Rozdział 29. Awantura na żywo
Niebiosa były wzburzone, przez co wkurzali się także Michael i Gabriel. Jakimś cudem nie rozszarpali z piętnastu petentów, gdy przyszli wyrazić swój żal oraz ubolewanie, że dźwigali ciężar Klucza samotnie.
– Bo zaraz nie zostanie nikt, kim można by pomiatać – wymamrotał półgębkiem Siche, a Paepar ledwo utrzymał powagę. Oczywiście mieli kamienne miny, gdy Archaniołowie obrócili się do nich z morderczymi spojrzeniami.
Widok Raziela był przyjemnie miły.
– Wiedziałem, że nie wszystkich Najwyższy obdarzył zdrowym rozsądkiem, ale taką głupotą dawno nie śmierdziało w Palatiach – wymamrotał Raziel. Miał nieprzyjemność widzieć pomniejszego Serafina, który odszedł z nosem na kwintę, gdy Gabriel prawie pokazał mu, co oznacza wieczny ogień Kuźni.
– Wkrótce polecą głowy – ostrzegł Gabriel. – I to nawet nie z naszej winy.
Zaprosił Raziela do swojego zagraconego gabinetu przy pracowni. Kronikarze Raza wymagali specjalnych piór, które mógł zrobić tylko Jibril. Tworzył je w całości ze złota, a płynne srebro, które służyło za tusz – zapisane w ten sposób słowa miały przetrwać tak długo, jak cały świat.
– Już kilka poleciało – wyznał Raz ponuro. – Domyślam się, że nie jest wam łatwo z Michaelem, ale obawiam się, że tak musi być.
– Nie powinniśmy nikogo tracić.
– Ona także nie powinna cierpieć, czyż nie? – Raziel podziękował, gdy podał Jibril mu pudło ze świeżym zapasem piór. – Góra i dół popadają w niezdrowe skrajności od momentu obwieszczenia Metatrona. Ale Słowo się stało i nie wrócimy do poprzedniego stanu, ani tym bardziej nie zawrócimy rzeki kijem. Oni się kłócą z naturą rzeczy, Gabrielu.
– A nawet nie mają pewności, czy mają kogoś przeznaczonego w ludziach! – Kręcąc głową, wsparł się biodrem o swoje biurko. – Gdyby przekazano, że każdy sobie kogoś znajdzie, to jeszcze rozumiem paranoję, ale nikt nie zmusi ich do poszukiwania.
Raziel przytaknął w zamyśleniu.
– To odkryją z czasem – skwitował. – Co do Klucza... Anahery – poprawił się, gdy Jibril popatrzył na niego z ponurą sugestywnością. – Może niech zostanie na chwilę w waszych Palatiach? Poczują jej energię, to jaką jest kobietą, a nie jakim zniszczeniem.
Gabriel skrzywił twarz z niezdecydowaniem, dłonią masując dziwnie napięty kark.
– Nie jest to zły pomysł, Raz – zgodził się. – Tak, wielu dalej będzie srało po kątach, ale część faktycznie teraz ją wyczuje.
Archanioł Kronik roześmiał się zaskoczony.
– Te sytuacje mają swoje pozytywy.
– I nasz ból głowy – odparł, kiwając na pożegnanie. Wciąż uśmiechnięty, Raziel znikał z jego gabinetu z cichym szelestem kartek. – Ogromny ból głowy.
Chętnie jednak zaproponował ten pomysł pozostałym. Michael i Lucyfer byli bliźniaczo ostrożni, ale Anahera ucieszyła się na ten pomysł. Zapewnienie światłoskrzydłych, albo w ogóle kogokolwiek, że nie miała złych zamiarów, ściągało ciężar z jej barków. Oczywiście poprowadziło to do natychmiastowej zgody pozostałych.
– Poza tym Niebo może teraz zneutralizować ostatnie bliskie spotkanie z Przepaścią – dodał Lucyfer. – Wyciszysz się... jeśli nie będzie żadnej pierzastej burdy.
A że spędzali ze sobą dużo czasu, wszyscy mieli miny: oby nie tak jak ostatnio.
Trafiwszy do Palatium Michaela zaczęła się dziwnie stresować. Wiedziała, że zbliża jej się okres, bo jej ciało szalało w najgorszy sposób: Mika'il uśmiechnął się do niej kącikami ust, patrząc na nią z ukosa, a oświetlony był miękkim światłem złotego słońca i było po niej.
– Wszystko w porządku, Anahero? Strasznie podskoczyła ci temperatura – zapytał zaniepokojony Gabriel.
Podszedł do niej cicho, kładąc dłonie na jej biodrach. Kobieta zassała gwałtownie oddech, z trudem hamując się przed wciśnięciem w niego z całej siły.
– Zmiana klimatu – wymamrotała. Michael otwarcie się na nią gapił.
– Jesteś pewna, że tylko o to chodzi?
Przesunął spojrzeniem w dół jej ciała, w tak wolnym tempie, że biodra zadziałały mimowolnie. Z ulgą w końcu wcisnęła się w Gabriela i poczuła, że był podniecony. Gorącym oddechem owiał ucho kobiety, gdy westchnął.
– Jest wojownikiem. – Jibril szeptał do niej niskim, wibrującym głosem. – Mieczem i Protektorem nas wszystkich. Świetnie zna się na ciałach, zna każde słodkie, słabe punkty.
Pocałunek, jaki złożył na płatku ucha Anahery był skandalicznie lekkim, przelotnym gestem, ale nogi jej od tego osłabły.
– Powoli przekonuję się do tego, że w Niebie rozpylacie jakieś afrodyzjaki – sapnęła.
– Cóż – wymruczał Gabriel. – Sam Zwiastowałem, ale mamy też anioły błogosławionego poczęcia, spełnionego pożycia a także...
Szturchnęła go łokciem w brzuch.
– Rozumiem, pełen pakiet – odparła słabo.
– Zawsze możesz zapisać się na jazdę próbną – powiedział Michael, a Anahera wybuchnęła śmiechem. Uniósł wzrok by spojrzeć na drugiego Archanioła. – Ludzie tak mówią, prawda?
– Mówią, mówią – wysapała. – Zaskoczyłeś mnie.
Złapała za poły jego koszuli i przyciągnęła go jak najbliżej siebie. Znalazła się między dwoma mocnymi ciałami ze szczęśliwym uczuciem w brzuchu. I sercu. Anahera uniosła się na palce, żeby dosięgnąć ust Michaela. Ułatwił jej to, zginając się ze szczęśliwym pomrukiem.
– Muszę częściej cię zaskakiwać – wyszeptał chrapliwie, kiedy się odsunęli.
– Czemu?
– Bo się śmiejesz – odparł w zamian Gabriel. Gładził jej biodra i żebra, aż wiła się między nimi. – Bo sprawiasz, że sami czujemy się lekko od twoich pocałunków.
Zerknęła na niego przez ramię, a ich usta zetknęły się praktycznie od razu. Gabriel ze szczęścia jęknął, napierając na ciało kobiety. Materiał ubrań zrobił się zbyt szorstki, by go akceptować i ledwo powstrzymywał się, by po prostu nie zmienić go w popiół. Jedno muśnięcie języka później uświadomił sobie, że nie musi tego robić.
Plac ćwiczebny obstawiony był wojownikami, którzy oddani byli Mika'ilowi po sam koniec. Paepar wiernie patrolował teren, wyłapując czujnym okiem wszelkie nieścisłości. Nic nie mogło podważyć lojalności tych aniołów, a jeśli Nienazwany będzie cokolwiek próbował – nie wpłynie na nich wszystkich.
W tym momencie byli bezpieczni, spragnieni siebie i niecierpliwi. Zasługiwali na te kilka godzin samolubnej cielesności.
Jibril metodycznie przesuwał dłońmi w górę i dół żeber Anahery, zahaczył palcami o biodra oraz pośladki, aż wszystko, co miała na sobie, odeszło w niepamięć. Obróciła się w jego ramionach, a dłonie Michaela przytrzymały ją, gdy wskakiwała na Gabriela.
Nie przerywając im pocałunku, Archanioł poprowadził ich w kierunku sypialni. To były dość skromne kwatery, Mika'il rzadko tam wypoczywał. Zawsze w ruchu, nad ich jeziorkiem lub w domostwach któregoś z nich. Łóżko było słusznych rozmiarów, chociaż ledwo mieściło ich trójkę. Nie potrzebowali jednak dużo miejsca, nie teraz.
Położyli się po obu stronach Anahery, która naprzemiennie obdarzała ich pocałunkami. Nawet na sekundę nie zamierzała porzucać ust żadnego z nich. Wydawała się cieszyć tym tak samo mocno, jak seksualnym aktem. I chociaż oboje byli podnieceni do granic, oddawali jej kontrolę.
– Nie bójcie się mnie dotknąć – poprosiła. – Potrzebuję was bardzo, bardzo mocno.
Zachęcała do tego swoimi spragnionymi dłońmi i coraz głośniejszymi jękami. Rzucili się na nią podobni do wygłodniałych wilków. W kilka sekund zniszczyła wszystko to, co mogli nazwać resztką trzeźwej samokontroli. Zębami przesuwali po jej szyi oraz piersiach, nie odpuszczali sobie ukąszeń po wewnętrznej stronie ud. Na przemian obcałowywali plamy bielactwa, przesuwali palcami po włoskach na wzgórku łonowym.
Każdy moment, w którym prosiła o więcej był dla nich błogosławieństwem. Michael patrzył na nią roziskrzonym wzrokiem, gdy w końcu ściągnął z siebie ubranie. Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i obróciła bokiem, by leżeć twarzą w twarz z Gabrielem. Praktycznie warknął, gdy wypięła biodra. Chwycił ją mocno za kark i chrapliwie wyszeptał w jej usta:
– Chcesz, żeby oszalał?
– Skoro już ty to zrobiłeś... – Roześmiała się bez tchu, gdy uciszył ją pocałunkiem. Sapnięcia przyjemności zmieniło się w okrzyk, kiedy Mika'il wbił się w nią gładkim ruchem. Gwałtowne poruszenia materacem sprawiały, że Gabriel ledwo panował nad ciepłem, jakie z niego uciekało. Patrzył na ich ciała, oblewające się potem, na czerwone twarze i głębokie znaki, jakie zostawiali sobie na skórze swoimi paznokciami.
Namalowałby ich w tej pozie, otwartych na rozkosz i kompletnie w niej zatraconych. Samym widokiem mógłby się nasycić na kolejne stulecia, ale Anahera nie miała zamiaru zostawiać go wyłącznie jako widza. Chwyciła Gabriela przez materiał spodni, prosząc, by w końcu zrzucił wszystko. Mało subtelnie na wpół zerwał, na wpół spalił to, czego nie mógł zszarpać.
Kobieta pokręciła na to głową, ale przyciągnęła go blisko siebie. Trochę niepewnym ruchem obejmowała go palcami, kciukiem muskając główkę. Jibrila syczał w jej usta, ale kompletnie osłupiał, gdy zarzuciła swoją nogę na jego biodro. Otwarła się na ich oboje, a Michael znieruchomiał.
– Proszę – szepnęła nagląco, patrząc roziskrzonym wzrokiem w oczy Gabriela. Jako oddany Archanioł nie wahał się nawet na sekundę, tylko zanurzył w niej z czułą ostrożnością, nieubłaganie doprowadzając kobietę do orgazmu masażem łechtaczki. Dochodziła na nich dwóch głęboko zanurzonych w jej śliskim cieple.
Wspólny pobyt w Niebie miał być naprawdę, naprawdę fenomenalny.
– Wiesz, niektórzy nazywają moje tereny Akwenem. – Michael powiedział to dwa dni później, gdy ich ciała były zasycone na tuziny sposobów, a Anahera wypoczęła. Splótł ich palce razem, czule całując kostki jej dłoni. – W całym niebie jest tu najwięcej różnych zbiorników wodnych i zieleni. Te tereny pomagają w szkoleniu.
Uśmiechnęła się do niego czule, nie powstrzymywała się od odgarniania mu za ucho wijących się, złotych włosów. Dostała miesiączki kilka godzin temu i chyba tylko to, jak z nimi wcześniej wypoczęła sprawiło, że nie czuła się przepotwornie.
– Wciąż zadziwia mnie, że szkolicie się jak ludzkie wojska. Czy mogę zobaczyć... wszystko?
Gabriel wyszczerzył się, opierając dłonie o ramę łoża. Miał rozchełstaną koszulę, złote odciski palców na torsie i smugę w barwach rose gold na policzku.
– Tour de Niebo odbędzie się, gdy tylko zechcesz – zapewnił i zawahał się na sekundę. Przygryzł wargę, zerknąwszy w stronę strzelistych okien. – I gdy sytuacja trochę opadnie.
Michael przytaknął łagodnie.
– A na razie może weźmiemy cię nad nasze ulubione jezioro? Wiem, że nie czujesz się komfortowo, ale może woda pomoże? Zrobimy też mały piknik... – Roześmiał się zaskoczony, gdy przytuliła się do niego z całej siły. – Chyba jesteś na tak.
Gabriel zdobył wszystko, o co poprosiła, by czuć się komfortowo na takim wypadzie. Niebo naprawdę działało na nią w jakiś kojący sposób. Nie łudziła się, że dużo z tego zawdzięczała teoretyczna odległość do Przepaści. Po ostatnim wybuchu potrzebowała dystansu od Głębin. One także lizały swoje niewidzialne rany i dały spokój wszystkim.
Co, oczywiście, wcale nie zamierzało uśpić ich czujności. Po prostu chcieli cieszyć się tymi dniami, póki mogli.
Miejsce, do którego zabrał ją Michael było... nieziemskie. Zaśmiała się z tego w duchu, ale to było jedyne słuszne określenie. Jeziorko było zatopione w dolinie, wpadała do niego woda z wodospadu, którego rzeka wiła się daleko poza możliwość ludzkiego oka. Otoczenie było spokojne, zielone i lazurytowe – otaczały ich tylko stare drzewa, woda oraz niebo. Przysięgłaby, że przekroczyła cienką granicę między zwykłym a magicznym. Dreszcz przeszył jej ciało, szum wodospadu i coś, co chyba było ćwierkaniem ptaków sprawiało, że czuła się jak w starożytnym miejscu. Jak w miejscu prastarym, istniejącym od samego początku.
– Ja wiem, że jestem w Niebie – szepnęła, wrośnięta w miejsce. Archaniołowie zeszli już kawałek niżej i obejrzeli się na nią z zaciekawieniem. Srebro i złoto ich spojrzeń przebijało się głęboko do jej duszy. – Ale to miejsce jest nie–ziem–skie!
Michael opuścił głowę, kryjąc uśmiech i zakłopotanie, jakby sam stworzył tę przestrzeń. A może właśnie tak było? Przygryzła wargę i zeszła do nich ostrożnie. Przyjemnie ciepły wiatr podrywał poły jej sukienki, włosy unosiły się ku górze, jakby chciały tańczyć wokół niej. Archaniołowie wyciągnęli do niej ręce, jakby miała na sobie co najmniej suknię balową i cienkie, zabójcze szpilki.
Anahera rozglądała się, jej zachwyt nie malał.
– Czy to prawdziwe ptaki? Znaczy, takie ziemskie? – zapytała cicho, nie chcąc je spłoszyć. Miała ochotę się rozpłakać przez to, jak ślicznie ćwierkały. Nie musiała nawet na nie patrzeć, by wiedzieć, że były przepiękne.
– Tak i nie – odparł Gabriel, rozkładając koc, na którym następnie położył koszyk. – Mają wiele wspólnych cech, ale zwierzęta tutaj czy w Piekle znacznie się różnią. Inne środowisko, długość życia, cechy szczególne.
– Nie są tak drapieżne, jak ziemskie – dodał Michael, zrzucając z siebie koszulę. Dzięki Bogu.
– Czyli mogłabym na przykład pogłaskać tygrysa? – Spojrzeli na nią wymownie. – Jestem tylko słabym człowiekiem.
Usłyszeli śmiech Lucyfera. Stał na wzniesieniu na szeroko rozstawionych nogach, kręcił głową, przyglądając się im z krzywym uśmiechem. Zszedł ku Anaherze, jakby płynął po powietrzu. Do tego z gracją drapieżnika i równie niebezpiecznym błyskiem w oku. W końcu chciała swojego tygrysa – nigdy mu tego nie powie, oczywiście.
Nagle kichnął siarczyście, zerkając z wyrzutem na Gabriela.
– Alergia na ciebie kiedyś mnie wykończy – burknął, a Jibril posłał mu całusa. Ana była gotowa zemdleć z wrażenia. Uczucie to pogłębiło się, gdy Lu stanął tuż obok i zerknął na nią z góry. Oczy miał bezdenne, widziała tam wspomnienie gwiazd.
Nabrał głębokiego wdechu, obejmując kobietę w pasie.
– Przez ilość seksu badanie czy Niebo pomoże na kontakt z Nienazwanym, stało się niemiarodajne – powiedział rozbawiony. Pocałował ją przelotnie w usta i na jego twarzy pojawiło się zafrasowanie. – Coś ci dolega, prawda?
– To tylko miesiączka.
Zamrugał zdziwiony i obrzucił spojrzeniem krzątających się przy pikniku, gotowych do wskoczenia do wody Archaniołów.
– Ale aż tak? – mruknął zdziwiony. – Wcześniejsze nie były tak mocne.
– Ech, każdy miesiąc może być inny. Nienazwany też nie jest najbardziej bezstresowym wrogiem. – Wzruszyła ramionami, jakby nie było to nic specjalnego. Przyglądał się kobiecie z taką uważnością, że poruszyła się niepewnie. – A z tobą wszystko okej?
– Jak szybko wyczuliście, że ma okres? – zapytał, a Anahera jęknęła.
Michael przysiadł na piętach i otrzepał dłonie.
– Wczoraj wieczorem.
– Dostałam rano – zaprzeczyła.
– Mhm – Lucyfer mruknął z dziwnym błyskiem w oku.
– Doceniam tylko pełne zdania...
Pocałował ją w czoło i popchnął zachęcająco w stronę przekąskowej uczty.
– Wątpię, żebym ich zaskoczył, ale każdy dzień – pomógł Anaherze klapnąć wygodnie na wielkiej podusze – to wzmocnienie naszej więzi.
– Kotwiczenie? – zapytała, wybierając dla siebie pierwszą z eklerek. Oczywiście, że Gabriel musiał wyczarować skądś całą ich paterę, a każda wyglądała przewybornie. Zamarła z uniesionym do ust ciastkiem. – To nie o to chodzi? Rafael wspomniał, kilka razy już o tym mówiliście.
Nie musiała już testować jak będzie wyglądać diabeł poświęcony kropidłem. Możliwe, że Trójcy odcięło dopływ powietrza, krążenie i cyrkulację. Ogółem, każdy zawisł w swoim miejscu kompletnie oszołomiony.
– Da się was jakoś zresetować? – wymamrotała pod nosem, odgryzając w końcu pół eklerka. Muchy nalecą im do ust, ale ona nie miała zamiaru marnować słodkiego kremu. Jeśli, oczywiście, w Niebie były muchy. Ale chyba nikt nie miał aż tak anielskiej cierpliwości do tego diabelstwa.
Nawet w głowie robiła się śmieszniejsza.
– Opowiadaliśmy ci czym jest Kotwiczenie, ale chyba nie mówiliśmy, jak się to robi – odezwał się schrypniętym głosem Gabriel. Roztaczał wokół siebie coraz mocniejszy zapach lilii.
Michael uciszył go. Spojrzeli na niego zaskoczeni, ale Archanioł wcale nie skupiał się na tym. Uniósł się na klęczkach, twarz wystawiając ku górze, jakby był wilkiem, który złapał trop. Ana instynktownie przesunęła się bliżej Gabriela. Patrzył to na Mika'ila, to na Palatium, z którego przyszli.
– Słyszycie? – zapytał, ale nim ktokolwiek mógł potwierdzić, Archanioł poderwał się na równe nogi.
– Zaczekaj, cholera! – krzyknął za nim Gabriel. – Kolejny pucz – wyjaśnił prędko.
Anahera nie musiała wiele mówić. Spojrzała tylko na Lu, który z przekleństwem porwał ją w ramiona i nagle pędzili tuż za lecącymi Archaniołami. Lucyfer poprosił prędko, by nie patrzyła zbyt długo na jego skrzydła. Oczy kobiety i tak łzawiły od tempa, więc ukryła twarz w jego koszuli.
Wylądowali kilkanaście sekund później. Postawił ją delikatnie na nogi, ale trzymał blisko swojej piersi. Z Palatium Michaela była tylko minuta biegu do głównego placu, w którym bardzo często wszelcy aniołowie się gromadzili. Anahera widziała je tylko przelotnie, ale od razu uczciła go w myślach mianem ryneczku. Otwarta przestrzeń wyglądała jak urokliwy rynek ziemskiego, europejskiego miasteczka. Trochę budynków z różnymi usługami, żeby wygodniej było się wymieniać dobrami, dużo ławek i stolików, przy których można się było spotkać.
Wyjątkowo dużo miejsca do bijatyk.
– Trzymajcie się z tyłu! – krzyknął Michael, kiedy poszedł w ruch ogień i słychać było szczęk ostrzy.
Lucyfer w połowie zasłaniał Anę. Ciało miał napięte, czuł się rozdarty – chciał rzucić się do pomocy wraz z Gabrielem oraz Michaelem, ale musiał też zapewnić bezpieczeństwo Anaherze. Wiedział, że nie będzie chciała ich zostawić w takim momencie.
– Co zrobimy? – jęknęła, najwyraźniej czytając mu w myślach.
– Kurwa, nie wiem – przyznał bezradnie. Zobaczył, że Uriel sfrunęła z nieba i krzyczała coś niezrozumiałego. – Proszę, nigdy się ode mnie nie odłączaj, dobrze?
– Masz kajdanki? – zapytała ponuro.
Lucyfer z wściekłym syknięciem zgasił kulę ognia, która uderzyła w drewnianą ławkę dwa kroki od nich. Aniołowie krzyczeli – padało zbyt wile wulgaryzmów, żeby pojąć kto na kogo się wścieka. Ana zasłoniła dłonią usta, ponieważ bardzo blisko nich ktoś po prostu zniknął.
Przypomnienie, że sprzeniewierzenie się wciąż było możliwe.
Lucyfer z całego tego zamieszania, tych wymienianych ciosów i płonących budynków zrozumiał jedno – oni wciąż nie rozumieli, nie chcieli zrozumieć i nie chcieli się pogodzić. Ci, którzy akceptowali, a przede wszystkim pragnęli tych zmian, byli cholernie mocno zagłuszani.
W światłoskrzydłych widział rozpacz, potrzebę i nadzieję, która rodzi się tak szybko, jak umiera. Widział w nich swoje demony, ale też widział w nich ten moment, gdzie po prostu było dla nich za dużo. Nie przywykli do gwałtowności własnej natury, do potrzeb, jakie głęboko w nich kumulowały się od kilku setek lat. Wszystko to powoli wychodziło na światło, a część z aniołów zdegustowana była bardziej samymi sobą niż otoczeniem.
– Widzisz ich gdzieś? – cichy głos Any rozległ się na wysokości jego barku. Stała na palcach i co rusz wysuwała się i chowała, nie chcąc dorzucić do tego koktajlu jeszcze wybuchu z Przepaści.
– Tam – uchylił się na kilka sekund, wskazując na Archaniołów. Michael rozmawiał z Stambronem, archanielskim uosobieniem każdej kropli wody we wszechświecie. Skinął mu głową i poderwał się do lotu, szykując lodowatą kąpiel dla zebranych.
Woda kąsała agresywnie skórę Anahery, wpijała się w ubranie, przyklejając je bezlitośnie do rozgrzanego ciała. Lucyfer przyzwał dla niej długi płaszcz, ale deszczu było po prostu za dużo. Ogień gasł pierwszy, Archaniołowie nawoływali do uspokojenia się. Krótki był to pucz, ale intensywny. Zebranym niewiele już było trzeba, żeby wszystko się skończyło.
Wszyscy zamarli w momencie, w którym Gabriel został przeszyty mieczem.
Lucyfer z całej siły zacisnął ramiona wokół Anahery. Patrzył w oczy kobiety, zasłaniając dłonią jej usta. Wszyscy słyszeli przeszywający krzyk, jaki się z niej wydostał, ale nikt nie wykonał najmniejszego ruchu.
– Będzie dobrze, z nim będzie dobrze – zapewnił ją żarliwie. – Błagam, patrz tylko na mnie.
Spojrzenie i tak uciekło jej w tamtym kierunku. Niewiele widziała ponad jego ramieniem. Dojrzała drobinki pyłu unoszące się na wietrze, wyżej i wyżej, aż nic z niego nie zostało.
Anahera przymknęła powieki, uświadamiając sobie, że Bóg od razu wziął odwet za ruszenie na swego Archanioła. Kobieta powoli, z wielkim trudem, rozluźniła dłonie. Tak mocno wbijała palce w przedramiona Lucyfera, że mięsnie zaczęły jej drżeć. Oddychała ciężko, oczy miała pełne łez. Wiedziała, że żadnego z jej przeznaczonych nie dało się tak łatwo zabić. Nie było jednak prosto patrzeć na cierpienie Jibrila.
– Kocham go – szepnęła zbolałym tonem. Lu skinął głową i pocałował czoło kobiety.
– Cały czas zerkają w naszą stronę – odszepnął. – Zarzucę ci kaptur na głowę, ale postaraj się nie patrzeć tam za często, dobrze?
Przytaknęła, chociaż najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Chwilę po tym, jak upewni się, że Gabriel jest cały.
– Nasze życie się zmienia, ale wciąż są zasady! – ryknął Michael.
Na ułamek sekundy jego spojrzenie spotkało się z załzawionymi oczyma Anahery. Wyglądał na kogoś o krok od szaleństwa. Nigdy nie widziała go tak wściekłego. Miał zwichrzone włosy, a lód i stal pokrywały jego przedramiona. Tam, gdzie przytrzymywał w miejscu Gabriela, ogień ścierał się z chłodem. Jibril nie wyglądał na przejętego swoją raną, ale Mika'il nie miał zamiaru odpuścić. Anahera przeskakiwała wzrokiem między nimi, a tłumem. Przez samolubną sekundę nie przejmowała się czyj wzrok napotka.
Zebrani jednak zdawali się od niej uciekać. Podświadomie wyczuwała, że aniołowi chętni na zmiany patrzyli tylko na Archanioła. To pozostali zerkali na nią z ogromem skomplikowanych emocji.
Gabriel ścisnął bark Michaela, kiwając mu głową na znak, że wszystko w porządku. Wyprostował się dumnie, a aureola nad jego głową rozbłysła po dwakroć mocniej. Oczy nabrały intensywniejszej barwy, kiedy Anahera przycisnęła dłoń do serca, patrząc wprost na niego.
– Gardzicie myślą mieszania się z ludźmi i proszę bardzo! – głęboki pomruk Mika'ila rozległ się daleko w Niebie. – Jesteście dokładnie tacy, jak oni. Nie w smak wam ludzie? Nie mieszajcie się z nimi. Nie schodźcie na Ziemię. Bądźcie tak niewidzialni, jak powinniście!
Grunt trząsł się pod stopami Anahery. Zacisnęła palce mocniej na mokrym materiale koszuli Lucyfera.
– To Metatron – szepnął uspokajająco. – Poparcie dla tych słów.
– Ile jeszcze będziemy się sprzeczać? – Przemówił nowy Archanioł, jeden z pięciu, którzy nadlecieli ze wschodu. Ogień pełzał w jego włosach i między palcami, smużki dymu uciekały mu z nozdrzy. Lu podpowiedział, że był samym Serafem. Najwyższym z Ognistych, ni aniołem, ni demonem, czystą potęgą. – Wstyd przynosicie Niebu i Najwyższemu! To, że nasza wola urosła, a nasze możliwości stały się niepomierne nie znaczy, że mamy rzucić się sobie do gardeł, wy tępe gołębie!
Anahera zacisnęła usta w wąską linię. To nie powinno być aż tak śmieszne. Uriel, która stała najbliżej niego przytaknęła z nieswoją miną.
– Wszystko ma początek i koniec, pamiętajcie – rzuciła, patrząc na nich, ale jej gałki oczne wirowały bardzo szybko, jakby miała nie jedną źrenicę i tęczówkę, ale po pięć.
Anahera prędko zasłoniła głowę kapturem, bo Archanielica spojrzała wprost na nią. Nie powiedziała już nic więcej, tylko gwizdnęła przeciągle i brzmiało to jak głos pięciu osób. Wzbiła się w powietrze, a skrzydeł również miała wielką ilość. Tuż za nią podążyła część zebranych. Ana nie wiedziała jednak do której frakcji należeli. Lu spiesznie wyjaśnił jej, że Uriel była jedną piątą całości Mocy. W ich ciele gromadziło się pięcioro Archaniołów na cztery strony świata oraz energię. Ona i Uziel byli najważniejsi i zdecydowanie przyciągnęli uwagę Michaela. Z Lucyferem zauważyła, że Mikai'il bardzo uważnie przyglądał się odlatującej, dopiero szturchnięcie przez Gabriela sprowadziło go na ziemię.
– Rozejść się! – ryknął ogłuszająco. – Zastanówcie się nad tym, co robicie, inaczej anielskie więzienie będzie możliwością, nie żartem!
Anioły wzięły to gorąco do serca, rozlatując się na wszystkie strony wszechświata. Część z nich po prostu zniknęła jak stała, zostawiając za sobą fragmenty afirmacji swojej mocy: pióra, płomyczki, rośliny. W każdej innej sytuacji zachwycałaby się tym pokazem.
– Wezmę cię do pałacu...
– Najpierw idziemy do Gabriela – wtrąciła pospiesznie. – Ile będzie tu siedzieć i rozmawiać z Archaniołami z cholerną dziurą w brzuchu?
Lucyfer z czułym uśmiechem odsunął mokry strąk włosów kobiety za jej ucho.
– Wiesz, że będą musieli się rozpierzchnąć.
– Ich problem – burknęła, czując, że ból głowy i okres ją doganiają. – Później się nie dało przylecieć?
Lucyfer zakrył dłonią swoje usta, mocno też zacisnął powieki.
– Nie wypada mi rechotać.
– A ja bym tam ich obśmiała – wymamrotała pod nosem. – Przylecieli na gotowe. – Parsknięcie uciekło spomiędzy jego palców. Opuścił przegrany ramię i patrzył na nią z czułością. – No co?
– Dobrze sobie poradziłaś z tą sytuacją.
– Ja? Panikująca w środku, trochę na skraju załamania nerwowego, osoba nie mająca pojęcia, co się właściwe dzieje? – upewniła się i wzruszyła ramionami. – Przyjmę ten komplement.
Lucyfer zetknął ich czoła razem.
– Często tak się dzieje – przyznał. – Szybko, intensywnie, do momentu, w którym albo sprzeniewierzenie zabiera przeciwnika, albo mordy są tak obite, że nic nie widzisz.
Zamrugała powoli.
– To miało mnie pocieszyć?
– Nie, ale pocieszyło?
– Jestem przekonany, że ludzkie kobiety lubią mówić: śpisz na kanapie – odezwał się cichy, zmęczony Gabriel. Anahera zassała gwałtownie oddech i rzuciła się w jego kierunku.
Archaniołowie zabrali się za naprawianie placu. Jeśli na nich zerknęli – miała to totalnie gdzieś, ponieważ potrzebowała się upewnić, że naprawdę był cały i zdrowy. Czuła jego krew, bardzo specyficzny zapach metalu i czegoś eterycznego, jakby rozgrzanego ognia. Na brzuchu poczuła ciepło, z przerażeniem zorientowała się, że tuli się wprost do rany Gabriela.
– Przepraszam! – wykrzyknęła zduszonym głosem. Odsunęła się, ale mocno trzymał ją za biodra. Oboje zerknęli wprost na jego brzuch i równocześnie zamarli. – Regenerujecie się aż tak szybko?
Lucyfer prawie staranował ją od tyłu, a Michael prawie zdarł z Gabriela koszulę. Ana trzymała dłoń na przedramieniu Archanioła. Na jej oczach rana zasklepiała się w takim tempie, że trzy oddechy później miał już nietknięty brzuchu. Ręką przetarł to miejsce, rozcierając swoją różaną krew. Zaczęła z niego opadać, zmieniając się w płatki złota.
Trójca od razu spojrzała na Anaherę, potem dla pewności na ranę.
– Nie będziecie się dźgać! – warknęła pospiesznie. – Żadnych bójek, burd, karczemnych awantur...
Gabriel przyciągnął ją do pocałunku.
– Myślałem, że będę musiał napić się wina, opatrzeć ranę i przeczekać kilka kolejnych godzin. A wystarczyły sekundy z tobą.
Kobieta zmiękła, ale minę miała nieprzekonaną.
– Nie chce sprawdzać, czy to na pewno moja zasługa – poprosiła go cicho.
Lucyfer ucałował krągły szczyt jej mokrego ramienia.
– Żaden z nas cię o to nie popr... – Gwałtownie poderwał głowę ku sklepieniu. – Kurwa, co jest?
Potrząsnął gwałtownie głową, jakby sam został zaatakowany. Z jego włosów posypały się iskry i najprawdziwsze krople krwi. Nad ich głowami rozległ się grzmot.
– Lu... I znikł. – Michael warknął, przecierając dłonią twarz.
– Co się stało? – obejrzała się do tyłu, ale Upadłego nigdzie nie było. – Czy to Głębiny?
– Piekło, to samo co u nas – wyjaśnił Gabriel.
– Czemu tu stoimy?! Musimy pomóc! – Archaniołowie wymienili między sobą spojrzenia, aż musiała ich uderzyć dłonią w ramiona. – Skoro Nienazwany nie atakował nas, to znaczy, że podżega wszystko inne. No dalej!
Złapali ją w pas szybciej niż mogliby przemyśleć sytuację. Dopiero co ugasili, dość dosłowny, pożar w Niebie. Miała jednak rację – konflikt musiał być intensywny, skoro wciągnięto w niego Lucyfera. Piekło lubiło załatwiać problemy w swoich klikach. Najczęściej niesnaski były dość hermetyczne, a pozostałe kuksańce bardziej z nudów niż potrzeby zranienia.
Wylądowali na dziedzińcu, które było prawie upornie spokojne. Pośliznęli się na mokrym bruku – z nieboskłonu lała się krew, a demony zebrane na dziedzińcu kuliły się w przestrachu. Część uciekała, natomiast Lucyfer przemawiał do kogoś głosem zbyt cichym, by rozróżnili słowa. Intonacja jednak wystarczyła – był wściekły.
– Gdzie jesteśmy? – Anahera rozglądała się wokół, ale szybko skierowała spojrzenie na ponurego Gabriela.
– Dwór seneszala Lucyfera, Ashmodaia, Arcydemona inkubów i miłości cielesnej – odpowiedział, wskazując w kierunku sylwetki, czającej się nieopodal Lu.
Ana wystawiła rękę, ale szybko otrzepała ją, gdy odkryła, że to naprawdę była krew. Nie chciała wiedzieć czyja.
– Nie ma tu zwykłego deszczu?
Kącik ust Michaela drgnął nieznacznie.
– Znasz ludzkie powiedzenie niech krew zaleje? Jego wina – wskazał na Lucyfera i ruszył w jego kierunku.
– On mówi tak poważnym tonem, że nie wiem, czy żartuje, czy jest śmiertelnie poważny...
– To akurat prawda – parsknął cicho Gabriel. Z zadumanym wyrazem twarzy masował swój zagojony brzuch. – Moce Lucyfera są skomplikowane, ale jak jest wściekły, tak naprawdę wściekły, Piekło płacze krwią. Dlatego niezbyt często angażuje się go w konflikty i ogółem szybko się tu rozwiązuje kłótnie. Nikt nie chce być zalany juchą.
Spojrzała na to z niesmakiem i fascynacją.
– Wiadomo czyja? – Już żałowała, że zapytała.
Gabriel miał niezdecydowany wyraz twarzy. Nim jednak odpowiedział, Michael przywołał ich do siebie gestem.
– ...Z tego tronu słabo coś widać maluczkich, nie sądzisz, królu, ach mój królu? – Demon wyszczerzył zestaw ostrych, niemalże spiczastych zębów. Miał przyjemną twarz, ale było w nim tyle cwaniactwa, że włoski stanęły dęba na całym ciele Any.
– Nie przeginaj, Berith – burknął ponuro Ashmodai. Świdrował go ostrym spojrzeniem, ramieniem wspierając się o filar.
Śmiech Arcydemona był taki wciągający, niemal chciała zrobić to samo. Demon, z którym wcześniej rozmawiał Lu, wycofywał się tyłem, wciąż zgięty w pół. Łatwo było zobaczyć, że telepał się cały, jakby o krok od śmierci.
– Tak się tylko droczę – rzucił Berith, machając upierścienioną dłonią. Nie, zorientowała się, błyskotki były zrośnięte z jego rękoma i wyglądały jak rubinowe kastety. – Uwielbiam, gdy nasz władca nie radzi sobie z demoniszczami.
– Pilnuj swojego królestwa, mąciwodo. – Lu odezwał się niskim, przepełnionym ostrzeżeniem tonem. Powstrzymał gestem Ashmodaia, który ruszył w stronę Beritha z zaciśniętymi pięściami. Korona wokół jego głowy rozgorzała mocniej.
– Jedna burda Piekła nie zawali. – Wzruszył nonszalancko ramionami, przyglądając się rubinom. – Wszystko jeszcze przed nami, królu.
– Brak szacunku to nic wielkiego, w każdej chwili można go nabyć – odparł konwersacyjnie Lucyfer. Splótł ramiona za plecami i zbliżył się o dwa kroki ku Berithowi. Nie więcej, ale cała uwaga Arcydemona skupiła się na jego władcy. Anahera patrzyła na to z zapartym tchem. Berith był jak skamieniały i cała jego postura oraz mowa ciała zmieniła się w coś innego: w zaszczute zwierzę, które wie, że poruszenie wąsem może doprowadzić go do śmierci.
– Nie miałem zamiaru cię znieważyć...
– Ale wciąż mówisz. Nigdy nie wiesz, kiedy się zamknąć i to jest przywara twojego charakteru, nie boskiego przymiotu. – Lu rozluźnił barki i rozłożył ramiona, jakby w czułym geście. – Spierdalaj do siebie, Ber. Ostatni raz to mówię. Wejdziecie nieproszeni na dwór Aeszmy, to dostaną wolną rękę, by wejść w waszą ciemność, w wasze sny i zrobić z was proch na wietrze. Zawsze respektowałeś granice, czemu teraz się wysuwasz?
– Zmiany...
– Zmiany są od Boga, nie od ciebie – warknął Ashmodai. Zszedł w stronę Arcydemona, patrząc na niego jak na brud pod stopami. – Oczywiście, niesnaski są nam potrzebne, ale umówione i przykazane było: ku ludziom. To ludzie mają energię, która jest wam potrzebna, nie my. Jeśli się nudzicie, poflirtujcie i poruchajcie. Wara od moich ludzi. Wam nie przeszkadza Słowo, tylko brak pola do popisu między nami...
Berith rzucił się w kierunku gotowego Aeszmy, ale Lucyfer pstryknął palcami. Tylko tyle – pstryknął palcami w niewielkiej przestrzeni pomiędzy nimi, a obaj zatrzymali się jak na rozkaz, żeby wycofać w ułamku sekundy.
– Wróć do siebie, Beritcie. Proszę.
Prośba chyba zaskoczyła i zastraszyła go bardziej, niż wszelkie groźby. Arcydemon obrzucił wszystkich spojrzeniem, ale Anę ominął wzrokiem. Skłonił się sztywno przed Lucyferem i zniknął z chichotem.
– Będą z tego kłopoty – odezwał się Michael. Aeszma przytaknął, masując kark.
Równocześnie obrócili się, tylko że Anahera zrobiła to panicznie, wciskając twarz w tors Gabriela.
– Wybacz mi, pani – usłyszała głos demona. Zaryzykowała mikro zerknięcie nad ramieniem i odkryła, że kłaniał się przed nią w pas.
– Nic się nie stało – zapewniła go. – Możesz się, hm, podnieść? Po prostu popatrzę sobie na Gabriela.
Archanioł uśmiechnął się do niej łagodnie, gdy uniosła głowę ku górze.
– Dziękuję. Jestem zaszczycony, że wszyscy, włącznie z tobą, pani, przybyliście na mój dwór z pomocą.
– Nie flirtuj – ostrzegł go Lu, a z piersi Ashmodaia wyrwał się niski, uwodzicielski śmiech. Może po prostu był czarujący, tylko ona już była zmęczona?
– Wybacz, wybacz. Z reguły moje inkuby są irytujące, miło zrobić to komuś na wyższym stanowisku – odparł, a Ana zawiodła w ukrywaniu parsknięcia. – Czy wszystko u was dobrze? Pytam o... wszelką materię.
Czyli pytał o Klucz.
– Jak widzisz, jednoznacznie ciężko jest stwierdzić – powiedział dość ponuro Gabriel. – Niebo i Piekło drżą, Głębiny są niecierpliwe, a my...
Wzruszył ramionami w bezradności.
– Mam wrażenie, że czas przecieka nam przez palce, a nic nie osiągnęliśmy. – Głos Lucyfera był aż za mocno zabarwiony rozpaczą. Barki Any opadły na te słowa.
– Świat jeszcze stoi. To plus, moim zdaniem. – Ashmodai brzmiał na skrajnie optymistycznego i zbyt radosnego, żeby to było normalne. Czuła jednak sympatię do niego i Archaniołowie też zdawali się go lubić na swój sposób.
– Zabutelkuj trochę tego optymizmu, Aeszmo – poprosił Michael. – Ile było już takich ekscesów?
Spojrzenie Anahery poszybowało na dziedziniec. Miejsce opustoszało, ale zaczęła mieć wrażenie, że demony na nich spoglądały. Słyszała czasem cichutkie szepty, gdzieś w powietrzu rozlegały się lekkie odgłosy dzwoneczków. Teren wokół inkubowego pałacu wracał z wolna do życia.
Tak bardzo chciała poznać to miejsce, zobaczyć co inkuby miały do zaoferowania. Znała tylko opowieści o pikantnych niegodziwościach, ale ciekawiło ją, co jeszcze dobrego mogli zdziałać.
– Chciałbym, żebyście się tym nie przejmowali. – Z piersi Lucyfera wyszedł odgłos wątpliwości. Aeszma roześmiał się szczerze. – Wiem, że Berith cię wezwał i skłamał. Ale to ostatni raz, mój królu. Mąciwoda, ale też trzęsiportek.
– Nie mogę nie interweniować, Ash – zaoponował łagodnie. – Żadnego z was nie zostawię w problemach, nawet jego. Jeśli mam możliwość, przybędę pierwszy z pomocą.
– Dlatego jesteś naszym Królem – poważny ton władcy inkubów sprawił, że Ana obejrzała się na niego przez ramię. Ogniki jego korony przygasły, a przepiękną twarz ściągniętą miał z niepokoju. – Dlatego chcę, byś przybywał tak rzadko, jak tylko się da, bo musisz zadbać o waszą kobietę. Musisz zadbać o nietykalność Otchłani.
Patrzył wyłącznie na Lucyfera i robił to z niezachwianą wiarą. Czasem widziała coś takiego w księdzu Jerome, gdy się modlił w intencji parafian.
Nie musiała patrzeć na Lu żeby wiedzieć, jak bardzo tego chciał, ale również bardzo wątpił w to, że uda im się rozdzielić tę sytuację. Bo widziała to wszystko w twarzach Michaeala oraz Gabriela.
Brakowało tylko szyderstwa Nienazwanego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro