Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23. Deszcz oczyszczenia

Anioły poczęły spadać z nieba.

Uosobienie zemsty i wściekłości bożej, a Orobas jeszcze nie skończył swego dzieła. Desdemona siedziała na kamenach, kuląc i trzęsąc się coraz mocniej. Fale mocy, którymi atakował Zakon, nie robiły krzywdy kobiecie. Starał się jakoś ją ukoić, jednak trudno było podjąć tak skrajne czyny.

On sam miał wrażenie, że wkrótce po prostu spłonie.

Miał świadomość tego, jak wiele mocy zbierało się w demonach oraz aniołach, które równoważyły wszechświat. To wszystko jednak, każda uncja nieznanej mu potęgi sprawiała, że czuł się silniejszy niż książę piekielny, silniejszy niż sami Archaniołowie.

Nie chciał nawet o tym myśleć, ale ta moc... ta moc...

Izjasz i jego Akolici unosili się w powietrzu niczym maleńkie cząstki żaru, który ucieka z wielkiego ogniska. Pufff i między jednym a drugim mrugnięciem przestali istnieć, tak po prostu.

– Nie wiedziałam, że to będzie tak wyglądać... – Za jego plecami rozległ się ochrypły głos oszołomionej Desdemony.

Zwrócił na nią swoje gorejące samym Piekłem spojrzenie. Zdziwił się, że wyglądała tak źle, jakby zabicie Izjasza w ogóle nie pomogło. Po jej minie wiedział, że kobieta nie przygotowywała się na nic, ale ten widok ją zaskoczył.

– Oko za oko, Desdemono. Kierowali się czystym złem oraz nienawiścią, niczym więcej. To, co robili naszym ludziom od kilkuset lat... Demonom, aniołom, płomiennym. Zasłużyli na wieczną anihilację, i ktoś na pewno się ze mną zgadza. – Odetchnął i dodał ciszej: – Inaczej nigdy bym w ten sposób nie pokierował mocą.

Kiwała głową jak kukiełka, jej oczy stały się szkliste. Zrobił krok ku niej i gwałtownie zatrzymał się.

Anioły nad ich głowami niczym pociski szybowały we wszystkich kierunkach świata. Ludzie musieli być zadziwieni tym pokazem, czy myśleli sobie życzenia widząc nich, tak podobnych do spadających gwiazd? Gdzieś pomiędzy zastępami musiał znajdować się Michael, który komenderował wszystkim legionom. Jeden za drugim szybowali po niebie – wybuch mocy Orobasa działał i utrzymywał anielską reakcję.

Desi patrzyła w oczy swojego demona, ale zachowywała się, jakby go nie widziała. Barki miała przygarbione a dłonie drżały jej niebezpiecznie. Poruszyła ustami, lecz nie wydobyło się z nich żadne słowo.

– Moje kochanie? – zapytał cicho, kamienie chrzęszczały pod jego stopami.

Odwróciła głowę i od razu podążył spojrzeniem w miejsce, w które właśnie patrzyła.

Pół jego twarzy rozpadło się. Sapał, pluł śliną z ust i szukał czegoś wzrokiem. Orobas spiął swoje ciało, miał w sobie już tak mało mocy. Nie chciał narażać Desdemony na niebezpieczeństwo, więc pozostawała stara metoda ręka na krtani.

Ale wtedy właśnie Desi zaczęła krzyczeć. Bass obrócił się na pięcie zszokowany.

– Szukałem cię, plugawa nierządnico demona! – ryknął Akolita za nimi.

Szedł ku nim chwiejnym krokiem, co rusz potykając się i zataczając, ale wciąż udawało mu się trzymać pion. Orobasa obleciał blady strach. Moc, którą z siebie uwolnił powinna zrobić z niego wspomnienie na wietrze. Starszy mężczyzna ewidentnie był uszkodzony, widać że cierpiał, ale to wszystko.

Desi znowu wrzasnęła, pochylając się do przodu.

– To nie Izjasz – przerażony Orobas wyszeptał. – Nie Izjasz wszczepił w ciebie Krzyż Pański.

Nadchodzący zakonnik zaśmiał się obrzydliwym, mokrym śmiechem. Znajdował się już niespełna pięć kroków od nich i Bass mógł dokładnie zobaczyć, w jaki sposób jego moc uszkodziła mężczyznę. Wyglądało to jednak tak, jakby po prostu w którymś momencie to zatrzymał.

Dreszcz przeszył ciało demona na widok mózgu, który wystawał z dziury w twarzy Zakonnika. Dziura pochłonęła lewą półkulę, oko, szczyt policzka oraz kawałek ucha. Wyglądało to dosłownie jak zatrzymanie w czasie – żar mocy zaczął go konsumować, ale zrobił coś...

Albo otrzymał od kogoś protekcję przed siłą demona zerwanego z kręgu.

Orobas obnażył z wściekłości zęby, myśląc gorączkowo – znalazł się w impasie. Wiedział, że rozpoczęcie walki z zakonnikiem będzie bardzo groźne i nie chciał nawet próbować przecenić swoich umiejętności. Za wiele od tego zależało, a Bass nie miał żadnej pewności, co mężczyzna jeszcze skrywał w rękawie.

Do tego Desdemona – to, co od niej wyczuwał było obrzydliwe. Szybko spojrzał na Zakonnika, który wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu.

– To twój koniec, demonie – warknął, robiąc kolejny chwiejny krok. – Będziesz cierpiał przez stulecia i stulecia później, aż będziesz błagał o uwolnienie. Ale nie zezwolę, nigdy.

Mięsień drgnął pod okiem Orobasa. Dłoń Desi przesunęła się po kamieniach w kierunku jego nogi, ale nie dotknęła go.

– Bass – głos miała przeszywający, ściśnięty z bólu. – Skończ to.

Skończ to.

Ona chciała, by ją zabił.

Niemal złamał się w pół przez to, co mówiła. W gardle Orobasa narósł ryk bólu i w desperackiej, ostatniej próbie posłał falę mocy w kierunku Zakonnika. Mężczyzna zasłonił się dłońmi, ale poleciał na kilka metrów do tylu. Oszołomiony uderzył w ziemię z hukiem. Nie od razu zaczął się poruszać, ale pomimo wielkiej nadziei Orobasa, drgały mu kończyny, gdy zaczął się cucić.

Kurwa, cokolwiek go chroniło...

Bass przeniósł załzawione oczy na Desdemonę. Zerknął za jej plecy, na skórę widoczną pod wyciętymi rękawami topu. Kontur Krzyża Pańskiego odznaczał się pod nią, w każdej chwili gotowy do wyrwania. Orobas wiedział, że nie może dopuścić do tego, żeby zakonnik pozyskał ten miecz – nie tylko ze względu na Desdemonę, ale ich wszystkich.

Każdego demona, anioła, płomiennych.

Każdą istotę, która kochała i gotowa była pokochać tak, jak miłował Orobas.

Poczuł swąd palonej skóry, gdy objął dłońmi twarz Desi. Płakała krwią, ledwo siedziała na swoim miejscu.

– Czy to działa? – załkała. – Czy to co im zrobiliśmy działa?

Gardło Orobasa ścisnęło się. Przytknął wargi do czoła kobiety czując, że usta również mu płoną, ale już o to nie dbał.

– Tak, aniołowie biorą się do pracy – odparł drżącym tonem.

A ten demon postawi kropkę w tej sprawie. Desdemona uśmiechała się drżąca, płakała coraz mocniej.

– To dlaczego to tak bardzo boli? – rozpłakała się, obejmując trzęsącymi się ramionami w pasie. Całe barki, głowa oraz dłonie drżały jakby przeszywało ją dojmujące zimno.

Zakonnik wstał, Orobas widział go kątem oka.

– Zaraz przestanie – Bass powiedział do niej z całą czułością i miłością, którą miał w sobie do niej. W klatce piersiowej czuł pustkę, ale wiedział, że to będzie tego warte. Desdemona od pierwszej sekundy, w której tylko na nią spojrzał, była warta wszystkiego. – Zaraz wszystko przestanie, moja miła.

Cokolwiek by się nie działo, ona była najważniejsza. Przywołał lilię, która została mu podarowana przez Lucyfera. Ściskał ją tak mocno, aż w końcu płatki zmieniły się w ostrza, przecinając jego skórę i pojąc się krwią.

Zakonnik ryknął, gdy Bass wyciągnął w kierunku karku Desi dłoń. Wiedział, że gdzieś w tamtym miejscu znajduje się rękojeść.

Wszystko, byleby nie Desdemona. To było niczym cicha, słodka modlitwa. Wróciły do niego słowa Króla – było jak było i wszechświat kochał poświęcenie, a lilia męczenników wiedziała o tym najlepiej.

Mógł stać się umęczonym, w zamian za życie swojej upartej kozy.

Nie wiedział czemu dzwoniło mu w uszach.

Orobas wziął gwałtowny wdech, siadając prędko. Rozejrzał się wokół i zorientował się, że z jakiegoś powodu znajdowali się na płyciźnie jeziora, oboje mokrzy od wody, w którą uderzyli. Nawet nie wyczuł momentu, w którym impet odrzucił ich w tył.

Desi miała skrzywioną twarz, w połowie zanurzoną w wodzie. Prędko dłońmi uniósł jej głowę, chociaż znów palce zaczęły go piec. Na szczęście wciąż oddychała, choć słabo i przerywanie.

Oszołomiony rozejrzał się, wciąż słyszał tylko uporczywe dzwonienie.

Nie, nie dzwonienie.

To wizg skrzydeł, ocieranego się o siebie metalu tysiąca piór.

Pomimo przeszywającego bólu, jakie powodował mu dotyk ciała Desdemony, pomógł jej usiąść. Powoli dochodziła do siebie. Wszystko wydarzyło się po prostu w sekundzie, w której podjął decyzję o wyrwaniu Krzyża z kobiety, żeby się nim zabić. Lucyfer powiedział mu o tym tylko jako o ostatniej ostateczności. W ogóle nie uwzględnili tego, że Izjasz mógł nie być tym, który skrzywdził Desi.

Nad ich głowami rozpościerała przejrzysta, rozżarzona promieniami słońca kopuła. Kobieta toczyła rozszalałym spojrzeniem w okół. Ściskała kurczowo koszulkę Bassa, wspierając się na nim.

– Kto to? – zapytała chrapliwym szeptem, gdy pomógł jej stawać na nogi.

– To... Rafael i Gabriel. Dwaj błogosławieni w Archaniołowie – powiedział oszołomiony.

Stali dokładnie między nimi a Zakonnikiem, który powtórnie musiał podnosić się z pleców. Rafael jak zawsze zasłaniał całe swoje smukłe, wysokie ciało, na twarzy niezmiennie nosił złotą maskę. Zobaczyli ją, gdy obrócili się bokiem ku nim. Ciało Desdemony było ociężałe w ramionach Bassa, ale starała się robić krok za krokiem.

Gabriel w końcu złożył swoje skrzydła za plecami, dźwięk z wolna cichł. Miał na sobie napierśnik z polerowanego, różowego złota i ciemne spodnie. Bass zauważył, że były nadpalone, tak jak i koszula. Włosy, podobnego koloru co skrzydła oraz napierśnik, odgarnięte miał do tyłu, przytrzymane były przez inkrustowaną obręcz. Cała Trójca miała wiele cech wspólnych, ale mimo podobieństw, każdy z nich był śmiercionośny na swój sposób. Choć Gabriel wyglądał najłagodniej, nie można było dać się zwieść temu słodkiemu wyglądowi.

Zakonnik, gdy ich zobaczył padł z ekstatycznym jękiem na kolana, bijąc przed nimi pokłony. Musiał już widzieć anioły, skoro tak łatwo rozróżni je od demonów. Nie wątpił w to, kogo miał przed sobą, od razu sięgając po glosolalia zamiast przyziemnej mowy.

Gabriel obrzucił go wzgardliwym spojrzeniem, a Rafael nie odwracał swojej... maski od Desdemony.

– Najwyżsi z hierarchii! – W końcu zakonnik zawołał pokornie i zrozumiale. – Najmilsi mym oczom, me dzieło prawie się dokonało!

Kurwa, ten widoczny mózg za bardzo trząsł przy każdym jego ruchu.

– Twe... dzieło? – Gabriel zapytał ostrożnym, acz śmiercionośnym tonem. Orobas mógł zasmakować miedzianego posmaku na ustach.

Och, ależ Archanioł był wkurwiony.

– M–mmoje – wyjąkał mężczyzna, a potem gwałtownie potrząsnął głową, prostując: – Nasze, mój panie! Jestem tylko zwykłym Generałem, to wasz majestat na to przyzwolił!

Rafael w dosłownie zwolnionym tempie obrócił głowę w kierunku rzeczonego Generała, a dreszcz przeszedł przez ciało Orobasa.

– Nigdy – Gabriel warknął przeszywającym, okrutnym głosem, który sprawił, ze Desdemona musiała zasłonić uszy. – Przenigdy nie wycieraj sobie nami ust, plugawy robaku.

Generał pochylił głowę w pokornym ukłonie.

– Przenigdy, nie śmiem, panie mój. Chwalę wasze imię o poranku, gdy... – I coś tam sobie jeszcze pieprzył, niepomny na to, jak wielkie niezadowolenie widniało na twarzy Gabriela.

Jibril, spokojnie – głos Rafaela uniósł się w powietrzu między wiatrem a promieniem słońca, jakby nigdy nie istniał. Desdemona w ramionach Orobasa osunęła się odrobinę. Musiał przytrzymać ją mocno w pasie, by nie upadła na ziemię.

Zakonnik miał złożone przed sobą dłonie i uniósł je wysoko.

– Niech razem z Tobą wołam bez ustanku: Któż jak Bóg!

Gabriel zmarszczył brwi, zerkając dla pewności w stronę Bassa.

– Czy on się modli do Mikaila? Pomylił mnie z nim?

Orobas zachował kamienną minę, ale to Rafael odpowiedział. Demon niezbyt często rozmawiał z Archaniołem Uzdrowień ale był gotów się założyć, że ten rzadko się uśmiechał. Albo odczuwał rozbawienie, a jednak w jego głosie słychać było radość.

– Wszystko przez te skrzydła, sreberko – Rafael wytknął.

– Ale to rose gold – Gabriel wymamrotał niezadowolony. Zdecydowanie było to określeniem podłapanym przez ludzką istotę.

Orobas pocałował głowę Desi, nie mogąc uwierzyć w to, co się teraz działo.

– Czy ja umarłam? – chlipnęła cicho.

– Sam już nie wiem – wymamrotał w odpowiedzi.

Praktycznie nie czuł już swojego ramienia, którym przytrzymywał w pionie Desdemonę. Wpierw odczuwał pieczenie, jakby ktoś nadziewał na niego dziesiątki tysięcy igieł, ale teraz równie dobrze mógłby mieć głaz zamiast kończyny.

Obserwowali Rafaela, który ruszył ku Zakonnikowi, a jego stopy oraz ubranie nie wydawały żadnego dźwięku. Archanioł wyciągnął dłoń w stronę zaskoczonego mężczyzny. Ten nie wiedział, co powinien zrobić, więc padł nisko na ziemię. Mózg, który widzieli, zafalował i Desi zakrztusiła się.

– Wstań i podaj mi dłoń – Rafael rozkazał.

W tych słowach było tyle mocy, że mężczyzna nie był w stanie się temu oprzeć. Niczym pokorna owieczka podniósł się do chwiejnego pionu i wysunął splecione do modlitwy dłonie. Coś tam mamrotał o byciu pokornym sługą, ale Rafael go nie słuchał.

Szarpnął go do góry, chociaż wyglądało to tak, jakby w ogóle nie wykonał żadnego ruchu. Na ziemię spadły krople krwi Archanioła. Orobas gwałtownie zassał oddech, gdy w powietrzu rozniósł się miętowy zapach. Krew szybko zmieniła się w małe kwiaty, które wkrótce obróciły się w pył.

Rafael przekrzywił głowę, a generał uniósł się w powietrze. Gabriel miał skoncentrowany, wrogi wyraz twarzy.

– Israfilu, na litość wszechmocy, nie krwaw dla niego – burknął, palcami bawiąc się powietrzem. To uniosło mężczyznę tak wysoko, aż Rafael nie dał znaku, że wystarczy.

Z tej odległości nawet Orobas mógł zobaczyć, co Zakonnik miał na nadgarstku.

– Opaska cierniowa? – zdziwił się, skacząc spojrzeniem między Archaniołami. Ochronna kopuła nad ich głowami zaczynała się jarzyć. Bass czuł, że winny był Krzyż Pański. Nie odsuwał się jednak od Desdemony.

– Intrygujące – szepnął Rafael, a Gabriel mruknął coś ponaglająco. – Doprawdy intrygujące. Zatem chcesz zadowolić Archanioła, który wiedzie twoją rękę?

Oko mężczyzny wybałuszyło się, gdy Gabriel swoją wolą ścisnął jego ciało. Głowa Israfila zwróciła się na swego towarzysza i najwyraźniej ten zrozumiał bez dalszych instrukcji. Zakonnik opadł na nogi, uwolniony od duszącego uścisku.

– Czymże was obraziłem? Pozwólcie mi odpokutować! Zabijmy tych, którzy się wam sprzeciwili! – Bredził bardziej niż mówił, chociaż jego słowa były zrozumiałe.

– Może pozwólmy mu umrzeć? – zapytał z nadzieją Orobas. – Po śmierci...

Czując nagłą rozpacz zerknął na Desdemonę.

– On musi to zrobić – wyjaśnił Gabriel naglącym tonem. – Jest za późno.

Bass przymknął powieki i zrobił wszystko, żeby nie zaszarżować na Zakonnika. Z jego piersi wyrwał się pomruk wściekłości, a Archanioł westchnął ze zrozumieniem. Naprawdę próbował się opanować, lecz nie pamiętał już nawet jak się to robi.

– Dlaczego tacyście współczujący dla demona? – Generał zapytał podejrzliwie. Cóż, miał tylko pół głowy, więc oczywistym było, że trybiki obracają mu się trochę wolniej. Zachwiał się na nogach, a przez Desi przeszedł skurcz. Przestała płakać kilka chwil temu, ledwo czuł uścisk kobiety na swoim ubraniu.

Jedna jej dłoń opadła.

– Desi, trzymaj się – wyszeptał we włosy kobiety – jeszcze chwila.

– Nie ma chwili – rozległ się nagle bardziej cielesny, ostry głos Rafaela. Stał zwrócony plecami do nich, gdy podniósł maskę.

Pokazał swoje oblicze Zakonnikowi i ten, cokolwiek tam zobaczył, od razu ruszył w stronę Desdemony. Orobas zasłonił ją sobą, sycząc wściekle na Generała.

– Dopuść go – Rafael przemówił wprost do jego myśli. Demon zadrżał, a odsunięcie od Desi, żeby dać przejście generałowi, wymagało od niego wiele siły oraz wiary.

Archanioł stanął tuż za Zakonnikiem, rękę kładąc mu na głowie, zaś mały oraz serdeczny palec zanurzył w jego mózgu. Nawet w żołądku Orobasa się przewróciło na ten widok.

Desdemona miała półprzymknięte oczy, patrzyła wyłącznie w jakiś punkt między kamieniami. Oddychała, lecz brzmiało to bardziej jak rzężenie.

Gabriel odchylił do tyłu głowę, rozkładając metaliczne skrzydła na całą długość. Stal zaśpiewała przeszywająco, a kopuła wokół nich rozbłysła mocniej. Orobas poczuł okrutnie silny napływ mocy, aż wszystkie włosy na jego ciele się podniosły i skrzydła rozłożyły w odpowiedzi na cichy zew Archanioła.

Akolita wyciągnął rękę w kierunku Desdemony, dokładnie nad jej pochylony kark. Bass zaskowyczał ze sprzeciwem, ale Rafael od razu rozkazał:

– Spokój.

Nie było spokoju, kumulowała się w nim wielka wściekłość i niezmierzone przerażenie. To chyba jednak był ten krok wiary – moment od którego zależeć będzie życie jego, Desdemony i tysięcy innych.

Szczypiące od krwawych łez oczy wbił w Rafaelową maskę. Czy powinien wierzyć Archaniołowi?

– Nie zdradziłem – przemówił do niego, do Gabriela i do eteru. – Lecz rozumiem. Twoja wiara zostanie doceniona.

Jaka wiara, skoro czuł tylko strach? Najchętniej tuliłby do piersi Desdemonę, kołysząc ją w objęciach i łkając cicho, tak źle się w tym momencie czuł. Bicie jej serca, niegdyś tak łatwe do usłyszenia, zmieniało się teraz ledwo w szept na wietrze.

Jakby sobie go wymyślił.

Patrzył więc z cholerną bezradnością jak Akolita uderza się nadgarstkiem w klatkę piersiową, tam gdzie jeszcze biło jego własne serce. Opaska cierniowa, która oplatała cienki przegub wbijała się w miękkie ciało raz za razem. Drugą dłonią sięgał nad kark Desdemony. Kobieta poruszyła się, przeszył ją spazm, lecz poza tym nie wydała z siebie dźwięku.

Bass wciąż nie czuł swojej dłoni, opadła ona bezradnie do tyłu, gdy ciało Desi osunęło się do przodu. Złapał ją w pasie, by nic jej się nie stało i patrzył na plecy kobiety. Wyraźne kontury miecza Krzyż Pański wybrzuszały się pod skórą, ale powoli zaczęły się... zmniejszać.

Cofały się do punktu, w którym wisiała ręka Generała.

Orobas oszołomiony spojrzał na twarz mężczyzny, ale ten miał pustą twarz, jakby już nie żył, a jednak miał w sobie resztkę woli. Demon zrozumiał wówczas, że odkąd spadli na ziemie, to Rafael cały czas utrzymywał go przy życiu.

Czując rozdzierający serce ból, Bass opuścił głowę.

Desdemona również nie żyła, trzymana przy życiu tylko przez wolę Archanioła.

Przymknął powieki, gdy z ciała Desdemony wyskoczyła cienka, długa na dziesięć centymetrów szpilka. Nie, pomyślał, to fragment opaski cierniowej. Kiedy tylko broń stała się bezużyteczna, Rafael przyłożył drugą dłoń do głowy Akolity i ten zaczął zmieniać się w pył. Rozpadał się milimetr po milimetrze z każdym oddechem.

Wkrótce po Krzyżu Pańskim oraz mającym nad nim władzę Zakonniku nie było już żadnego śladu.

Orobas trząsł się na całym ciele, tuląc jedną dłonią Desdemonę do piersi. Metaliczny szczęk skrzydeł zwiastował nadejście Gabriela.

– Pójdź...

– Nie! – ryknął na niego Orobas, przytrzymując Desi bliżej serca.

Gabriel gwałtownie złapał go za podbródek, kierując ku sobie jego twarz.

– Pójdź ze mną na bok, dwa kroki. Rafael musi mieć spokój żeby pracować. – Na początku nie wiedział, co on mówił. Skurcz przemknął przez twarz Gabriela i Archanioł zerknął w bok. Rafael musiał coś mu powiedzieć, bo wkrótce mina mi zmiękła. – Myślisz, że zmarła tak? Niech mnie wszechświat ściśnie, zakochane demony są tak dramatyzującymi bytami. Jakbym widział Lucyfera... Chodź Orobasie, ustąp miejsca archaniołowi uzdrowień i trąbie niebiańskiej. Tej która wzywa zmarłych i... tak dalej. Nie każ mi prawić ci litanii tego, co on umie. Dobrze?

Nie chciał słuchać, ani wiedzieć, ale pozwolił, by Gabriel praktycznie podniósł go własnoręcznie. Odciągnął go dosłownie na trzy kroki, a Rafael wziął w ramiona ciało Desdemony.

Kierował się ku jezioru.

Szaty Rafaela zdawały się zmieniać w wodę w sekundzie, gdy się z nią zetknęła. Miało się wrażenie, że Archanioł praktycznie znikał wraz z nimi. Głowa Desdemony swobodnie zwisała z jego ramienia, długie włosy rozkładały się na tafli w wachlarz. Wkrótce i ona zniknęła pod wodą, a z piersi Orobasa wydobył się trudny do zidentyfikowania dźwięk.

– Jeszcze chwila, demonie, jeszcze chwila – Gabriel wymamrotał, klepiąc go po barku. Archanioł zdziwiony zerknął w dół i obaj zobaczyli, że w gruncie rzeczy skórę miał pociemniałą, a same ramię jakby lekko skręcone. – To też ci później naprawimy w ramach podziękowania.

Orobas skinął głową niezbyt skupiony.

– Zadziałało, prawda? – ochryple zapytał, powtarzając pytanie Desdemony.

– Okrutnie dobrze – Gabriel odparł. Spojrzawszy na niego Bass zobaczył, że oczy Miłującego zmieniło się w płynne, różane złoto. – Michael wciąż pracuje. Zakonników było mrowie i za dużo miało dostęp do relikwii.

– A Mazaziel? Co ze zdrajcą?

– On i piątka żmij albo zdychają, albo już zdechli – zapewnił go ze szczękiem przesuwanych skrzydeł.

Jeśli miało go to uspokoić, to trochę się udało. Wzrokiem znów wrócił do jeziora, spokojnej, niczym nie wzburzonej tafli.

– Czy na pewno już nie jest zainfekowana? – zapytał głosem ochrypłym od nieprzelanych łez i wstrzymywanego krzyku.

– Tylko Izrafil będzie to wiedział – Gabriel westchnął przepraszająco. – Chciałbym mieć pewność, ale nigdy nie widziałem, żeby byle człeczyna tak dobrze sobie radził z relikwiami.

– Co go obroniło przed mocą kręgu?

Gabriel obnażył zęby, nim odpowiedział względnie spokojnie:

– Archanielskie słowo i kilka relikwii, które rozlatywały się im bliżej ciebie był. Długo wytrzymał.

Orobasa dosłownie zemdliło na myśl o tym, że ktoś z pobratymców Michaela mógł wspierać sprawę Zakonu. Potarł drżącą dłonią o usta.

– Siła wiary pchała go dalej? – zapytał, a Gabriel przytaknął. Skoro Akolita mocno wierzył, to ten, który im pomagał jeszcze nie poniósł konsekwencji.

– Twoja była lepsza – kącik ust Archanioła drgnął w ponurym uśmiechu. W oczach natomiast miał samą powagę. – Niech będzie błogosławione twoje dobre serce, demonie. Od dawien dawna nie czułem czegoś takiego.

Orobas nie odrywał spojrzenia od nieruchomej tafli jeziora.

– Zrobiłbym to – przyznał ochryple. Zerknął na miejsce, gdzie upuścił lilię męczenników, ale po niej nie było już śladu. Poniekąd poniósł swą ofiarę. Twarz mu się wygładziła, czując tylko i wyłącznie oddanie dla kobiety, która była gdzieś tam, pomiędzy jedną kroplą wody a powodzią Uzdrowienia. – Oddałbym się za nią, nieważne co by się działo.

– Wiem, diabliku. – Ramię Gabriela otarło się o niego w najlżejszym z dotyków. Usta Orobasa drgnęły na ten jakże czuły przejaw oddania. – Usiądź, to może potrwać jeszcze chwilę.

Potrząsnął głową, nogi miał jak z ołowiu.

– Nic mi nie jest, ja... – napotkał spojrzenie zwężonych oczu Archanioła. – Może jednak wykorzystam ten głaz, żeby sobie przycupnąć.

– Prawidłowo.

Musiał przestać myśleć o tym, że może jednak jezioro zmieniało się w mogiłę Desdemony. Że Rafael zabrał ją na samo dno, by mogła spocząć tam w ciszy i spokoju. Orobas zwiesił głowę, wgapiając się w linię wody.

– Czy sytuacja z Hannya się polepszyła? – zapytał Gabriela, nerwowo pocierając ręce.

Archanioł przystanął o krok od niego.

– To zawiła sytuacja – mruknął. – Mieliście ostatnio jakieś problemy z nimi?

– Nie. Odkąd uciekliśmy od Po, już żadna nie atakowała Desdemony w myślach ani na jawie.

Gabriel zamruczał w zamyśleniu.

– Zajmujemy się tym razem z Samaelem... – przemówił, a ciche zassanie przez niego powietrza sprawiło, że Orobas poderwał się na równe nogi.

Wychodził z jeziora tak cicho, jak wchodził, wszelki dźwięk obawiał się go rozproszyć. Wpierw zobaczyli jego maskę, po której strużkami spływała woda. Sam Archanioł jednak był suchy, jakby wcale nie przebywał w niej zanurzony od kilkunastu minut.

Ręce miał puste.

Z gardła Orobasa wyrwał się zwierzęcy jęk, ale Gabriel się roześmiał i przytrzymał go w miejscu.

– Czekaj, spójrz!

Na Desdemonę był gotów czekać całą wieczność, ale nie w tej sytuacji! Rozszalałe spojrzenie wbijał w kroczącego w wodzie, a potem na wodzie, Archanioła. Wciąż jednak nie było śladu po ludzkiej kobiecie. Gabriel wymamrotał przekleństwo pod nosem, ale poza co za rychliwy demon nic więcej nie zrozumiał, bo Bass wyrwał się do przodu i rzucił w wodę.

Rafael przystanął – jezioro jednocześnie go dotykało, ale także trzymało się od niego z daleka. Orobas nie mógł na to patrzeć, skupiał się na miejscu, z którego powinna wyjść Desdemona. Ubranie nasiąkało mu wodą, ciągnęło go głębiej i głębiej. Właśnie tam zmierzał, nie miał zamiaru się opierać przyciąganiu.

Gotów był rzucić się na główkę, dłońmi już sięgał w dół, gdy coś musnęło jego palce.

– Desi?! – krzyknął, choć dobrze wiedział, że przecież nie mogłaby go usłyszeć.

Znów coś go dotknęło, więc po prostu zanurkował. Choć woda była czysta, a promienie słońca ją rozświetlały, nie mógł nic zobaczyć. Co rusz coś go muskało, ale jezioro było puste. Wściekłość zagotowała krew w jego żyłach, podburzała esencję do uwolnienia tej resztki mocy, jaką jeszcze miał.

No, moja uparta kozo, to nie może się tak skończyć.

Minuty albo sekundy, pod powierzchnią nie miał żadnej pewności. Ogień w nim buzował coraz wyższy, coraz niebezpieczniejszy. Nie przejmował się tym, że ktoś usłyszy jego poczucie krzywdy i rozgoryczenia. Taki właśnie był, nie miał zamiaru się kryć i krygować.

Niech go pochłoną w Nicość.

Miał wrażenie, że woda wokół niego zaczyna wrzeć. Z ust Orobasa uciekły bąbelki powietrza, gdy zaczął krzyczeć. Dłońmi sięgnął wprzód i dalej, jeszcze głębiej.

Poddana nie wchodziła w grę, nie rozumiał dlaczego Gabriel kazał mu być cierpliwym, jeśli ona mogła cierpieć. Przeczesywał palcami wodę, a jezioro się nie kończyło. Linia mocy, która otaczała Devil's Thorne rezonowała z emocjami Orobasa.

Palce chwyciły jego dłoń, potem przegub i przedramiona.

Zacieśnił swój uchwyt, żeby pociągnąć do siebie. Ku powierzchni, do nowego życia, które czekało. Przecinał wodę mocnymi uderzeniami stóp, pomagając sobie skrzydłami. Woda była inna, dziwna, sprawiała wrażenie powietrza, w którym mógł poruszać się bez problemu.

Prawie widział powierzchnię, a potem nagle już ją przecinał a powietrze niemal siłą wdarło się do jego płuc.

Do jej płuc.

– Jesteś... – wychrypiała ciężko, woda zalewała jej oczy oraz usta. Wynurzyła się niemal równo z nim, uścisk dłoni kobiety był tak mocny, jak bicie serca w jej piersi.

– Zawsze przyjdę – zapewnił pozbawiony tchu, bo widział swoją Desdemonę. Płonące ogniem oczy, zmęczoną twarz i ten cholerny, pięknie wykrzywiony kącik ust, który teraz unosił się w drżącym uśmiechu.

Przytulił ją do siebie tak mocno, że jeszcze chwila, a pogruchotałby żebra kobiety. Oddawała mu jednak uścisk z równą mocą, jeśli nie większą. Ukryła twarz w zagłębieniu jego szyi, oddychając nim niczym powietrzem.

– Tam nie było nic, miałam wrażenie, że nie ma niczego bez ciebie – usłyszał, jak mamrotała.

– Teraz będzie wszystko, Desi – zapewnił ją żarliwie, ogrzewając ciało kobiety nie tylko sobą, ale też i słowami. – Wszystko na ciebie czeka.

Gabriel siedział jak ptak na grzędzie, skrzydła ciasną zwinął za swoimi plecami, kucając na wysokim kamieniu. Łokcie oparł na kolanach, dłońmi bawił się sztyletem z metalu, nad którym panował. Na chwilę przekrzywił głowę, a jego spojrzenie stało się odległe, lecz pomimo otrzymanej wiadomości, jeszcze nie odszedł. Zwinnym ruchem wstał, po czym zeskoczył na ziemię, patrząc na ich dwójkę.

Wpierw ciężko im było się oderwać od siebie. Mimo wszystko znajdowali się w jeziorze i Bass zaczynał odczuwać osłabienie. Desdemona zapewniała, że z nią wszystko w porządku, była może tylko w szoku. Chciała po prostu zaszyć się gdzieś, żeby odespać to wszystko, może porozmawiać z Mileną i Lią, zobaczyć co się z nimi działo.

W tym momencie obiecał jej, że zrobią to kiedy tylko zechce.

Dla niej wszystko.

– Chodź, diabliku. Muszę coś sprawdzić – Gabriel skinął na niego zachęcająco, kiedy znaleźli się blisko światłoskrzydłych. Orobas niechętnie puścił Desi, gdy przystanęli przed Archaniołem.

Desdemona zerknęła na Rafaela, zaś Gabriel przyłożył dłoń do piersi oraz czoła Bassa.

– Dziękuję za... wszystko – odparła ochryple. Choć twarz Izrafila zakrywała maska, demon gotów był przysiąc, że porozumieli się spojrzeniem. Przemknęła między nimi nic porozumienia.

Rafael pochylił przed nią głowę w ramiach pozdrowienia.

– Zasługujesz na szczęście, piekielny pyłku – przemówił wszędzie i nigdzie. Kącik ust Orobasa drgnął na to określenie. Nie dało się ukryć, że było prawdziwe i świetnie odzwierciedlało charakter Desdemony.

Gabriel coś zamruczał pod nosem i odsunął się od niego.

– Tak jak myślałem – odparł, a obręcz, wcześniej spoczywająca na jego włosach, uniosła się. Aureola rozświetliła się nikłym blaskiem jednocześnie obracając się i stojąc w miejscu. – Przez zerwanie kręgu oraz wyrzut mocy jesteś drastycznie osłabiony. Musisz iść do Piekła jak najszybciej, żeby odpocząć.

– Najlepiej do pałacu Ashmodaia – dodał Rafael do jego myśli.

Orobas zgodził się.

– I tak musimy, cóż, zdać raport? – Bass skrzywił się po powiedzeniu tego. – Odpoczniemy tam.

Gabriel na ułamek sekundy zerknął na Desi.

– Zdecydowanie. Przed podjęciem kolejnego kręgu przyzwania odczekaj jakiś czas, nie możesz się tak nadwyrężać, diabliku – powiedział bardzo poważnie, a Orobas ledwo się nie wzdrygnął.

Archaniołowie znikli tak szybko, jak się zjawili – bez ostrzeżenia, bez pożegnania, między jednym mrugnięciem a drugim. Orobas spojrzał ne Desdemonę, która stała z głową odchyloną do tylu.

Jakiś smutek ściskał rysy kobiety. Słońce padało na jej mokre ciało, ale zdawała się w ogóle nie odczuwać żadnego ciepła.

Zabrał ją do Piekła, ponieważ tam może jeszcze raz otrzyma ostatnie podpowiedzi, co robić z tą wspaniałą, skrytą kobietą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro