Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12. Początki

Nawet powietrze smakowało inaczej w tym miejscu. Anahera ze zdziwieniem stwierdziła, że mogła oddychać – pełną piersią, jakby ostatnie lata niepokoju wcale nie odciskały piętno na jej ciele.

Pokręciła głową i obejrzała się przez ramię, łowiąc spojrzenie Michaela. Nagle tknięta zakłopotaniem zerknęła na Gabriela, ale od niego też uciekła i zaczęła oglądać tę przestrzeń. Pustą co prawda, a jednocześnie wypełnioną wrażeniem. Jakby wokół niej był miękki, wygodny koc wielkości Teksasu, w którym mogła się zakopać na wieki.

– Czy wy też czujecie się tutaj tak dobrze? – Zdumiona kręciła się i kręciła wokół. Ruchy ciała kobiety sprawiły, że ocierała się o Trójcę. Z różnymi minami odsunęli się dyskretnie do tylu, robiąc jej przestrzeń. Ten przelotny dotyk odebrali jako coś więcej. – Jakbym była w domu...

Praktycznie rzucili się na Anę, gdy próbowała odejść dalej. Zdziwiona popatrzyła na swoją rękę, rąbek spódnicy i lok. Nie wiadomo, kto był bardziej zdezorientowany – ona, że została w ten sposób, czy oni, że złapali za co popadło.

– Przecież wam nie ucieknę – powiedziała z uroczą przekorą w głosie.

– W naszym życiu głęboko docenia się przezorność, słodziutka – odparł Lu.

Wierniejsi niż psy ruszyli za upartą babą od razu. Przeszli wspólnie kilka kroków, kiedy nagle Anahera znalazła się w powietrzu.

– Zejdź stamtąd! – syknął Michael głosem grubym z przerażenia.

– Tak brzmiałby mój tata – wymamrotała pod nosem. Spojrzała jednak w dół na nich i po prostu się roześmiała. – Ale czad, ja latam!

Nie było to latanie, po prostu grawitacja przestała mieć dla niej znaczenie. Ciało kobiety działało nieświadomie – oderwawszy się na jeden krok odnalazła przyjemność w tej nieważkości.

– Nawet Rafael mi nie uwierzy, jaką traumę mam przez tę kobietę – wymamrotał ciężko Lucyfer. Patrzył na nią ogromnymi oczyma, dłonią powoli przesunąwszy po ustach.

Anahera unosiła się lekko, choć wciąż blisko nich. Na próbę Michael podskoczył bez wyciągania skrzydeł a otoczenie zareagowało instynktownie. Dostosowało się do niego i już zrozumiał, czemu określiła to mianem latania. W tym unoszeniu się było coś euforycznego.

Ana pojrzała na niego dopiero gdy znalazł się na wyciągniecie dłoni. I zrobił to – cokolwiek szeptało mu wprost do głębin jego jestestwa oraz mocy – dotknął jej. Westchnęła chrapliwie, pełną piersią. Przycisnęła dłoń Archanioła do swojego policzka, prawie muskając grzbiet ręki swoimi ustami.

Tak bardzo chciałby je poczuć w tym miejscu. I wielu, wielu innych.

Opętany do poziomu, w którym nie wiedział już, gdzie zaczynały się pragnienia a kończył zdrowy rozsądek, ramieniem zahaczył o talię kobiety i przyciągnął ją ku sobie. Bez zwłoki wsparła dłonie na jego piersi, usta rozchyliła nieznacznie. Czuł gorączkę, która trawiła jej płuca, wzdychał ten ogień swoimi chciwymi wargami.

– Michaelu! – syknął strwożony Gabriel. – Mógłbyś jej nie... pożerać?

– Daj spokój, ledwo się zabiera do... W porządku, Michaelu, prosimy odsunąć się od człowieka.

– Człowiek protestuje – wymruczała. Palcami zahaczyła o kołnierz luźnej koszuli, paznokcie lekko wbiła w jego napięty kark. Gdyby nie unosili się bezwolnie w przestrzeni, pewnie stałaby teraz na palcach. – Dlaczego tak dobrze mi w twoich ramionach?

Michael wiedział i jednocześnie brakowało mu pewności, ale nie chciał, by ta chwila przemijała. Przeczuwał, że Lucyfer miał rację – powinien się odsunąć i przenigdy, jak Gabriel mówił, nie powinien jej pożerać. Och, a on nawet nie zaczął robić wszystkiego tego, czego od zawsze sobie zabraniał, a tak bardzo pragnął.

Nie był lepszy od ułudy, która urosła wokół Lucyfera, był równie obrzydliwie zachłanny i spragniony.

Bądź co bądź był służbistą i w końcu rzeczywistość zaczęła do niego docierać.

– Nie odchodź. – Pokręciła rozpaczliwie głową.

– Jestem tu, zawsze będę – obiecał cichym głosem, tak ciepłym jak tylko mógł. Rzeczywistość zaczęła do niej docierać, gdy wyrwał się z tego pięknego snu. – To twoja przestrzeń, bezpieczna przystań.

– Czyli was sobie wymyśliłam, przez żałobę?

Tego rozpaczliwego tonu nie mogli zignorować. Chociaż Lucyfer i Gabriel trzymali się z daleka z czystej przezorności, teraz jednocześnie znaleźli się przy niej.

– To nie tak, słodziutka – odszepnął Lu. Odważył się odsunąć kosmyk włosów Anahery za jej ucho. – Chociaż faktycznie w jakiś sposób stworzyłaś to miejsce – odparł powoli, jakimś sposobem nie zdradzając, jak przerażające to było. – Wytworem twojego pragnienia jest przestrzeń, nie istota. Nowe istoty można tworzyć tylko w jeden sposób.

Zamrugała zaskoczona, na chwilę przymykając ciążące powieki. Gabriel ponownie złapał za rąbek jej spódnicy, jakby był to jedyny bezpieczny punkt kontaktowy, który nie uwolni jego pragnień z klatki.

– Obaj mają rację – podjął. – Musisz nam wybaczyć roztropność, chociaż nasze gesty mówią co innego, w tym momencie nie możemy sobie na to pozwolić.

Spojrzeli na Gabriela z różnymi minami.

– Czyli jeśli nie będziemy w tej wymyślonej przestrzeni, pozwolimy sobie na wszystko? – doprecyzowała i mogła już tylko patrzeć na urodziwą, posągową twarz Gabriela, która zaczęła pąsowieć. Lucyfer był zbyt zszokowany, żeby zacząć się nad nim znęcać. – Drażnię się tylko – wymamrotała.

– Drażnisz, jasne – wycedził, przymykając powieki.

Lu, odgrzebując uczucie zwane współczuciem, pospieszył mu na ratunek:

– Istnieje coś takiego jak Nicość, pustka dobra i potrzebna do odpoczynku wszystkim bytom Boga. – Od razu skupił na sobie sto procent uwagi Anahery. Jej spojrzenie było innym wymiarem. Miał wrażenie, że zmienił się w głupiutkiego inkuba, który zaraz wyliże jej stopy. A wszystkie jego inkuby były bardzo mądre, że to robiły. – To miejsce trochę je przypomina, ale... Cóż, raczej wcale nie chce się tu odpoczywać?

– Gdzieżby – bąknęła. – Można tu robić wszystko. – Od razu zmarszczyła brwi i zaczęła kręcić głową.

– Spokojnie – mruknął Michael, który już doszedł do siebie, chociaż w jego oczach migotały czerwonawe iskry. – Jeśli to twoje dzieło, podświadomie wiesz, co może się tu wydarzyć.

– Ale tu nic nie ma – wyszeptała, drżąc. – To pustka. Ciemność.

– Z pustki i ciemności może narodzić się spokój, zwłaszcza z tego rodzaju – zapewnił ją Gabriel. Włosy upadły mu na brew, gdy przechylił głowę. – Tego najbardziej teraz potrzebujesz, prawda? Uspokojenia po tym, co się stało.

Drgnęła jakby ją uderzył, lecz nie zaprzeczyła.

– Nie wiem już co czuję. Te pierwsze chwile tutaj... Niech mnie, miałam wrażenie, że umrę z bólu aż tu nagle byłam taka lekka.

Fasady tego miejsca zadrżały i zaczęły pękać, gdy Anahera poczuła się gorzej. Trójca wymieniła między sobą spojrzenia i jednomyślnie dotknęli jej ciała – czule, niewinnie.

– Anahero, to bardzo ważne – ponaglający głos Gabriela sprawił, że spojrzała na niego z ociąganiem. – Nie będziemy cię pouczać, nie będziemy rozkazywać, bo taką mamy naturę, ale musisz ostrożnie podchodzić do tej przestrzeni.

– I tak brzmisz protekcyjnie – mruknął Lu.

– Wiem – warknął na niego.

– Chyba się nie da inaczej, prawda? – Pokręciła głową niezadowolona. – Jestem człowiekiem, a wy Archaniołami. I Szatanem.

– Semantyka – odmruknął.

– Czekajcie, czy wy się boicie? – Tknięta tą myślą prawie wyrwała się daleko od nich, a przestrzeń zadrżała.

– Tak – przyznał Michael, co, o dziwo, ją uspokoiło. – Proszę, uwierz nam, ale ta sytuacja jest dla nas niespotykana. Postępujemy ostrożnie, bo nie wiemy na co możemy sobie pozwolić.

Zamruczała coś cichutko pod nosem.

– W takim razie jak się stąd wydostaniemy? – zapytała, z powagą patrząc im w twarze. – Ja... nie chcę stąd odchodzić, ale nie mogę się tu ukrywać, prawda?

Współczucie, jakie odczuli niemalże pchnęło ich do działania – do przyciągnięcia jej do siebie, do tulenia i wdychania nieznacznego zapachu pomarańczy, który przylgnął do włosów.

– Tego ci nie zabronimy. – Kącik ust Lu drgnął. – Fajnie jest jednak czasem zobaczyć coś więcej niż nas.

– Godna podziwu skromność – szepnął Gabriel, a Anahera parsknęła stłumionym śmiechem. – Oprócz tego... Nie wiemy jak ta przestrzeń będzie reagować długofalowo na twoje życie. Ani co dzieje się poza. Jest tu tak wiele niewiadomych: czy możemy się stąd wydostać pojedynczo? Czy któryś z nas może tu z tobą zostać? Czy ty możesz nas tu zostawić? Jakie konsekwencje na wszechświat wywołałoby któregokolwiek z tych działań i czy...

Gabriel naprawdę potrafił rozwodzić się godzinami nad różnofalowymi skutkami, które mogły zagrozić bezpieczeństwu. Skóra cierpła mu na myśl, że potrafił czemuś zapobiec a nie przedsięwziął się tego działania. Czuł dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, skrzydła niemal rozwinęły się na całą brzęczącą rozpiętość.

Lucyfer złapał go za bark i mocno ścisnął. Jibril chrząknął i skończył:

– Musimy zachować roztropność w tej sytuacji i przenieść cię do Piekła.

Anahera patrzyła na niego zbyt łagodnie, zbyt czule. Ludzka istota nie powinna mieć takiego wyrazu twarzy, gdy wpatrywała się w Archanioła. To on powinien jej bronić. Dlaczego więc skrywała w oczach to, co sam czuł, gdy widział istotę, przed którą trzeba... Lucyfer wbił mu szpony w bark, otrzeźwiając go.

– To miejsce nas nakręca – odparł z namysłem Mika'il. – Podbija emocje do skali, która dotyka nawet nas.

– Nie chciałabym, żeby aniołowie tracili kontrole. Brzmi to niepokojąco.

Lucyfer roześmiał się cicho, powoli zmniejszając nacisk na ciało Gabriela. Złapał go jednak za łokieć, nie przerywając kontaktu. Dzięki temu czuł się uziemiony, bliżej zmysłów niż wcześniej.

– Wycofamy się stąd – zadecydował stanowczo Jibril. – Jest jeszcze wiele zmiennych, ale wolę nawet nie zapędzać się tam w podejrzeniach.

– Będę mogła tu kiedyś wrócić? – zapytała cichutko.

Trójca zamarła, ponieważ było to pytanie równie intrygujące, co ciekawe.

– Zobaczymy co przyniesie przyszłość – wymijająca odpowiedź Lucyfera jednak jej wystarczyła.

Przymknęła powieki, nabrała powietrza w płuca i strzeliła obcasami. Patrzyli na nią zaciekawieni, gdy wciąż tak stała. Uchyliła jedną powiekę, a potem szeroko otworzyła oczy.

– O, czyli to nie tak działa – wymamrotała. Gabriel musiał zacisnąć usta, żeby się nie uśmiechnąć.

– Cokolwiek próbowałaś zrobić to, eee, plus za wysiłek? – Lucyfer skonfundowany zatrzepotał rzęsami.

– Przykro mi, że nie umiem posługiwać się magią – skrzywiła się uroczo.

– Magią?

– Przepraszam, to obrazoburcze, prawda? – Zakłopotała się mocniej. – Tylko że ja to raczej nie... A może jednak? Posługuję się boską mocą?

Ku ich przyjemnemu zdziwieniu, żadne z nich nie zostało zmiecione w prochy i pył wspomnień. Michael przymknął powieki, w duchu szepcząc dziękczynne modły do Boga za wyrozumiałość.

– Zostańmy jednak przy tej magii – odparł ochryple Gabriel. – Dla bezpieczeństwa nas wszystkich.

Robili wszystko, żeby nie czuć sfrustrowania tym, że nie mogli jej dokładnie wyjaśnić swoją reakcję. Ten moment był okrutny – nie chcieli zrobić przykrości kobiecie, ani wywoływać w niej poczucia, że jest głupsza przez bycie człowiekiem. Wręcz przeciwnie, przez te kilka dni od ich spotkania Anahera chłonęła wiedzę i nowe informacje ze stoickim wdziękiem. Powinna krzyczeć, wściekać się a nawet błagać o litość, tak jak przeciętny człeczyna by postąpił.

Nie było w niej krztyny przeciętności.

Lucyfer odetchnął cicho, czując wdzięczność, że żaden z demonów czy aniołów ich teraz nie widział. Zdecydowanie cały autorytet i aura władczości zostałaby pogrzebana na wieki. Pochylił głowę, czując napór ciemności wokół nich. Złapał za dłonie Anahery powoli, dając jej czas by się wycofała. Ta jednak obserwowała go w cichym zainteresowaniu.

– Pomyśl sobie o podwórku przed domem – zachęcił, gładząc powoli grzbiety dłoni kobiety. – Przypomnij sobie, jakiś zapach, który kojarzy się z tym małym ogrodem. Słyszysz jakieś dźwięki? Wyobraź sobie, że tam jesteś, a twoje stopy szurają o kamienie. Stoimy obok ciebie w pełnym słońcu, jest ci przez to tak ciepło i przytulnie...

Kusił ją, koił swoimi prostymi, łagodnymi słowami. Ciało Anahery przyciągane siłą wyższą, opadło nieznacznie do tyłu, ale tam już czekali na nią Michael i Gabriel. Wsparła się na swoich dwóch filarach bezpieczeństwa. Lucyfer mógł przysiąc, że coś przemknęło przez środek klatki piersiowej kobiety. Mrugnął jednak i cień zniknął, więc nie trapił się tym dłużej. Koncentrował się na Anie – wciągał ją bliżej powierzchni, dalej od tej przestrzeni nieznanej nicości.

Musiał ukryć swój żal, gdy poczuli ziemskie powietrze. Kobieta znieruchomiała, bez wątpienia wszystkimi zmysłami odbierając tę zmianę. Lucyfer nie puszczał jej dłoni nie tylko dlatego, że sam nie było gotowy, ale z obawy. Miała coś takiego w twarzy, że jeszcze chwila a znów by zniknęła – może tym razem bez nich.

Może tym razem nie byliby w stanie sprowadzić jej z powrotem.

Trzymali Anę mocno przy sobie. Ręce Michaela spoczywały na ramionach, Gabriel łagodnie ściskał talię a dłonie nieustannie spoczywały w uścisku Lucyfera. Rozbiegany wzrok wbijała w drzwi wejściowe do domu. Na kilka chwil wzmocnili uchwyt, ponieważ zaczęła się zatracać, prawie znikając. Będą musieli popracować nad samokontrolą kobiety. Nie będzie dobrze, jeśli zacznie przypadkowo rozmywać się w powietrzu przez silne emocje. Ludzie są na nie bardzo podatni, a Anahera dodatkowo miała trudny czas. Zrobią wszystko, żeby przeprowadzić ją przez te nadchodzące dni.

O czymkolwiek myślała – że drzwi, w które się wpatrywała, staną otworem – nie mogła już dłużej tego znieść. Obróciła się prędko na pięcie i wpadła na tors Michaela. Skończyło się na tym, że żadne nie przesunęło się wystarczająco, żeby przestać się obejmować. W końcu z dość głośnym, sfrustrowanym westchnieniem, po prostu ją przytulił. Znieruchomiała, ale prędko odprężyła się i wtuliła w jego szeroką pierś, kładąc policzek na napiętych mięśniach.

– Wszystko w porządku? – zapytał trochę głupio, bo nie, w jej przypadku niewiele rzeczy aktualnie było w porządku. Zostawili im trochę przestrzeni, niechętnie opuszając dłonie z ciała Anahery. Dziś mocno lgnęła do Michaela i szanowali tę potrzebę. Jego chłodne opanowanie, pominąwszy kilka dzisiejszych sytuacji, działało kojąco na wielu.

A przynajmniej na tych, na których się nie gniewał.

– Nie mogę tam wejść – wyszeptała ochryple. – Nie... Nie jestem w stanie.

Michael skinął głową, mrucząc w zrozumieniu. Jego dłonie działały za niego – wsunął palce w gęste włosy, ściskał je i masował potylicę. Dłoń ułożył w dole pleców kobiety, palcami pochłaniając jak największy obszar.

– W porządku, wcale nie musisz. – Lucyfer nie chciał przebijać tę ich bańkę, ale musiał przypomnieć o najważniejszym. Pod pięknym, gołym niebem łatwo było zapomnieć o tym, że jeden nieroztropny ruch, a Klucz dojdzie do głosu. – Zdobędziemy dla ciebie to, czego będzie ci potrzeba w Piekle.

– Dlaczego uważacie, że to tak ważne, bym tam poszła? – szepnęła. Lu i Gabriel postarali się o neutralne miny, gdy po prostu obróciła się w uścisku Michaela w ich stronę. Korzystała z niego jak z pledu, którym można się owinąć w zimniejszy dzień.

– Kwestia bezpieczeństwa nas wszystkich. – Gabriel przekrzywił głowę, wsłuchują się w świat. – Bo, prawda jest taka, że bardzo nam zagrażasz, droga Anahero. A gdy my upadniemy, nie będzie już żadnych barier tego świata.

Michael posłał mu zaskakująco rozgniewane spojrzenie, gdy zadrżała.

– Czym ja wam mogę zagrażać? – zapytała wysokim tonem, wyrzucając dłonie w powietrze. – Jestem tylko człowiekiem, a wy stoicie o krok od Boga!

– Och, żeby to było takie proste – odparł miękko Lucyfer. – I wcale nie chodzi o to, że zwą mnie Upadłym, wręcz przeciwnie.

– Już nas owijasz wokół palca, a nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy – wymamrotał Michael, ale daleki był do wycofania się daleko od kobiety. – Wiesz, co widzą nasze anioły? Spokój, opanowanie, pewność w egzekwowaniu wyroków i protekcję.

– Rozpadamy się przez ciebie, człeczyno. – Ton Gabriela nie był wzgardą dla Anahery, ale raczej dla tego, co w nich wywoływała.

– Boicie się tego czegoś we mnie, tak? Tej, która czasem... – zazgrzytała zębami urywając gwałtownie. Na jej twarzy odbiło się mnóstwo frustracji i nienawiści, którą najwyraźniej czuła względem Klucza.

– Obawiamy się tego, co potrafi i do czego doprowadzi – odparł ciężkim tonem Gabriel.

– W czym więc pomoże Piekło?

– To naturalna bańka ochronna – zapewnił ją Lucyfer i zatoczył dłonią łuk. – Ziemia jest wspaniałym grajdołkiem, ale bezbronnym. Wiem, że to wywoła w tobie mimowolne wyrzuty sumienia jednak: ludzie nie mają jak się bronić. Demony jeszcze mają jakąś szansę.

– Powiedz to twojemu sproszkowanemu poddanemu – mruknęła pod nosem, gdy Jibril powiedział:

– A do tego najciemniej pod latarnią. – Gabriel wzruszył ramionami. – Szybko zaczniesz przyciągać uwagę, niekoniecznie chcianą.

– Wbrew pozorom nie zjawiamy się tak często na Ziemi – wymruczał w jej włosy Michael. – Nasi aniołowie i demony działają pod naszą komendą. Gdybyśmy nieustannie zstępowali, wywołalibyśmy niechciane poruszenie.

Obaj chyba doszli do wniosku, że trzeba go w końcu odkleić od Anahery. Zachowanie kocura na kocimiętkowym haju, mimo wszystko, publicznie nie wypadało Archaniołowi.

– Niechciane – chrząknął Lucyfer łagodnie, acz stanowczo, przysuwając Anaherę w swoim kierunku. Na kilka przeraźliwych chwil arktyczny lód skuł spojrzenie Michaela, praktycznie zmieniając się w jego prawdziwą formę. Gabriel napiął ciało w gotowości, by rzucić się na niego i zabrać hen daleko. – Niechciane mogłoby być przetrzymywanie cię na siłę w Piekle, nie chcemy cię jednak zmienić w więźnia, oczywiście. Będziesz mogła wracać na Ziemię.

– Ale? – domyśliła się, nieświadomie i pieszczotliwie przesuwając dłonią po jego ręce. Coś głęboko w Lucyferze zawyło, pragnąć zachować się dokładnie tak, jak Archanioł Najwyższy. Ale o wiele, wiele gorzej.

– Jest wiele takich ale. – Ciężki, ochrypły ton, pierś ściśnięta z potrzeby i ociężałe spojrzenie. Lu nie wiedział jak dokładnie powinien się opanować. Dobrze, że wyczuwał obecność Archaniołów, inaczej byłby na przegranej pozycji. – Wszystkie jednak da rozpracować. Dojdziemy do porozumienia.

– Coś mi się wydaje, że nie będziemy mieli wyjścia.

Mogliby tak stać na podjeździe jej domu przez całą wieczność. Jeszcze chwila, a znów spojrzenie kobiety uciekłoby na drzwi wejściowe, przez której już nikt ku niej nie wyjdzie. Kolejny raz poczuje, że straciła grunt pod stopami i świat wokół nich zacznie się rozmywać. Każda sekunda, w której wystawiali ją na dalsze cierpienie oraz dywagowanie mogło zagrozić Anaherze.

Zrobił więc to, co za pierwszym razem.

Po prostu porwał ją bez dalszych wyjaśnień do samego Piekła. Na szczęście samo przeniesienie okazało się łatwiejsze. Weszli wprost do jego gabinetu tak, jak tego chciał. Ana zassała oddech i słyszał w tym głębie zafascynowania. Oczy błyszczały jej głodem poznania. Zachęcająco skinął głową.

Robiła pierwsze, pełne wahania kroki, praktycznie łamiąc sobie kark przez oglądanie się na każdy kąt. Michael oraz Gabriel zjawili się chwilę później, mieli idealne wyczucie czasu.

– Hej, czy to nie jest... – zawołała, palcem wskazując na rzeźbę dłuta Michała Anioła. Skakała spojrzeniem od marmuru do równie marmurowego oblicza Mika'ila. – Cóż, niektórzy mają zdjęcia na biurku, inni żywą podobiznę Archanioła w gabinecie. No tak. W porządku.

Lucyfer stał odwrócony do nich plecami przy nalewaniu niebiańskiego nektaru, dlatego nie widzieli jego szerokiego, nikczemnego uśmiechu. Przywołał z Ziemi puszkę Dr. Peppersa, którą Anahera trzymała w lodówce i jego też nalał do pucharu. Uśmiechnęła się na ten widok i przyjęła go bez zawahania. Sam miał słabość do tego napoju tak, jak Michael do kawy a Gabriel do szampana. Anahera przygładziła pożyczoną sukienkę nim usiadła na brzegu szezlongu. Wyglądała wspaniale w jego gabinecie – dumna, piękna i taka...

Chrząknął cicho.

– Pytaj o wszystko – powiedział, w duchu przywołując się do porządku.

Trójca rozsiała się po gabinecie, Michael stanął blisko rzeźby raczej z przyzwyczajenia. Nie pospieszali Any, sami nie mieli pewności jak wiele będą mogli powiedzieć. A z drugiej strony, dlaczego Najwyższy miałby im zabraniać obdarzania jej tego rodzaju wiedzą? Lu robił wszystko, żeby się nie frustrować, by trzymać łopatki ściągnięte i emocje idealnie na wodzy.

– Czemu... to wywołuje w was taki strach i tyle środków ostrożności? – zapytała w końcu.

Na twarzy kobiety malowało się głębokie znużenie.

– Klucz, ponieważ tak się zwie, jest czymś wieszczonym od bardzo, bardzo dawna – zaczął ostrożnie Gabriela. – To fatum i katowski topór.

To zniewolenie i śmierć, jeśli zrobi krok w złą stronę. To synonim apokalipsy, jakiej święty Jan nie przewidział. Trójca nie chciała tego ukrywać, ale nie chciała jej straszyć – właśnie straciła bliską osobę i siedzi sobie w Piekle.

Wymienili między sobą spojrzenia, chyba każdy doszedł do wniosku, że to nie właściwa droga. Anahera może i była człowiekiem, ale chyba nie zawsze się nim czuła.

– Znane nam wizje przedstawiły naturę Klucza. – Dreszcz lekki, ostrzegawczy, przeszył ich ciała, gdy Michael wypowiedział te słowa, ale jednocześnie Trójca poczuła, że coś się rozluźniło. Słowa przychodziły łatwiej, bez zbędnego, nomen omen, kluczenia. – Wizje mają więcej mileniów, niż ludzki świat istnieje i w głównej mierze zapomniano o tym, że ma przybyć. Ta istota, jeśli się jej pozwoli, zniszczy cały znany wszechświat.

Anahera była nie do końca zdumiona, ale dotknięta do żywego.

– No chyba nie! – Prawie wyrzuciła dłonie w powietrze, ale w porę przypomniała sobie o trzymanym w ręku kielichu. Wypiła łyk, jakby chciała zmyć niemiły posmak informacji. – Czemu to zawsze kobietom przypada ta rola...

Lu uśmiechnął się krzywo.

– Akurat to rzecz przypadku – zapewnił ją. – W wizjach Rafaela nie było określenia płci ani przynależności. Zawsze określane było jako Klucz.

– Tylko tyle i aż tyle. Nie liczyły się znaki szczególne czy rasa, a sama afirmacja mocy – przytaknął Michael.

Oczy Anahery były ogromne.

– Rafael o mnie śnił? TEN RAFAEL? – wykrztusiła.

Lu poruszył się niespokojnie w swoim siedzeniu.

– Tak jakby – odparł niezdecydowany. – Jego wizje mieszały się. Nie do końca mamy pewność, co jest zderzającą się ze sobą przyszłą rzeczywistością, a co wykluczającym się prawdopodobieństwem.

Kobieta opuściła głowę i przeczesała dłonią loki.

– Zatem, co by nie powiedzieć, po prostu jestem niebezpieczna?

Trójca spojrzała na nią z całym wachlarzem splątanych emocji. Każdemu było ciężko ubrać to w słowa, ponieważ miała rację – tylko że najbardziej niebezpieczna była dla nich.

Już stawała się niebezpiecznie uzależniająca.

Michael nie wiedział, kiedy przestali uważać Anaherę za równoznaczną Kluczowi, a uznali ją za naczynie, w którym Klucz zamieszkał. Przyszło im to zbyt naturalnie, praktycznie w sekundzie głębszej rozmowy, lecz wcale się tego nie obawiał. Wolał nie roztrząsać myśli, czy ich mamiła, czy może tak właśnie powinno być. Wiedział, że musi ją pocieszyć, przynieść choć cień ukojenia, bo strasznie uwierała go myśl, że mogłaby dłużej siedzieć zmartwiona lub przerażona.

Odsunął się od tej niedorzecznej rzeźby i ruszył ku Anie. Na początku nie zwróciła na niego uwagi, ale gdy w końcu spojrzała... Prawie osunął się na kolana, by obiecać, że wszystko będzie dobrze. A szczerze nie znosił kłamstwa, więc w milczeniu przysiadł dość blisko Anahery. Kobieta przełknęła ciężko resztę swojego napoju i odstawiła kielich na wysoki stolik tuż obok.

Odwróciła się do niego z błyszczącymi ustami. Ciężko przyszło mu opanowanie dziwnego odruchu, który szeptał zachęcająco, żeby się pochylił i spróbował...

Tylko maleńkie liźnięcie, nie więcej. Ludzkie kobiety przecież były takie słodkie...

Gabriel chrząknął rozdzierająco głośno, aż oboje podskoczyli. Spojrzał na niego z wdzięcznością, chociaż ten patrzył wyłącznie na kobietę.

– Wizji jest wiele, Anahero. Nie jestem przekonany, czy opowiadanie ci o wszystkich będzie dobrym pomysłem.

– Nie, raczej nie. – Posłała mu drżący, niepewny uśmiech. – Już i tak za dużo o tym wszystkim myślę. Może lepiej, żebym nie analizowała każdego nieszczęsnego wydarzenia jako możliwego zwalenia nam na głowy zmierzchu świata.

– Tak, byłoby to całkiem niefortunne – odparł leniwie Lucyfer. Rozparł się w swoim fotelu, w pełni odwrócony w ich stronę. – Będziemy mieć baczenie na wszystkie znaki, ale nierealne jest, żeby się przestrzec przed wszystkim.

– Co nie znaczy, że nie będziemy próbowali – wtrącił ponuro Michael.

– Dobrze, ale kiedy porwałeś mnie tu za pierwszym razem. – Spojrzała znacząco na Lucyfera. – Średnio gładko poszło, prawda? Dlaczego ten demon...

Gwałtownie zadrżała i objęła się ramionami. Michael odruchowo przywołał koc ze swojego Palatium, by okryć nim Anaherę. Zaskoczona otuliła się nim szczelniej i podziękowała cicho.

– Mówi się, że jedno spojrzenie w oczy Klucza przynosi zgubę demonowi, aniołowi zaś czyste szaleństwo – głos Gabriela był ponury, jakby nie chciał jej tego mówić. – Bajania a rzeczywistość niestety pokryły się w części.

W zamyśleniu przesuwała materiał koca między palcami.

– Ja cierpię, ale świat nie musi – zapewniła cicho. – Czy da się ją jakoś unieszkodliwić?

– Może nie będziesz miała innego wyjścia – powiedział z trudem. Nektar w ustach Jibrila smakował niczym popiół. – W tej sytuacji jest wiele sposobności do wyzwolenia z siebie zła.

– Postaramy się jednak, by tak nie było, prawda? – zapytała z nadzieją w głosie. – Bo jaką niby mam alternatywę?

Rozumieli tę rozpaczliwą potrzebę. Nikt przecież nie chce być winien katastrofie, jaką byłoby unicestwienie wszystkiego.

– Twój pobyt w Piekle będzie nie tylko czasem ochronnym – obiecał jej Lucyfer, podnosząc się z miejsca. – Rafael wiele widzi, ale nie wszystko. Odnajdziemy inne rozwiązanie.

– Inne? – podłapała od razu. – Proszę nie kłam.

Wiedziała. Ta kobieta dobrze wiedziała, czego jeszcze nie powiedzieli.

– Wiedzeni ku zagładzie bądź zagładę przynoszący – odparł rzeczowo Michael. Nie był w stanie patrzeć jej w oczy. – Praktycznie większość istot, które usłyszała o proroctwie była przekonana, że Klucz trzeba zgładzić. Na ten moment nikt nie wie, że jesteś odrębną istotą, że twoje serce nie jest kierowane przez zło.

– Nieść zagładę lub być zgładzoną... – Miała zdrętwiałe wargi, ale w oczach zbyt dużo pogodzenia się z tą alternatywą. A mimo to nie wyglądała jak człowiek, który wybrałby tę ścieżkę. – Nie chcecie tego zrobić, prawda? Zrobilibyście to od razu, gdy się zorientowaliście.

Przytaknęli bez zawahania.

– Jesteśmy dobrzy w ogólnym zrozumieniu dobra – wyjaśnił Lu. – I powinniśmy to zrobić od razu, ale twoje serce okazało się głośniejsze niż zło Klucza.

Twarz kobiety rozświetliła najważniejsza rzecz: nadzieja.

Gabriel odwrócił od nich wzrok, gdy Lucyfer zbliżył się do Anahery i wyciągnął ku niej zapraszająco dłoń.

Przecież nigdy jej nie wyjawi, że Rafael miał tylko ogólne wizje, a to on śnił o niej od dawna. Tak głęboko skrywany sekret, który ciężko było komukolwiek zdradzić.

Nikomu nie przyznał się, że czasem budził się z Nicości z ciepłem jej ciała w dłoniach, ciężarem samej kobiety na sobie. Czasem nie miał pewności, czy po prostu odradzała się w nim znów na nowo zwykła tęsknota za kimś nieznanym, czy może to były prorocze sny. Owijał się wówczas swoimi skrzydłami i przesiadywał w swojej Nicości, aż przeminął ten dziwny ból głęboko w nim. Czasem miał wrażenie, że po prostu ktoś z niego szydził, jakiś odłam Głębin w ten sposób upodobał sobie Archanioła.

Przecież nigdy też by nie pomyślał, że on, Tarcza i Obrońca znanego świata, jako pierwszy skradnie jej pocałunek.


*********

Wspaniałego weekendu, widzimy się w poniedziałek💝💝💝


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro