Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9. Linia do Nieba

Trawiła ją tak wysoka gorączka, że był tym przerażony. Z ludzkiej anatomii znał przede wszystkim punkty przyjemności, ale szczerze wątpił, czy ciepło ciała równe jakiemuś czterdziestu dziewięciu stopniom Celcjusza było właściwe. Desi patrzyła na niego oddychając ciężko. Wcześniej prosiła go, by potrzymał ją za rękę i nie był wstanie odmówić kobiecie. Poczekał, aż zaśnie i zaczął na nowo przygotowywać ołtarz dla Rafaela.

Do Desdemony podchodził za każdym razem, gdy budziła się ze zbolałym jękiem. Gładził ją po włosach, czule obcałowywał twarz oraz dłonie, starał się jakoś schłodzić ciało. Jednak w jego krwi płynął ogień, nie mógł tak po prostu się tego pozbyć. Dotyk demona koił ją tak samo, jak wzbudzał dreszcz w górę ramienia.

Ołtarz po jakiejś godzinie był gotowy. Bass spocił się ze stresu bardziej, niż od noszenia drewna z lasu. Prowizorycznie ułożony pentagram trzymał się wyłącznie dzięki sile jego woli. Domek wypełniła woń żywicy, sosny i ciętego drzewa. Desi patrzyła na jego ruchy, chyba zapach działał na nią dość kojąco.

Gotów był stracić rękę, żeby tylko została uratowana. Oczywiście ucieszy się, jeśli Rafael będzie miał miłosierny nastrój i co najwyżej pęsetą powyrywa mu włoski z nosa.

Domek, do którego zaniósł Desi, był czymś, co przypominało chatkę myśliwską. Nie było tutaj dużo wyposażenia, ledwo stara kanapa, kuchnia z żeliwnym piecem oraz kran, z którego leciała lodowata woda. Na tyłach obok toalety znajdowała się także pusta spiżarnia. Przeszukał wszystkie szafki dla pewności, ale nigdzie nie było żadnych świec.

– Hej, gorąca lasko – kucnął przy kanapie i lekko szturchnął Desi w biceps. Prychnęła cichutko, ale ściągnęła zimny okład z oczu. – Musisz mi rozkazać, bym przyniósł ci świętą świecę.

– Aromatyczne podgrzewacze ci nie starczą?

Mimowolnie parsknął.

– Już bardziej, niż samym przyzwaniem, nie chciałbym urągać Archaniołowi – odparł lekko. Przesunął palcem po policzku kobiety, gdzie zebrało się kilka zimnych kropel z okładu. – Sam nie mogę takiej świecy przyzwać, ale ty masz potrzebną moc. Zamknij oczy, pomyśl o takiej, która należy do osoby o dobrym sercu, bogobojnej.

Skinęła głową robiąc to, co jej podpowiadał. Świeca znalazła się w jego dłoniach z łatwością i była przepełniona tak pozytywną, kojącą serce wiarą, że mógłby uronić łzę czy dwie. Zamiast tego pocałował policzek Desdemony przed wejściem do pentagramu. Myślą zapalił knot i ułożył świecę na czubku skierowanym ku Desi.

– Czy mam coś robić? – zapytała słabo.

– Nie, po prostu leż i... miej nadzieję.

Mruknęła coś cicho i, chyba nie zdając sobie z tego sprawy, położywszy głowę na ramieniu, zaczęła dotykać punktu, który wcześniej cmoknął. Napełniony nieznaną mu siłą padł na kolana. Przed nią, przed świecą. Czuł na sobie spojrzenie Desdemony, gdy zmieniał swoją postać na demoniczną.

Przychodził po prośbie szczery, cały on. Liczył, że Rafael po wysłuchaniu jego petycji przybędzie bez chwili zawahania. Lilin i Lilu mogli przemieszczać się swobodnie między sferami. Jako energia błyskawic oraz grzmotów pasowali wszędzie, lecz upodobali sobie Piekło – a mimo to nie zabroniono im dostępu do Nieba. Wiele by oddał, żeby móc uczynić teraz coś takiego.

Rafaelu no dalej, poganiał go w myślach bardziej niż składał modły. Sięgał ku Niebiosom, wyżej i wyżej aż do archanielskich palatiów ale...

Natrafiał na pustkę

Nic.

Nieba nie było.

Drgnął zaskoczony, rzucając się jeszcze raz na tę przedziwną barierę. Wiedział, że Niebo jest ale dla niego go nie było.

Co jest kurwa?

Orobas cieszył się, że głowę trzymał nisko pochyloną i Desi nie zauważyła jego miny. Ta pustka nosiła posmak kobiety. Ledwo powstrzymał swoje ciało od drżenia. Cokolwiek znajdowało się w jego pani, odgradzało go od wszystkiego. To ona roztaczała tę barierę.

Gorączkowo zastanawiał się, co robić. Do Archaniołów teoretycznie najciężej było dotrzeć, lecz Bass miał solidny powód by uzyskać tę wymuszoną audiencję. Przez barierę po dwakroć mocniej był ograniczony. Pomyślał o pomniejszych aniołach.

Sabrael i Ariel, dwaj książęta uzdrowienia, może oni? Bass przygiął kark jeszcze niżej, czując kompletną porażkę. Jego modlitwy oraz nadzieja uderzała w eter, lecz z eteru zrodziła się wyłącznie cisza. Nikt go nie słyszał, znajdował się w przedziwnej bańce z dala od swoich pobratymców.

Spomiędzy jego warg uciekło warknięcie. Poddanie się nie wchodziło w grę, ale nie wiedział jaką taktykę powinien obrać.

Czuł się taki samotny.

To była dziwna myśl, która go uderzyła. Lekko skulił przez to ramiona. Zawsze ktoś koło niego był, wyglądał innych, bardzo rzadko izolował się, by uzyskać samotność. Ale to? Tak najwyraźniej wyglądało piekło w ludzkim postrzeganiu.

Desdemona odetchnęła cicho, przez co drgnął. Uniósł się powoli, lecz wciąż pozostawał na klęczkach. Nie był sam, miał ją. To była pocieszająca myśl, jednak też przerażająca.

Co jeśli nie uda mu się pomóc kobiecie i ból w końcu ją wykończy?

– Bass, nawet wiatr przez drzwi nie wpada – wymamrotała ciężko. Usiadła z jeszcze większym trudem, choć błagał ją, by się nie ruszała. – Już jest lepiej. Daj mi wody.

Butelka pojawiła się przy jej ustach, już klęczał przed Desdemoną. Piła ostrożnie, aż nie pochłonęła połowy. Ostrożnie dotknął czoła kobiety i z zaskoczeniem stwierdził, że nie miała już gorączki. Rafael ani jego uczniowie nie pomogli, jednak coś się stało. Czy sama świeca oraz gwiazda podziałały kojąco?

– Niech mnie, uduszę go tą jego maską jeśli zrobił tylko to – zrzędził, bo mógł tylko to.

Desi posłała mu drżący uśmiech.

– Pewnie nie możesz mnie rozkroić i zobaczyć?

Bass skrzywił się paskudnie na samą myśl.

– Skarbie, nie w taki sposób lubię cię od środka zwiedzać. – Z powagą spojrzał w jej oczy, odpowiedziała mu z równie beznamiętnym wzrokiem. Westchnął ciężko i wygodniej usiadł na piętach. – Nie ważyłbym się tak cię skrzywdzić bez gwarancji, że to coś da. Przenigdy nie zaryzykuję twoim dobrem.

Przyjrzała mu się uważnie, ale milczała przez chwilę. W ramach jej namysłu, zachęcił by jeszcze się napiła. Nie była głodna, chociaż sugerował, żeby czegoś sobie zażyczyła. Uparła się, by razem z nim spalić drewno z pentagramu. Urządzanie z niego ogniska było trochę obraźliwe, aczkolwiek skoro się do niego nie odezwali, to nie miał zamiaru się przejmować piekielnym decorum.

Desi usiadła na wyheblowanej kłodzie powalonego drewna, które służyło za ławeczkę przy kamiennym placyku. Ogień odbijał się w oczach kobiety, była nim zahipnotyzowana. W pewnym momencie wzdrygnęła się i odwróciła spojrzenie w bok.

Szyderczy śmiech uleciał na wietrze.

Orobas przywołał dla nich po kubku grzanego wina. Usiadł bardzo blisko swej pani, żeby wręczyć jej alkohol. Zmarszczyła brwi, ale od razu solidnie się napiła, gdy powiedział:

– Musisz opowiedzieć mi wszystko o swoich snach. Co do najgłupszego, nieważnego detalu.

W trakcie jej historii wyżłopał swój kubek, jej kubek i kolejne dwa litry dla odpowiedniej równowagi. Desi w pewnym momencie struchlała i zorientował się, że wściekle obnażał zęby, a jego tatuaże poruszały się niespokojnie. Opuścił głowę, żeby odetchnąć powoli, pełną piersią. Na języku czuł cierpkość wina i żądzę mordu.

– Przepraszam, nie chciałem cię przerazić – odparł tak łagodnie, jak jego warkotliwy ze złości głos potrafił. – Nie w ciebie kieruję moją furię, nie ty jesteś jej celem.

– A kto? – zapytała bezradnie. – Moich koszmarów nie pozbawisz głowy.

Uśmiechnął się do niej, co było równie przerażające.

– Och, wręcz przeciwnie. – Ostrożnie wziął dłoń Desdemony w swoje. Ucałował grzbiet i wtulił w nią twarz. Nie wiedział, czy ma rację, ani czy powinien powiedzieć to Desi, ale niech go szlag, jeśli nie nakreśli choć trochę tej sytuacji. – Jesteś celem rodu zawistnych, okrutnych demonów. Stulecia temu Michael, nasz obrońca, związał ich nierozerwalną przysięgą, która obligowała ich do nie mieszania się w inne dominia oraz księstwa. Od swoich narodzin podlegasz Podziemiu, taką ścieżkę wytyczył ci los, a one... Hannya złamały więzy archanielskie. To precedens i to bardzo niebezpieczny.

– Czyli... To nie ja? Ze mną...

Desdemona mówiła w sposób urywany, nie patrzyła na twarz Orobasa, ale rozumiał jej uczucia. Nie była zła, ale także nie czuła ulgi. Chyba po prostu nie pojmowała skali tego, co uczyniono. Oczywiście, zawsze żałował ludzi, na których odbiło się piętno Hannya, lecz na to nic nie mógł poradzić. Taka była natura rzeczy... A ona, z jakiegoś powodu, dostała rykoszetem działań tych okrutników.

– Zawsze byłaś wspaniała, pamiętaj – szturchnął ją ramieniem, na co uśmiechnęła się niemrawo.

– Ten ogień... Ten który zawsze się za mną towarzyszy. Czy to też one?

Poczuł, że grunt chrzęści mu pod stopami, lecz jeszcze się nie załamał.

– Moja mała iskierko – spojrzał na nią z czułością, przez co brew Desdemony drgnęła. – Twój ogień to wspaniały dar, Hannya musiały do niego przylgnąć i przekroczyć swoje ograniczenia. To, co w tobie siedzi – dźgnął ją leciutko palcem w pierś – powinno rozgrzewać do działania, popychać ku wielkości, podsycać pasję oraz wiedzę. One wypaczyły coś, co powinnaś kochać.

Łzy w oczach Desdemony pojawiły się i zniknęły w przeciągu paru mrugnięć. Jej mina stwardniała, a plecy wyprostowały się.

– Chcę im skopać dupy, Orobasie.

– I zrobisz to – przytaknął. – Musimy wpierw zatroszczyć się o twój bark.

Wściekły zapał do działania nieznacznie w niej oklapł.

– Ale jak? Masz jeszcze jakiś pomysł.

Przytaknął z skromnym uśmieszkiem.

– Jedziemy w Appalachy, a dokładnie w okolicę Covington. Mieszka tam ktoś, kogo znam i może nam pomóc.

Orobas domyślał się, że tylko istota zakotwiczona może ich nie zdradzić. A przydałoby się, żeby tak po przyjacielsku, ściągnąć jedną czy dwie przysługi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro