Rozdział 6. Pierwsze życzenie
Dryfował na granicy udawania, że wszystko było w porządku i wcale nie martwił się snami Desdemony. Rozdzierający krzyk, jaki z siebie wypuściła prawie rozerwał go na strzępy. Podejrzenia do tego, który demon sobie z nią pogrywał, umacniały się z każdym śmiechem oraz wykrzyczanym imieniem kobiety, które przewijały się przez jej koszmary. Nim pójdzie na polowanie musi upewnić się, że będzie bezpieczna, a linia przyzwania poluźni się na tyle, że pozwoli mu odejść na większą odległość. W nocy jedyne co, to w obronie swojej pani wymazał pamięć człowiekowi, który groził wezwaniem policją.
Chociaż się wyspała, rano Desi była marudna. Orobas starał się nie uśmiechać, ponieważ robiła to rozkosznie nieświadomie. Martwiło go także, że przez noc ból barku się utrzymał. Ciepło jego ciała powinno wygrzać mięśnie kobiety. Nie wyczuwał tam niczego złego.
Po tym, jak wzięła prysznic i wyczłapała ze środka widział, że humor wcale jej się nie poprawił.
– Chcę bekon – jęknęła, opadając płasko na łóżko.
– Voila – powiedział i podsunął jej cały talerz.
Uniosła głowę i zamrugała zdziwiona. Przezornie kupił także całe pełnowartościowe śniadanie oraz ogromne kawy, ale cała taca chrupkiego bekonu chyba nie zaszkodzi człowiekowi.
Desi wzięła jeden plasterek i wciąż zaskoczona, zaczęła go prędko pożerać.
– Dobry – wymamrotała z pełną buzią, wciąż patrząc się na resztę.
– Masz jeszcze gofry, jajka sadzone oraz croissanty z nadzieniem pistacjowym – kciukiem wskazał na stolik, na którym już czekało gorące jedzenie. Zabrała talerz z bekonem i przeniosła się tam, gdzie wczoraj siedziała.
– Nie słyszałam, żebyś wychodził – powiedziała, upijając kilka prędkich łyków kawy.
– Nie musiałem. Nigdy nie muszę cię opuszczać, żeby coś dla ciebie zrobić – wyjaśnił. Przekrzywiła głowę i uważnie mu się przyglądała.
– Ale gdybym ci powiedziała, żebyś poszedł po jedzenie z dokładnie takiej a takiej restauracji...
– Tak, musiałbym to zrobić. Mogę robić wszystko to, na co świat pozwoli, a czego będziesz rozkazywać – przyznał. Rozkaż mi, co sobie wymarzysz, bylebym cię uszczęśliwił. – Nie ma, jako tako, ograniczeń.
Położył na to szczególny nacisk. Rzadko trafiały się osoby, które chciały jego „usług" aż do śmierci, wszechświat na to nie pozwalał. Z Desdemoną jednak... Kurwa, bardzo chciał dogadzać jej, póki znana rzeczywistość nie obróci się w pył.
Patrzył, jak powoli je i namyśla się. Widział, że była sfrustrowana – łatwo było powiedzieć, żeby czegoś sobie zażyczyć, gorzej faktycznie rzucić właściwym pragnieniem.
– Nie bój się rozkazywać – szepnął z naciskiem. Pochylił się do przodu. – Nie ma ograniczeń.
– Chcę być milionerką – mruknęła, wciąż zamyślona.
Starał się nie uśmiechać, ani nie opuścić bezradnie głowy. Za to beznamiętnie wzruszył ramionami. W słowach kobiety nie było ani krztyny rozkazu, który intuicyjnie powinien wykonać. To po prostu takie zaskoczone dumanie nad możliwościami, nic więcej.
– To se chciej – odparł, a ona posłała mu w zamian krzywe spojrzenie. Dźgnęła powietrze bekonem poprawiając się:
– Chcę, byś zrobił ze mnie milionerkę – wycedziła chłodnym, sfrustrowanym tonem.
Mógł zrobić tylko to, dosłownie obsypać ją teraz milionami dolarów, zarzucić ten pokój taką ilością gotówki, że przykryje ją po czubek głowy. Powinien założyć jej konto w szwajcarskim banku i rzucić tam milion dolarów lub euro.
Orobas jednak miał do niej za wielką słabość. Poczuwszy, że ten rozkaz zostawił mu przestrzeń swobody, wykorzystał z tego wszystko, co mógł. Dosłownie uczynił z niej wartą miliony kobietę ze wszystkimi benefitami, które się z tym wiązały.
Kilkaset milionów dolarów na nowych kontach. Penthouse na szczycie apartamentowca w Nowym Jorku. Dwa samochody w prywatnym garażu pod ziemią. Trochę udziałów na giełdzie i plany na otworzenie własnego biznesu – te były niesprecyzowane, ponieważ zabrakło mu wiedzy na temat Desdemony.
Przeniósł ich tam między jednym chrupnięciem bekonu a drugim.
Desi prawie zakrztusiła się jedzeniem, gdy mrugnęła i znalazła się na krześle w innym miejscu. Z jej piersi wydobywał się dziwny dźwięk, łączący w sobie jękliwe jak oraz co jest kurwa. Splótł dłonie za plecami i cierpliwie czekał na jej kolejny ruch.
Poderwała się z miejsca, dodając jeszcze kilka co co co pod nosem, bekon zapomniany w funkcji jedzenia służył teraz za wskaźnik. Pokazywała na dzieła sztuki, osiemdziesięciocalowy telewizor, siedmioosobową kanapę, nowoczesną kuchnię z którą salon był połączony. Chyba ciekawiły ją inne pomieszczenia tak mocno, jak przerażały. Zerknęła w stronę korytarza prowadzącego do reszty apartamentu, ale nie podeszła tam. Zaczęła za to przeglądać szafki, lodówkę oraz zamrażarkę.
– Tyle jedzenia! – zawołała szeptem do samej siebie.
Orobas zauważył, że oczy jej błyszczały. Cieszył się, że dobrze postąpił. A może jednak właśnie tego oczekiwała – całego dobrobytu związanego z byciem bogatą. W końcu skończyła jeść ten biedny bekon i obróciła się ku niemu.
Dalej stał przy stoliku z jedzeniem, który prawie dosłownie przeniósł z tamtego hotelu. Umieścił go przy panoramicznych oknach z widokiem na Central Park. Zajął drugi wolny fotel, żeby kobieta czuła się swobodniej, nie chciał jej bardziej przytłaczać w tej sytuacji. Zauważyła też, że zmienił swoje ubranie – może odrobinę próżny ruch, ale nie mógł odmówić sobie dobrze dopasowanych spodni od garnituru oraz białej koszuli z wywiniętymi rękawami, która miękko przylegała mu do torsu. Po prostu chciał wyglądać dla niej tak szykownie, jak całe to miejsce.
W końcu był demonem, który kochał imponować... cóż, chyba będzie kochał imponowanie tej kobiecie. Mina Desdemony widniała na jej twarzy tylko krótką, słodką chwilę. Spróbowała się szybko opanować, ale on zdążył zauważyć, że podobało jej się to, co zobaczyła. Nieważne, jak mocno starała się tego wyprzeć, podobał się Desi.
Cholera, był próżnym demonem.
Robiąc wszystko, byleby nie uśmiechnąć się z samozadowoleniem, skinął w kierunku jedzenia.
– Wiecznie nie będę tego podgrzewać – drażnił się z nią. Usiadła z podkulonymi nogami, wciąż z mokrymi włosami oraz w starych dresach. Wyglądała wspaniale. – Więc, jaki na dziś masz plan?
Skrzywiła usta, spojrzenie wbijając w rozpościerający się przed nimi krajobraz Central Parku.
– Nie wiem – przyznała, wzrok miała trochę rozbiegany. – Nie mam, cholernego pojęcia. Ty po prostu... Pięć minut temu byliśmy w zwykłym motelu, a teraz jestem w pałacu na wieży. Bogata.
Kącik jego ust drgnął i zamaskował to, sięgając po swoją kawę. Po niebiańskim nektarze, którego czasem nadużywał, był to jego ulubiony sposób na spędzanie czasu. Kawa go uspokajała.
– Desdemono, masz cały czas świata – ze mną, albo pod mną, jak sobie zażyczysz. Roztropnie jednak tego już nie powiedział, zostawiając to sobie na później. – Po prostu jestem ciekawy co się tam w twojej ślicznej głowie czai.
– Aha, więc nie dopytujesz, bo boisz się, że potwór odgryzie ci łeb? – Przewróciła oczami kiedy się do niej wyszczerzył.
– Masz miliony na koncie, zatem masz też w zasięgu miliony możliwości. Kup coś, idź na przejażdżkę, cholera, wsiądź w prywatny odrzutowiec i poleć gdzieś, żeby zrobić sobie przejażdżkę – wzruszył ramionami, chyba jednak był mało pomocny. – Co zechcesz, to zrobisz.
W zamyśleniu przytakiwała głową, ale po chwili potrząsnęła nią i spojrzała na niego zaskoczona.
– Czekaj, jaki odrzutowiec? – zapytała słabo. – Ile pieniędzy dla mnie wydrukowałeś?
Kącik jego ust drgnął.
– Ile chciałaś.
– Milion, może dwa – powiedziała. – A nie...
Zaskoczony trochę pokręcił się w miejscu.
– Jakieś... dziewięćset milionów? – Machnął ręką lekceważąco. – Wciąż milionerka, tak jak chciałaś.
– Aha – to jedyny komentarz, na który się skusiła przed powrotem do posiłku. Najwyraźniej bekon był jej jedzeniem pocieszenia, ponieważ pochłonęła już dobrą połowę tacy i jeszcze miała na niego ochotę. – Aha. Spoko.
Przytknął pięść do ust obiecując sobie, że nie będzie się z niej śmiał. Miał ją do siebie przekonywać, nie wkurzać. Właśnie tak, nie będzie irytowania swojej kobiety, przenigdy.
Boże, chciałabym ci serdecznie podziękować, że na linii przyzwania nie można czytać sobie w myślach, inaczej dawno skończyłbym głęboko w Nicości Lucyferowej. Twój Bass.
– Pójdę... – odezwała się nagle i jeszcze szybciej urwała. – Pójdę obejrzeć mieszkanie a potem na zakupy. Na miasto – sprecyzowała. – Co robią ludzie w moim wieku, kiedy nie muszą się niczym przejmować?
Sama sobie przytaknęła, chociaż nie była ani trochę przekonana do tego planu. Bass zmarszczył brwi w konsternacji. Zrozumiał, że nie była szczęśliwa – ani trochę nie wiedział jak pomóc jej pokonać to uczucie.
Znane mu kobiety w zbliżonym do Desdemony wieku najchętniej, nie ukrywał, nie opuszczały z nim pościeli.
Co robili ludzie bez poczucia celu? Nie, to było błędne założenie, Orobas wiedział, że Desdemona miała jakiś cel, ale... ale chyba jeszcze bała się ku niemu sięgnąć.
Patrzył czujnie, jak zaczęła sprzątać po śniadaniu. Zapytała się, czy na pewno nie będzie nic jadł. Zerknęła przy tym na swój nadgarstek.
– Spokojnie, moja miła – wymruczał. – Lepiej by nigdy nie nadarzyła się taka okazja.
Lekko zaczerwieniona wzruszyła ramionami, unikała jego oczu. Trzaskała szafkami w poszukiwaniu pojemników na resztki, wciąż powoli popijała swoją kawę. Cisza między nimi go frustrowała, Bass czuł że Desi wycofywała się w głąb siebie. Gryzł się z myślami co mógł, a gdzie leżała na razie granica.
Ruszył za kobietą jak duch, kiedy zaczęła spacer po pozostałych pomieszczeniach. Garderoba była pełna, tak jak i składzik. Postarał się, by było tu wszystko – nie znał jednak jej pasji, więc niczego takiego dla niej nie kupił. Desi obracała się wokół własnej osi w każdym pomieszczeniu, często bała się dotykać rzeczy.
Dał jej czas, gdy weszła do łazienki. Kurwa, to przyzwanie było naprawdę odmienne. To nie do końca była stagnacja, ale Desi różniła się od innych jego właścicielek. Nie wyobrażał sobie sytuacji w której będzie musiał ją opuścić, bo bycie bogatą okaże się wszystkim, czego od niego potrzebowała. Jak mógłby ją teraz zostawić nie wiedząc nawet jak smakuje jej skóra?
Spróbował skontaktować się z Ashmodaiem, ale miał wrażenie że wchodził w coraz większą, gęstszą mgłę i nie było jej końca. Gniewnie zaciskał zęby w tej bezradności. Jak nigdy chciał potruć głowę swojemu władcy, a ten pozostawał poza jego zasięgiem. Wpierw przed tym się wzbraniał, ponieważ Carnivean ostatnio wiele przeszedł, ale kiedy spróbował sięgnąć bezskutecznie i ku niemu, wróciła obawa. Byli daleko poza Zakonem, linia przyzwania między nim a Desi była silna, nienaruszona.
Czemu nikt go nie słyszał?
– Wychodzę – głos Desdemony wyrwał go z zamyślenia. Drgnął na jej widok. Wysuszyła włosy, włożyła cudownie obcisłą koszulkę i długie, ciemne spodnie. Miała w sobie ten szykowny urok, zwłaszcza z tą miną.
– Jasne, prowadź – skinął głową, idąc w jej kierunku.
– Ja wychodzę.
– W tym ja jestem jeszcze... cóż, ja – wskazał na siebie kciukiem. Na wciąż ludzkie ujęcie jego powłoki. Od razu zerknęła na jego kolczyki. – Nieprzykro mi, ale nie mogę być daleko od ciebie, to niemożliwe.
Możliwe, ale nie puści kobiety teraz samej.
– No dobra – przewróciła oczami i stanąwszy przed prywatną windą zamrugała.
– Jeśli miałabyś wybrać, to plecak czy torebka? – zapytał i spojrzała na niego zaskoczona. Kiedy wybrała pierwsze przywołał z jej garderoby mały plecaczek, równie czarny ze złotymi elementami, który uzupełniał wygląd kobiety. Wbiła w niego spojrzenie na krótką chwilę i wróciła do Orobasa. – Masz tu wszystko, od portfela z gotówką oraz kartami, aż po klucz dostępu do całego kompleksu.
Żeby uniknąć większego zakłopotania Desi wyciągnął od razu ten ostatni i jej podał. Poczuł nieprzyjemny żar w żołądku i zrozumiał, że to uczucia Desdemony. Czuła się źle przez to, że nie pomyślała o wszystkim. Cholera, ależ miał ochotę ją przytulić i powiedzieć, że to nic złego i miała czas na przystosowanie się. Nie chcąc przekraczać jej granic stanął za to bezczelnie blisko, jednak trochę naginając przestrzeń osobistą Desdemony. Od niechcenia zaczął ją trącać ramieniem albo łokciem, aż kącik jej ust nie poruszył się.
Od razu po wyjściu na chodnik wiedział, że to zły pomysł. O tym, że nic im nie groziło, był w pełni przekonany. Na ten moment każda potencjalnie szkodliwa ludzka menda trzymała się od nich z daleka. Mimo to Desdemona czuła się zagrożona. Ludzi tutaj naprawdę było sporo – biegaczy, spacerowiczów, osób zmierzających tylko w znanym sobie kierunku. Jego pani była przytłoczona, rozglądała się to w prawo, to w lewo, lecz na razie stała oniemiała.
– Desi – zaczął ostrożnie – Może damy sobie na razie spokój ze spacerem? Wiesz, ostatnio wiele przeszłaś.
Najeżyła się na to, ale nie wykłócała się z nim, co było zaskakujące.
– Nie cackaj się ze mną – burknęła. – Z takiego czegoś nic dobrego nie wychodzi.
I ruszyła w prawo, stawiając prędkie, gniewne kroki. Orobas zazgrzytał zębami nad tą upartą kozą.
– Zażądaj słownika, żeby sprawdzić znaczenie słowa troska oraz cackanie się, bo raczej się rozmijasz z definicją – sarknął, zarabiając od niej złowrogie spojrzenie. Plecaczek gniewnie obijał się o jej plecy, ale nie zwolniła. Skrzydła go świerzbiły od potrzeby uwolnienia się. – Gdzie chcesz robić te zakupy?
– A bo ja wiem? Nigdy nie byłam tym mieście. – Zatrzymała się, wzdychając ciężko. Zarobiła kilka gniewnych przekleństw pod swoim adresem, ale spłynęły po niej jak po kaczce. Bass delikatnie złapał ją za łokieć i skierował ich na schodki do kamienicy, którą właśnie mijali.
– To zachowuj się jak turystka – zasugerował. – Myśl jak turystka.
– Nigdy niczego nie zwiedzałam – odparła trochę obronnie, a on ledwo powstrzymał jęknięcie. Najwyraźniej zamierzała robić pod górę na każdym kroku.
– No weź, Desi – poprosił ją.
– Dobra, marudo, chodź do parku na spacer.
Zrobił zdezorientowaną minę.
– Ja marudzę? A kto jojczy od samego rana?
– Bo przywiążę cię do hydrantu i sobie pójdę – burknęła.
Rzucił jej sugestywnie uwodzicielski uśmiech.
– Jeśli od początku chciałaś takiej zabawy, nie musisz się przy mnie krępować, droga Desdemono. Jestem cały...
– Irytujący – przerwała mu, unosząc dłoń.
Szybko przebiegli przez jezdnię i znaleźli się przy jednym z wielu wejść. Desdemona zatrzymała się obok pierwszego z pięciu foodtrucków. Obrzuciła wzrokiem tablicę z cennikiem i odruchowo włożyła dłoń do kieszeni.
Och, szukała drobniaków, zrozumiał. Udawał, że tego nie zauważył, zwłaszcza, że przez twarz kobiety przemknął dziwny wyraz goryczy.
– Masz ochotę na kawę, diabelski wrzodzie na dupie? – zapytała butnie, rozśmieszając tym sprzedawcę.
– Pani mego życia nigdy nie odmówię – olśnił ją uśmiechem, chociaż nie wyglądała, jakby zrobił na niej wrażenie.
Ruszyli z kubkami wgłąb parku. Desi chyba po prostu potrzebowała zająć czymś dłonie, bo przez dłuższy czas nie napiła się ani trochę. Szła przed siebie cicho, chłonęła obraz parku z fascynacją. Przez ciepłą, piękną pogodę ludzie chętnie oddawali się wszelkim zajęciom, od zwykłego odpoczynku na kocach po aktywność fizyczną.
Wyczuwał w Desdemonie pewien dysonans – rozdarcie między zazdrością oraz dojmującym smutkiem. Odruchowo złapał ją za dłoń przez co spojrzała na niego kompletnie zaskoczona. Nie wyrwała się mu jednak, ale poszła na trawnik w ślad za nim. Czekał tam już na nich koc, przez co leciutko się uśmiechnęła. Bass bez skrępowania zzuł buty i rozłożył swoje ciało na nienaturalnie miękkim kocu. Desi też to zauważyła, ale nawet nie pisnęła, tylko umościła się tak wygodnie, jak chciała. Mógł też, ot tak, przyzwać dla niej poduszkę, przez co jeszcze raz prawie się uśmiechnęła.
Oparty na łokciu patrzył na nią z góry.
– Krępujesz mnie – burknęła.
– Podziwiam widoki.
– Znajdź mi na niebie chmurę w kształcie pieska – burknęła, a potem krzyknęła: – Hej, to nie sprawiedliwe!
Ponieważ trochę za dużo było w tym rozkazu i na niebie pojawił się chmurzasty zaprzęg psów. Podobały się jej jednak, więc przez jakiś czas robił dla niej taki mały pokaz. Z każdą kolejną zwierzakową chmurką mina kobiety łagodniała. Zewsząd docierał do nich odgłos dobrej zabawy. Ludzie w pełni cieszyli się życiem. W szczególności grupa młodych osób, chyba w wieku Desdemony, przyciągnęła jej uwagę.
– Są tacy szczęśliwi – wyszeptała.
– Ty też możesz – zapewnił ją. – Kiedy tylko zechcesz.
Obróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. W jej oczach odbijało się niebo i małe, piekielne ognie.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że brzmisz jak coach motywacyjny? – zapytała z zaciekawieniem.
– Część szkolenia demonicznego, wiesz sto jeden porad jak zadowolić człowieka – wyszczerzył się, gdy parsknęła krótkim śmiechem.
W jego dłoni bezwiednie pojawiło się długie źdźbło trawy, którym zaczął przesuwać po brzuchu Desi. Chociaż przez materiał bluzki nie miała prawa tego poczuć, od razu zadrżała. Ich spojrzenia się spotkały. Oczy kobiety przesunęły się ku jego ustom na rozkosznie okrutne sekundy. Chociaż powinien, nie zaczął jej błagać, by pozwoliła mu się skosztować.
To jeszcze nie był ten moment. Ale wkrótce, och, cholera, już wkrótce.
Niebo znów było bajecznie niebieskie, kiedy na nie spojrzała. Śmiechy zbierających się do trasy studentów sprawiły, że pociągnął Desdemonę na równe nogi.
– Co robisz? – zapytała zaskoczona. Koc pod ich nogami zniknął, a on podał kobiecie szykowne okulary przeciwsłoneczne.
Założył swoją parę na nos i posłał jej, jak to ludzie nazywali, hollywoodzki uśmiech. Chociaż nie wywołał tym żadnej reakcji, nie zrażał się.
– Idziemy na misję partnerko – powiedział, oglądając się na nią przez ramię. Szybko nadrobiła między nimi powstały dystans.
– Pleciesz jakieś durnoty, jaką misję?
Bass od niechcenia wskazał kubkiem na grupę ludzi przed nimi.
– Wywiadowczą, kobieto. Chciałaś mieć to co oni, więc musisz się wpierw dowiedzieć się, co mają. Siedzenie razem w parku cię raczej nie uszczęśliwiło.
Zrobiła dziwną minę, ale nie mógł tego rozszyfrować, bo włożyła wysoko na nos swoje okulary. Wyglądała przepysznie w takim wydaniu.
– Nie było tak źle – burknęła. – Ale to jest głupi pomysł.
– Daj spokój, co masz do stracenia? – szturchnął ją łokciem. – W porządku, jeśli wolisz podglądactwo w innym wydaniu...
– Orobasie! – zawołała oburzonym szeptem. – Czy zawsze musisz robić takie seksualne wstawki?
– Jestem inkubem, zwiędłbym i zmarniał, gdybym nie mówił o tym, jak bardzo chcę przerzucić cię teraz przez tę ławkę i...
Przytknęła mu dłoń do ust.
– W całym tym... inwigilowaniu obcych pomijasz najważniejszą rzecz: ciszę.
Włosy kołysały jej się nad biodrami, gdy przyśpieszyła kroku. Z pełnym szacunkiem podsunął okulary wyżej na nosie udając, że ruch ciała kobiety kompletnie go nie hipnotyzował.
Trochę żałował, że jego plan, który mógłby być dość zabawny, okazał się jednym wielkim fiaskiem. Desdemona czuła frustrację przez tych studentów. Dzięki jego umiejętnościom nie musiała się przejmować żadnymi ograniczeniami dostępu, więc nawet gdy swobodnie chodzili z nimi po kampusie, Desi nie odczuwała satysfakcji.
Wciąż pozostawała za szybą, gdy cała impreza działa się w środku. Siedzieli na jednym fakultecie, ale okazało się, że dotyczył zaawansowanej mechaniki i Desdemona czuła się gorzej, ponieważ kompletnie nic nie rozumiała. Podskórnie jednak wyczuwał, że sam fakt podjęcia nauki ją ciekawił – nie chciała, by po prostu wtłoczył jej wiedzę do głowy. Rozumiał, że potrzebowała jeszcze trochę czasu, by zrobić krok ku tej decyzji.
Przez cały dzień śledzili kilka różnych grup, w tym klikę bardzo bogatych dziewczyn z bractwa. Desi miała przedziwną minę, gdy na nie patrzyła – nie chodziło jednak o astronomiczne sumy, które wydały w jednym z butików.
Więź.
Desdemona pragnęła więzi.
Dłonie Orobasa lekko płonęły, skrzydła pragnęły się wyrwać na wolność, by ją otulić. Rozkaz wisiał niemalże na koniuszku języka kobiety.
Co jednak ją powstrzymywało? Pojęcie ludzkiej moralności? Przekonanie, że więź podarowana przez inkuba będzie nietrwała?
Bass nie miał pojęcia. Koło osiemnastej, gdy życie w mieście zaczęło rozkwitać tak, jak ulice stawały się zakorkowane, złapała go za rękę. Ledwo powstrzymał syknięcie na ten elektryczny kontakt. Desi skrzywiła twarz i złapała się za bark.
– Zmęczona? – zapytał zaniepokojony. – Wciąż cię boli?
Ni to przytaknęła, ni wzruszyła ramieniem. Jednym ponieważ drugie próbowała trzymać sztywno.
– Chyba przesadziłam z tym... szpiegowaniem. – Wygięty kącik ust drgnął jej lekko. – Pamiętasz gdzie jest nasze mieszkanie? Chcę wracać.
Nasze.
Uniósł dłoń kobiety do swoich ust powoli, z namysłem. Zaskoczył ją, przez co rozproszona nie zauważyła, jak szybko zmienili miejsce pobytu. Cicho sapnęła zorientowawszy się, że zgiełk ulicy całkowicie zniknął.
– Przydatne – wykrztusiła, cofając się na drżących nogach.
– Zawsze do usług – skłonił się z przyzwyczajenia.
– Ja... pójdę wziąć kąpiel – rzuciła, będąc w połowie drogi do głównej sypialni. Zrozumiał przekaz podprogowy nie idź za mną.
Stwierdził, że ugotuje jej coś smacznego. Może ogarnie jakąś butelkę białego wina albo dobrego porto? Cholera, nigdy nie wiedział, jak odpowiednio dobrać alkohol.
W połowie gotowania zorientował się, że nie słyszy kompletnie nic, nawet szumu wody. Zaniepokojony nastawił uszu, ale cisza była wręcz nieprzyjemna. Wyłączył palniki i ruszył w kierunku sypialni – okazała się pusta, lecz z łazienki sączył się przytłumiony blask. Desi spała w wannie, jednak jej sen nie należał do spokojnych. Znalazł się przy niej w mgnieniu oka, praktycznie od razu łapiąc ją za kark. Przestraszona szybko otworzyła oczy, chwytając jego przedramię.
– Chryste, Bass! – Sapnęła. – Przestraszyłeś mnie!
– Spałaś – warknął ostrym tonem. – W wannie wypełnionej po brzegi wodą.
– Bywa – mruknęła, siadając odrobinę wyżej. Piana zasłaniała ją całą, a w przytłumionym świetle mógł podziwiać wyłącznie lśniącą od wody skórę na ramionach, które oparła o brzeg wanny.
Bass mimo widoku wartego niebo i piekło razem wzięte, zazgrzytał z frustracji zębami.
– Mogło ci się coś stać!
– Mnie nigdy nic nie jest – roześmiała się gorzko. – To wszyscy wokół mnie cierpią.
– Przykro mi, że tak czujesz – powiedział cicho, nieznacznie zmieniając pozycję. Nie ruszył jednak do wyjścia, nie był w stanie. – Przykro mi, że właśnie w życiu doświadczałaś takiej goryczy, zamiast piękna tego, co świat ma do zaoferowania.
– A jest coś w nim pięknego? – zapytała z przekąsem. Zamrugała gwałtownie, odganiając łzy w niepamięć. Głowę wsparła na brzegu wanny i zapatrzyła się w ledwo rozświetlony sufit. – Nie potrafię tego znaleźć, ani poczuć.
– Powiedz mi – szepnął zachęcająco. – Powiedz mi o wszystkim, co chciałabyś poczuć.
Nagle jego dłoń była tuż przy jej. Wyłącznie czubki ich palców się stykały, ale to wystarczyło, by wzbudzić gęsią skórkę na ramionach Desi. Kobieta wzięła drżący, gwałtowny wdech, lecz głowę wciąż miała odchyloną.
Czekała.
– Parę słów, nie więcej – ciągnął niskim głosem, czując że oczekiwanie rozsadza go od środka. Ta okrutna w odwlekanej rozkoszy potrzeba. – Małe wyznanie, by poczuć się tak lekko.
Kącik ust Desdemony, ten który rozpaczliwie pragnął pocałować, wygiął się w uśmiechu.
– Myślisz, że to coś daje? – zapytała nietypowo ochrypłym tonem. Opuściła podbródek i zmieniła nieznacznie swoją pozycję. Wyglądała niebywale pięknie, mokra od wody, z włosami skręconymi od wilgoci. Migotliwa smycz na jej nadgarstku.
I on na kolanach, przed nią.
– A nawet jeśli nie, co to? – Przekrzywił głowę, wpatrując się w usta kobiety. – Co dobrego przychodzi z tłumienia w sobie słów? Odpowiem od razu: nic. Będzie się to w tobie kłębić tak mocno, aż pęknie z bolesnym trzaskiem. Udławi cię, odbierze zmysły. Po co się krzywdzić?
Oblizała usta z namysłem, jego dłoń lekko drgnęła przez co ich palce musnęły się odrobinę mocniej. Bass musiał mocno zacisnąć zęby, żeby nie warknąć.
– Krzywdzenie się jest proste – odparła tylko troszkę pozbawiona tchu.
– Zatem w zamian skrzywdź mnie – poprosił, wciąż na klęczkach. – Zrób ze mnie swoje lekarstwo.
Parsknęła cichym śmiechem, lecz wcale nie szyderczym.
– Obiecasz, że będziesz smakował słodko? – Powieki Desdemony były nieznacznie zmrużone.
– Będę smakować jak twoje ulubione maliny – pochylił się do przodu i owiał jej usta swoim oddechem. Nie dotknął jednak Desi, pozwolił by wyczuła właśnie ten owoc. Źrenice kobiety rozszerzyły się gwałtownie, sapnęła łapiąc kurczowo za krawędzie wanny.
– Wodzisz mnie na pokuszenie, diable – wykrztusiła, oczy wbite miała w jego usta.
– Gdzieżbym śmiał – odparł z przekornym uśmiechem.
Wysunął język, żeby przesunąć nim po swoich wargach. Chociaż wciąż był w bardziej ludzkim wcieleniu, język miał swoją wolę i już wrócił do demonicznej wersji. Cichy dźwięk utknął w gardle Desdemony po zobaczeniu, że czubek był rozdwojony.
Sięgnęła pierwsza, klnąc pod nosem.
– Ten jeden raz – burknęła, prawie zła.
Gorąc promieniował z jej twarzy oraz całego ciała, śliskiego i miękkiego przez kąpiel. Irytacja kobiety zmieniła się w rozkoszny, przeciągły jęk, gdy w końcu ją pocałował. Upewnił się, że w pierwszym pocałunku, którym go obdarzyło było pragnienie. Potrzeba bycia dotykaną i hołubioną. Sam zainicjowany przez nią dotyk powiedział mu tak wiele: była rozpaczliwie wygłodzona.
I taka cholernie niewinna.
W głowie Orobasa kręciło się od myśli – tego co może dla niej zrobić, jaką przyjemność z niej wyciągnąć. Wyobrażał sobie każdy sposób, w który ją zaspokoi. Głęboko wierzył w to, że mają cały czas świata. Desdemona była mu przeznaczona, do tego nie miał żadnych, cholernych wątpliwości. Nie chciał jednak jej spłoszyć, pewnego dnia wyjaśni jej co kryło się pod pojęciem płomiennej, które użył Izjasz.
Ale jeszcze nie teraz. W tym momencie po prostu był dla niej.
Dotykał kobiety może zbyt ostrożnie, ale czekał na jej reakcje. Badał je uważnie, niczym pilny student. Całowali się żarliwie, każde muśnięcie języka sprawiało, że Bass musiał przypominać sobie, że planował działać powoli.
Kurwa, nie było nic powolnego w jej ruchach.
Sposób w jaki ściskała jego włosy oraz kark, namiętny sposób pocałunku – ciało Desi krzyczało przez odczuwane pożądanie. Jedną ręką obejmował jej szyję, co chwila muskając pulsującą żyłę pod szczęką. Puls trzepotał pod jego kciukiem, raz na czas dociskał go mocniej wywołując w niej fascynującą reakcję. Będzie ją dusił, ale jeszcze nie teraz, dopiero gdy zacznie błagać, rozdzierając prześcieradła dłońmi.
Wolną ręką przesunął po jej policzku, gardle, aż do mostka. Sapnęła w jego usta, gdy jednocześnie zawirował swoim językiem wokół jej. Lewą pierś kobiety trącił od niechcenia, ale od razu poruszyła przez to biodrami. Skórę miała napiętą, śliską od piany i olejków do kąpieli. Swoją własną miednicę dociskał do wanny, znajdując ulgę w tym równie twardym kontakcie.
Palcami mocno ścisnął zagłębienie talii, próbowała uciec bo była tam zbyt wrażliwa. Nie chcąc się nad nią znęcać, przesunął się na gorące udo, a potem między nie. Rozdzielił je z odpowiednią siła, wyrywając z gardła Desdemony chrapliwy pomruk. Na razie tylko ją trzymał, zwalniając pocałunek.
– W ten sposób? – zapytał, gdy zaskakująco zdyszany odsunął się od niej. Miała lśniące ogniem oczy, usta pulchne od pocałunków.
– Mhm, mocniej – sapnęła.
Nie pozwolił jej odsunąć głowy, mocno trzymał ją za kark. Rozszerzyła oczy zaskoczona, ale nie sprzeciwiła się. Desdemona przywykła do rywalizacji, do walczenia o swoją pozycję – z nim jednak nie musiała trzymać się tej linii. Chciał ją błagać, by oddała mu całą kontrolę. Zadowalał się jednak tym małym ustępstwem, tym jak wyginała się w jego małym uścisku. Trzymał ją tylko za gardło i cipkę, nic więcej.
Więził także spojrzeniem, samolubnie łowiąc najmniejszą reakcje Desi na to, co robił. Wstydziła się i pragnęła więcej, wolałaby uciec, zamknąć powieki i oddać się rozkoszy, ale najwyraźniej była również zbyt ciekawa, by po prostu mechanicznie oddać się przyjemności.
Palcami rozsunął miękkie łuki pośladków i wsunął tam palce. Zassała gwałtownie oddech, gdy wnętrzem dłoni równocześnie zaczął masować jej łechtaczkę. Zagryzła wargi do krwi powstrzymując jęk. Siłą przycisnął ją do swoich ust, zlizując metaliczne krople.
– Nie, moja droga, dasz mi każdą swoją reakcję, rozumiemy się? – spytał stanowczo, odsuwając się dopiero wtedy, gdy przytaknęła. – Właśnie tak, dzika Desdemono. Właśnie tak.
Doszła niewiele później, gdy jednocześnie wzmacniał i łagodził nacisk, aż nie zaczęła wyklinać jego oraz wszystkie świętości. Mogła też rzucić coś w stylu jeśli nie utrzymasz tempa i nie dasz mi w końcu dojść, włożę ci krzyż w niewymowne.
Grzeczne demony pozwalają na wszystko swoim paniom.
********
No cześć 😍
Kolejny, będę się bardzo starała, wleci w nocy w środę, ale może się też zdarzyć, że będzie w czwartek do południa 🥰
Ściskam!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro