Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5. W cieniu

Jakie to ciężkie bydle! Desdemona niezadowolona sapała i fukała pod nosem. Też była potwornie słaba, miała ochotę ułożyć się na jego mięciutkich skrzydłach, ale nie mogła tak po prostu zostawić go na widoku. Zataszczenie tego demonicznego ogra zajęło jej pół wieczności, ale aż tak bardzo nie narzekała.

Desi oklapła z sił, kiedy upewniła się, że nawet czubek buta Orobasa nie wystaje zza wysokich krzaków. Dyszała ciężko, siedząc tuż obok niego, jedno ze skrzydeł demona spoczywało na jej skrzyżowanych nogach. Opuściła głowę i przymknęła powieki. Dłonią bezwiednie gładziła miękkie pióra, ale nie mogła się zmusić, żeby przestać. Były aż za bardzo mięciutkie, kusiło żeby zrobić sobie na nich drzemkę.

Wiedziała, że była w szoku.

Każda uncja instynktu samozachowawczego poszła się pieprzyć – patrzyła, jak gołymi... szponami rozszarpywał ludzi. Cholera, on po prostu wyrwał metalowe, zlutowane drzwiczki klatki i zaczął podpalać świat!

Ten ogień za nią podążał.

Głowa Desi opadała coraz niżej. Skuliła się, kiedy usłyszała przejeżdżający samochód. Nerwowo nasłuchiwała, czy zostali zauważeni, ale kierowca pędził w swoją stronę. Adrenalina zaczęła schodzić z kobiety, czuła że robi jej się przeraźliwie zimno.

Cholera, ale bagno. Tym razem jednak wpakowała się w nie na własne życzenie. Czy faktycznie bogactwo będzie tego warte?

Kurwa, nie było innego wyjścia. Desi nie wyobrażała sobie, że znów trafi na ulicę. Zamierzała udawać, że ostatnie dni w ogóle nie miały miejsca i przenigdy nie została porwana przez świrniętych zakonników. Okej, będzie musiała unikać patrzenia na Orobasa, bo jednak był demonem.

Teraz jednak oddychał głęboko i mogła się, ostatni raz, na niego napatrzyć. Oprócz tego, że był wysoki jak dąb, to był też silnie zbudowany. Twarz miał zaskakująco atrakcyjną, zwłaszcza gdy nie szczerzył się w tym głupkowatym uśmiechu.

Fascynowały ją kolczyki na gardle i tatuaże. Okej, tatuaże się przemieszczały więc nie były zbyt naturalne, ale piercing? Zacisnęła usta w wąską kreskę, żeby się nie roześmiać. Wyobrażała sobie, jak wchodzi do salonu. Miny pracowników musiały być bezcenne.

Desi wiedziała, że jeśli będzie tak siedzieć, ona też zaśnie. Miała dreszcze na samą myśl. Nawet jeśli zamierza wyprzeć z siebie, że kiedykolwiek siedziała w pieprzonej klatce, nie wyobrażała sobie stracić znów czujności. Gdyby ten wielki kłębek piór jej nie rozproszył, nigdy nie zostali pojmani.

Ostrożnie wstała, trzymając skrzydło w dłoniach. Niechętnie położyła je na ziemi. Od razu poczuła jeszcze większy chłód. Obejmując się ramionami, odeszła na parę kroków. Droga wydawała się opuszczona, okolica kompletnie nic jej nie podpowiadała. Pewnie nawet nie umiałaby wskazać na mapie tego całego Grangeville. W oddali widziała światła miasteczka, ale czekał ich dość długi spacer.

A może tylko ją? Obejrzała się przez ramię na leżącego demona. Nie, nie mogła go zostawić. Odrobinę czuła się winna, że teraz leżał jak kłoda.

Westchnęła ciężko i przeszła się kilka razy, żeby rozprostować zdrętwiałe kończyny. Cholera, jej plecak pewnie też poszedł z dymem, żal jej było Kindla... Zerknęła na Bassa. Może mógłby jej załatwić nowy? Z nielimitowanym dostępem? Albo własną księgarnię?

– Desi! – krzyk Orobasa sprawił, że podskoczyła w miejscu. Prędko obróciła się na pięcie i zauważyła, że toczył w okół błędnym spojrzeniem. Niepewnie podeszła w kierunku demona.

– Tu jestem – mruknęła.

Opuścił głowę w wyrazie ulgi, ale szybko ją poderwał. Ukląkł na miękkiej ziemi, oglądając jej sylwetkę od czubka głowy po koniuszki palców. Dosłownie poczuła się przez niego prześwietlona.

– Nic ci nie jest? Coś cię boli?

Nie wiedziała czemu, ale zrozumiała, że chciał ją dotknąć. Zrobiła kolejny mikroskopijny krok w jego kierunku, ale nie więcej.

– To ty leżałeś zemdlony, puchata księżniczko – mruknęła kwaśno.

Wzruszył ramionami, jakby to był zwykłe wtorkowe popołudnie.

– Nie nawykłem do zabijania ludzi – odparł. Skrzywił się, jakby zorientował się jak to zabrzmiało. – Desi, śmierć tych ludzi, to nie jest twoja...

Prędko uniosła dłonie ku górze. Nie chciała o tym myśleć, ani nad tym się zastanawiać.

– Śmierć otacza mnie od lat, ja... To nic nowego. Widziałam już trupy. – Zbyła go zbyt ostrym tonem. Mina Bassa jasno dawała znać, że nie o to chodziło, ale odpuścił. Na ten moment była mu za to wdzięczna. – Możemy już ruszyć się z tego rowu?

Bass zaskoczony rozejrzał się wokół.

– Zataszczyłaś mnie tu?

– Może i jesteś ptaszyną, ale nie zostawiłabym cię na środku jezdni, żeby powróżyć z twoich wnętrzności – sarknęła i ruszyła w kierunku miasta.

– Ależ troskliwa...

Nie miała na tyle siły, żeby unieść środkowe palce w salucie. Demon wkrótce zrównał z Desi krokiem i poczuła, że patrzy na nią z góry.

– Co? – burknęła.

– To... będziemy sobie tak szli? – zapytał gawędziarsko. – Jakieś siedem mil do najbliższego hotelu?

Przystanęła i rozejrzała się w okół, a potem wskazała na jego wielką postać.

– Powodzenia z łapaniem stopa.

Orobas zdziwiony spojrzał na siebie, potem na nią i znów wybuchnął wkurzającym śmiechem.

A potem nagle był wysokim, przystojnym, ale jakże zwykłym, mężczyzną. Patrzyła oszołomiona, a jej dłoń powoli opadała wzdłuż tułowia. Wyglądał tak samo, ale jednocześnie mniej demonicznie. Znikąd na jego piersi pojawiła się koszulka, tatuaże zmieniły się w zwykłe, nieruchome znaki na ciele, a język był zdecydowanie ludzki. Tylko te kolczyki i niezapominajkowe oczy...

– Jaki jest twój rozkaz, pani?

Mogłaby go kopnąć. Chryste, tak bardzo chciała go kopnąć.

– Zabierz mnie do hotelu, gdzie będę mogła się umyć, najeść i wyspać, żeby pozbyć się tego piekielnego bólu barku – zawołała wręcz oburzona, że od początku tego nie zrobili.

– Moja pani – wymruczał i Desi poczuła, że płomienny rumieniec próbuje spalić jej twarz. Zdecydowanie za dużo było w jego głosie seksualnej sugestii, ale nie miała odwagi mu tego powiedzieć.

Cholerny demon.

Przymknęła powieki na zwykłe mrugnięcie, a oni już byli w motelowej recepcji. Bass przytrzymał ją za ramiona, swoimi szerokim barkami odgradzając od ludzi, którzy mogliby koło nich przejść.

– W porządku? – szepnął zaniepokojony. – Kręci ci się w głowie?

– Nie, to z szoku – mruknęła.

– Wybacz, mogłem być czulszy – choć w oczach błysnęła mu iskra, nic więcej nie dodał. – Zostań tu, załatwię pokój.

Chociaż była ciekawa, czy demony mają kartę American Express, w milczeniu patrzyła na plecy Orobasa. Rozejrzała się w okół i zobaczyła zwyczajne wnętrze, to miejsce zdecydowanie miało już swoje lata. Tak bardzo nie rozumiała mocy demona – mógł z niczego zrobić sobie ubranie i nowy wygląd, ale nie mógł ich przenieść na przykład do Ritza?

Zwróciła uwagę na stojak z ulotkami i gazetkami Grangeville. Z przerażeniem zauważyła kościelny świstek, a gdy zbliżyła się do drzwi wejściowych zorientowała się, że motel mieścił się naprzeciwko niego.

– Zwariowałeś? – syknęła unosząc ulotkę kościoła Św. Piotra i Pawła.

Demon wyglądał na kompletnie nie przejętego.

– Ta latarnia nas ochroni, wyluzuj. Chodź, pogadamy w pokoju.

Ledwo powstrzymała się od kłótni i pozwoliła mu wziąć się za rękę. Przeszył ją dreszcz, ale udawała, że to po prostu z przemęczenia. Ciepło ciała Orobasa było niebezpieczne, sprawiało, że chciała się pochylić w jego kierunku. Jeszcze chwila a naprawdę położyłaby głowę na ramieniu demona, żeby się w niego wtulić.

Motel był niewielki, zaledwie dwupiętrowy z czego pokoje umiejscowiono przy lobby oraz na górze. Bass poprowadził ich do najdalszych drzwi na tyłach parteru.

Desi zmarszczyła brwi, gdy weszli już do środka.

– Nie, żeby gardziła ciepłym lokum i niedziurawym dachem nad głową, ale czy demony nie powinny być bardziej... No wiesz, rozpustne? – zapytała, gdy weszli do ich pokoju.

Z łóżkiem małżeńskim, cholera.

Orobas roześmiał się pod nosem.

– Och, moja słodka, jestem taki. Teraz jednak muszę zaoszczędzić moc. – Przyznał. Pokój nie był zły, tylko po prostu bardzo mały, z tym jednym, cholernym łóżkiem. – Obiecuję, że jak trochę wypoczniemy, dam ci wszystko.

Przełknęła udając, że to nic nie znaczyło.

– Niech ci będzie – mruknęła i prawie potknęła się o dywan z wrażenia, gdy ręka Orobasa wykonała niemal lekceważący gest, a na stoliku kawowym pojawiło się mnóstwo jedzenia oraz dwa wysokie kubkami z kawiarni. Na łóżku wylądowała też apteczka oraz jej plecach. Zassała gwałtownie oddech dobrała się do niego w pierwszej kolejności. – Jak?!

Bass uśmiechnął się łagodnie.

– Wiedziałem, że ci będzie zależeć – przyznał.

– Chyba zabrali księgę – wymamrotała. Zamruczał pytająco, a ona wyjaśniła: – Księgę, dzięki której cię przyzwałam.

Przez twarz demona przebiegł cień niepokoju.

– To niedobrze – westchnął, przesuwając dłonią po ustach. – Oby jednak wszechświat zabronił przyzwania. Tylko na to możemy mieć nadzieję.

Jego spojrzenie stało się odległe, a Desdemoną szarpnęły wyrzuty sumienia i współczucie. Tamte anielskie skrzydła... Odwróciła twarz od demona, drżąc odrobinę mocniej. Odłożyła plecak na podłogę, czuła się strasznie bezradna.

Żałowała niefortunnej sytuacji, w której się znaleźli, ale niekoniecznie żałowała, że przyzwała tego demonicznego wypierdka.

– Chodź, opatrzę cię – Bass powiedział nagle, wyrywając się ze swojego zamyślenia. Desi wcześniej nie zwracała na to uwagi, ale gdy jej tyłek spoczął na miękkim materacu poczuła, że jak mocno bolało ją ciało. Odezwały się także wszystkie skaleczenia, których nawet nie wiedziała, że ma cały ogrom. Miała ochotę obandażować się od głowy po stopy i rekreacyjnie przespać kilka tygodni.

Orobas zajął się drobnymi rankami na ciele z największą ostrożnością. Desdemona robiła wszystko, byleby tylko nie patrzyć mu w oczy, ponieważ czuła się mocno skrępowana. Od wielu lat nie była dotykana z taką... uważną czułością. Ciężko było jej inaczej to określić, takie miała wrażenie. Jakby chciał o nią zadbać, a jednak każdy jego ruch był odpowiednio precyzyjny, by nie przekroczyć tej niewidzialnej granicy.

Choć na początku wydawało jej się inaczej, na szczęście skaleczeń nie było wiele – raczej nie wytrzymałaby więcej tego, co robił. Patrzyła zafascynowana, jak zniknął brudne waciki i papierki. Ciekawe czy w piekle mają specjalne miejsce do utylizacji śmieci. Kiedy zniknęła reszta apteczki spojrzała na Orobasa zaskoczona.

– A ty? – zapytała trochę niezadowolona. – Przecież...

Kolejny szok, gdy pokazał jej swoje dłonie, gardło oraz bok. Widziała wyłącznie gładką skórę, nie naznaczoną żadnymi skazami.

– Potrzebuję tylko twojego dotyku – przyznał głosem chrapliwym. Chrząknęła i odwróciła wzrok, żeby się na niego nie gapić. – Dziękuję, że zaproponowałaś, miło mi, że będę się mógł szybciej uleczyć.

– Och, spadaj – wymamrotała, odpychając jego rękę. Czuła, że ciepło oblało jej twarz, a dziwny żar rozlał się po dłoni oraz barku. Automatycznie zaczęła go uściskać palcami, jakby mogła wtłoczyć to dziwne uczucie w zapomnienie.

– Boli?

– Pewnie sobie naciągnęłam, gdy mną szarpali – westchnęła, ale pozwoliła mu uważnie zbadać ten obszar.

– Faktycznie jesteś trochę spięta – powiedział w namyśle. – Wiesz, jeśli zapragniesz masażu...

– Wolę coś zjeść – przerwała mu, ledwo powstrzymując się od jęknięcia. – Jedzenie jest bardzo rozluźniające, nie uważasz?

Udała, że nie słyszy cichego śmiechu demona, który ruszył w kierunku stolika. Cholera, kiedy skupiła się wyłącznie na uczuciu jego dużych dłoni na swojej skórze jej mózg zaczął się cofać.

Postanowiła udawać, że nic się dziwnego nie działo. Po prostu usiadła na małym krześle i zaczęła pożerać co się dało. Dosłownie dwa kęsy i zrobiła się senna, wszystko ją dopadło na raz.

– Hej, powoli – Bass nagle znalazł się na klęczkach tuż obok. Jedną rękę trzymał na podłokietniku, bardzo blisko ciała Desi. Niemal zdziwiła się, że jej nie dotknął. Znów czuła to cudowne ciepło, którym promieniował. W które za bardzo chciała się wtulić. – Może lepiej się połóż? – zasugerował łagodnie. – Padasz na twarz, dość dosłownie, a nastawiać złamanego nosa nie potrafię.

– Jaki czarujący – mruknęła kwaśno. Że też miał czelność mrugnąć do niej porozumiewawczo!

Desi zerknęła w stronę łazienki, ale pokręciła głową.

– Przepraszam, nie mam już siły – westchnęła.

– Daj spokój, idź spać. Jeśli chcesz, posypię całe łóżko oraz pokój płatkami róż herbacianych.

Był to, doprawdy, przepiękny sposób na powiedzenie, że nie capiła na tyle mocno, żeby kwiatki sobie z tym nie poradziły. Przewróciła oczami, a Bass roześmiał się. Odruchowo złapała dłoń, którą ku niej wyciągnął. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś aż tak uważał na każdy jej krok, jednak coś w tym demonie sprawiało, że łatwo było się przystosować do tej sytuacji.

Desi praktycznie na oślep padła na łóżko, z którego odsunął przykrycia. Czuła tylko, że ściągnął jej buty i przykrył kołdrą.

Ta chwila była krótsza niż uderzenie serca.

Desiiii, Dessssdemonoooooooo.

Ni sam odgłos ognia, ni te cholerne śmiechy – wszystko przeplotło się w jedno, niemożliwe do zignorowania pasmo okrutnego bólu. Miała wrażenie, że przebiły ją tysiące igieł. Pamiętała, że w jednej sekundzie zasypiała, a w drugiej podrywała się z wrzaskiem, który przestraszył nawet ją. Dawno nie miała tak intensywnych koszmarów. Desi wydawało się, że całkiem dobrze nad nimi panowała...

Ależ się pomyliła.

Gardło bolało ją o krzyków i szlochu.

Ktoś dobijał się do drzwi, coś wołając z oburzeniem. Minęła chwila i Desdemona znalazła się w czyichś ognistych ramionach. To ciepło było niczym kokon, otuliło ją, przenikało aż do kości. Wiedziała, że się trzęsła, ale nie mogła przestać. Drapała paznokciami przedramiona... przedramiona Orobasa. Powoli odzyskiwała świadomość przestrzeni.

Opierała się o demona, otaczał ją ramionami, nogami oraz swoimi skrzydłami. Tulił Desi z całych sił wciąż i wciąż szepcząc uspokajająco:

– Jestem tu, moja miła, oddychaj dla mnie, dasz radę, uparta kozo.

Kołysała się w raz z nim, poddawała narzucanemu przez niego rytmowi. Jego wielkie ciało nadawało się idealnie do tego, by ją trzymać. W końcu sama kurczowo złapała przedramiona Bassa i pochyliła się do przodu. Oddychała ciężko, czuła wyłącznie przyjemny zapach demona.

– Pachniesz jak pieczone z cynamonem jabłka – wymamrotała. – Jak bezpieczny ogień.

Przytaknął bez słów, dłońmi zaczął wykonywać delikatne, kojące ruchy na jej ramionach.

– Boje się zasnąć – wyznała.

– Będę tuż obok – szepnął do ucha Desi. – Będę lepiej cię strzegł, obiecuję.

Zacisnęła mocno zęby i skinęła głową. Ułożyła się na boku ze swoim demonem za plecami. Znów objął ją tak mocno, że zostało naprawdę niewiele przestrzeni między nimi. Uśmiechnęła się w skórę przedramienia Bassa, kiedy dodatkowo przykrył ich swoim skrzydłem.

Do późnego ranka nie otworzyła oczu o niczym nie śniąc.

Może tylko o jego cieple.



************

Cześć!

Mam nadzieję, że macie fajny tydzień 💝 Wypocznijcie przez weekend, spotkamy się przy kolejnym rozdziale w poniedziałek 🥰


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro