Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog. Końce i początki

Wszyscy mieli szansę na pokutę.

Wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło, co zrobiła Anahera.

Za wiele osób kłaniało się przed nią, jakby była królową wszelkiego stworzenia.

Dobrze, niech będzie, stworzenia na nowo Przepaści – tego nie była w stanie kiedykolwiek ukryć.

Los okazał trochę więcej łaskawości, niż go o to podejrzewała. Zstępując spod Tronu, wraz z Gabrielem znaleźli się dokładnie w momencie, w którym Abaddon miał rzucić kośćmi. Samael wykrzyczał jego imię i dwaj Aniołowie Sądu spotkali się na środku ziemi niczyjej. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego, obaj w euforii. Najwyraźniej Abaddon od długiego czasu leżał w uśpieniu, a wojna go wybudziła.

Ana uniosła wzrok na Gabriela.

– Jak wiele pamiętasz? – zapytała cicho. Przez twarz Archanioła przemknęło echo bólu. Ścisnęła jego dłoń i pocałowała naramiennik. – Przepraszam, nie mów, jeśli nie chcesz.

– Później, dobrze? – poprosił cicho, zerkając na nią spiesznie.

Michael i Lucyfer w kilka chwil później porwali oboje w objęcia. Zerknęła spiesznie na Jibrila bo zrozumiała, że obaj nie wiedzieli o jego niedoszłej śmierci. Archanioł uśmiechnął się do niej słodko i smutno, tuląc ich z jeszcze większą siłą. Patrzyli jak z ziemi wyrastają klatki, zamykając ich przeciwników jeden po drugim. Aniołowie Michaela pilnowali porządku, gdy aniołowie Gabriela oddzielali prawdziwych wrogów oraz przyszłych pokutników.

W tych szeregach panował rwetes. Niektórzy brali się do walki ze sobą wzajemnie – głównie z osobami, które pokornie czekały na werdykt. Pozytywnie zaskoczyło Anaherę to, jak wiele osób, gdyby tylko o nich wiedzieli, nie znalazłoby się w tej sytuacji.

Patrzyli też na tych, którzy pomimo tak mocnego rozluźnienia więzów, i tak się sprzeniewierzali. Ten widok najbardziej smucił, ale też przynosił ulgę. Nie będzie już więcej mataczenia, walki i oglądania się przez ramie swoje i bliskich w obawie, że będzie czekać tam ostrze.

Anahera położyła głowę na ramieniu Lucyfera, splatając palce z Gabrielem wsłuchała się w stanowcze rozkazy Michaela. Dla nich musiało skończyć się to tak nagle, podczas gdy ona wciąż czuła skrajne wyczerpanie. Nie wiedziała, czy to tylko w jej głowie, czy naprawdę to wszystko przeżyła – miała ochotę odespać to przez kolejną wieczność.

Ktoś krzyknął imię Lu, zobaczyli, że z nogi na nogę przestępuje Adramaleh. Kłóciła się z Ashmodaiem, a Rafael kręcił głową.

Lucyfer westchnął rozdzierająco.

– Zawsze jestem potrzebny do papierologii, jakby sami byli niewystarczająco kompetentni – marudził. – Gdyby tylko ktoś mógłby za nas to załatwić...

Pocałował czubek głowy Any, ścisnął ramię Gabriela i odbiegł do niecierpliwiącej się grupki.

Spojrzała w górę.

– Puścimy ich tylko na teraz, dobrze?

Gabriel uśmiechnął się czule i obrócił ją w swoją stronę, żeby złożyć na ustach kobiety długi, delikatny pocałunek.

– Już nigdy nas się nie pozbędą, gdy posprzątamy bałagan raz na zawsze – obiecał.

– Mało seksowne, ale działa – roześmiała się łzawo, ale przytuliła się do niego z całej, mizernej siły.

Miał jednak rację, przed nimi stał aż za wielki stos pracy. Uwagi domagało się po prostu wszystko. Rafael podszedł do nich jako pierwszy. Dłoń zawisła mu o cale nad maską, jakby chciał ją ściągnąć, ale jednak zrezygnował. W zamian zrobił gorszą rzecz: skłonił się Anaherze.

Twórczyni.

Przydomek ten przylgnął do kobiety na stałe. Spojrzenie Any przestało być śmiercionośne, ale dalej posiadała te drobne anielsko–diabelskie umiejętności. Wraz z Lucyferem wyczuwała Głębiny, ale to było dobre połączenie. Spokojne. Nawet Lu odbierał tę więź z większą radością. Schodził do nich częściej, bo wyczuwał teraz w nich dobrego kompana a nie szydercze niebezpieczeństwo.

Pierwsze Wyższe Plenum zebrało się o wiele za szybko. Zaczęła się długa debata nad pokutą, nowym ładem w rzeczywistości, która została im podarowana i procesami działania. Jak określił to Lu, wszystko to, o czym mogliby sobie porozmawiać w niedzielne popołudnie za cztery lata, a nie dzień później.

Chociaż bawiło ją to, rozumiała te istoty. Zmieniło się za dużo rzeczy, żeby po prostu porzucić to samemu sobie. Anioły kochały harmonię i nawet demony odnajdywały się lepiej w kontrolowanym chaosie.

Nie mogli zapomnieć też o enklawie – kiedy Michael z Anaherą przybyli na miejsce wywołali niemałe zamieszanie. Pea przytuliła ją tak mocno, że na chwilę przemieściła żebra Any. Kobiety jednak zaczęły się śmiać i pojawiło się zdecydowanie za dużo łez po ogłoszeniu, że już koniec.

– Poczuliśmy, ale to było... dziwne. – Vean wzruszył ramionami, patrząc na ich kobiety, które przegadywały się i jedna przez drugą. Chociaż Desi zdecydowanie więcej prychała, niż mówiła, to nie odstępowała ich na krok.

– Poczuj jeszcze więcej pracy – odparł Michael, wywołując zbiorowe jęki. Ana spojrzała na nich z czułym uśmiechem.

– Ma rację – przytaknęła. – Lucyfer jest w posiadaniu pewnych aktywów.

– Księstwa? – podsunął zaciekawiony Orobas.

– Blisko – wymamrotał Mika'il zaskarbiając sobie dziewięć zaskoczonych spojrzeń. – Posiada dużą część miasteczka na własność, jak to już z diabłami bywa.

– Enklawa i wasza komitywa bardzo spodobały się, wiecie – pokazała palcem na górę. Zbiorowisko ucichło, wsłuchując się w jej słowa. – Domyślamy się, że nie wszyscy będą chcieli się przeprowadzić do jednego miejsca, to ogromna zmiana i poniekąd zmuszenie was do integracji... Ale chcemy stworzyć miasteczko. Ukryte na widoku, wiecie.

– Lu mówił, że to piękna okolica a samo miasteczko jest na linii energetycznej i ściąga różnych mieszkańców, ale nie złych – dodał Michael, patrząc po oszołomionej grupce. – Nie zrzucamy tego na was, ale zachęcamy do pomocy.

– Obiecałam, że pomogę – zapewniła Ana, wręcz promieniując radością. – Domy czekają na zamieszkanie, pewnie będzie też trzeba włożyć w nie trochę pracy... Jednak może to być prawdziwa enklawa dla tych, którzy potrzebują kawałka ziemi dla siebie.

Vean i Pea praktycznie cały czas patrzyli sobie w oczy. Kobieta uśmiechnęła się leciutko. Skinąwszy głową zwróciła się do Anahery.

– Brzmi wspaniale – powiedziała, głos miała ściśnięty. – Po tym jak niebezpieczeństwo zostało pogrzebane, dość dosłownie, wiele z par wyznało, że koczowali, wiecznie w ucieczce... Pomożemy, chętnie.

Nie były to ostatnie głosy i ręce, które chciały wesprzeć tę inicjatywę. Ana nabrała przekonania, że wręcz wszyscy chcieli jakoś dołączyć. Zmienienie Nienazwanego i Przepaści odmieniło wielu. W powietrzu czuć było inną energię, napięcie jakby zeszło z wszelkich sfer.

Strach powoli zanikał.

Chociaż myśleli, że szybko będą mieć czas dla siebie, minął solidny tydzień pospiesznie wyrywanego snu, pocałunków i przelotnego dotyku. Ana wciąż parła do przodu: ktoś bardziej potrzebował pomocy, w miasteczku pojawiały się takie i śmakie problemy... Ona uczyła się na nowo siebie i swoich umiejętności, które przychodziły naturalnie.

W końcu poczuła, że po przekręceniu tego nieszczęsnego Klucza także i coś w niej stanęło otworem. Moc, wcześniej kapryśna towarzyszka, nagle stała tuż obok. Anahera nauczyła się przechodzić między sferami prawie bez żadnych wpadek.

Oprócz tego jednego momentu i łaźni Aeszmy.

Poza jakże kształtnymi wpadkami, w końcu przeniosła się do domu.

Widok odrobinę za mocno zarośniętego ogrodu i zakluczonych drzwi wejściowych coś z nią zrobił...

Uwolnił Anaherę.

Patrząc na ten budynek zorientowała się, że to właśnie czułaby, gdyby zobaczyła mieszkanie z dzieciństwa – mieszkanie, z którego wyprowadziły się z mamą po śmierci taty.

Nostalgia – smutna i słodka, ale jednak tylko nostalgia. Nie było to dojmujące uczucie, domagające się powrócenia na stałe. Wszystko przez to, że ten dom zaczął być miejscem ze wspomnień.

Jej serce wiedziało, gdzie powinna wrócić.

Wiedziała, że odwiedzi grób grand-mère, sprawdzi co w parafii, ale przecież ona już ruszyła dalej. Cierpiała, tęskniła i pokochała na nowo. Zrobiła miejsce w swoim sercu, dała szansę sobie i im.

Dzięki temu bez trudu weszła do środka. Zabrała ze składziku rękawiczki i narzędzia, które uwielbiała babcia. Najczęściej porządkowała ich mały ogródek sama, rzadko dawała się namówić na ogrodnika, który w jedno popołudnie robił to, co ona przez trzy dni. Z uśmiechem rozciągającym usta Ana miała zamiar zrobić to samo – po prostu rwać chwasty, grabić pierwsze jesienne liście i przygotować ogród na zimę. Tak jak kochała to grand-mère.

Trójca znajdowała się na kolejnym Plenum. Ana miała już dość – faktycznie, anioły aż za bardzo kochały porządek. Po usłyszeniu, że potrzeba jeszcze jednej wielkiej debaty nad dziesiątkami o wiele mniejszych rzeczy, pocałowała ich prędko i jeszcze szybciej wymiksowała się z tego posiedzenia. Wolała skoczyć do Devil's Thorne, oczywiście nazwa nadana przez Lucyfera, niż ślęczeć nad między wymiarową dokumentacją.

– Pracowita z niej pszczółka, nie?

– Tylko nie mów nic o zlizywaniu miodku – poprosił ponury głos.

Ana poderwała głowę do góry. Michael piorunował wzrokiem zadowolonego z siebie Lucyfera, a Gabriel udawał, że potrafił zachować powagę.

– Co tutaj robicie?!

– Już ci się znudziliśmy? – zapytał Lu z szelmowskim błyskiem w oku.

Rzuciła w niego rękawiczkami, a potem sama się na niego rzuciła. Okręcił ich w miejscu, wydobywając z Anahery radosny śmiech.

– Ashmodai nas wyrzucił ze spotkania – przyznał Gabriel, jego oczy błyszczały jak różanozłote monety. – Najwyraźniej, jak on to powiedział?

– Smędzimy – podsunął Michael, kąciki ust lekko mu drgnęły.

– Ach tak. Chociaż może „roztacza się wokół was smród tęsknoty".

– Też pasuje – zgodził się Lucyfer, skrywając twarz w szyi Anahery.

Najmniejszy atom w jej ciele roztapiał się ze szczęścia. Otoczona nimi z trzech stron nagle doceniała piękny zapach chłodnego ogrodu i słodki ćwierkot ptaków.

Dzięki nim kochała mocniej.

– Nie powinnam was za długo zatrzymywać – jęknęła z niezadowolenia nad swoją dobrocią. Tak, była za dobra, przyznawała to bez bicia. – Na pewno demony...

– I anioły poradzą sobie sami – zaprotestował gwałtownie Michael. – Nie bez przyczyny mamy zastępców i seneszala. Niechże się do czegoś przydadzą.

Lucyfer zaśmiał się zaskoczony.

– No, sreberko, podoba mi się twoje nowe oblicze – cmoknął w jego kierunku. Spoważniał jednak szybko. – Musimy w końcu odpocząć, razem i długo. Musimy porozmawiać o tym, co się z tobą działo, jak... jak ta nieszczęsna różyczka nam umarła.

– Ja...

– Nic na siłę – pospieszył Gabriel, szturchając Lucyfera, bo widział w niej strach na samo wspomnienie tamtego okresu. – Po prostu martwimy się.

– Wiem, ja także – przyznała ściśniętym głosem. – Jestem gotowa, ale też... Tak bardzo chciałabym, żeby to był tylko zły sen, żeby to się nigdy nie wydarzyło. Co jeśli poczujecie ten ból...

– Och, kochanie – ich głosy zmieszały się w jedno, każde z inną intonacją, ale z równą dawką czułości oraz ciepła w głosie.

– Chcieliśmy też poprosić o jedną ważną rzecz – dopowiedział Gabriel, a Lu zachęcająco skinął głową. – Żebyś się z nami Zakotwiczyła.

– Myślałam, że to oczywiste, że to zrobimy.

Spojrzała na nich zdezorientowana, gdy Archaniołowie parsknęli, a Upadły odrzucił głowę do tyłu, żeby rozśmiać się pełną piersią.

– Zrobią to – zapewnił Michael. – To i wszystko, czego tylko zapragniesz. A po tym po prostu będziemy szczęśliwi.

Anahera poczuła, że gardło jej się zaciska z emocji. W oczach zapiekły ją łzy i musiała przygryźć wargę, żeby faktycznie się nie rozpłakać.

– A po tym? To naprawdę ostatnia walka? – Odetchnęła ciężko, a Michael i Gabriel złapali wargami jej łzy.

– Czyż na to nie zasługujemy? – zapytał łagodnie Lucyfer. – Na prawdziwy spokój?

Ana przytaknęła, ale też tak bardzo nie mogła w to uwierzyć.

– Ot tak po prostu? – Niedowierzanie oraz strach znaczyły każdą sylabę. – Koniec... koniec cierpienia? – Głos jej się załamał, ale powoli obnażał ogromną nadzieję, która odrobinę łamała ich serca.

– Koniec i początek – poprawił łagodnie Lu. – Wiesz czemu? Ponieważ przed nami wieczność, która w żadnym wymiarze nie zostanie zakłócona.

– Obiecujecie?

– Na zawsze i na wieczność, nasze światełko – zapewnił Gabriel.

Na zawsze i na wieczność, mówiły oczy oraz serce Michaela.

Nigdy więcej żałoby, nigdy więcej poczucia strachu i rozpaczy.

Tylko wieczność z jej Trójcą.



Koniec


*********

Ja nie płaczę, to ty płaczesz.

Żartuję, ryczmy wszyscy.

Te wspólne miesiące wydają mi się tak krótkie, aż za krótkie! Razem przeszliśmy fabułę na osi czasu, która zaczynała się przed "W jej snach", splatała się z nią i "Na jej wezwanie" i zamknęła się właśnie w "Przez jej modlitwy".

Cóż to była dla mnie za przygoda! Mam nadzieję, że i dla Was taką była, że będziecie miło wspominać te historie i ich bohaterów💝

Dziękuję Wam za wszystkie gwiazdki i komentarze, ale też za tą cichą, wspierającą obecność tuż obok!

Na razie nie obiecuję żadnej kolejnej książki tutaj - muszę zregenerować siły, zakończyć kilka innych spraw i zobaczyć, co fajnie byłoby jeszcze tutaj z Wami przeżyć 🥰

Możecie mnie znaleźć w różnych miejscach w socialach, jeśli macie chęć piszcie śmiało! Będę też wdzięczna, jeśli polecicie dalej tę trylogię 💝

Ściskam Was mocno, ślę całusy i gorące uściski od naszej Trójcy,

Ola

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro