienności walczyło w zwierzęcej formie.

– Spokojnie, sprawdźcie najpierw czy któreś ze zwłok do niego należy. Równie dobrze może mieć kłopoty i trzeba mu pomóc – odparł Lucyfer, a anioł przytaknął w zgodzie. Deferiel nigdy nie brzmiał mu na zdrajcę, on i jego aniołowie skupiali się na pomocy aniołom patronującym zwierzętom. Lu szczerze wątpił, by tak stronnicze istoty przejmowały się takiego rodzaju konfliktem.

– Pojmaliśmy Felicjana i Uriel. Oboje w śpiączkach rafaelowych, nie mogliśmy sobie z nimi poradzić.

– I tak brawo, że ich złapaliście – Money poklepał anioła po plecach. Światłoskrzydły chrząknął coś w zakłopotaniu.

– Poszły się mi jebać wszystkie teorie, że aniołowie ziemi będą skupieni na ochronie ludzi – warknęła Yorra, ściskając nasadę nosa. Fakt, Felicjan, na równi z Deferielem, oddany był Ziemi... ale najwyraźniej miał swoje za uszami. Zebrani w sali narad mieli z nimi małą styczność, bo ci rzadko odwiedzali Niebo czy Piekło.

– Przygotowujecie wszystko na procesy? – zapytał Samael. Lucyfer wstał razem z aniołem, dla którego był to jak sygnał do pędzenia do dalszej pracy.

– Będziemy informować – obiecał. – Damy znać wszystkim chwilę przed, żeby nie było zamieszek.

– Dobra myśl. Jeśli aniołowie będą czegoś potrzebować, nie wahajcie się. – Anioł wyglądał na zaskoczonego, co niemal obraziło Lucyfera. Szybko jednak jego twarz nabrała pełnego wdzięczności wyrazu. – To nie tylko wasz bałagan, gołąbeczku. Syf wylał się z każdej strony.

Światłoskrzydły skłonił się przed nim głęboko, jakby był mu wprost podległy. Nawet Yorra uniosła brwi ze zdziwienia, gdy anioł z cichym pożegnaniem zniknął.

Lu szybko otrząsnął się z tego i rozgonił zgromadzenie, zachęcając do działania w swoich księstwach i utrzymywania ciągłego kontaktu.

– Lucyferze. – Yorra spiesznie złapała go za ramię, nim wszyscy się rozeszli. Spojrzał na nią uważnie, pochylając się ku jej słowom. – Wątpię, żebyśmy byli jedynymi, którzy nie ulegli podszeptom Nienazwanego. I wątpię, czy przy ostatniej walce oni nie zwrócą się przeciwko nam.

Lu złapał dłoń Yorry, ściskając ją delikatnie.

– Wówczas pożałują, że chcieli skrzywdzić nas i nam bliskich.

Na ustach Arcydemonicy wykwitł tak sadystyczny uśmiech, że w imieniu ich wrogów poczuł cień współczucia. Wyłącznie cień i tylko na dwie sekundy.

Niech sczezną, gdziekolwiek trafią.

Ta myśl miała go uskrzydlać w drodze do Gabriela, ponieważ wspólnie chcieli wyruszyć w stronę Michaela i Anahery. Zatrzymał się jednak przez myśl o kobiecie – przez uświadomienie sobie, gdzie właśnie będzie to sczeźnięcie. I czy przypadkiem nie nakarmią potwora.

Gwałtownie obrócił się na pięcie, prawie tratując ogrodnika Fleeksa. Poklepał oszołomionego biedaczynę po policzku, biegnąć w stronę swojego gabinetu.

Mam prośbę, posłał myśl w przestrzeń. Ku jego złości Nienazwany zamruczał:

Dla ciebie wszystko.

Zdechnij.

Oprócz tego. Lucyfer wyobrażał sobie, że gdyby mógł, Nienazwany przewracałby teraz oczami. Po co ci te twoje dwa, żałosne...

ZDECHNIJ.

Niewkurzanie Przepaści powinno być jego głównym celem, aczkolwiek Lu naprawdę sam był jak nad przepaścią. Tak wielu rzeczy trzeba było dopilnować i jeszcze więcej wypuścić z rąk, żeby całokształt nie rozbił się z trzaskiem. Ponowił prośbę i tym razem odpowiedziały mu dwa elektryczne bączki.

Lilin i Lilu zjawili się w jego gabinecie bez tchu, z włosami postawionymi prawie na sztorc, błyskawicami przecinającymi ich ciała.

– Spokojnie, spokojnie – zawołał Lucyfer. Z wahaniem rozejrzał się po gabinecie, ale oprócz kilku małych pęknięć na rzeźbie, która wcale nie była Michaelem, gabinet został nienaruszony. – Moja wina, wybaczcie.

Wymienili między sobą spojrzenia.

– To nic, po prostu baliśmy się, że coś ci jest – wyznał spiętym głosem Lilin.

Różnili się jak księżyc oraz gwiazdy, jednak obaj byli do samego końca wierni i dzielni. Chociaż ich esencja demoniczna zawsze krzyczała chwała kobietom i tylko im najchętniej podlegali, w bonusie chętnie nękając złych ludzkich mężczyzn – Lucyfer wiedział, że dwójka rozrabiaków była gotowa zginąć za im najbliższych.

Z wszelkich niskich demonów, im ufał wyjątkowo mocno. Zwłaszcza, jeśli chodziło o bezpieczeństwo kobiety... ich kobiety.

– Potrzebuję, żebyście po swojemu poszukali informacji o Kluczu – poprosił napiętym głosem. Gestem zawołał ich za sobą, kierując swoje kroki ku drugiej sali. – Wasza szybkość i nieszablonowe myślenie daje mi nadzieję, że traficie na coś nowego.

– Nowego? – zapytał niepewnie Lilu.

– Tak, zwróćcie uwagę na przenoszenie szaleństwa. – Zerknął przez ramię, gdy obaj gwałtownie wessali powietrze. – A także o Kluczu zniewalającym inną istotę.

Bliźniaki wyglądały na o krok od zemdlenia lub zgonu. Nawet ich ametystowe oczy zblakły z przejęcia.

– Królu, jesteś pewny, że to właśnie my mamy się tym zająć? – Lilin ostrożnie zbliżył się ku niemu, jakby uważał, że to jego dotyczyło to szaleństwo. – Wiesz dobrze, że my się szybko rozpraszamy.

– I gubimy.

– Zwłaszcza w kobietach.

– Nie myślałeś, żeby...

– Moje drogie kłopotki – przerwał im. Uniósł uspokajająco dłonie i uśmiechnął do obu z ojcowską czułością. Długie, ciemne włosy w prostych jak drut falach opadły im poniżej pasa, lekko najeżone z elektrycznego napięcia. – Macie nosa do tarapatów, więc kto jak nie wy?

Zaszurali stopami, niepewni jak zareagować na tę przewrotną pochwałę. Pasowała do nich idealnie i już troszeczkę rosły im piórka.

– Dobrze, ale czy mamy przeszukać Watykan? – zapytał nieśmiało Lilu, kołysząc się na piętach.

Napięcie i niesłabnąca energia powracała do ich ciał. Obaj byli o krok od wystrzelenia stąd niczym pioruniaste pociski.

– Co wy macie z tym Watykanem? – roześmiał się, kręcąc głową. Popatrzyli na niego z uwielbieniem. – Kłopotki, do Watykanu pójdę ja – entuzjazm zbladł – ale wy macie przeszukać cały pozostały świat – stuwatowe uśmiechy w zamian. Lucyfer na prawdę starał się nie rozczulać na ich widok. W końcu to, koniec końców, śmiercionośne demony, psiamać.

– Zaczniemy od bibliotek naszego władcy – obiecał rozsądnie Lilin. Uderzył pięścią w otwartą dłoń i kiwnął głową. W myślach formował mu się już solidny plan. – Ashmodai ma tyle świstków, że coś tam musi się znaleźć.

– Dlatego tu jesteśmy – odparł z zadowoleniem.

Lucyfer sięgnął w stronę panelu, do którego przyłożył dwoją dłoń, w której naciął środkowy i wskazujący opuszek palców. Panel wyczuwając jego krew ustąpił z zabezpieczeń i odsunął się. Płynny wosk parował, czekając do użycia. Lu miał tam przygotowane najważniejsze dokumenty w razie awaryjnych sytuacji.

Wylał wosk na glejt upoważniający do wejścia na teren każdego księstwa, palatium i najbardziej zawszawionej dziury wszechświata. Przycisnął do tego swoją pieczęć i dał jej kilka sekund na wyschnięcie.

– Potwornie staramy się nie zerkać ci nad ramieniem, nasz królu...

– Ale ciekawość nas zżera – stęknął Lilu, dokańczając za swoją drugą połówkę. Zerkając nad swoim ramieniem zauważył, że patrzyli na wszystko, tylko nie na niego i skrytkę. Lucyfer roześmiał się pod nosem.

– Już, już. Nie obciąłbym wam tych pięknych loczków za zerknięcie – uśmiechnął się krzywo, gdy Lilin niepewnie przytrzymał swoje długie pasma. Przekazał im glejt, na który spojrzeli jak na jadowitego węża, który zmieniłby ich spermę w kamień. – Proszę was o dyskrecję, ale jeśli nie będziecie mogli, wprowadźcie strażników miejsc oględnie. Nie chcę wzbudzać paniki.

Większej niż jest.

– Ani nienawiści do waszej kobiety – mruknął domyślnie i całkiem ponuro Lilin. Obaj spojrzeli na niego z przerażającą, niepasującą do nich powagą. – Królu nasz, nigdy nie byłeś... taki. Taki bliski. Jeśli możemy cię takiego zatrzymać i do tego pomóc jakiejś kobiecie, staniemy na wysokości zadania.

– Prędzej padniemy niż zawiedziemy – przyrzekł Lilu.

Lucyfer z cieniem smutku pokręcił głową. Stanął o krok od nich i położył dłonie na ich policzkach.

– Macie być bezpieczni, dobrze? Zależy nam na jak największej ilości informacji o Kluczu, ale moja pani by mi urwała co nieco, gdybym was naraził.

Te dwie strony błyskawicy uśmiechnęły się maniakalnie.

– Kobiety, wspaniałe są, czyż nie?

I zniknęli z głośnym trzaskiem oraz unoszącym się powoli w powietrzu zapachem ozonu.

– Żeby tylko świat został na swoim miejscu po ich poszukiwaniach – Lu mruknął do siebie, rozmasowując napięcie w karku.

Machnął dłonią, a panel wskoczył na swoje miejsce. Król przymknął powieki i wsłuchał się w siebie – w echo Piekła, Głębin oraz trzech najważniejszych osób w jego rozwleczonej egzystencji.

Królestwo powoli się wyciszało, demony wszelkiej maści stawały na wysokości zadania, wyczuwał także kilkoro aniołów, jacy przyszli z pomocą. Przepaść wręcz drzemała przez całą przemoc, jaką mogła spić ze wszystkich światów. Nienazwany podrygiwał, ale również był ospały.

Tuż przy jego sercu Gabriel świecił najmocniej, Lucyfer od razu poczuł jak mocno przejęty i zmęczony był. Wrócił niedawno z Ziemi i, tak jak i Lu, słabo odbierał echo życia Michaela oraz Anahery. Uspokojony tym, że w Piekle zostanie kamień na kamieniu, przeniósł się do Palatium Archanioła.

Siche stał koło niego, dysząc ciężko. Loczki miał przyklejone do czoła oraz karku, ciężkie od atramentowej krwi.

– Aż mam cię ochotę utulić do snu – odezwał się Lucyfer, omiatając spojrzeniem sylwetkę anioła.

Roześmiał się bez tchu, prawie nonszalanckim gestem odgarniając włosy do tyłu.

– Tylko jeśli mogę być większą łyżeczką. – Uśmiech miał tak psotny, jak zawsze, ale Lu widział skrajne zmęczenie anioła.

– Poważnie, Siche. – Ten aż wzdrygnął się zaskoczony, gdy usłyszał troskę w głosie Upadłego. Położył mu dłoń na chłodnym naramienniku. – Powiedz mi tylko, gdzie znajdę Gabriela i idź odpocząć. Jak zmęczeni są wasi aniołowie? Czy potrzeba wysłać...

– Jeśli chcesz, żeby spał spokojnie, daj mu oddychać, inaczej będzie mieć mokre sny – powiedział kwaśnym tonem Jibril. Siche jęknął coś pod nosem niezrozumiałego, gdy obaj spojrzeli w kierunku Archanioła. – Idź, Siche. Sprawdź czy aniołowie Uriela się trzymają i co im trzeba.

Zastępca trzasnął butami i prędkim krokiem oddalił się w kierunku pałacu Michaela oraz reszty oddziałów.

Spojrzenie Lucyfera oraz Gabriela spotkały się. Archanioł wyglądał na strapionego – wciąż miał podpaloną część ubrania. Lu gotów był przysiąc, że minęły eony od wybuchu Michaela.

W dwóch dużych susach Gabriel doskoczył do niego, żeby zamknąć go w silnym uścisku. Lu gładził uspokajająco jego kark, gdy Archanioł trzymał się go niczym tonący. Przyjmował na siebie całe zmartwienie, rozdzierające w pół ciało towarzysza. Jibril z przejęciem szepnął cicho o tym, jak dzielny był demon Ashmodaia, jak skory do poświecenia dla swojej partnerki.

– Ludzkie kobiety mieszają nam w głowach, czyż nie?

Gabriel prychnął na te słowa.

– Bardzo słabo mogę wyczuć... – Przełknął ciężko ślinę, umykając spojrzeniem od poważnych oczu Lu. – Wiem, że gdzieś są. Ale, kurwa, nie mogę ich dokładnie zlokalizować.

Przekleństwa coraz gładziej wyskakiwały z gardeł Archaniołów. Najwyraźniej stały się jak niewygodne buty, które trzeba rozchodzić.

– Są razem, więc są bezpieczni – odparł Lucyfer, próbując jednocześnie pocieszyć siebie i jego. Gabriel o tym wiedział, a mimo to pokiwał głową z lekko zrezygnowanym westchnieniem.

Uśmiechnęli się do siebie w jednym momencie, bo praktycznie na raz wzięli wdech, żeby coś powiedzieć. Jibril wyjawił, że aniołowie zostali postawieni w gotowości działania do wszystkiego. Trudno mu było myśleć o zabitych i zdradzonych – sama myśl o obłudnych uśmiechach przykładała ciężar do jego barków. Lucyfer nie pocieszał go, wiedząc, że Gabriel potrzebował działania w ramach rekompensaty.

Może jeszcze kilku pocałunków Anahery dla ukojenia duszy. Widok marudy Michaela też by pomógł...

Pracowali godzinami nad reperowaniem zniszczeń, sprawdzaniem ogólnego stanu aniołów Uriela i rozkładaniem obowiązków. Lwia część chciała pomóc Mammonowi w Kopalniach.

– Ten rodzaj fizycznej pracy ich wyciszy – Gabriel szepnął do Lucyfera cicho. – Sami sobie nie ufają w obliczu ludzi, dlatego też głęboko w gruncie...

– Money niekoniecznie zrzuci ich na dół – ostrzegł Lu. – Jeśli będzie mieć co do nich wątpliwości, nawet nie dopuści ich w pobliże Kopalni, a co dopiero w dół.

Gabe rozumiał i nie naciskał. Aniołowie potrzebowali jednak jakiegoś celu, żeby nie rozsypać się w nicość. Obaj robili w końcu to samo, odkąd zginęła ostatnia istota związana z Zakonem i przewrotem przeciwko Kotwicom, nie spoczęli.

– Są w Piekle. – Zaskoczony Gabriel wyprostował się na całą swoją wysokość, skrzydła mimowolnie wyrwały się mu na wolność.

Obaj na raz wkroczyli do Pałacu. Lucyfer wsłuchał się w echo budynku i poprowadził Gabriela w kierunku ich towarzyszy.

– Jesteście... – Lucyfer urwał z zaskoczeniem wchodząc do łaźni w swoich sypialniach. Michael z wybitnie ponurą miną delikatnie mył włosy półśpiącej Anaherze. – Cali?

– Tak – wychrypiał ciężko Archanioł, patrząc na nich z tak wielką gamą emocji, że Upadłemu ścisnęło się gardło. Gabriel szturmem wpłynął do basenu, zbliżając się do mokrej pary.

Anahera skakała między nimi spojrzeniem, przez kilka długich chwil kompletnie nieruchoma. Dopiero gdy Gabriel porwał ich dwoje w objęcia, przez które mógłby urwać komuś głowę, coś w twarzy Any się zmieniło. Przeszła przez nią iskra bólu, ale chodziło o emocje.

Michael położył dłoń na barku przyjaciela, ich włosy mieszały się w miejscu, którym pochylili głowy. Lucyfer zwolnił kroku niepewny, ale kobieta to zauważyła. Z policzkiem przytulonym go bicepsa Gabriela wyciągnęła ku niemu dłoń. Został wciągnięty w niesamowicie mocny uścisk grupowy, Ana w końcu wylądowała pomiędzy nimi.

Nie wiedział nawet jak wielki ciężar spoczywał mu na sercu, póki nie poczuł zakotwiczonej dwójki – ludzko ciepłej kobiety i zimnego jak rybie jaja aniołka. Przyciągnął wszystkich jak najbliżej siebie, póki Ana nie zaczęła mruczeć, że trochę jej już ciasno między nimi.

– Powinno, za tyle godzin rozłąki – mruknął w jej włosy.

Westchnęła.

I wzdychali też oboje, gdy z Michaelem wyznali, że nie pamiętają, gdzie dokładnie przebywali i czy była to tylko Ziemia. Mieli świadomość, że pomagali w czystce... ale co więcej?

Nie chcieli na nich naciskać, więc pomogli się umyć i z sercem na ramieniu wezwali Rafaela by sprawdził, czy wszystkie wnętrzności mają na miejscu i tym podobne sprawy.

Są tutaj obecni – przemówił do jego umysłu przed wyjściem z sypialni. – Są cali, choć poważnie wymęczeni.

– Związani? – upewnił się.

– Nierozerwalnie, do końca jej dni.

Lucyfer ścisnął bark Rafaela, nim ten odszedł do swojego Palatium. Patrzył na siedzącą na łóżku trójkę najważniejszych w jego życiu osób i dumał.

Co stanie się, jeśli Ana nie uzyska nieśmiertelności. Co, jeśli cokolwiek złego się jej przytrafi i on i Gabriel stracą ich oboje...

No właśnie, gwiazdeczko, co jeśli?


*************

Cześć, ferajna 💝

Ściskam Was mocno i od razu powiem: kolejny rozdział w piątek wieczorem, a potem w niedzielę wieczorem 🥰❤️‍🔥

Całuski!

Ola

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro