Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11. Mała niespodzianka

Wciąż kręciło się jej w głowie od intensywnego orgazmu, który dał jej Orobas. Faktycznie był nieziemskim stworzeniem, które w kilka krótkich chwil było w stanie wyciągnąć z niej więcej, niż sama kiedykolwiek potrafiła. Za każdym razem, gdy się pieprzyli, patrzyła na niego kompletnie innymi oczami. Uczucia, jakie w niej wzbudzał, to, co dla niej robił... Desi czuła o wiele za dużo, miała poczucie, że nie powinna się aż tak mu oddawać.

Był demonem, na litość boską! W każdej chwili mógłby stwierdzić, że przebywanie ze śmiertelniczka mu urąga.

Z drugiej strony... Bardzo niewiele wiedziała o kościelnych czy religijnych sprawach. Znała te powszechne ogólniki w których demony i piekło to raczej złole ludzkości.

A on nie był ani trochę zły.

Wkurzający, niezdrowo atrakcyjny i całkiem milutki, tak, to jak najbardziej. Nawet w chwilach, w których pozbawiał życia innych, widziała w nim trochę poczucia winy. Sam powiedział, że nie przywykł do zabijania. Jeśli to mogło być dla niej pocieszenie, oczywiście. Super, demon mi wmawia, że on nikogo nie krzywdzi i mu wierzę.

Naprawdę, naprawdę chciała mu wierzyć. Chciała, by Bass jej nie zostawiał.

Chciała go, cholera, widzieć codziennie. Pragnęła zaryzykować kolejny raz przywiązanie do kogoś, nawet złamane serce, byleby być blisko niego. Nie powie jednak mu tego jeszcze, da im jakiś czas. Do rozwiązania tej sytuacji. Potrzebowała zrozumieć swoje uczucia i nie ryzykować przedwcześnie. Tak naprawdę bała się tego, co się działo – bardziej niż osobistego demona, przerażał ją ten nieznany ból, któremu nie mógł zaradzić.

Przerażało ją to, co się z nią działo. Nakrył ich przyjaciel Orobasa, a ona niespecjalnie się tym przejęła. Jakby, do diabła, Bass coś w niej zmienił. Ale to chyba skutek uboczny dosłownego obcowania z inkubem.

Nie żeby było jej łatwiej spojrzeć w twarz Ifaaza.

Orobas bez rozkazu oczyścił ją i pomógł ponownie się ubrać. Ujął jej twarz w dłonie i patrzył tak długo w oczy, aż nie uśmiechnęła się krzywo.

– Nie dajmy mu czekać – mruknęła cicho i dopiero wtedy skinął głową.

Ifaaz odwzajemnił uśmiech, gdy po podejściu spojrzała na niego. Miał zjawiskową urodę, wręcz anielską w zestawieniu do jego silnego głosu. Długie włosy demona spływały nisko poza pośladki, była zahipnotyzowana ruchem, jakie wykonywały przy każdym kroku. Wyglądały niczym ciemna toń i Desi zauważyła, że chyba poruszały się niczym spokojna rzeka.

Rozmawiał i nawet śmiał się z Orobasem, ale Desi widziała jego oczy. Oczy czujnego drapieżnika. Patrzył na swojego przyjaciela, lecz wcale nie ignorował otoczenia. Wręcz przeciwnie, zwracał więcej uwagi na okolicę, niż na nich. Małe włoski na jej odsłoniętym ciele unosiły się, gdy zaczęła rozumieć mowę ciała tego demona. Wysokie, wyższe niż Bass ciało miał napięte, gotowe do skoku. Dłonie zaciskał w pięści i rozluźniał je, ale to nie był po prostu nerwowy gest.

Kurwa, czy on ich pakował w pułapkę? Zrozumiała, że gdziekolwiek byli przez niego prowadzeni, nie będą tam mile widziani. Nogi Desdemony zaczęły drżeć od potrzeby ucieczki. Narastało w niej złowróżbne przekonanie, że stanie się coś złego. Daleko w tle swoich myśli usłyszała śmiech, lecz nie mogła się teraz na tym skupiać.

Obserwowała Ifaaza – pięknego, pozornie rozluźnionego demona, któremu Bass ufał. Zaczęła kombinować, jak mogliby zwiać, ale szybko porzuciła ten plan – to raczej głupota, bo byli na jego terenie. Nie mogli ryzykować, że znów wywieje ich na teren w okolicy tych cholernych akolitów.

– Zostańcie tutaj – poprosił ich, gdy dotarli do przedziwnej bramy.

Desi złapała Bassa za dłoń, gwałtownie zatrzymując się w miejscu. Zerknął na nią zaskoczony, ale grzecznie pochylił się, gdy stanęła na palcach. Przycisnęła usta do ucha mężczyzny, nie bez zadowolenia zauważyła, że zadrżał. Ufała Orobasowi, lecz co jeśli jego zaufanie zostanie narażone? Jakkolwiek irytująco pogodny by nie był, nie chciała żeby cierpiał.

– Jesteś pewny, że on nas nie wyda? – wyszeptała tak cicho, jak tylko była w stanie. – On nas tutaj nie chce.

Bass sapnął cicho, miał mocno zmarszczone brwi, ale... nie wątpił przeczuciu Desdemony. Jego dłoń odruchowo objęła ją w pasie, gotowy był na wszystko. Ifaaz stojący przy przedziwnej, kamiennej furtce znieruchomiał. Nawet Desi widziała, że uzbrojona była w jakiś magiczny mechanizm. Nie wiedziała, jak to działało, ponieważ furtka wyglądała jak najzwyklejsza w świecie, używana do przydomowego ogrodzenia. Samego ogrodzenia jednak w ogóle nie było. Zauważyła za to wąskie rowki w ziemi po obu stronach kamiennych słupków, ale nic więcej.

– To Pierwsza Brama, bardzo klasyczny system ochronny. Furtka jest jednym z dwóch punktów, dzięki którym można się dostać do domu – powiedział poważnie, powoli odwracając się ku nim. Miał kamienną minę i mierzył Desi czujnym spojrzeniem. Teraz zauważyła, że jego tęczówki również się poruszały niczym rzeka. Było to cholernie niepokojące, ponieważ wywoływało to w niej uczucie ukojenia i uspokojenia. – Masz rację, nie chcę was tutaj, ale z zupełnie innych powodów, niż podejrzewasz, Desdemono.

Przestąpiła z nogi na nogę, niepewna jak zareagować. Ifaaz miał cholernie dobry słuch, ale chyba nie powinna być zaskoczona. Bass napiął całe swoje ciało gotowy do obrony lub ataku.

– Oby to był, kurwa, poważny powód – warknął nisko, drżąc na całym ciele. – Nie mamy ostatnio wiele pomyślności, Ifi.

Demon pochylił głowę w dziwnie pokornym geście.

– Przez to właśnie najchętniej bym was tutaj zostawił na pastwę losu – przyznał ochryple. Kiedy uniósł twarz i spojrzał w oczy Bassa, nic porozumienia przemknęła między nimi. – Nie zrobię tego jednak. Mnie także mocno uderzyło ogłoszenie Metatrona.

To najwyraźniej było jakimś ich tajnym sygnałem, bo Bass powoli wypuścił powietrze.

– Nie mogę sobie wyobrazić co poczuliście z Mileną – mruknął trochę zbolałym tonem.

Kolejna rzecz, o której nie miała bladego pojęcia.

– Ledwo mnie powstrzymała od szturmu na Niebiosa – kącik ust demona drgnął, ale ponownie z powagą odezwał się: – Co do jednego możesz mieć pewność: nigdy nie narażę dobra mojej wybranki.

To chyba musiało Orobasowi wystarczyć, ponieważ ścisnął dłoń Desi. Żałowała, że nie wiedział o tym, że miłość bardzo często prowadziła do bardzo niegodziwych czynów. Zerkając kątem oka na dumny profil Bassa miała nadzieję, że to po prostu jej uprzedzenie oraz trauma, a nie rzeczywistość.

Przeszli jeszcze dobry kawałek drogi, skręcili raz dróżką, a dopiero wtedy zobaczyli piękny, jednopiętrowy dom ze spadzistym dachem. Budynek był spory, cały z drewna z pięknymi ornamentami pod gontem. Wyglądał jak żywcem wyjęty z bajki, sama Desi nie obraziłaby się, gdyby mogła w nim zamieszkać.

Z tarasu schodziła właśnie bardzo piękna i bardzo ciężarna kobieta.

– Nie wiedziałam, że poszedłeś zbierać zagubione sierotki z lasu – powiedziała pogodnym tonem, gładząc się po brzuchu z wyraźną czułością.

Desi zastanawiała się, czy demony mogą zemdleć z wrażenia, bo Orobas nie tylko zbierał właśnie szczękę z trawy, wyglądał też jak osoba o krok od zgonu.

– Zwykłe demony nie muszą się tym przejmować, co? – rzuciła do niego tylko trochę uszczypliwie.

Ifaaz roześmiał się pogodnie, podchodząc do swojej wybranki, jak to pięknie określił. Desi z cieniem poczucia winy zrozumiała o co mu wcześniej chodziło. Jeśli Zakon polował na wszystkie demony, oni byli w podwójnym niebezpieczeństwie. Aż ją zemdliło na myśl o tym, co by się stało, gdyby dowiedzieli się o tej kobiecie.

– To jest... – Orobas powiedział bez tchu, wyglądał jakby miał zaraz upaść na kolana.

– Wiem, Bass – mruknął Ifaaz, kiwając w stronę domu. – Chodźmy do środka. Nie mam pewności na ile nasze bariery powstrzymują drony.

Kobieta w jego ramionach westchnęła.

– No dobrze – wymamrotała z wyraźną marudnością w tonie. W ich kierunku posłała jednak piękny uśmiech. Promieniowała tak szczerym ciepłem, że ciężko było Desdemonie nie poczuć się nieswojo.

– Cześć, Mileno – głos Orobasa był ochrypły z szoku. Pochylił przed nią głowę, a dłoń złożył na sercu. – Niech wam świat błogosławi.

Milena przygryzła wargę i pociągnęła nosem.

– Nie rób mi tak, ty gałganie – jeszcze jedno pociągniecie nosem przed zachęceniem gest, by podszedł. – Dawno się nie widzieliśmy, Bass.

Przytuliła go z doprawdy matczyną czułością. Szepnęła mu coś na ucho, ale tylko Ifaaz się uśmiechnął cwaniacko, bo Desi nie usłyszała.

– To moja... pani. Desdemona – Bass zrobił gest w jej kierunku i trochę niechętnie podeszła do tego pięknego obrazka.

Bała się dotykać Mileny, czując irracjonalny strach, że jej życiowy pech przejdzie na tę szczęśliwą rodzinkę. Oczy kobiety w niezwykłej, fiołkowej barwie, rozświetliły się po grzecznym uściśnięciu dłoni. Desi miała wrażenie, że wcale jej się nie przewidziało.

Poprowadzono ich do domu, który w środku był równie piękny. Desi zauważyła, że na drzwiach oraz nad oknami wyryto jakieś znaki. Usadzono ich przy stole w kuchni, Ifaaz niemal siłą zmusił Milenę, by usiadła z nimi, gdy on zaczął przygotowywać dla nich poczęstunek. Desi nie wiedziała, gdzie podziać oczy, podczas gdy Bass trochę bezczelnie gapił się na brzuch Mileny.

– Który to miesiąc? – zapytała przez grzeczność, a trochę ze względu na Orobasa, który chyba nie umiał się do tego zabrać.

– Szósty – odparła, a Desdemonie mogło się wyrwać przekleństwo. Zbladła i zerknęła na Bassa.

– To normalne, spokojnie – Ifaaz zapewnił, stawiając pustą filiżankę przed nią oraz dwa dzbanki z herbatą oraz kawą. – Kambiony rosną szybciej, niż ludzkie dzieci. Rozwiązanie za miesiąc.

Desi nie wiedziała co powiedzieć. Orobas chyba powoli wychodził z szoku, a przynajmniej termin wytrącił go z tego stanu. Znów z Ifaazem niemo porozumieli się samymi spojrzeniami.

– Dobra, wystarczy – sfrustrowana odstawiła trochę za mocno dzbanek z kawą, którą hojnie sobie nalała. Wskazała palcem na Milenę, a potem na nich. – Do ciebie nic nie mam, ale wy mi działacie na nerwy. Bass, dlaczego mi powiedziałeś, że tylko Arcydemony łatwo zaliczają wpadkę?

– Skąd wiesz, że nie jestem jednym? – Ifaaz rozsiadł się wygodnie obok Mileny, kładąc dłoń na splecionych rękach na jej brzuchu. Desi zmierzyła go spojrzeniem, a demon parsknął śmiechem. – Nadajecie się dla siebie. Obie rzeczy są prawdą: Arcydemonem nie jestem i tylko oni mogą sobie łatwo płodzić potomków. Nam podobni, a także zwykli aniołowie... Przypadki tak rzadkie, jak stworzenie nowego świata.

– Wszystko się zmieniło – Orobas westchnął, powoli kręcąc głową. Nałożył sałatkę na talerz Desi i dołożył do tego trochę serów oraz chleba. Robił to odruchowo, dla siebie nawet niczego nie nalał do picia.

Ifaaz zauważył jej spojrzenie, ale zinterpretował je po swojemu.

– Jak wiele wiesz o naszym świecie? Długo masz go na swoich usługach?

Milena cichutko parsknęła coś w swoją herbatę, ale tylko jego słuch był w stanie to rozróżnić. Posłał jej znaczące spojrzenie, na co wzruszyła ramionami niewinnie. Krótkie włosy kobiety zafalowały przy tym ruchu.

– Nauczę się wszystkiego w trakcie – Desi bawiła się od niechcenia widelcem. – Po prostu wyjaśnijcie, po kolei, co się dzieje.

– Chyba zaczęło się to w tym samym czasie – Bass powiedział, zerkając na brzuch Mileny i w skupioną twarz Desdemony. – Zmiany na całym znanym nam świecie. Mówiłem ci o sprzeniewierzeniu, pamiętasz? Właśnie, to czubek góry zmian i to o wiele poważniejszych.

– Czyli co, kiedyś czegoś nie mogliście zrobić, a potem bam i już świat się zmienił, ot tak? – Desi kompletnie tego nie pojmowała.

Milena uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem oraz, niestety, ze współczuciem.

– Na początku ciężko się przyzwyczaić do tego wszystkiego – powiedziała łagodnym głosem. – Tylko że to, co nienaturalne albo niemożliwe dla nich jest chlebem powszednim. To boskie stworzenia, bardziej niż my.

Desi musiała przygryźć język, żeby nie rzucić czegoś w stylu ale pierdolisz. Bo w gruncie rzeczy tak właśnie było. Niedawno okradła kościół nie podejrzewając, że mogłaby spaść na nią żadna kara, a teraz? Popija sobie kawkę w towarzystwie dwóch demonów, świetna sprawa!

Nawet sarkazm nie mógł zmienić rzeczywistości.

– Dobra, niech będzie, ale zmienianie czegoś z dnia na dzień to takie trochę uporczywe, co nie?

Bass wypuścił z siebie cichy śmiech.

– Ta, a bądź jeszcze do czegoś przyzwyczajona od setek lat – uśmiechnął się krzywo. Zaskoczyło ją też to, ile zawarł w tym goryczy. – Przez tygodnie żyliśmy z dziwnym przeczuciem i obawą. Czuliśmy, że coś się dzieje, ale nie wiedzieliśmy co. Siedzieliśmy cicho, bo byliśmy tylko demonami.

Jego przyjaciel zgodził się, cicho pomrukując.

– Po obwieszczeniu Metatrona wszystko się posypało – Ifaaz przytaknął, odwracając rozmyte spojrzenie w kierunku okna. – Powiedziało słowo Najwyższego i oddało zabrane wspomnienia. W jednej chwili musieliśmy zmierzyć się z zabraną nam wcześniej rzeczywistością i przełożyć na to, co działo się teraz. Musisz wiedzieć, Desdemono, że jesteśmy posłuszni, mieliśmy wyznaczone zadania, a teraz?

Milena ścisnęła ze wsparciem jego dłoń.

– Znamy się od przeszło czterystu lat i dziecko, jak możesz sobie wyobrazić, bardzo nas zaskoczyło.

Desi prawie wylała na siebie kawę.

– Od ilu!? – zawołała ściśniętym głosem. Fiołkowe oczy kobiety rozbłysły od uśmiechu.

– Ach tak, to faktycznie chyba szmat czasu, nie? – spojrzała na swojego demona z przekornym uśmiechem. Niedopowiedzenie, pomyślała Desi. To cała, kurna, wieczność.

– Zaciążyliście mniej więcej wtedy, gdy kobieta Veana go wezwała – Bass przesunął palcami po ustach. – Kurwa, nie chcę nawet myśleć ile teraz może być niespodzianek na ziemi.

Ifaaz prychnął.

– Oby niewiele, przyjacielu, bo to się źle skończy, jeśli ten Zakon nie zostanie pokonany.

Twarz Orobasa stała się surowa.

– Jak wiele o nich słyszeliście? – zapytał poważnie. Wsparł łokcie na stole i pochylił się do przodu. – Rozmawialiście ostatnio z kimś?

– Kiedy tylko odkryliśmy, że Milena jest w ciąży postawiłem trzy bariery wokół domu, tak prewencyjnie.

– Paranoicznie raczej – mruknęła cicho w swoją filiżankę.

Ifaaz posłał jej sugestywne spojrzenie, najwyraźniej mocno się o to spierali ostatnio.

– Cholernie paranoicznie, Millie. – Ifaaz westchnął i opadł na krzesło trochę ze zmęczeniem. – Dlatego wywiało was tak daleko, bariery są skuteczne. Nie wiem jak ten Zakon to robi, ale oni wyczuwają, że tutaj mieszkamy. Może to jakaś technologia, nie mam pojęcia, ale dzięki tym barierom jesteśmy bezpieczni.

Ramiona Bassa opadły w wyrazie częściowej ulgi.

– Kurwa, byłem przekonany, że to na naszym ogonie siedzieli – potrząsnął głową. Desi nie była aż tak skora do uczucia ulgi. To mogło być po prostu zbieżne, ale nikt nie powiedział, że nie byli śledzeni.

Przygryzła wargę i czekała, aż Bass skończy wyjaśniać, co się wydarzyło w ich życiu w ostatnim czasie. Milena wbiła w nią przepełnione łzami spojrzenie, a Desi robiła wszystko, żeby nie patrzeć na tę wrażliwą, rozsadzaną ciążowymi hormonami kobietę. Nie chciała płakać, współczucie sprawiało, że czuła się słabo.

Zauważyła, że włosy Ifaaza znów poruszały się tym płynnym ruchem. W lekko przytłumionym świetle dnia wyglądały jak prawdziwa, ciemna toń. Zorientowała się, że to właśnie on pachniał niczym arktyczna woda. Im mocniej zamyślony był, a Bass dłużej opowiadał, tym chłodniej smakowało powietrze.

Milena złapała go za dłoń i ścisnęła, przez co opamiętał się.

– Właśnie dlatego pomyślałem, że może będziesz wiedział, może dasz radę się z kimś skontaktować, skoro ja jestem odcięty – Bass skończył mówić z cieniem goryczy.

Ifaaz zmęczonym gestem przesunął dłonią po twarzy.

– Kurwa, nie tego oczekiwałem, gdy was znalazłem – powiedział ciężki tonem. – Źle się dzieje, naprawdę. Oddziały wywiadowcze zaczęły krążyć w promieniu dwudziestu kilometrów z cztery miesiące temu. Obserwowałem ich przez bariery, ale tylko tyle. To, co mówisz Bass, co przytrafiło się tobie i Veanowi... Przecież to niepojęte!

– Mów nam więcej – mruknęła z przekąsem. Odruchowo pomasowała bark, ale z zaskoczeniem stwierdziła, że nic ją nie bolało.

– To może wina bariery – Ifaaz powiedział z namysłem, gdy to powiedziała. – Specjalnie izolowałem się ostatnio od Piekła. Ashmodai jest wyrozumiały, lecz paranoja – rzucił sugestywne spojrzenie Milenie – wygrywa. Tutaj nie porozmawiamy z nikim. Pomyślę, co można zrobić z tym barkiem. Nie jestem istotą uzdrowienia, ale mogę cię zbadać, może coś wyczuję.

Desi z ociąganiem przytaknęła, kiedy Milena entuzjastycznie poparła swojego partnera.

– Wiedział na drugi dzień po... – zrobiła gest w stronę brzucha. – Wyczuje, co się stało.

– Nie ma żadnych blizn – przyznał Orobas, kiedy Desdemona odwróciła się i opuściła ramiączko koszulki. – Jej ciało pozbawione jest skazy, jakby nic nie robili, ale jednak...

– Mieli włócznię Longina oraz anielskie znaki – przypomniał mu Ifaaz. – Nie wiadomo jak wiele innych relikwii oraz wiedzy posiadają.

Desi syknęła, kiedy jego zaskakująco zimne dłonie dotknęły jej ciała.

– Wybacz, kruszynko – mruknął. – Odkąd Zakotwiczyłem się z Mileną, nikt nie lubi mojego dotyku.

– Dlaczego? Co to jest zakotwiczenie? – Zdążyła zauważyć tylko sugestywne spojrzenie Mileny rzucone w kierunku Bassa.

– Ifaaz jest demonem czystego pragnienia, a oddał się mnie w pełni. – Wyjaśniła, sięgając po kawałek sera. – Wyczuwa to, czego potrzebuje ciało, tak w wielkim skrócie. Kotwiczenie to... kurcze, jeszcze nie przywykłam do nowej prawdy: kotwiczenie to jak małżeństwo, ale świętsze. Ważniejsze niż jakikolwiek ludzki obrządek.

Dotyk Ifaaza, chociaż chłodny, stał się wręcz kojący. Badał metodycznie jej łopatkę, kark, kręgosłup.

– Wiem, że nie robisz tego specjalnie, ale nowa prawda? – zerknęła na Milenę, starając się nie brzmieć na zirytowaną.

– Zabrano nam wszystkim wspomnienia i zastąpiono je czymś innym. – Ifaaz wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. – Zapomnieliśmy, że wiedzieliśmy o tym, że Kotwiczenie jest błogosławieństwem dla naszego gatunku. Tak jak demony zbierają energię i muszą ją oddawać, demony Zakotwiczone są stale podłączone do filarów wszechświata. Wspieramy cały system, zapewniamy równowagę, kochając istotę nam przeznaczoną. Kotwice to przeznaczeni nam ludzie, ci których zawsze powinniśmy znaleźć.

Wyczuwała w jego głosie wszystko, od pasji oraz oddania, po ogromne cierpienie i frustrację.

– Dlaczego ktoś miałby wam kłamać na ten temat? – zapytała ze szczerym smutkiem.

– A dlaczego w ogóle się kłamie? – Orobas zapytał tonem odległym, spiętym. – Bezpieczeństwo, władza, nieporozumienia. Ochrona.

Desi skrzywiła z goryczą usta. Poprawiła bluzkę, gdy Ifaaz się od niej odsunął, by wrócić na swoje miejsce.

– Jak dla mnie to beznadzieja.

– Dla nas też, uwierz – Bass uśmiechnął się smutno i skinął głową. – Stało się jak się stało, teraz po prostu musimy się z tym zmierzyć.

Wiedziała, że pewnie było wiele rzeczy, o których nie miała pojęcia, których powinna się nauczyć. Teraz jednak odwzajemniła poważne spojrzenie Ifaaza, wbite w nią. Oceniał ją, ale jeszcze nie wiedziała pod jakim kątem.

– Zostańcie na noc – zaproponował, kiwając im głową. – Bariery są solidne, nic nie przepuszczą, twój ból powinien się na razie wyciszyć.

– Czyli znalazłeś coś? – niemal uniosła się nad stołkiem z podekscytowania. Widząc minę demona ledwo udało jej się powstrzymać szpetne przekleństwo.

– Zdroworozsądkowo wiem, że coś tam jest, ale nie jestem w stanie tego tak naprawdę poczuć. – Bass przytaknął temu, odbierał to w ten sam sposób. – Zjedzcie, odpocznijcie. Jeszcze pomyślę, dobrze? Nie chcę szafować wyroków na ślepo.

– My to chyba nie działamy w inny sposób – Desi powiedziała kwaśno, a Milena posłała jej pokrzepiający uśmiech.

– Nie jesteś w tym sama, Desi – pochyliła się i uścisnęła jej dłoń, leżącą koło filiżanki. Doznała wręcz okrutnego uczucia déjà vu , gdy siedziała w tamtej zakrystii, ale ludzie wokół niej wcale nie chcieli jej wygonić niczym szczura.

Ku własnemu zaskoczeniu uśmiechnęła się do Mileny i podziękowała cicho. To było fajne uczucie, być dla kogoś miłym.

Śmieszna sprawa.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro