Rozdział 27. Droga do ciemności
Może jak Wam dostarczę tyle adrenaliny, to będziecie lepiej spać? 🙉🙊
Ściskam! 😇
*************
Smukłe, drżące dłonie Anahery za mocno ściskały różaniec, ale nagle miała wrażenie, że nie może przestać. Krzyżyk wpijał się w jej miękkie wnętrze, jakby potrzebował zranić ją do krwi. Kobieta drżała i Michael przytulił ją do swojego boku, gdy tylko Lucyfer zabrał papieża w drogę powrotną. Grota pełna relikwii zaczęła dusić ją, jakby tylko obecność Jego Świątobliwości odgradzała ich od tej mocy. Posyłając myśl w stronę Lu, Mika'il zabrał Anę wprost na powierzchnię.
Zadrżała, gdy mocne, czerwcowe słońce opadło na jej ciało. Nie przestawała jednak wtulać się w jego pierś. Przycisnęła do niej policzek, a z ust kobiety uciekło westchnie – czuł nagły spokój, który ją obmył.
– Gotowa?
– Na co? – Uniosła głowę, żeby spojrzeć na niego z zaskoczeniem. Turyści wokół nich byli głośni i radośni, ledwo dało się słyszeć klaksony w oddali czy szum fontanny di Trevi.
Michael ujął dłoń kobiety, w której trzymała różaniec.
– Żeby go przetestować – odparł poważnie i szybko kontynuował, widząc błysk paniki w jej oczach. – Nie zmusimy cię do tego, ale jeśli relikwia dobrze zadziała, będziesz czuć się bezpieczniej i, co ważne, swobodniej. Wcześniej nie myśleliśmy o pomocy relikwii, ale Gabriel miał naprawdę dobry pomysł. Siche i Paepar też odetchną z ulgą, że będą mogli nas nachodzić zawsze i wszędzie.
Anahera zadrżała.
– Nie będę w stanie spojrzeć na któregokolwiek z nich z myślą, że może mu się przeze mnie stać krzywda. Nieważne jak heroiczny byłby to ruch.
Pod koniec mówienia, krzywiła się, aż w końcu sapnęła i złapała się dłonią za ucho. Kiedy Michael sięgnął w kierunku głowy Anahery, jego palce przeszyły ogniste, nieprzyjemne iskry. Ignorując dyskomfort podzielił się z nią cieniem chłodu. Wyszeptała podziękowania, ale nie otwierała oczu. Przycisnął odpowiednio chłodne usta do czoła kobiety, kołysząc ją w swoich ramionach.
– Powiedz mi – poprosił.
– Wcześniej po prostu to ignorowałam – wyznała spiesznie, w obawie że stchórzy przed samą sobą. – Wiesz, szydercze odbicie w lustrze, jakiś dziwny impuls, który chciał żebym zrobiła coś głupiego, ale... Od kilku dni słyszę śmiech i głos. Nęcący do... złego.
Ledwo udało mu się powstrzymać przeciągłe warknięcie. Odsunął się od Anahery, ponieważ poczuł mocny uścisk na ramieniu. Lucyfer wpierw spojrzał mu w oczy, równie oszołomione co jego. Następnie wpatrzył się w kobietę, która praktycznie skuliła się w sobie. Zrobiłaby to też w ramionach Michaela, gdyby jej tak sztywno nie trzymał.
– Nie bój się – poprosił błagalnie Lu. Całą jego twarz skuło cierpienie. – Nie jestem na ciebie zły, martwię się i cholernie wściekam na nich.
Powoli przytaknęła i złapała za jego wyciągniętą dłoń.
– Maurycy odprowadzony? – zapytał Michael.
– Tak, od razu udał się na drzemkę. – Odetchnął głęboko i ponownie spojrzał na Anaherę. Ktoś wpadł na jego nogi i wszyscy obejrzeli się na małe dziecko. Mrugało zaskoczone, siedziało na kostce jakby balonik pozbawiony powietrza. – A to małe diablątko.
Dziecko roześmiało się i wyciągnęło do niego ręce. Patrzyło na Lucyfera szczerymi, czarnymi oczami. Lu wziął je delikatnie pod pachy, jakby był to co najmniej wybuchowy ładunek. Anahera po prostu nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– Nie śmiej się, bo ja nie wytrzymam – wymamrotał do niej pod nosem Michael.
– Ledwo daje rade – sapnęła. – Widzisz, jak ją trzyma?
Dziewczynka faktycznie wesoło majtała nóżkami w powietrzu, uśmiechając się do świata.
– Trzeba to gdzieś odstawić. – Lucyfer zaaferowany rozglądał się wokoło, zupełnie nie zwracając na nich uwagi.
– Kochanie, skąd się tu wzięłaś – zagruchała do niej Anahera. Dziecko było krąglutkie, a promieniowało czystym zadowoleniem. W ogóle nie przejmowało się, że nie widziała rodziców, wisiała sobie po prostu w uścisku nieznajomego, a jej loczki podskakiwały na wietrze. – Pokaż, gdzie widziałaś tatusia, mamusię?
Dziewczynka pokazała na niebo.
– Lu, to nie jest...!
Michael tyle zdążył krzyknąć, nim Lucyfer rzucił dzieckiem w tłum. W piersi Anahery z szoku zabrakło tchu, nie była w stanie pisnąć nawet słowa. Zacisnęli ramiona wokół jej pasa i szarpnęli do tyłu. Patrzyła z przerażeniem w tłum, chociaż już przenieśli się z okrutnym wizgiem wiatru w nieznane miejsce.
Ale i tak zobaczyła.
Twarz dziecka zmieniała się w paszczę z kilkunastoma rzędami ostrych kłów, otwarła się tak szeroko, że mogła zobaczyć czarną otchłań gardła.
Czas ruszył z przyśpieszeniem – z piersi Anahery uciekł wrzask i w tych mikrosekundach, nim portal, którym ich przenieśli się zamknął, piekielne dziecko kłapnęło zębiskami o milimetry omijając stopę kobiety. Dyszała ciężko, paznokciami wpijając się w przedramiona jej towarzyszy.
– Co to było!? Co to, kurwa... Ty tak powinieneś wyglądać! – krzyknęła w stronę Lucyfera, oskarżycielsko wytykając go palcem.
– Wypraszam sobie, źle się zajmuje cipką z takimi kłami – burknął, ale jej nie było do śmiechu.
Panicznie dyszała, osunęłaby się na zapyloną ziemię, gdyby była w stanie. Rozejrzała się po szarym, górzystym krajobrazie. Miała jednak wrażenie, że patrzy cały czas na taki sam obraz.
– Gdzie my jesteśmy, co to było, niech was szlag jasny... – Mika'il pomógł Anaherze usiąść. Włożyła głowę między kolana i jęknęła: – Boże, ale się wystraszyłam.
– Wiemy, kochanie, wiemy – szepnął chłodnym, kojącym tonem. – Ale utravche tam zostało.
– Na placu pełnym ludzi?! – Odrzuciła głowę do tyłu, prawie nokautując nią Lucyfera.
Obaj unieśli uspokajająco dłonie. Obejrzeli się na Gabriela, który z ostrym brzęknięciem skrzydeł wylądował dwa kroki od nich.
– Co tu się dzieje? Czy to przez relikwię? Może oddaj ją...
Grad pytań został przerwany, kiedy z sykiem skoczyła na niego ta dziewczynka.
Nie, to już nie była dziewczynka.
Anahera zassała gwałtownie oddech, widząc, że wielkością podobne to było do dziecka, ale nie było w tej istocie czegokolwiek dziecięcego lub ludzkiego. Furia skuła twarz Gabriela, jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Szarpnął skrzydłami, dlatego utravche odbiło się od nich z niemiłym chrzęstem.
Michael napiął wszystkie mięśnie, lecz Jibril nie potrzebował pomocy. Wystarczyła krótka chwila między upadkiem i poderwaniem się potwora do ponownej szarży, a jemu udało się sięgnąć po swój miecz
Rozpołowił karłowatego demona, siekąc gdzieś między pieńkowatym tułowiem, a paszczą otwartą do gryzienia. Gabriel ze skrzywionymi w niesmaku ustami strząsnął z ostrza dymiącą krew. Anahera nie była pewna – ciecz chyba chciała przeżreć stal, tak jak przeżerała się przez ziemię pod ich stopami. W napiętej ciszy patrzyli, jak zapylony grunt zapadał się przez wypływającą z dwóch połówek juchę. Wkrótce dołek był tak wielki, że zwłoki zniknęły.
– Wytłumaczcie się, ale to już – wykrztusiła Ana, nie wiedząc, czy przycisnąć dłoń do ust, czy może krzyknąć głośniej.
Miecz zniknął z dłoni Gabriela, obejrzał palce w poszukiwaniu ran. Archanioł jednak był czysty, patrzyła na niego na tyle intensywnie, że nie widziała na nim rozbryzgów tego toksycznego odpadu.
– To część koszmarów z pałacu Beritha – wyjaśnił napiętym głosem. – Musiał jednak być wykradziony, bo utravche nie jest w stanie funkcjonować bez przewodnika.
– Więcej wyjaśnień – uniosła dłonie i pozwoliła się Michaelowi podnieść na nogi. – Bardzo dużo wyjaśnień.
Gabriel uśmiechnął się do niej przelotnie, nim z jego dłoni spłynęło złoto. Blask rose gold rozświetlił to ponure miejsce, kiedy tak po prostu zalał nim dziurę. Skinął głową Lucyferowi, który obrócił się na pięcie i poprowadził ich w kierunku wysokiego budynku.
Zdziwiła się, że go widzi, bo gotowa była przysiąc, że jeszcze chwilę temu nic tu nie było.
– Utravche rodzą się przez użycie negatywnej mocy demonów Beritha. Jest, jakby to ludzie powiedzieli, zatwardziałym skurczybykiem, skorym do gniewu i pochopnego działania – wyjaśnił Lu, idąc po prawicy Anahery. – Nawet kamień potrafi zmienić w złoto i często dostarcza kruszcu Gabrielowi, ale czasem, gdy moc mu się... omsknie i żywa istota zostaje zmieniona w statuę, kończy się powstaniem utravche.
Anahera pomasowała głowę, mając wrażenie, że jej odpadnie.
– Jak wiele ich jest? – Przez chwilę zapadła cisza zbyt frustrująca, żeby to zaakceptować. – W zeszłym roku uważałam każde demony za złe, wiem, że nie jesteście świętoszkami, mimo wszystko.
Z piersi Lucyfera uciekł zduszony śmiech.
– Setki, tysiące, legiony? Sam nie prowadzę rejestru tych stworzeń ani żadnych innych – powiedział ze wzruszeniem ramion. – Berith ma najłatwiej, ponieważ utravche muszą być blisko niego lub jego demonów. Więc cały czas je kontrolują, no z dzisiejszym wyjątkiem. Reszta to inna historia, tworzona przez inne okoliczności.
Budynek zbliżał się szybciej niż mogła pojąć. Żołądek podjechał do gardła Anahery, gdy zorientowała się, że w tym miejscu chyba w ogóle nie istnieje koncept stabilnej przestrzeni. Michael wyczuł jej poruszenie i musnął ją chłodną dłonią.
– Utravche oraz inni się nie rozmnażają naturalnie, więc stworzenie rejestru nie byłoby trudne i też nie jest to zły pomysł – wtrącił zamyślonym tonem Gabriel. – Aniołowie Razjela pewnie ostrzą pióra na samą myśl...
– Nigdy nie mówiliście, że takie istoty istnieją – odezwała się nagle, brzmiąc na pokonaną. Zmęczoną. – Wiem, że to nie miejsce dla karanych dusz, wiem, że Piekło jest czymś więcej niż przestrzenią cierpienia, ale... takie istoty?
– Nie chodzi o to, że ukrywamy to przed tobą, albo kimkolwiek innym – sprostował sztywno Michael. – Po prostu jest naprawdę wiele afirmacji mocy Stwórcy. Tak wiele, że czasem sami zapominamy, zwłaszcza gdy nie mamy z czymś styczności. Nigdy dotychczas nie byliśmy atakowani przez nie ani testowani. Każdy z nas zostawia po sobie inny ślad: szron, krew, metale.
Przez usta Anahery przebiegł grymas.
– Przepraszam, zabrzmiało to cholernie oskarżycielsko – powiedziała szczerze i z nutą bólu. Zatrzymali się, a oczy Trójcy skoncentrowane w pełni były na kobiecie. Miała skrzywioną z frustracji twarz. – Naprawdę wiele komplikuję, ale...
Urwała gwałtownie, bo nie minęło jedno uderzenie serca, a Michael stanął przed nią, ujmując twarz kobiety w swoje chłodne dłonie. Sapnęła, patrząc na jego szeroko otwarte, arktyczne oczy, na cień rozzłoszczonego rumieńca na policzkach i koniuszkach lekko spiczastych uszu, które wyzierały spomiędzy zmierzwionych dziko włosów.
– Nigdy nie przepraszaj za to, że jesteś – warknął ostrzegawczo, a Ana zadrżała, zdecydowanie zbyt podekscytowana tą twardą nutą w jego głosie. – Żadna droga, nawet anielska, nie jest drogą prostą. Ale ty, Anahero, nam ją rozświetlasz.
Zamrugała gwałtownie.
– Przez was nie nadążam ze swoimi uczuciami, wiecie? Smutna, napalona, bardziej smutna, przestraszona, przestraszona swoim napaleniem, zdezorientowana i wzruszona. Tak się nie da żyć – wykrztusiła, a Michael skwitował to śmiechem i czułym pocałunkiem w usta.
– Witaj w naszym życiu.
Szturchnęła go, po czym pospiesznie otarła przedramieniem oczy.
– Przepraszam, że czasem zachowuję się tak, jakbyście byli zobowiązani świętą przysięgą do informowania mnie o najmniejszej pierdole – wyrzuciła z siebie z prędkością światła, nie pozwalając im sobie przerwać. Nawet pomimo zbiorowego jęknięcia. – Hej no, staram się być dobrym człowiekiem, który widzi swoje błędy. A to był błąd.
– Błędem jest to, że czujesz strach co do swojego losu i niepewność, czy będziesz mogła żyć pełną piersią – poprawił łagodnie Lucyfer. – Reszta to rzecz dotarcia się.
– Oki.
– Oki? – Uśmiechnął się promiennie. – Niech będzie oki. Chodźmy więc przetestować relikwię.
– Czekajcie! Jeszcze trochę wyjaśnień. Ufam wam, ale jak będziemy testować to? – Uniosła lśniący różaniec ku górze. – I co to za miejsce, mam ciary na sam widok.
Spojrzenia wymienione między nimi były przelotnie, szybsze od trzepotania skrzydeł kolibra. Kopnęłaby ich w kostki, gdyby miała na to siłę.
– To więzienie...
– Jak?! I nie chce wykładu o budownictwie.
Cień uśmiechu przemknął przez usta Lucyfera.
– A szkoda, architektura tego budynku jest unikalna, ale to chyba zobaczysz w środku. – Wskoczył na jeden z trzech schodków, prowadzących do niezadaszanego ganku i jednoskrzydłowych, rzeźbionych wrót. Nie mogła pojąć jaki wyryty był tam wzór, ponieważ wszystkie zawijasy rozmywały jej się przed oczami. – Nie jest to miejsce, jakie zna człowiek. Tak, więzimy tu... coś. Nie są to jednak nasi pobratymcy.
– Więc te istoty, jak tamta zębiasta szkarada?
– Inne, dziwniejsze i groźniejsze – wyjaśnił Michael. Odetchnął głęboko, a wokół rozpełzł się podmuch mrozu. – My nie uznajemy pojęcia rehabilitacji: większość z wykroczeń dotychczas nie miała żadnej szansy na doczekanie wyroku. Większość wykroczeń była kontrolowana bezpośrednio przez Metatrona lub Opaczność.
– Okej, klimat zbudowany – wymamrotała pod nosem, pocierając swoje ramiona. Gabriel przesunął wzrokiem po obnażonych rękach kobiety. Do Watykanu ubrała się lekko, a teraz dodatkowo ją przerażali... Ostrożnie objął ją w pasie, jakby bał się, że będzie na niego zła, ale uśmiechnęła się leciutko i wtuliła w niego, gdy podniósł temperaturę swojego ciała. Dobrze było mieć przy sobie osobisty grzejniczek.
W oczach Lucyfera rozbłysły gwiazdy.
– Zło z Ziemi czasem zmienia się w pernicies. Z ich powodu powstał mit o cierpiących wieczne katusze duszach w Piekle. Każdy człowiek, który wierzy, ma w sobie pozostałość tej wiary, bądź duszę, jeśli tak wygodniej. Wiara trzyma się go mocno. Czasem jednak ta zostaje spaczona albo śmierć nastąpiła w niesprawiedliwy sposób. Czasem to czynienie zła, która skaża człowieka po kres życia.
Michael kiwał w zgodzie głową, patrzył na Anaherę nieustannie sprawdzając, czy to wszystko nie było dla niej zbyt przytłaczające.
– Ta energia w ogromnej części musi gdzieś przejść. Nie jest w stanie naturalnie scalić się ze światem.
– I tak tworzą się te... – ostrożnie popatrzyła na nich wszystkich.
– Pernicies – podpowiedział Michael. – To zjawy, niegodziwe zmory. Kiedy pojawiły się pierwsze, nie wiedzieliśmy co z nimi zrobić.
– Nie wiedzieliśmy co się dzieje – sarknął Lucyfer. – Nawet nas to zaskoczyło, wydawało nam się, że widzieliśmy już każdy przejaw mocy.
– Ale moc Boga jest nieograniczona – odszepnęła, kciukiem przesuwając po koralikach różańca. Nagle Trójca stała się dziwnie ostrożna. Od razy wyczuła tę zmianę nastroju i popatrzyła na nich z napięciem. – Nie mówcie mi, że tak nie jest.
– Do tej pory nie poznaliśmy ograniczeń – wyjaśnił bardzo powoli Lucyfer, jakby sam nie wierzył w to, że może to mówić. – Kreacja świata i każdej żywej oraz martwej materii została zakończona. Wiele zostało osiągnięte, nic nowego nie zostało powołane do życia. Możemy tylko twierdzić, że to co wypływa z nas, pochodzi bezpośrednio od Niego.
– Głowa mi od tego wszystkiego pęka – westchnęła. – Dlaczego więc więzienie? Skoro wy po prostu znikacie, jak popełnicie rażące wykroczenia?
Trójca obejrzała się na posępny budynek w tym ponurym miejscu.
– Szybko zauważyliśmy, że pernicies pojawiały się w przeróżnych miejscach świata, ale gdy znajdowały się dłużej w otoczeniu aniołów i demonów zmieniały ich. – Michael głęboko westchnął widząc przepełniony niedowierzaniem wzrok Anahery. Przesunął dłonią po włosach, krzywiąc się. – Robiliśmy się okrutni, brutalniejsi i to często bezpodstawnie. Odbierały nam zdolność analizowania sytuacji, przez nie reagowaliśmy bezmyślnie.
– Pernicies nie oddychają, nie konsumują, nie komunikują się, nie oddają energii światu zapewniając stabilność – dodał Lucyfer. – Oprócz złego wpływu na nas, są jak wirus, który ma większy kształt i infekuje naszych ludzi.
Anahera powoli oblizała usta. Popatrzyła na fasadę i zauważyła, że wgłębienia omyłkowo wzięła za okna – oprócz drzwi wszystko jednak było litą skałą.
– Wirusy da się zabić szczepionkami – odparła. – Czemu zatem nie poszukacie sposobu, by nigdy nie powstawały?
Gabriel uśmiechnął się do niej półgębkiem.
– Staramy się – przyznał. – Rafael ma grupę aniołów, którzy próbują zrozumieć, jak zabiec powstawaniu pernicies, albo chociaż jak nas ustrzec przed tym wpływem.
– Niestety często bywa za późno – dodał ponuro Lucyfer, patrząc na Anę z takim smutkiem, że aż poczuła uścisk w sercu. – Nie znamy jeszcze sposobu na przewidzenie, gdzie pernicies się pojawi. Często jest za późno i zainfekowany anioł czy demon dokonuje sprzeniewierzenia.
– Więzienie ma ogromną skuteczność – pospieszył z pomocą Michael, widząc, że zerkała w stronę budynku. – Pernicies nie powstaje wiele, ale udało nam się stworzyć miejsce, które wyczuwa je i zasysa do środka. Nie tułają się po sferach, tylko trafiają tutaj. Da się je unicestwić, ale tylko Więzienie działa jak magnes które je ściąga i zamyka.
– Ojoj. – Popatrzyła na nich wszystkich kolejno. – Dlaczego mam wrażenie, że unicestwienie ich nie jest za dobre?
Dłoń Gabriela przesunęła się po plecach Anahery, aż zadrżała od tego przyjemnego dreszczu.
– Na Ziemi chyba mówicie o tym nawiedzone miejsca – powiedział, na co krzyknęła nie ma mowy! Prychnął i przytaknął. – Wiem, jak to brzmi, ale kiedy zorientowaliśmy się, co pernicies robią, unicestwialiśmy je. Tylko że chyba robiliśmy to w zły sposób, bo miejsca ich odejścia w niewielkim obszarze tworzyły doły energetyczne. Nie da się im zarzucić smyczy na karki, przeciągnąć w inne miejsce, więc po prostu doły energetyczne powstawały w naszych światach robiąc nam więcej problemów.
– Ale kicha – odparła, krzywiąc się. – Więc czemu nie szczepionkujecie ich tutaj?
Lu prychnął.
– Nie wyobrażam sobie zrobić z tego miejsca czarnej dziury, jest już wystarczająco ponure.
Pokręciła głową, ale chyba nie powinna się dziwić, że takie stworzenie mogłoby tak wpłynąć na rzeczywistość. Jeszcze raz przesunęła placami po paciorkach różańca i odetchnęła.
– Skąd pewność, że w ogóle będę mogła na nie oddziaływać?
Mieli czelność wzruszyć ramionami! Popatrzyła na nich z niezadowoleniem, a Gabriel szturchnął ją ramieniem.
– Lepiej przetestować na nich niż na Siche, nie?
Skrzywiła się, spoglądając na niego z jeszcze większym skrzywieniem twarzy.
– Świetnie, niech będzie. Ale jeśli stanie się koniec świata, to będzie wasza wina! – zawołała, machając dłonią z różańcem. Dziarsko ruszyła w stronę drzwi, a Lucyfer uśmiechał się dziwnie. – No co?
– No nic – powiedział, całując ją przelotnie. Zamrugała zdziwiona, ale dała się pociągnąć ku wejściu. Od razu po przekroczeniu progu poczuła falę dreszczy.
– Jejku, grobowa atmosfera nawet w połowie nie określa tego miejsca.
– To właśnie pernicies. Przez to, że jest ich więcej od razu można to poczuć. Są straszakami dla nas wszystkich, nikt nie lubi tu przychodzić.
– Powinniście tu być?
– Mamy większą wytrzymałość – zapewnił Michael. – Szeregowi od razu by oszaleli, ale my mamy chwilę na przetestowanie teorii.
– Dobra, zagęszczamy ruchy, nie chcę was doprowadzić do szaleństwa.
– Ty już to robisz – wymamrotał pod nosem Gabriel.
– Tak jak wtedy, gdy wszedłeś do łaźni... – roześmiała się słodko pod nosem, kiedy warknął ostrzegawczo i po chwili zadrżała. – Nagle poczułam, że nie powinnam się śmiać. Jesteście pewni, że pernicies to nie dementorzy z szerokim zasięgiem?
– Kto?
– Co?
– Teraz my chcemy wyjaśnień. – Michael położył dłonie na biodrach, patrząc na nią z dziwnym wyrazem twarzy.
– A nieważne – wymamrotała pod nosem. Ale i tak w głowie obmyślała plan na seans Harry'ego Pottera. Wciąż czuła na sobie ich intensywne spojrzenia, więc machnęła ręką. – Miejmy to z głowy.
Lucyfer szybko dogonił ją, by nie szła w głąb budynku sama. W każdej chwili mogła trafić na pernicies, których wygląd był zaskakujący. Więzienie miało trzy piętra, każde podzielone na niewielkie, kwadratowe cele. Można było w nich zrobić tylko po dwa kroki, nie więcej. Więcej też nie potrzeba, ponieważ pernicies po prostu lewitowały.
Anahera zassała gwałtownie oddech, gdy zerknęła na pierwsze. Gwałtownie odwróciła się na pięcie i wpadła na klatkę piersiową zaskoczonego Michaela. Odruchowo objął ją ramionami.
– Co ja mam z tym zrobić? – zapytała stłumionym głosem. Twarz wciskała w jego koszulę, ale uniosła dłoń z różańcem. – Mam się modlić cały czas, gdy chcę na kogoś spojrzeć?
– Pewnie by to nie zaszkodziło – przyznał cicho Gabriel. – Nałóż go jak wisiorek albo owiń jak bransoletkę. Trzymanie w ręce może być niepewne.
Skinęła głową, ale trzymała ją opuszczoną, gdy robiła krok do tyłu. Odetchnęła cicho, mamrocząc coś, co mogło brzmieć jak przekleństwo. Relikwię założyła jak naszyjnik, ale trzymała krzyż w dłoni. Nim którykolwiek mógł ją zachęcić, obróciła się w stronę cel.
– Ledwo je widać – wyszeptała zaskoczona, gdy przyjrzała się im bliżej. Trójca widziała jak mocno drżała, nie wiedzieli tylko od jakiego rodzaju strachu. – I one wyrządzają wam tyle krzywdy?
Patrzyła jak zahipnotyzowana na te strzępy cieni, gdy przytakiwali. Anahera była wrażliwą istotą ludzką, która widziała o wiele więcej, niż przeciętny człowiek. Pernicies byli właśnie tym – cieniem i zjawą, obłym kształtem, dość przypominającym szare duchy. Nieuchwytne, acz niebezpieczne na wszelką miarę.
Teraz poruszały się trochę żwawiej, gdy Trójca wraz z Anaherą stanęli w korytarzu między klitkami. Włoski uniosły się na przedramionach kobiety, wzrokiem przesuwała od jednej zjawy do drugiej.
– Nie znikają – powiedział z ulgą Gabriel. – Nawet nie czuję, że coś im się dzieje.
Usłyszeli pierwsze pęknięcie.
– Ale coś się dzieje! – zawołała przestraszona Ana.
Pernicies zaczęły wirować – ten ruch był na tyle zauważalny, że Anahera przestała patrzeć na sufit i skoncentrowała się na zjawach. Przez chwilę myślała, że może to ona i Klucz wywołują w nich ten przedzgonny stan... Jednak wcale tak nie było.
Cofnęła się, bo zrozumiała, że zjawy czują niepokój.
Rozległo się potężne huknięcie, ale budynek nawet nie zadrżał w posadach. Trójca napięła się, twarze mieli pełne trwogi.
– Przenieście się z Aną! – zawołał Lucyfer. Trzymał ją mocno za ramię, aż poczuła ukłucie bólu.
Poczuła też jego strach.
Michael popatrzył na nią, a źrenice miał rozszerzone tak mocno, że pozostała mu tylko mała obwódka srebrnego koloru.
– Nie mogę – warknął. – Nie mogę przyzwać skrzydeł, nic!
– Biegiem! – ryknął Gabriel, popychając ich w stronę wyjścia.
Anahera miała wrażenie, że plątały jej się stopy. W kilka chwil od coraz głośniejszych chrupnięć, pęknięć i zgrzytów budynek przeszedł w nieustanne drgania. Nie marnowała tlenu na pytanie, co się działo – obawiała się, że nie była w stanie nic zrobić. Ani ściągnąć z siebie relikwii, ani krzyknąć do swoich przeznaczonych, że coś było nie tak. Miała wrażenie, że coś zasysa ją do środka. W oczach stanęły jej łzy, bo myślała tylko o tym, by wydostać się z nimi na zewnątrz, gdy...
Budynek runął im na głowy.
Czy oni w ogóle zrobili kolejny krok? Czy oni w ogóle się ruszyli w stronę wyjścia, a może wszystko działo się o wiele szybciej niż Anahera mogła zarejestrować?
Wiedziała, że było gorzej, niż w rzeczywistości. Zawalenie się na ich głowy tony kamieni to jedno, ale dlaczego wciąż słyszała ten śmiech?
Nie czuła... nie czuła ciała.
Miała jeszcze jakieś ciało? Pewnie już zmieniła się w kolejny strzęp z rodziny pernicies.
I znowu ten śmiech...
Chciała sięgnąć gdzieś, żeby kogoś złapać... O kogo jej chodziło?
Czy ona w ogóle była tutaj z kimś?
W pamięci ziała jej dziwna czarna dziura. Wpierw tylko myślała o potrząśnięciu głową, a dopiero po dobrej chwili kobiecie udało się to zrobić. Z głuchym jęknięciem uniosła ręce do góry, wpiła palce we włosy.
Słodki, uwodzicielski śmiech.
– Nie było przecież aż tak źle – wymruczał głos, zbyt uwodzicielski dla jej gustu.
– Z czym? Z byciem rozjechaną walcem? – odburknęła, czując nudności. Spróbowała sobie postanowić, że wytrwa chwilę w bezruchu.
Udało jej się! Świat przestał wirować, ale nie chciała jeszcze otwierać powiek.
– Jeśli chcesz to tak określać. – Jeszcze więcej śmiechu. Dziwne, przestał ją drażnić, za to przez jej ciało przeszył dreszcz oczekiwania. – Ja wolę mówić na to: pierwszy krok.
– Drugi postawię, jak dowiem się, po co mam chodzić – odezwała się ostrożnie.
Oddychała tak głęboko i równo. Bała się, że jednak puści tego pawia, ale po chwili każdy kolejny oddech był naturalny, całkiem swobodny. Zatrzepotała rzęsami i uniosła głowę. Przed nią rozlegała się cicha, chłodna ciemność. Gdzieniegdzie na czarnym firmamencie rozświetlały się czerwone, rozżarzone gwiazdy i mgławice.
Spróbowała wstać i udało jej się to zaskakująco łatwo. Rozejrzała się wokół, bo wiedziała, że właściciel głosu gdzieś tutaj powinien być. Z jakiegoś powodu nie chciał się pokazać.
– Dla nas – niski głos wyjaśnił z prostotą. – Właśnie dlatego tutaj jesteś, prawda? Chodź do mnie, Wyzwolicielko. Tylko dla ciebie mogę żyć.
To ciepło w sercu było dziwne. Głupio jej się zrobiło, że złościła się na reakcję swojego ciała, skoro tego potrzebowała.
Potrzebowała właściciela tego głosu!
– Właśnie tak, Anahero – odparł, jakby dokładnie wiedział, o czym myślała. Chyba nie powinna się dziwić, przecież byli sobie przeznaczeni... – Każdy kolejny krok sprawia, że spędzimy bez siebie mniej czasu, wiesz?
Więcej dreszczy na ciele, do tego dziwny zapach podpływał do jej nosa. Nie mogła go jednak zidentyfikować.
– Zapomniałam, że cię... – urwała gwałtownie i zatrzymała się w miejscu. Popatrzyła w dół na swoje puste dłonie. Zauważyła, że w prawej miała odciśnięty dziwny kształt, jakby trzymała coś tam kurczowo przez długie godziny.
O czym ona zapomniała?
O kim?
Zaczęła ciężej oddychać, wycofała się na kilka kroków, a w tej dziwnej przestrzeni rozszedł się gwałtowny wdech.
– Proszę, nie opuszczaj mnie – poprosił zdławionym głosem. On? Miała pewność, że to on? – Razem będziemy wolni, będziemy żyli w nowym świcie.
– Wolność – wypowiedziała to słowo, jak zaklęcie. Oblizała spierzchnięte, popękane wargi i rozejrzała się wokół. Widziała tylko odległe przebłyski karmazynowej czerwieni, jednocześnie jaskrawe i dziwnie brudne. W ustach czuła posmak swojej krwi, a w nosie znów wierciło ją od tego zapachu. Stawał się nieprzyjemny, odpychający. – Nasza wspólna?
– Tak – jęknął głos, zbyt erotycznie, by nie czuła się zakłopotana. – Zmienimy wszystko. Tak bardzo pragnę, byś mnie dotknęła. Byś zrobiła ze mną co zechcesz. Musisz tylko tutaj zejść...
– Tutaj?
– Taaak. Tutaj, do mnie. Od dawna czekałem.
Poczuła się taka wyjątkowa – ktoś czekał na nią! Od dawna?
– Od jak dawna? – zapytała bez tchu.
Kilka kroków do przodu, kilka czerwonych gwiazd, które rozbłysły jeszcze jaśniej.
– Od zawsssssze – zapewnił zapalczywie. Syknął tak nisko, że poczuła dreszcze na całym ciele. Jeszcze kilka kroków. Więcej krwi i dziwnych zapachów. – Zawssssze miałaś być nassssza. Wyzwól nassss.
Poczuła dotyk na biodrach, potem na piersiach i gardle. Jęknęła i odchyliła się.
– Tak – jęknęła.
Czuła się taka nieważka. Nie słyszała niczego – tylko ten słodki, uwodzicielski głos, który przekonywał ją o swoim oddaniu.
– Uwolnisz nassss?
– Ja... – Coś szarpnęło ją w piersi. A potem drugi oraz trzeci. Zatrzymała się w miejscu i uniosła do góry dłoń. Miała wrażenie, że nie tylko poraził ją prąd, ale ktoś wylał na nią kubeł arktycznie zimnej wody.
Arktycznej...
– Ja... – spróbowała odezwać się ponownie, ale miała wrażenie, że jej własny język chciał, żeby się zamknęła.
– Nie chcę byś mnie zostawiła – jęknął głos. – Tak bardzo cię potrzebuję.
Przecież ją potrzebował. Pragnienie rezonowało w każdym kolejnym słowie, cichych zapewnieniach o tym, że była pożądana, upragniona bardziej niż kolejny świt i promienie słońca.
Tylko że coś było nie tak z tym głosem.
Był jeden, chociaż brzmiał jak cały legion. Mówił pięknie, nawet coś, co chciała usłyszeć. Czemu więc ta pustka w sercu powiększała się, gdy szła do przodu, a coś w przedziwny sposób ściskało ją w dołku?
Przestała smakować krew w ustach, nie czułą już zapachów, widziała tylko przetykaną czerwienią ciemność.
Powinno być tu więcej barw, więcej srebra i odcieni czystego nieba nocą.
Czy te mgławice błyszczały niczym słodkie rose gold?
Zamrugała. Przecież tu nie było nic takiego...
– Anahero, zejdź do nasssss. Wyzwól nassss.
– Idę, przecież idę do...
Zatrzymała się w miejscu, jakby zanurzyła się w ruchomych piaskach. Czemu nagle się tak wkurzyła? Włoski na jej przedramionach uniosły się, a w brzuchu poczuła ucisk i wrażenie przelewającego się kwasu. Gula ścisnęła gardło kobiety, w oczach szczypały łzy frustracji.
Z jakiej racji ona ma gdzieś iść!
– Dlaczego mnie zostawiasz? – odezwał się głos, smutny i przybity. Znajdował się o wiele bliżej niż wcześniej. A może to ona przeszła tak wielką odległość? Obejrzała się przez ramię, ale nic nie widziała. Ciemność pozostawała nieprzenikniona, tylko te gwiazdy nad głowami były intensywniejsze. – Tak bardzo pragnąłem, byś mnie dotknęła!
– Sam się dotknij – wymamrotała pod nosem.
Nie odpowiedział jej żaden dźwięk, głucha cisza zaskoczenia była zbyt wyraźna. A przecież, powinien się roześmiać. Rzucić żartem o tym, jak bardzo chce się dotknąć, by ona patrzyła.
Powinien, prawda?
Zamrugała powoli. Ciało kobiety zrobiło kilka kolejnych kroków, ale nie miała nad tym żadnej kontroli. Szła bez sekundy zawahania, stawiała stopy zbyt stabilnie, a przecież w środku czuła się jak rozedrgany bałagan.
Dlaczego głos się teraz do niej nie śmiał, przecież zawsze ze sobą tak flirtowali.
Prawda?
Mrugała tak mocno, że poczuła ból głowy i pieczenie w oczach. Tylko nad powiekami miała pełną kontrolę, najchętniej zamknęłaby je, żeby odgrodzić się od coraz jaśniejszych gwiazd.
– Nie! – krzyknęła nagle, chociaż miała wrażenie, że prędzej zwymiotuje to słowo.
Zamarła z nogą uniesioną do góry. Pot zrosił ciało Anahery, płuca zacisnęły się i ledwo nie wpadła w panikę. Nie chciała iść – chciała wyjaśnień, najlepiej na wczoraj! Próbowała poruszyć stopą, ale jej się nie udało. Zmieniła nastawienie, skupiając się na palcu i po całej wieczności udało się! Drgnął i nagle poczuła, że cała drży z napięcia.
Z krzykiem upadła na dół. Ciemność nie zmieniła swojej pozycji, to jej kolana się poddały. Dłońmi badała fakturę tego, czego nie była w stanie zobaczyć. Uczucie było tak dziwne, jakby przesuwała po wodzie zebranej do plastikowego worka, ale także była to twarda powierzchnia. Sprzeczne odczucia drażniły zmysły kobiety.
– Dlaczego chcesz mnie porzucić? – zapytał cichy, załamany głos, ale miała wrażenie, że znalazł się o sekundę od wybuchu. – Mnie?! Tak blisko od wolności?!
Uniosła dłoń do piersi i trafiła na pustkę.
Otchłań, której głos nie był w stanie wypełnić, bo nie był właściwy.
– A gdybym zeszła do ciebie – zaczęła spokojnym tonem, chociaż sama czuła, że wściekłość rozsadza ją całą – i żylibyśmy tam razem, to co?
NIENIENIENIENIENIENIENIE!
Wrzasnęła, zasłaniając uszy, ale przed tym wizgiem nie było ucieczki.
– Ty skurwielu – warknęła, unosząc głowę. Ich złość ścierała się w jedno, a panika, jaką nie dało się zignorować pozwoliła jej zrozumieć, skąd wzięła się ta pustka.
Potrzebowała ich, tylko Trójcy. Potrzebowała tęsknić za grand-mère i wspominać wspólne chwile. Potrzebowała ich pocałunków, wiedzy oraz troskliwości. Namiętności, którą wyzwalali w sobie i niej, raz za cholernym razem.
Nie potrzebowała nowego świata.
– ZEJDZIESZ DO MNIE. OTWORZYSZ WROTA. DASZ NOWY POCZĄTEK.
– Och, pierdol się! – krzyknęła w pustkę, a powierzchnia pod jej dłońmi zaczęła drżeć.
Anahera czuła jakby dryfowała w przestrzeni. Czuła, że rozsadza ją od środka ciśnienie, a krew zagłusza prawie wszystkie dźwięki. Nic jednak nie było w stanie uciszyć jej złości i tego skandowania, przekonywania, rozkazywania, kuszenia... Krzyczała więc głośniej, nie chciała dać się znowu zwieść.
Nienazwany mógł iść... Może nie do diabła. To ona chciała iść do swojego diabła i wtulić się w jego ciepłe objęcia, mając za plecami anielską tarczę.
Potrzebowała tylko ich.
Możliwe, że uśmiechnęła się okrutnie, ale niech to szlag całą Przepaść.
– Aniele boży, stróżu mój, ty zawsze...
– Co robisz?!
– Oj, coś nie tak? – Miała wrażenie, że lewituje. Wznosi się ponad stałą formę, rozsadza ją wieczne światło, ciepło i chłód jej Archaniołów. – Święty Michale Archaniele, wspomagaj nas w walce, a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną.
ZAMILCZZAMILCZZAMILCZ
– Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy,
MIAŁAŚ BYĆ NASZA
– a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe
MIAŁAŚ WYZWOLIĆ
– które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła.
POŻAŁUJ...
Ciemność spadła im na głowy.
Amen.(1)
(1)J. Wojtkowiak, Archanioł Michał. Poznawaj i Módl się, Poznań 2022.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro