Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19. Krok pierwszy

Oszołomienie faktem, że ta ludzka kobieta, wcześniej spokojnie śpiąca w królewskiej sypialni, była tak naprawdę Kluczem, nie chciało przeminąć. Za swoimi plecami miał istotę, która w nieodpowiednich rękach mogła rozpocząć dzień Sądu Ostatecznego.

Zero stresu, ani kapkę.

Przez długi czas, podczas którego Desdemona rozmawiała z Lucyferem, stał sztywno niczym kołek pod ścianą tuż obok drzwi. Przeznaczona dla Trójcy obudziła się po jakimś czasie, jej chwiejne kroki obijały się echem w pustej przestrzeni korytarza. Orobas nabrał tak wiele powietrza, że aż zakręciło mu się w głowie. Ręce miał przedziwnie spotniałe i po chwili zorientował się, że po prostu stresował się niczym przeciętny człeczyna.

Nie żeby chciał urągać ludzkim istotom, zwyczajnie było to dla niego kompletnym zaskoczeniem.

– Pani? – zapukał cicho, przemawiając głosem spokojnym, przepełnionym szacunkiem. Równie dobrze mógł brzmieć jak trzęsąca się osika, ale chociaż tyle dobrego, że słyszała go tylko ona. – Potrzebujesz czegoś? Wezwać Króla?

Przez tę cienką barierę mógł wyczuć, że była kompletnie zaskoczona jego obecnością. Cholera, czy ona była tu sama z jakiegoś powodu?

Szlag, może teraz dopiero mu ktoś głowę urwie...

– Czy mógłbyś mi przynieść jakąś książkę? Jakąkolwiek? – głos kobiety był niebywale pogodny, melodyjny. Orobas obiecał, że wróci w przeciągu chwili.

Biegł do biblioteki aż się za nim kurzyło. Wiedział, że zachowywał się głupio, ale nie wyobrażał sobie, jak samotnie musiała się czuć, skoro była tutaj w pałacu. Odizolowana od wszystkich, tak pilnie strzeżona.

No dobrze, miała niby trzech typów na swoje usługi, ale Klucz ujawniał się po tym, jak stracił wszystko na Ziemi.

Zupełnie jak Desi.

Orobas na samą myśl poczuł ból w sercu.

Królewska Biblioteka była przepastnym, pozornie i dosłownie, miejscem nieskończonym. Orobas tylko raz zabłądził w alejkach, ale to błądzenie trwało kilka dobrych godzin – jeśli nie dzień. Już nigdy więcej nie pozwolił sobie na ciekawość w tym miejscu. Po fakcie dowiedział się, że poza główną aulą trzeba spacerować z intencją lub determinacją. Jemu się po prostu nudziło i biblioteka sobie z nim pogrywała. Podejrzewał, że między regałami znajdowały się portale do innych siedzib Książąt oraz Archaniołów. Szczerze wątpił, by ktokolwiek z nich wyraził na to zgodę, lecz raczej nie rzucili Królowi tego w twarz.

Teraz Bass wiedział dla kogo ma zabrać woluminy i było teoretycznie łatwiej. Pierwsze lobby wypełniały odległe szelesty kart oraz skrobanie piór. Wyczuwał tutaj mało istot żywych, wyłączając tego, który pilnował. Ni to anioł, ni demon... coś ukochało sobie to miejsce, wspierając Lucyfera.

Gdy Bass wkroczył do środka niczym pocisk, nic go nie przywitało.

Wybrał więc na czuja trzy trochę przypadkowe książki i pędem wrócił pod sypialnię. Chwilę mu zajęło, nim zrobił więcej, niż samo gapienie się na trzymane księgi. Zbierając się w sobie ponownie zapukał oznajmiając, że ma dla niej woluminy.

– Dziękuję – odpowiedziała trochę smutno. – Możesz zostawić je pod drzwiami, dobrze?

– Odwrócę się – obiecał łagodnie.

Ponoć jedno spojrzenie w oczy Klucza i z istotami Piekła miały dziać się okrutne, przewrotne rzeczy. Pradawne wizje Rafaela nie były jasne: z przezorności jednak zakładano, że lepiej nie patrzeć w głąb tej istoty, jeśli nie chce się postradać zmysłów.

Jemu na co dzień wystarczyło szaleństwa za dwóch.

Bass poczuł zapach Trójcy bardziej niż kobiety, gdy szybciutko capnęła za książki i wycofała się do wnętrza sypialni. Chciał jeszcze coś dla niej zrobić, ale nie potrzebowała niczego więcej. Pewnie, tak jak on, nie chciała mu zrobić permanentnego remontu w głowie.

Odruchowo ukłonił się w kierunku drzwi, czuł się o wiele lepiej zachowując się niczym grzeczny, dobrze ułożony demon.

Oczekiwanie na powrót Desdemony i Lucyfera stało się znośniejsze, gdy Klucz w sypialni przewracała kartki, coś do siebie cicho mrucząc. Przynajmniej wiedział już, że cokolwiek z Desi nie zrobią, nie będzie to tak spektakularna rozpierducha, jak Archaniołów miłościwie panujących.

Mogło minąć dobre czterdzieści minut, nim poczuł przyciąganie. Z wyraźnym zawahaniem obejrzał się na sypialnię, ale po krótkiej kłótni z sobą samym ruszył w kierunku gabinetu. Klucz z przypowieści umiała się sama bronić.

– Wszystko w porządku? – Bass zapytał w sekundę po wejściu do gabinetu.

Wzrokiem od razu odszukał Desdemonę, która stała wpatrzona w rzeźbę Michała Anioła. Gdy Lucyfer poznał rzeźbiarza od razu zakupił u niego kilka projektów – nigdy nie szczędził podkreślenia tego, spod czyjego dłuta wyszły.

Bass wyłącznie raz widział, jak mięsień drga na policzku Archanioła Obrońcy i by to widok warty wszystkiego. W pełni rozumiał, dlaczego Lucyfer tak kochał go drażnić. Chociaż sam nigdy nie miał zamiaru stawać naprzeciw złowieszczego, zimnego spojrzenia Michaela.

– Raczej ja powinienem cię o to zapytać – Lucyfer wymruczał w swój kielich. Podrzucał coś w dłoni, ale spoglądał na niego spomiędzy zmrużonych powiek. Choć Król nie był złośliwą istotą, teraz trochę z niego kpił.

– A nie wiem, mój panie, czymże jest cień grozy w perspektywie całej przyszłości?

Kącik ust Lucyfera drgnął na te słowa, lecz nie skomentował słów poddanego. Orobas wiedział, że dla Upadłego rozterki jego oraz Desdemony mogły się wydawać błahe.

Bass zmarszczył brwi i rozejrzał się po gabinecie. Jak o Desi mowa – zniknęła im obu z oczu. Szybko jednak zza iluzji optycznej, oddzielającej główną część od prywatnej, rozległ się krzyk:

– Hej, to oryginał? Czy to katapulta? O rety, to chyba na pewno jest skradzione...

Lucyfer znalazł się przy kobiecie w pół sekundy, a Bass deptał mu po piętach. Desdemona stała przed muralem Jacopo Tintorettiego zaś w dłoni trzymała kiścień wysadzany krwawymi diamentami.

– Ukryte pomieszczenia mają zostać ukryte – Lucyfer warknął i wyrwał z jej ręki broń. Cały aż wibrował od złości. – Mogłaś się zabić samym wchodzeniem tutaj, głupi człowieku.

Orobas ostrożnie objął Desdemonę w pasie i powoli zaczął wycofywać się do głównego gabinetu. Podskórnie czuł, że ktoś inny nadepnął na odcisk Króla – do tego tkwiło to w nim niczym uwierająca, półmetrowa drzazga.

Desi objęciach zrozumiała to chyba szybciej, niż on, bo jej sztywne milczenie było nader wymowne. Póki nie zniknęli za ścianką, Bass nie odrywał spojrzenia od Upadłego. Wiedział, że Król nie zrobiłby im krzywdy, ale emocje takich istot jak on rządziły się swoimi prawami. Choćby jak się starał, nie był człowiekiem i Orobas musiał przede wszystkim ochronić swoją kobietę.

Lucyfer tracił opanowanie, jego śmiertelne piękno zaczęło się przebijać. Bass obrócił ku sobie Desi, by nie widziała krwawych gwiazd w oczach Upadłego.

– Ale go musi wkurzać na co dzień ta jego kobieta – wyszeptała do niego, gdy podeszli praktycznie pod same okna tarasowe. – Albo podniecać. Ja was, demony, nie rozumiem.

Bass obiecał sobie, że będzie surowy i poważny. Pocałował czoło kobiety, żeby nie widziała rozbawienia kryjącego się w jego oczach.

– Ludzkie kobiety doprowadzają do obłędu tak słabe istoty jak my w kilka chwil. – Prychnęła cichutko, przesuwając dłońmi po jego piersi. – Błagam cię jednak, nie rób tego więcej, okej?

– Czego? – zdziwiła się, unosząc wysoko brwi, które po chwili zmarszczyła przewracając oczami. – Nie myszkuj w rzeczach obcych?

– Obcy mnie nie interesują, władca wszelkiego demonicznego nasienia już tak. – Odsunął się od niej i przytrzymał ją mocno za ramiona, tym razem naprawdę poważny. – Jesteśmy w wyjątkowej sytuacji, ale Desdemono, na Miłego Boga, jeśli kiedykolwiek staniesz twarzą w twarz z jakimkolwiek Arcydemonem albo Archaniołem, strzeż się. Najlepiej bierz nogi za pas udając, że zostawiłaś włączony gaz i świeczkę w pokoju.

Kącik ust drgnął jej delikatnie.

– Ty chciałeś tak po prostu przyzwać Archanioła. – Szturchnęła go palcem w pierś dla podkreślenia tych słów.

– Bo mogę zaryzykować, ale ty nie – odparł naglącym, mocnym głosem. – Ty przenigdy masz się nie narażać, masz być cała i zdrowa.

Desi zmarszczyła brwi i jeszcze trzy razy dźgnęła go palcem w pierś. Najwyraźniej było to dla niej terapeutyczne zajęcie.

– Zejdź z tej chmury, bo upadek będzie boleć: nie pójdę do kąta żeby się schować. – W każdej wypowiadanej przez nią sylabie słychać było niezadowolenie.

Powoli oblizał wargi, a spojrzenie kobiety opadło na jego rozdwojony język. Niemalże od razu się zarumieniła i chyba złościła się za to na siebie, sądząc po gniewnej zmarszczce między brwiami.

– Moja uparta koza – cmoknął jej nos. – Mała diablica... – a potem złożył całusa jeszcze raz, przed czwartym odgoniła się zasłaniając nos dłońmi. Bass z uśmiechem nachylił się do ucha kobiety. – Pomnij moje słowa, najwięksi władcy mają w sobie wiele z drama queen jak chodzi o ich kobiety.

Desi roześmiała się nisko.

– Teraz to nie wiem, czy nazywasz się wielkim, czy potężnym – odparła, a on uniósł brew, by rzuciła wyzwanie któremukolwiek z tych stwierdzeń. Pokręciła powoli głową i westchnęła. – Wiesz, utkwiło mi kilka rzeczy z wizyty u Hanka, ale najbardziej to, że łatwo zapomniał o tym, co kiedyś powodowało cierpienie. Wiesz czemu? Bo teraz się złapałam, że od dwóch godzin nie czuję za bardzo bólu, ani nie słyszę głosów. I dopiero teraz uprzytomniłam sobie, jakie to dziwne.

– To będzie i twoja codzienność – ponury głos Lucyfera rozległ się za ich plecami. Miał wręcz nieprzyjemnie poważną twarz, trzymał się sztywno. Bass zauważył jego zmierzwione włosy, jakby przeczesywał je palcami na granicy wyrwania, a potem niechlujnie przygładził. – Zajmijmy się naszym planem, w porządku?

Orobas przytaknął i splótł swoje palce z dłonią Desi. Stała nieruchomo tuż obok, chyba wspominając to, co wcześniej powiedział. Ścisnął jej rękę wspierająco, nim zwrócił się do Króla.

– Czego od nas potrzebujesz?

Lucyfer odsunął coś z biurka i uniósł dwie monety. Chociaż wyglądały niczym zwykłe prutah, były zdecydowanie trochę większe od tych pierwotnych.

– W monety herodowe wbito znaki ochronne oraz tłumiące – Król powiedział poważnie, obracał je by mogli zobaczyć obie strony. Na rewersie znajdował się znak kotwicy, a awers oznaczała nowa ochrona. – Choćbyście mieli je przyszyć do skóry, macie zawsze mieć je przy sobie, czy to jasne?

Nie było już żartów ani lekkiego tonu w jego głosie. Orobas wyczuł, jak kobieta obok niego sztywniała. Pomimo cienia niepokoju, który nią zawładnął, wyciągnęła otwartą dłoń, by Lucyfer mógł upuścić na nią monetę. Wylądowała kotwicą ku górze, przez co Desi zadrżała, wpatrując się w nią ledwo oddychając.

Bass również poczuł iskrę, ale także spokój. Znał ten rodzaj mocy – wykuł ją sam Gabriel.

– Nie zapomnimy – obiecał Królowi, ściskając prutah w pięści.

– Od tego zależy wasze życie – Lucyfer westchnął, trochę napięcia zeszło z jego barków. Opadł na fotel i dłonią wskazał na siedzenia, które pojawiły się tuż za nimi. Desi zerknęła na nie zaskoczona, ale przycupnęła wraz z nim. – Udacie się pod Devil's Thorne. Mam tam domek, dobrze strzeżony.

– To przy Grangeville – zauważył zaskoczony Orobas. – Przeniosłem nas tam po ucieczce z Zakonu.

Lucyfer uśmiechnął się przelotnie.

– Nie ma w tym życiu przypadków, to znaczy, że jesteśmy na odpowiedniej ścieżce, dobrze... – Na kilka chwil przymknął powieki, jakby się modlił. Kiedy spojrzał wprost na Orobasa dreszcz niepokoju przemknął przez kręgosłup demona. – Mówiłem już Desdemonie, powtórzę jednak. Jeśli nie chcemy zdać się na niewiadomą, jak długo Krzyż będzie rósł, musicie wziąć sprawę w swoje ręce. Najlepszym sposobem jest seks i to duża ilość. Skoro broń jest kontrolowana przez Zakon, będzie instynktownie wyczuwała, że robicie coś według nich niewłaściwego. A cóż gorszego może być od demona spółkującego z ludzką kobietą?

Uśmieszek Lucyfera był tak nikczemny i niecny, że Desi lekko osunęła się na swoim miejscu. Orobas zaś poczuł zaskakujące zakłopotanie.

– To oczywiście bardzo klarowne rozwiązanie – chrząknął, wiercąc się w miejscu. Kątem oka zerknął na Desi, która była niebywale rozbawiona jego zachowaniem.

Dzięki, złośliwa kozo.

– Do niczego was nie zmuszę – Lucyfer zapewnił z jeszcze bardziej przekornym uśmiechem. – Ale jednak gorąco sugeruję i zachęcam. Nie ma co odmawiać sobie przyjemności przed nadchodzącą walką.

– Jasne, jasne – Bass wymamrotał oszołomiony. To byłoby niemal jak spełnienie marzeń, być non stop przy Desi.

Albo raczej w Desi, gwoli ścisłości.

Jak się wychodzi z tego rynsztoka do którego mnie wepchnęli? Czekało ich jeszcze trochę rozmowy do odbycia i naprawdę potrzebował pomocy.

Kobieta przyszła mu na ratunek, poruszając najważniejszą dla siebie kwestię.

– Okej, ale skąd będziemy wiedzieli, że już czas? – Desi zapytała trochę rozpaczliwie. – Nie, żeby mi przeszkadzało pieprzenie się dzień w dzień, ale jeśli monety odizolują mnie od bólu...

Urwała i wbiła stanowcze spojrzenie w Lucyfera, który przytaknął.

– Obserwujcie otoczenie, zwłaszcza w miasteczku – powiedział, po czym poderwał się prędko z miejsca. Ruszył w kierunku regału, który znajdował się za jego plecami. Wyciągnął stamtąd niewielką szkatułę. – Ten, który umieścił w tobie Krzyż będzie wyczuwał gwałtowny wzrost jego siły. Im bliżej punktu krytycznego, tym większa pewność, że dokonają relokacji swoich oddziałów w okolicę Devil's Thorne.

Powiedziawszy to z otwartej szkatuły wyjął dwa kamienie wielkości kurzego jaja. Były to apatyty, wypolerowane na wysoki połysk, wyglądające niczym morze. Pokazał je im stroną, na której wyryto dwa znaki połączenia.

– W Piekle nie ma komórek, jak mniemam? – Desi zapytała zafascynowana. Im dłużej przebywała w Podziemiu, tym łatwiej przyszło jej rozumienie ich mowy.

Kącik ust Lucyfera drgnął.

– Słaby dostawca – mruknął. Schował apatyty do szkatuły i podał ją Orobasowi. – Zakopcie je na dwóch przeciwległych krańcach miasteczka. Pojawią się w szkatule, gdy tylko wrogowie zaczną się zbyt licznie zbierać wokół was.

– Sprytne – Desi szepnęła z zachwytem.

– Cieszę się, że doceniasz. Co prawda, nie zagrają melodii przy przeniesieniu się, ale też się sprawdzą. – Oczy Lucyfera rozbłysły rozbawieniem, ale w sekundzie stały się czerwonymi gwiazdami. Desi gwałtownie zassała oddech łapiąc Bassa za rękę. Wzrok Króla spoczywał jednak za nimi. Obrócili się w sekundzie, w której pojawiły się tam dwie kule statyczne. – Moje kłopoty, co się dzieje?

Lilin i Lilu zmaterializowali się z cichym trzaskiem błyskawic, które przesuwały się przez ich smukłe, wysokie ciała. Obaj wibrowali od strachu.

Orobas jak długo żył, tak przenigdy nie widział tych dwóch nicponi autentycznie przestraszonych. Od razu złapał Desdemonę w pół, gotów uciekać czym prędzej. Kobieta cicho sapnęła patrząc, jak małe pioruny rozbłyskały w oczach obu demonów.

Królu królu – Lilu kłaniał się w przeprosinach, podczas gdy Lilin zabrał się do wyjaśnień:

– Merkator nas wysłał – mówił naglącym, drżącym tonem. – Hannya podburzyły oddziały Beritha i zaczęli terroryzować Ziemię.

Lucyfer zaklął szpetnie, a Orobas nabrał gwałtownego wdechu.

– Na ziemi teraz kończy się czerwiec, Berith ma najwięcej mocy – wykrztusił.

– Kurwa, jeszcze tego było trzeba, żeby ludzie zostali zmieniani w statuy ze złota – Lucyfer warknął.

Król przekrzywił głowę i wsłuchał się w echo Piekła.

Desi mocno ściskała dłonie Bassa. Bardzo łatwo było zignorować to uczucie, ale gdy zaczęli się dostrajać od razu poczuli, że Podziemiem lekko wstrząsało.

– Czy mamy ukraść z Watykanu relikwie świętego Barnaby? – Lilu zapytał napiętym, trzeszczącym głosem. Demon ledwo się uspokajał, ale tylko ze względu na Desi, którą Lilin lekko pozdrowił i przeprosił, jeśli ją przestraszyli.

– Nie no, spoko – wymamrotała, patrząc na nich ogromnymi oczami.

– Teraz nic nie kradnijcie – Lucyfer uścisnął nasadę nosa, warcząc gniewnie. – Nie, kurwa, nic nie kradnijcie. Porozmawiam z papieżem, gdy przyjdzie pora. Lećcie po Samaela, Aeszmę i sprowadźcie Rafaela. Wieczność raczy wiedzieć, że z jakiegoś powodu ma do was słabość.

Orobas widział, że Król ledwo się trzymał. Coś niedobrego działo się z Wszechświatem, albo może z Michaelem? Jeśli jego więzy na Hannya osłabły na tyle, że mogły dostać się pod skórę Beritha, nie było dobrze.

– Co możemy zrobić? – ku jego zaskoczeniu Desdemona wstała i zapytała hardym głosem. To zdało się złagodzić nastrój Lucyfera o ułamek procenta.

Spojrzał na nią z czułością, od której łzy pojawiły się w oczach kobiety. Ledwo już panował nad swoją mocą, jeszcze chwila a znów zobaczą jego prawdzie oblicze.

– Nie mogę opuścić teraz Piekła, więc nie podążę za wami na Ziemię – powiedział ściśniętym z napięcia głosem. – Myślałem, że mamy czas.... Szlag by to.

Lucyfer zerknął szybko w kierunku drzwi gabinetu. Bass domyślił się, że chodziło o strzeżony Klucz.

– Pójdziemy do Grangeville, damy sobie radę – zapewnił go solennie. – Skończymy z tym raz na zawsze.

Lucyfer obszedł biurko i stanął blisko nich. Wziął w dłonie twarz Orobasa, odległe gwiazdy lśniły w jego oczach.

– Dumą mnie napawasz, ptaszyno – mruknął do niego.

Bass starał się nie puchnąć z zadowolenia, ani tym bardziej nie stroszyć piórek.

– Musimy chronić naszych, na zawsze – odparł, a Król przytaknął.

– Przepraszam, porwę go na słówko – zerknął na Desi, która zaskoczona przytaknęła, raczej nie oczekując, że zostanie poproszona o zgodę. Po jej zezwoleniu wziął dłoń kobiety w swój uścisk. Przysunął jej dłoń do swego czoła. – Uważaj na siebie, iskierko.

– Spróbuję – wymamrotała, oglądając się na nich przez ramię.

Orobas zmarszczył brwi, ponieważ Król znowu poprowadził go ku prywatnej części gabinetu. Obserwował go z cieniem niepokoju. Lucyfer wiedział, czego szukał, ponieważ od razu poszedł ku spiralnej rzeźbie. Z zaskoczeniem zauważył, że był to portal–skrytka, pełna szufladek, które dało się zauważyć tylko po wskazaniu. Teraz właśnie patrzył na dłonie Króla i widział, że wyciąga jedną.

Spiesznie wrócił do niego i podarował Bassowi małą, szklaną lilię. Symbol czystości, oddania.

– Dlaczego? – Orobas zdziwił się, ostrożnie trzymając w dłoni kwiat. Lucyfer zmierzył go czujnym spojrzeniem, demon od razu wiedział, że czegoś w nim szukano. Upadły, odnalazłszy to pochylił się ku niemu. Tak cicho, że nawet szept na wietrze nie był w stanie wychwycić słów, Lucyfer coś mu zdradził.

Bass przymknął powieki, bo to słowo wstrząsnęło nim do głębi, ale też w tej głębi po trosze tego się spodziewał. Przytaknął Królowi pewien, że nie cofnie się przed niczym. Lucyfer ścisnął jego bark, dając mu znak, żeby wrócił do swojej kobiety.

Desi na powrót przycupnęła na swoim fotelu. Uśmiechnęła się, gdy wrócił i złapała za wyciągnięte przez niego dłonie. Orobas nie czekał, tylko porwał kobietę w swoje objęcia i prędko przeniósł ich pod domek, o którym mówił Lucyfer. Desdemona stała trochę sztywno obok niego, wciąż w osłupieniu przez to, ile się wydarzyło.

– Ale jazda – wyszeptała sama do siebie, kiedy pierwszy szok przeszedł. – Byłam w Piekle i nikt mi nic nie urwał!

Orobas wypuścił z siebie głęboki, rozdzierający duszę jęk.

– Nie masz pojęcia, jak blisko było... – Porwał ją jednak do gorącego, mocnego uścisku. Ona, liczy się tylko ona. – Wszystkie świętości i piekielne moce, wykończysz mnie kiedyś.

Roześmiała się w materiał jego koszulki, przyciągając go bliżej siebie. Przez chwilę trzymała się go z całej siły, tuląc policzek do jego piersi.

– Chociaż mnie to wszystko przeraża cieszę się, że wiem – odezwała się cicho, ledwo głośniej od trelu ptaków w zagajniku nieopodal. – Mogę na czymś się skupić, wiem co robić.

Orobas z małym uśmiechem pocałował czubek jej głowy.

– Czyli grzeszyć ile świat zniesie? – zapytał sugestywnym tonem, a Desdemona roześmiała się pod nosem, potem wybuchnęła krótkim płaczem, aż na końcu odsunęła się od niego, ocierając oczy.

Uśmiechała się jednak, takim bardzo przyjaznym uśmiechem, który wzbudzał iskry ognia w jej oczach.

– Och, świat mnie nie interesuje. O wiele bardziej ciekawi mnie to, czy ty dasz radę – powiedziała ochryple, pstrykając go palcem w nos.

Warknął pod nosem i zaczął biec za nią w kierunku domku, ku któremu właśnie umknęła. Śmiała się cały czas, póki nie przycisnął kobiety do drzwi, odbierając jej oddech.


********

Hejo!

Przez to, że trochę sobie nadwyrężyłam plecki, jutro muszę wyleżeć to i niestety chyba nie uda mi się wrzucić rozdziału 🤕 Ale na pewno będzie kolejny w piątek! 💞


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro