Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10. Pierwszy atak

Dziewczyna wpatrywała się w opalową lilię, otrzymaną od Gabriela, jakby był to potwór z głębin. Ksiądz Jerome przykląkł przed ołtarzem i zaczął się modlić za doczesny żywot i rozgrzeszenie Alberty Tremblay. Jego miłość do Boga oraz do starszej kobiety otulała ciała Trójcy, wznosząc się coraz wyżej i wyżej w nieznane.

Anahera zmieniła się w posąg. Stali wokół niej, żaden nie wiedział do końca, co powinien powiedzieć kobiecie w żałobie. Komuś, do kogo jeszcze nie w pełni dotarło, że to już ten moment. Trójca wyczuwała pustkę, jaka rozwarła się w jej piersi. Każdy chciał w jakiś sposób ją dotknąć, lecz ich dłonie ciążyły przy bokach niczym granitowe posągi.

W końcu Anahera uniosła lilię do serca i przytuliła ją bardzo, bardzo mocno. Płatki musiały się boleśnie wbijać w skórę, ale dziewczyna nawet nie drgnęła.

Za to drgnęło coś na mozaice.

Lucyfer od razu zauważył taniec cieni. Część elementów była przejrzystym szkłem, w którym nieznacznie odbijał się obraz wnętrza kościoła. Upadły zmrużył oczy i przyjrzał się uważnie cieniom. Michael oraz Gabriel od razu wyczuli jego poruszenie.

Z sykiem wyskoczył do przodu, zasłaniając sobą i skrzydłami Anę oraz księdza. Przez mgnienie chwili stał twarzą w twarz z odbiciem dziewczyny. Klucz śmiała się do rozpuku, otulana miękkimi barwami Nicości. Mogliby tak mierzyć się wzrokiem aż do końca świata – Michael jednak prędko rozłożył swe skrzydła i dobył miecza. Jeden nieroztropny ruch a pewnie rozbiłby w drobny mak piękną mozaikę.

Klucz przeniosła spojrzenie ponad nimi, nie była jednak w stanie dojrzeć Any za ścianą, którą utworzyli swoimi skrzydłami. Skóra cierpła na karku Lucyfera. Jerome zorientował się, że działo się coś złego – chociaż jego ludzkie oczy nic nie widziały, serce czuło. Modlił się jeszcze żarliwiej o bezpieczeństwo, a Michael zdawał się pęcznieć od napełniającej go potęgi.

Z obnażonymi w uśmiechu zębami Klucz próbowała wydostać się z mozaiki. Widok był to co najmniej niepokojący, szkło zadawało się odkształcać od ruchów, które wykonywała. Wbijała szponiasto zakończone palce w obramowania między szkłem mozaiki, jakby rozdrapywała ją od środka.

Tak bardzo was potrzebuję – przemówiła wprost do ich myśli. Czuli się tak, jakby szeptała wprost do ich uszu, kusząc słodką obietnicą rozpusty. Lucyfer z niepokojem zerknął na Michaela.

Gdyby nie siła wiary, jaką Jerome pokładał w Anaherze, byliby straceni. Gdyby coś nie podszepnęło im, że powinni odszukać kobietę... Wystarczyła chwila a Klucz uzyskała nieprawdopodobną siłę, bo śmierć ostatniej krewniaczki Any złamała pieczęć zamykającą stwór w Przepaści. Potęga rezonowała w powietrzu, iskrzyła w mgiełce ich oddechów.

Cokolwiek szeptała, kierowała swoje słowa wyłącznie do Michaela – Klucz wręcz dobierała się do niego, jakby był tylko niebiańskim pachołkiem. Lu widział w napięciu jego barków, tym jak się pochylił do przodu i przekrzywił głowę, że słowa mieszały mu w głowie.

Lucyfer zrobił jeden, ostrożny krok w przód a stalowe skrzydła Michaela zabrzęczały. Kolejny krok, a szron chrupnął pod jego stopą, gdy kontrola Archanioła chwiała się w posadach. Upadły wyczuwał, że Gabriel przysunął Anaherę blisko siebie.

– Czego może chcieć od nas zniszczenie, że przyszło aż do świątyni bożej? – zapytał gawędziarskim tonem Lu. Starał się skupić na sobie uwagę Klucza.

Wiedział, że jeszcze chwila, a Mika'il uwolni z siebie archanielską moc, która zrówna kościół z gołą ziemią. Zawsze opanowany, pilnował swoich podstawowych impulsów, ale teraz... Lucyfer nie był w stanie sobie wyobrazić, co moc tej maszkary musiała mu robić, jak mieszać mu w głowie i pierwotnych, anielskich instynktach.

Mozaika zaczęła powoli, ledwo zauważalnie płakać krwią. Lucyfer nie mógł sobie pozwolić na przeciąganie tej sytuacji. Klucz ponownie dotknęła mozaiki od wewnątrz i zaczęła się rozglądać z zaniepokojeniem.

– Jej miejsca. Was przy mnie. Wszystkiego obróconego w p r o c h. – Uderzyła niematerialną dłonią, a całe szkło zadrżało tak, jak drżeli Michael i Lucyfer. Wymienili między sobą spojrzenia, wzrok Archanioła nagle stał się klarownie arktyczny. Wystarczyło bezpośrednio pogrozić Anaherze, by wyciągnąć go z tego stanu.

Lu powoli obrócił głowę w stronę mozaiki. Uśmiech na jego ustach był taki, jaki powinien.

Szatański.

– Co robisz? – zawołała Klucz. Jeszcze piękniejsza muzyka dla jego uszu, tak szczery dźwięk przerażenia.

– Wynoszę śmieci.

Wzruszywszy ramionami zalał fontanną krwi mozaikę i ołtarz. Odłamek Głębin uciekł w sekundzie, w której tylko opadły na nią krople, pozostawiając ich piątkę w nagle cichej świątyni.

Jerome wydał z siebie przedziwny dźwięk, przez co Lucyfer musiał przywdziać zwykłą maskę na swoją twarz. Odwrócił się w kierunku klechy i z zaskoczeniem zobaczył, że ten pobladły niczym wybielone płótno trzyma się za serce.

Machnął dłonią, a krew zniknęła. Jerome osunął się na posadzkę, przysiadając ciężko. Lu obserwował mężczyznę w nadziei, że przypadkowo nie doprowadził do jego zgonu. W porównaniu do reszty istot diabelsko–anielskich Upadłemu nie zabroniono pozbawiać ludzi życia. Nie było to jednak komfortowe w późniejszych rozrachunkach.

Michael odwrócił się na pięcie, oddychał ciężko a oczy miał rozszerzone. Po zniknięciu istoty i z niego nagle ściągnięto wszelki urok. Schował swój miecz, który stał się tylko bezużytecznym straszakiem. Lucyfer wiedział, że byłoby to zbyt dramatyczne, ale Archanioł przecież mógłby rzucić jednym w mozaikę.

A i tak nikt im by nie zagwarantował, że przez to faktycznie nie otworzyłoby się przejście na ten świat.

– Zawsze odwracaj od Klucza wzrok – poprosił Mika'il naglącym tonem. – Obiecaj nam to, Anahero. Nie wpatruj się w nich dłużej niż zauważenie ich obecności.

Gabriel poruszył się niespokojnie, w końcu przenosząc spojrzenie z mozaiki na kobietę.

– Anahero? – Jibril zapytał ją cicho, dłonią niepewnie dotykając łokcia kobiety. Wyrwał ją tym ze stuporu z gwałtownym sapnięciem. Zerknęła na Archanioła z wahaniem, ale przytaknęła.

Po kościele rozległ się trzask stawów, gdy Jerome wstawał. Ksiądz był cały spocony z nerwów. Chociaż wyraźnie drżały mu ręce, zła ostatecznie się nie uląkł. Lucyfer czuł nutkę podziwu, bo dotychczas zastanawiał się, czy mężczyzna w ogóle będzie mógł zrobić krok o własnych siłach.

– Całe życie staram się uniknąć tego spojrzenia i wszystkiego, co ze sobą niesie – odparła z roztargnieniem Anahera, spoglądając na księdza z ukosa. – Teraz najchętniej rozbiję wszystkie lustra.

Jerome patrzył na nią z pełnym zrozumieniem oraz współczuciem. Po jej głosie oraz minie zrozumieli, że tak właśnie się wydarzy, jeśli zostawią ją samą. Lucyfer przytaknął z nikczemnym uśmiechem.

– Dla ciebie znajdziemy jeszcze kilka takich cacuszek. – Skinął głową na buławę, przytroczoną do pasa Michaela.

– Chodźmy na zakrystię – pospiesznie zasugerował Jerome, nieustannie przeskakując niespokojnym spojrzeniem od mozaiki, do wejścia kościoła i na ich czwórkę. – To się nie stanie ponownie?

– Nie powinno – zapewnił go oględnie Gabriel. Nie mieli żadnej pewności, ale że odezwał się Archanioł, ksiądz tego nie kwestionował.

Ksiądz Jerome na początku z wahaniem, a później z ojcowską czułością objął Anę w pasie. Z dziewczyny jakby opadły wszelkie siły i ciężko się na nim wsparła. Z szacunku do obojga odcięli się od ich głosów – od szeptanych cicho słów pokrzepienia i odpowiedzi Any.

Chociaż pierwszy krok księdza był chwiejny, to szybko zaczął ich prowadzić w stronę drzwi po lewo od ołtarza. Kiermasz za murami budynku trwał w najlepsze jakby w środku prawie nie wybuchła anielska bomba. Jerome zdecydowanie nie chciał, by ktokolwiek tego doświadczył.

Nim przekroczyli próg zakrystii, Trójca obejrzała się na nieruchomy witraż.

– Wyczuwacie coś? – zapytał Lucyfer.

Michael pokręcił głową z niesmakiem, a w powietrzu uniósł się arktyczny chłód.

– Jakby nigdy tutaj do niczego nie doszło.

Skóra cierpła na ich ciałach przez ten fakt – każda rzecz zostawiała po sobie jakiś ślad a Klucz po prostu wymazał swoją obecność.

Gdy Jerome poprosił, by zaczekali chwilkę, Anahera zatrzymała się w miejscu, a spojrzenie miała odległe. Gabriel gotów był przysiąc, że choć jej twarz się nie poruszyła, oczy skierowała w ich stronę. Rozzłoszczony zacisnął mocno usta, żeby nie syknąć na niewinną dziewczynę – to Klucz jeszcze nie uciekła tam, gdzie powinna.

Gestem widocznym tylko dla Trójcy rozciągnął nad Aną ochronną tarczę. Ogień rozbłysnął w oczach kobiety, ale sekundę później zgasł, zabierając ze sobą afirmację nikczemnej maszkary.

Jerome zniknął w małym pokoiku, oddzielonym grubą, bordową zasłoną. Słyszeli cienkie pikanie, przez które Lucyfer z zaciekawieniem przekrzywił głowę.

W trójkę przystanęli w małym półokręgu przy Anie. Drgnęła, wyczuwając ich obecność, coś na kształt cierpienia przemknęło przez jej oblicze. Uniosła głowę, ale nim mogła spojrzeć kolejno każdemu z nich w twarz, Jerome wrócił. Każdy jego krok pobrzękiwał, przez co Ana zwróciła na niego uwagę.

– Proszę księdza? – zapytała zdezorientowana, ponieważ trzymał naręcze fiolek i butelek.

– Woda święcona, trochę wina mszalnego i olejki do namaszczania – wyjaśnił. Zawahał się w półgestu, ponieważ Lucyfer stał najbliżej.

– Nie syczę, gdy tego dotykam – powiedział nawet nie starając się ukryć swojego rozbawienia.

Skurcz cierpienia, śmiechu i przerażenia przemknął przez twarz mężczyzny. Miało się wrażenie, że emocje tworzyły domino. Ksiądz jednak dalej trzymał pion.

– Alleluja, chwalmy Pana, to dobrze – wymamrotał, ale odchrząknąwszy, pozwolił mu zabrać część rzeczy. Krzywy uśmiech nie schodzi z twarzy Lu, gdy Anahera trochę niepewnie odbierała od księdza jedną fiolkę.

– Wyjaśni ksiądz po co to wszystko? – zapytała ochrypłym głosem, patrząc na etykietę wina mszalnego. – Mam wrażenie, że nie dla babci.

Jerome zaprzeczył i zaszurał stopami o posadzkę. Gabriel spojrzał na niego ze współczuciem. Księża bywali różni, ich reakcje na istoty najbliżej Boga przedziwne. W tym człowieku jednak walczyła zdroworozsądkowa troska o swoją parafiankę oraz niesłuszne bogobojne przerażenie.

– Straciłem dziś drogą przyjaciółkę, która stanęła przed obliczem Pana. A do tego doświadczyłem cudu proroctwa, co mnie przeraża, Ano – wyznał spiętym głosem i przeżegnał się. – Powinienem się radować, bo oto spełnia się słowo Boże, ale chyba ja, jak i wielu innych nie chcieliśmy doświadczyć tego za naszych żyć.

Trójca jak na komendę wymieniła zaniepokojone spojrzenia. Ludzie dostąpili proroctw równie istotnych, co Archaniołowie i Arcydemony. Cały świat został obdarowany wiedzą tajemną, niestety nie zawsze druga strona była świadoma treści objawień.

Nikt nie miał prawa dostąpić pełnego obrazu przyszłości, tylko Bóg. Skoro jednak Jerome wiedział, przeznaczone im było to spotkanie.

Anahera chrząknęła zakłopotana.

– Chociaż znam Biblię, nie znam jej aż tak dobrze – podkreśliła, zerkając pospiesznie na Trójcę. Jakby przywołani przez magnes, któremu nie mogli się oprzeć, na raz spojrzeli na nią.

Ksiądz pokiwał głową i rozejrzał się wokół.

– Nie stójmy tu tak, chodźmy dalej. – Nie czekając na ich zgodę prędko poprowadził ich za sobą do parafialnego gabinetu. Tam, zachęcił do zajęcia dowolnego miejsca. Ksiądz z wyraźną ulgą osunął się na fotel za biurkiem. – Na każdym Konklawe odczytywany jest list od świętego Archanioła Herafiela.

Michael drgnął jak rażony piorunem. Lucyfer stanął blisko niego, uspokajająco dociskając swoje ramię do niego. Biceps niemal zmienił mu się w kostkę lodu.

– Nigdy ksiądz nie wspominał, że uczestniczył w Konklawe! – Ana nie wyglądała na urażoną, raczej na solidnie zaskoczoną. Maurycy zajmował tron watykański od dziewiętnastu lat, Anahera była tycia gdy odbywało się głosowanie.

Ze wspartymi o podłokietniki rękoma, splótł palce na wysokości piersi. Jego zarośniętą twarz przecięła marsowa mina, ale nie zakłopotał się, pomimo tego, jak intensywnie się w niego wpatrywali.

– Chyba się przestraszyłem – przyznał bez cienia wstydu. – Te słowa... Zawsze byłem tak blisko Boga, zawierzałem temu, co planował. – Z głębokim westchnieniem przeniósł wzrok na Anaherę. – Klucz sprawi, że świat zadrży w posadach i niepomni będą ludzie na wszelkie zło, gdyż ono otworzy się i [z wrót] wypełznie.

Kobieta mocno wbiła łopatki w oparcie wysokiego, twardego krzesła. Gabriel prędzej niż mógł się ocknąć, znalazł się tuż za nią i położył dłoń na meblu cale od jej głowy.

Anahera rozluźniła się.

– Czy to było wszystko? – Dwa flakoniki z wodą święconą w jej uścisku zadrżały, jakby chciała polać się nimi od razu. – To był cały list? Chociaż powinnam to nazwać świstkiem z notatką...

Jerome posłał jej trochę przerażone spojrzenie – ewidentnie chciał się przez nią roześmiać, ale wstrzymywała go obecność Trójcy.

– List miał dwie strony, poświęcony był prawie w całości Kluczowi oraz Płomiennym.

– Babcia też wspominała o Płomiennych – wyznała cicho.

– Tak, ty i Alebrta pochodzicie z długiej linii odprysków Serafinowych. Księża są uczulani na takich ludzi: oni widzą Królestwo Niebieskie między nami, nie lękają Nieba ani Piekła – Ksiądz zamilkł, spojrzenie miał odległe. Trójca znieruchomiała, oni sami... zapominali o płomiennych. Rzadko mieli do czynienia z istotami, które wiązały się z wyższymi istotami i podejrzewali, że Bóg nie chciał, by byli kontrolowani. – Przedziwne, nie umiem sobie przypomnieć teraz całości listu, tylko takie małe fragmenty.

Nie było to ani trochę dziwne, a wręcz normalne do przewidzenia – Herafiel zabezpieczył zapiski tak, by wiedziano o istotnym fakcie, jakim było potencjalne istnienie Klucza, lecz zawsze zamazywało wspomnienie proroctwa. Dlatego na każdym Konklawe odczytywano treść.

A to znaczyło, że papież miał do tego ciągły dostęp.

Michael i Lucyfer wymienili spojrzenia, Gabriel lekko przekrzywił głowę w niemej zgodzie.

Anahera odwróciła się od Jerome, który popadł w zdezorientowaną zadumę.

– Na pewno go znacie – powiedziała z wspaniałym zapałem, płonącym w tych pięknych oczach. – Zależy, kiedy napisał, ale przecież Archanioł nie może sobie ot tak zapomnieć proroctwa?

– Nie może – przytaknął Lucyfer. Ramiona Any jednak opadły, ponieważ dojrzała jego minę. – Jednak to zadanie awykonalne, ponieważ sprzeniewierzył się stulecia temu.

Głos miał ochrypły, w powietrzu zaś zawisło: może nawet tym właśnie listem. Ciężko było przewidzieć i się domyślić. Michael znał go najlepiej, Lucyfer wyczuwał w nim mocne wzburzenie. Przyjął na siebie arktyczny chłód, nie dopuszczając go do Anahery. Dziewczyna mimo wszystko to wyczuła, ponieważ popatrzyła wprost w kamienną twarz Archanioła.

– Bardzo mi przykro, że straciłeś przyjaciela.

To czyste, szczere współczucie wycisnęło z Michaela tak wiele uczuć, których mieć nie powinien. Stał osłupiały spoglądając w twarz kobiety, jakby widział istotę ludzką po raz pierwszy w swej egzystencji.

– Spróbujemy przetrząsnąć jego Palatium – powiedział cicho Gabriel, zerkając kolejno na Anaherę, Lucyfera i w końcu Michaela. – Nie zniknęło, nikt też tam się nie zapuszczał.

Archanioł ledwo zauważalnie skrzywił usta. Mika'il nie musiał mówić – obaj dobrze wiedzieli, że pojawienie się w miejscu mocy sprzeniewierzonych Archaniołów było niebywale bolesne. Żaden nie miał przestrzeni na to, by rozdrapywać ran, które nigdy nie mogły się zabliźnić, ponieważ nie otrzymają odpowiedzi, dlaczego ich przyjaciele to uczynili.

– Brzmi mistycznie – łagodny głos Anahery wyrwał ich z zadumy. Gabriel poczuł, że uśmiechnął się wbrew woli.

– Czyż nie takie jest Niebo?

Przełknęła ciężko, patrząc mu w twarz. Lucyfer niemal czuł żar ognia Jibrila pod opuszkami swoich palców. Michael rozluźnił się, a bijący od niego chłód zmalał.

Zupełnie, jakby to na niego patrzyła.

Anahera, nawet nie afirmując sobą Klucza, była niesamowicie niebezpieczna.

– Dlaczego więc dałeś nam tyle wody święconej? – Lucyfer postanowił przebić tę małą bańkę, ponownie koncentrując się na najważniejszym temacie.

Ksiądz poruszył się na skrzypiącym fotelu. Cokolwiek chciał powiedzieć, skrzywił się z zakłopotaniem, jakby nie wypadało mu mówić. Wystarczyło mu jednak zerknąć na dziewczynę, że zmienił zdanie:

– Jakby sam Bóg powiedział mi, że to właściwe – wyznał. Spojrzał na Trójcę z powagą i już bez skrępowania. – Wiem, że jesteście najbliżej Niego, ale moje nogi same tam podążyły. – Skinął głową na fiolkę trzymaną przez Anę. – Jedna z nich pochodzi z Konklawe.

Przekrzywiła głowę wpatrując się w przeźroczystą ciecz.

– Chyba dobrze, że mnie też nie piecze – wymamrotała pod nosem.

Jerome prychnął, ale wyglądał jakby chciał się rozpłakać.

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć, drogie dziecko – odparł ciężkim tonem. Zwiesił ramiona i wyglądał jak osoba, której krzyż był zbyt ciężki lata temu, lecz dalej parła do przodu. – Pan za szybko zaczął cię poddawać próbom.

– I wierzę mocniej, niż wcześniej. – Ach ten mały, drżący uśmiech na jej ustach. Kciukiem wskazała w kierunku Trójcy. – Głupio byłoby inaczej, prawda?

Wymienili między sobą drżące, pełne zrozumienia uśmiechy. Jerome pochylił głowę, a dopiero po chwili odetchnął pełną piersią.

– Jakie są wasze plany? – zapytał ostrożnie. Chwycił krzyż zwisający z łańcuszka na jego piersi przed zmuszeniem się do spojrzenia im w twarze. – Anahera nie jest bezpieczna, prawda?

Nie było sensu rozmijać się z prawdą, ale Lucyfer widział zawahanie pozostałych.

– Ciężko odpowiedzieć jednoznacznie – odparł, ale kobieta posłała mu niezadowolone spojrzenie. Lu balansował jednak na tej granicy związanego języka, co bardzo głęboko w nim wywoływało frustrację.

Była na równi zagrożona jak i zagrożeniem.

Michael wyprostował się nieznacznie, odległe echo przywiodło ku ich uszom szczęk metalu.

– Zapewne będzie ci grozić niebezpieczeństwo, a Ziemia nie jest już właściwym miejscem – wyjaśnił oględnie i odpowiednio szczerze.

– Zabierzecie ją... tam? – Ksiądz przełknął głośno, przez co pozostawiło się trochę wątpliwości o jakie tam mu chodziło.

– Nigdzie nie pójdę – skwitowała stanowczo Anahera. – Nie, gdy nikt ze mną tego nie ustalał!

– Doszlibyśmy do tego. – Lucyfer przekrzywił głowę przyglądając się jej z czarującym uśmiechem. Spojrzeniem jasno powiedziała, co może sobie zrobić z nim zrobić.

– Mam wrażenie, że dopiero jakbym z ciebie to wycisnęła – wycedziła sucho. – Muszę... – głos jej się załamał i odwróciła twarz. – Muszę zająć się pogrzebem.

– Wybacz im nietakt – Gabriel wieczny rozjemca nie mógł powstrzymać się przed wtrąceniem. – Mamy teraz jednak za mało czasu na działanie.

To poderwała ją na równe nogi. Trzasnęła flakonikami o biurko księdza mówiąc:

– Czas się znajdzie! – W głosie kobiety znalazło się za dużo goryczy, a w spojrzeniu zbyt wiele zranienia. – Nic mnie nie obchodzi, ja muszę pochować babcię.

– Pochowasz, Ano – wtrącił łagodnie Jerome. – Parafia zajmie się pochówkiem Bernie, naprawdę ją kochaliśmy.

Dziewczyna zachwiała się, ale nie zrobiła kroku w stronę fotela. Lu ją rozumiał, zachowanie bezruchu było trudne. Wczepiła palce we włosy i gniewnie potrząsnęła głową. Prychnęła przy tym jak rozjuszona kotka, ale ciężko było im stwierdzić na kogo dokładnie się gniewała.

– Pożegnasz się z nią – zapewnił ją Lucyfer, pochylając głowę. – Nigdy ci tego nie odbierzemy.

Od razu złapała to czego nie powiedział: że to musi być pożegnanie, ponieważ nie było żadnej pewności, czy dla Any istnieje jakiekolwiek życie po życiu. Teraz albo nigdy. Palce dziewczyny drgnęły nerwowo, ale nie rzuciła się na niego, chociaż w duchu gorąco ją do tego dopingował.

– A co weźmiecie? – zapytała ochryple, a Trójca skrzywiła się.

– Doprawdy niefortunny dobór słów, diabliku – wymruczał szczękliwie Michael.

Wszystko szarpnęło się w piersi Archanioła na widok tego złamanego, gorzkiego uśmiechu na ustach kobiety. Gabriel odwrócił spojrzenie, jakby robiła coś nieobyczajnego, a Lucyfer wręcz przeciwnie, nie mógł przestać patrzeć.

– Prawdziwy – poprawiła go po chwili. – A ja teraz bardzo potrzebuję całej prawdy.

Włożyła w to całą siłę, jaką miała. Na twarzy pojawił się hardy wyraz, nawet plecy usztywniły się od tego stwierdzenia. Anahera prawidłowo przygotowywała się na wszystko. Chociaż pod powiekami zbierały się jej łzy, to spojrzenie miała dzielne.

– Powinnaś odpocząć, musisz być silna i gotowa na wszystko. – Gabriel powiedział to może zbyt ostro, ale uważnie lustrował ją wzorkiem i wyczuwał, że jak była zmęczona. – To, co stało się teraz w kościele... Wyobraź sobie, że jesteś sama. Że jesteś tylko z zakonnicami lub księdzem, innymi ludźmi mającymi za tarczę wyłącznie piękno wiary. Czy ich siła wystarczy? Czy obroni ich i ciebie przed Kluczem? Co, jeśli...

– Gabrielu, wystarczy – wtrącił grobowym tonem Michael.

Jibril nie chciał ją dołować ani straszyć czy wywoływać poczucie winy... Straciła babcię, ale mogła stracić o wiele, wiele więcej. Jibril, Tarcza i Obrońca wszystkich sfer truchlał w duchu na to, że kobieta narazi innych... I że sama będzie narażona na skrajne niebezpieczeństwo.

Ana przyłożyła dłoń do piersi.

– To, co chciał powiedzieć: twoje bezpieczeństwo jest istotne dla bezpieczeństwa otoczenia – dodał po chwili Michael. – Od teraz musisz mieć oczy dookoła głowy i tak wiele wiary oraz symboli obronnych, że o niczym innym nie pomyślisz.

Kobieta wypuściła z siebie długi, drżący oddech, ale kiwnęła głową.

– Jeśli chcesz, możesz zostać dziś tutaj i nawet aniołowie ci tego nie odbiorą – podpowiedział Jerome patrząc na nich prawie że karcąco. – Kiedy ludzie się dowiedzą od razu tutaj przyjdą i rozpocznie się czuwanie za duszę Alberty. Czy co najmniej tuzin wierzących pomoże? – Trójca przytaknęła zgodnie. – Dobrze więc. Ano, twoja grand-mère... Dobrze wiesz, czego by chciała. Twojego dobra. Zawsze i wszędzie.

Ramiona Any trzęsły się, ale przytaknęła z zamkniętymi powiekami.

– Wierzę, że zrobicie wszystko, by się nią zaopiekować – wyznała ochrypłym tonem.

Jerome poderwał się tak szybko, że prawie przewrócił krzesło. Ana jednak nie zwróciła na to uwagi, bez chwili zwłoki wtuliła się w ramiona księdza, drżąc od niemego płaczu.

Trójca z szacunku pochyliła głowy i rozmyła się w wątłym świetle, by strzec Anaherę z oddali.

Dopóki nie będą musieli po nią przybyć, żeby zmienić swoje ciała w tarcze.


********

No cześć!

Jeny, ten weekend do zniknął w ułamku sekundy 😮‍💨 Ale nie ma tego złego - jest rozdział, a kolejny wskoczy we wtorek ❤️‍🔥

Ściskam,

Ola

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro