Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog. Spokój, miłość i inne kłopoty

Po przeniesieniu się do Piekła prawie roześmiał się przez to, co sobie uświadomił. Czuł bicie serca Desdemony.

Nieważne, że zerwała krąg, ani że nie byli jeszcze Zakotwiczeni, ta kobieta należała do niego i nic nie było w stanie tego zmienić. Orobas prawdopodobnie uśmiechał się jak obłąkany, sądząc po dziwnym spojrzeniu, które Desdemona mu posyłała.

Cóż, ociekali wodą na piekielne płyty, właśnie zmiótł swoją mocą tuziny osób, rozmawiali z Archaniołami i jakimś cudem wciąż żyli. W gruncie rzeczy brzmiało to jak rzecz, która właśnie powinna wywoływać u nich cholerne szczęście.

Również oddychał z ulgą przez to, że mógł czuć – Podziemie, połączenie ze światem, a także gdzieś na obrzeżach umysłu pana swego, Ashmodaia. Ten właśnie praktycznie biegł w ich kierunku. Wyglądał na niewyspanego, albo raczej potwornie poturbowanego, sądząc po stanie jego gojącej się twarzy oraz ubraniach. Korona wokół jego głowy rozbłysła blaskiem, gdy spojrzeniem objął całą sylwetkę Orobasa.

– Mój ty cudowny, samodzielny, demonie – zawołał, jego kroki zrobiły się jeszcze szybsze.

Wyciągnął ramiona ku niemu szybciej, niż Bass mógłby oddać mu hołd, tulił go do piersi jak prawdziwego syna. Coś ścisnęło gardło Orobasa.

– Chammaday – pozdrowił jego status cichym głosem, oddając uścisk. Aeszma poklepał go po plecach i ścisnął kark. Odsunął się od niego, obejmując twarz demona w swoje dłonie. W oczach jego pana lśniło wszystko.

– Gdy zniknąłeś nie spodziewaliśmy się, że udasz się na aż taką wyprawę. – Ashmodai pokręcił z rozczuleniem głową. – Tylko tobie mogło się coś takiego przytrafić, doprawdy.

Orobas zerknął w kierunku Desdemony.

– Wychodzi na to, że nie ja jeden miewam takie... przygody – powiedział cicho i ciepło.

Ashmodai wypuścił go żeby obrócić się w kierunku kobiety. Jego piękną twarz rozświetlił anielski uśmiech, gdy kłaniał się przed nią uprzejmie. Nagle w jego dłoni pojawił się ogromny bukiet kwiatów.

– Och, to miłe – wymamrotała Desdemona, gdy wręczył jej bukiet.

– Zbyt miłe – Orobas wycedził, mierząc spojrzeniem swego pana, który najwyraźniej zmieniał się w wzór cnót i niewinności, ponieważ nie kwapił się do wyjaśnień, poza wachlowaniem rzęsami w kierunku kobiety.

– Coś, co sobie obiecałem, nie przejmuj się, mój demonie. – Zamachał na niego dłonią.

Zamrugał, święcie przekonany, że może jednak lepiej będzie nie dopytywać. Położył dłoń na ramieniu Desdemony i odchrząknął. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, lecz taki przemiłego rodzaju na kontakt z kimś, kogo się głęboko kochało.

– Desdemono, oto książę Ashmodai Aeszma, mój przełożony w inkubowym świecie – przedstawił ich sobie, chociaż najchętniej zgarnąłby ją do najbliższego pokoju na drzemkę, która ciągnęłaby się do kolejnego tysiąclecia.

Desi ułożyła bukiet na jednym ramieniu, a długa, różowa gipsówka połaskotała ją w podbródek. Z nieznacznie niepewnym wyrazem twarzy wyciągnęła rękę w kierunku Arcydemona.

– Miło mi – chrząknęła zakłopotana.

Spojrzenie Ashmodaia zmiękło, gdy ściskał jej dłoń.

– Mnie również, iskierko. Cieszę się, że przyprowadziłaś go do domu – odparł łagodnie. – Chodźmy do środka, odpoczniecie.

Zaskoczona ruszyła za jego żwawym, prędkim tempem. Rozglądała się wokół z ciekawością, wokół pałacu władcy inkubów kręciło się znacznie więcej demonów, niż w sercu Piekła. Większość trzymała się od ich grupy z daleka, ale wszyscy, co do jednego, patrzyli na Desdemonę z przeróżną odmianą uczuć. Co prawda znajdowali się pod pieczą Aeszmy, który dumnie kroczył ku głównemu wejściu pałacu, lecz Orobas i tak napiął barki.

Kiedy przekroczyli próg pałacu otoczyła ich cisza. Bass cicho wypuścił z siebie powietrze z ulgą. W środku nie było nikogo, co tylko pomagało mu się odprężyć. Kroki Ashmodaia zwolniły na piętrze, przy rozwidleniu.

– Jesteś głodna, Desdmono? – Arcydemon zapytał ją z zatroskaniem.

– Powiedziałabym, że padam z głodu, ale tak jakby niedawno mnie wskrzeszono, więc... – Z zakłopotaniem wzruszyła ramionami i bezwiednym ruchem kontynuowała gładzenie płatków ofiarowanych kwiatów.

Aeszma roześmiał się cicho, kiwając głową w zrozumieniu, a korona lekko rozbłysła.

– Zaprowadzę ją do rubinowej komnaty – oznajmił, patrząc w oczy Orobasa. Ach, jakże tęsknił za uczuciem bycia odprawianym i rozstawianym po kątach przez swego władcę! – W moim gabinecie są Lilin oraz Lilu, poproś ich, żeby przynieśli wam posiłek. Nie chcę, byś teraz opuszczał Piekło.

Bass z wahaniem zerknął na Desi, ale ta po prędkim zerknięciu na jego pana, przytaknęła zachęcając. Pochylił się i cmoknął ją w czoło.

– Wkrótce wrócę, okej?

– Nic mi nie będzie, idź – zapewniła, oczy kobiety lekko błyszczały.

Z ociąganiem ruszył w przeciwległą stronę, ku gabinetowi. Wiedział, że z Ashmodaiem będzie bezpieczna, ale jednocześnie coś w nim potwornie się buntowało przed zostawieniem jej teraz samej. Nieważne, że będzie to tylko na kilka minut.

Drzwi do gabinetu były lekko uchylone, a ze środka dobiegały przeróżne odgłosy oraz przekleństwa. Główna cześć była trochę pobojowiskiem – tak dużo ksiąg, przedmiotów oraz papierów walało się wokół. Orobas z zawahaniem wszedł do środka i zerknął na prawo, ku salce bibliotecznej. Widział Lilu, który stał na drabinie i grzebał za czymś na szczycie regału.

– Orobas! – zawołał zaskoczony Lilin, wychodząc zza wirujących sfer znanego świata. – Jesteś, udało się wam?

Posłał mu rozbrajający, szczęśliwy uśmiech.

– Tak, Archanioły na koniec lekko pomogły – roześmiał się, gdy ten porwał go do piorunującego uścisku. Kiedy odstąpił od niego na krok, Bass czuł małe błyskawice na wciąż mokrych ubraniach.

– Wybacz, wybacz – wymamrotał klepnięciem przyzywając pioruny ku sobie. – Dlaczego tu jesteś?

Zapytał, od razu odsuwając od niego księgę, na którą właśnie Orobas zerknął.

– Przybyliśmy wraz z Desdemoną, Ashmodai woli żebym na razie opuszczał Piekło i chciałbym was prosić o coś do jedzenia dla Desi – nim skończył mówić, demona już nie było.

Bass zamrugał, Lilu nie zwracał na niego uwagi, wciąż szperając, schodząc i wychodząc oraz nieustannie do siebie mrucząc. Miał tak zafrasowaną minę, że nie odważył się mu przerywać.

Wycofał się ponownie do gabinetu, stając blisko biurka władcy.

– Na to lepiej nie patrz – Lilin zjawił się koło niego z wręcz ogłuszającym trzaskiem. Ostrzegł go przeszywająco ostrym głosem, wręczając mu pakunek z logo McDonalda.

– Nie zapłaciłeś za to, prawda? – Wymamrotał zerkając na trzymaną, papierową torbę.

Lilin jednak znikł z trzaskiem, a Orobas zerknął na Lilu, który z oddaniem jeździł na drabinie w tę i z powrotem. Niewiele brakowało, a przeglądane przez niego wolumeny zaczęłyby skakać w powietrzu.

Bass zerknął w kierunku otwartego szkicownika, na którym zobaczył kontur kobiecej sylwetki, która wyżłobione na środku miała puste miejsce zbyt przypominające... klucz.

– A tu zdecydowanie nie patrz! – Lilin warknął, gdy pojawił się w towarzystwie piorunów. Ze ogromną werwą zaczął zamykać wszystko, co było na biurku, dopiero wtedy wręczył Orobasowi ogromną tacę z resztą jedzenia. – Miałeś go pilnować! – zawołał do swojego odbicia.

Lilu wymamrotał coś zbywczo pod nosem. Bass przyjrzał się demonowi przed sobą, poprawiając uchwyt na jedzeniu. Przeczesywał swoje włosy lśniące od piorunów i chociaż udało mu się je ugładzić, tak nietypowe zmarszczki zmartwienia wciąż odbijały się na jego obliczu.

– Zawsze wam pomogę, wiesz? – Orobas zapytał cicho, z przejęciem.

– Wiem – Lilin odmruknął zmęczony. – Ale nikt nie może wiedzieć, Bass.

– Szukamy, czego tylko możemy – dopowiedział Lilu, zwisając z drabiny, trzymając się jej tylko jedną ręką. – Za bardzo kochamy kobiety, by przestać.

Nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Obaj zostali stworzeni z jedną myślą – chwała niewiastom. Jakkolwiek szelmowscy by nie byli, a do tego trochę problematyczni i niezbyt ułożeni, przenigdy nie dopuszczą do sytuacji, w której kobiet by zabrakło. Obaj łatwo tracili koncentracje, a skoro poproszono ich o pomoc w poszukiwaniu informacji...

Skinął im głowami i zaczął powoli wycofywać się z gabinetu Ashmodaia.

– Dziękuję za wszystko – powiedział jeszcze raz, a w oczach Lilina wiedział, że rozumiał.

Ruszył powoli w kierunku rubinowej sypialni.

To ludzkie tysiąclecie było tak pełne niespodzianek. Miał nadzieję, że wkrótce definitywnie zakończy się okres zmian i nastąpi czas wypoczynku. Kurwa, wiele już oddał, więc spokój mu się należy, jak demonom seks. Mimo to gotowy był zjeść i pomóc Lucyferowi, jeśli tego będzie pragnął.

Orobas nie chciał podsłuchiwać, ale przecież był tylko zwykłym, lichym demonem, więc oczywiście, że skusiło go nadstawienie uszu. Drzwi komnaty zostały przymknięte, jednak w skrzydle było tak cicho, że mimowolnie usłyszał ich rozmowę.

– ... ale to w porządku, w końcu się nie Zakotwiczyliśmy – Desdemona dokończyła pozornie lekkim tonem. Tak, to powód, dla którą zmienił się w gumowe ucho.

– Och, ludzka dziecino – Aeszma cmoknął z rozrzewnieniem. Bass nic nie widział, ale usłyszał kroki i musiał się bardziej wytężać, by umknął mu ciąg dalszy: – Moje demony należą do was, nigdy nie trzymam ich z dala od tego, czego pragną i... potrzebują. Jeśli nie będzie chciał oddać się kolejnemu przyzwaniu, przenigdy się to nie stanie.

– Tylko że to przecież jego życie, prawda? Te kręgi – westchnęła cicho, chyba zmieniając pozycję, zważywszy na szelest materiału. Na szczęście przebrała się w coś suchego.

– To prawda, ale ty też nim jesteś, nie zauważyłaś? – Rozbawienie w głosie władcy było wręcz bezczelnie irytujące.

Desdemona coś odparła na to, lecz nie udało mu się już rozróżnić słów. Orobasowi zrobiło się już głupio, że tak podsłuchuje, więc chwilę później z tak niewinną miną, jak tylko potrafił, otworzył drzwi do rubinowej sypialni. Zamyślona Desi patrzyła przez okno na iluminację kryształów, faktycznie miała na sobie czyste, ciepłe ubrania oraz powłóczysty szlafrok z herbem inkubów. Wyglądała jak prawdziwa królowa.

Ashmodai wpatrywał się wprost w niego z tycim uśmiechem na ustach. Oczywiście, że wiedział o jego obecności za drzwiami. Władca jednak skinął mu głową, nie wkopując go przed kobietą.

– Mam jedzenie – Bass odezwał się cicho, idąc w stronę Desdemony. Siedziała na fotelu, w którym praktycznie znikała. Położył tacę na wysokim stoliku pomiędzy dwoma siedziskami. Na widok torby z McDonalda wybałuszyła oczy.

– Zostawię was. – Orobas obejrzał się zaskoczony na Aeszmę.

– Napij się z nami choć kielicha – zasugerował nieznacznie proszącym tonem. Ashmodai zmarszczył brwi w zdziwieniu. – Jestem wydrenowany, a nie chcę zbyt długo być bezsilny.

Przez twarz jego pana przemknęło zrozumienie. Machnął dłonią i naprzeciwko ich miejsc pojawił się pasujący fotel. Usiadłszy przytłumił swoją koronę, która teraz ledwo żarzyła się blaskiem.

– Lilin i Lilu wydają się urobieni po łokcie – Bass odezwał się, gdy po podaniu wina Aeszmie, zaczął nakładać jedzenie na talerz Desi. Obserwowała jego ruchy w cichej zadumie.

Ashmodai uśmiechnął się pod nosem, patrząc na niego znad krawędzi kielicha.

– Wewnętrzne potyczki zawsze sprawiają, że potrzebnych jest wiele rąk do pracy.

– Zatem...

– Wiele, ale nie wszystkie – przerwał mu kategorycznie. Bass skrzywił się, a Desi, tym razem zafascynowana, patrzyła między nimi, nabijając na swój widelczyk owoce z polanej malinowym miodem sałatki. – Wolałbym, żebyście zaznali teraz spokoju i profitów miłości, niż pchali się w kolejne kłopoty – Ashmodai skwitował kwaśno. – Wiem, że adrenalina kusi, lecz, Orobasie, ta sprawa nawet mnie przerasta.

Kącik ust Bassa drgnął.

– Dlaczego mam wrażenie, że Trójca zrobi z ciebie chłopca na posyłki?

Jego pan posłał mu morderczo chłodne spojrzenie.

– Nie przeginaj, demoniczny wypierdku – ostrzegł go cicho, a Desdemona zakryła prychnięcie dłonią. – Piekło jest wam dozgonnie wdzięczne za to, co zrobiliście.

– Pestka, kto by nie chciał prawie umrzeć – Desi wymamrotała w swój talerz. Ashmodai prychnął, kręcąc powoli głową.

– Prawda? Liche poświęcenie, ludzka dziecino – uśmiechnął się pod nosem. Przeniósł zamyślone spojrzenie ponad ich ramiona, w stronę kryształowej iluminacji. Rubiny świeciły mocniej tam, gdzie spoczęły jego oczy. – Droga Desdemono, ty oraz twój demon, a także Vean i Peanellise zrobiliście niebagatelną rzecz. Dzięki wam możemy zacząć walkę o najlepsze jutro.

– Wolałabym, żeby nie było żadnej walki. – Kobieta potrząsnęła głową, bawiąc się widelcem.

– Nikt tego nie chce, Desi – Bass mruknął, bezwiednie podjadając frytki, diabelnie uzależniające cholerstwo.

Aeszma zerknął na niego z rozbawieniem, ale zwrócił się do Desdemony.

– Och, ja przede wszystkim, nie myśl sobie, że skoro jesteś w Piekle, to cenię sobie przemoc. Wręcz przeciwnie, chcielibyśmy jej uniknąć za wszelką cenę, ponieważ nasz... dział tym się nie zajmuje. Są jednak takie sprawy, nad którymi nie mamy kontroli, ale bardzo chcemy ją odzyskać.

Oboje mierzyli się przeciągłym, uważnym spojrzeniem, póki Desi nie pokiwała głową.

– Okej, wierzę ci. – Uniosła dłonie w geście kapitulacji. Nabite na widelec frytki ledwo trzymały się w miejscu. – Wierzę, że ten świat to nie jeden wielki cyrk, w którym co chwila coś przypadkowo wybucha.

Korona Ashmodaia rozżarzyła się mocniej, gdy skierował wzrok na Orobasa.

– Wiem, że poszukiwania bliźniaków cię poruszyły – powiedział cicho. – Tak, Głębiny oraz Nicość są wzburzone przez zabicie Zakonu i rzecz... z kolejna ludzką kobietą. – Brew Desi poszybowała do góry, gdy mierzyła Aeszmę niezadowolonym spojrzeniem na jego słowa. – Ale czas najwyższy, by Archaniołowie i Arcydemony rozprostowały swoje skrzydła. Usłyszysz wezwanie, gdy nadejdzie pora.

– A do tego czasu? – Desdemona zapytała, rozpierając się wygodnie w fotelu. Wyglądała jak właścicielka tej przestrzeni, na co Ashmodai uśmiechnął się pod nosem.

– Nie pokieruję waszym wolnym czasem, drogie dzieci. Ba, nawet nie chcę wiedzieć, co chcecie robić.

Machnął do nich na pożegnanie, wychodząc cicho z rubinowej komnaty.

Pokój był piękny, kolorystyką burgundów i karmazynu komponował się z Desdemoną. Naprawdę wyglądała, jakby urodziła się, by przebywać w tak dekadenckich pomieszczeniach. Po wyjściu władcy iluminacja kryształów osłabiła swój blask i teraz oświetlała ich o wiele bardziej nęcącym, sensualnym blaskiem.

Zachęcił kobietę, żeby jeszcze coś zjadła, albo chociaż wypiła. Nie wiedział, jak się zabrać do rozmowy z nią, więc odwlekał w najłatwiejszy sposób.

Zapychając ją.

Zrobili wszystko, pozbyli się niebezpieczeństwa, sprawa Hannya była w odpowiednich rękach... Stali się wolni.

Ona była wolna i mogła zrobić cokolwiek jej serce zapragnie.

Desdemona z zafascynowaniem obserwowała kamienie, które zawsze pulsowały tam, gdzie skierowała swoje oczy. Jadła i piła mechanicznie, ale coś działo się w jej głowie. Bass nie mógł przestać na nią patrzeć.

Była taka wspaniała.

W końcu otarła kąciki ust serwetką i nerwowo zaczęła się nią bawić.

– Bass, ja... – Głos ledwo przedostał się przez jej gardło. Z przerażeniem zobaczył, że była na skraju łez, co wywołało w nim ogromne wyrzuty sumienia.

Wiedział, że to moment, w którym powinien zaryzykować.

– Chodź, Desdemono – wyciągnął ku niej dłoń. Spojrzała na nią zaskoczona, gniewnym mruganiem odganiając łzy. – Zakochajmy się w wieczności.

Nie potrzebowała niczego więcej. Chwytając rękę swojego demona opromieniła go tak jaskrawym uśmiechem, że ciężko było mu na nią patrzeć.

Piękna, zjawiskowa, cholernie uparta i cała jego.

Porwał ją w objęcia i tak jak obiecał, zabrał na pierwszą randkę. Miał tyle do pokazania Desdemonie, a całe Piekło czekało przed nimi otworem.

Na wieki. 

***********

Kochani!

Kończymy razem kolejną historię 🥳💞
Jestem, jak zawsze, niezmiernie wdzięczna za Waszą obecność - komentarze, gwiazdki oraz po prostu każdy przeczytany rozdział. Cieszę się, że przebyliście tę wyprawę ze mną oraz Orobasem i Desi.

Nie wiem jeszcze jaka opowieść będzie kolejna, wyleczę pisarskiego kaca i zobaczę, gdzie mnie najbliższe tygodnie poniosą 😊

Zapewne spotkamy się dopiero w kwietniu, ale ten czas ostatnio tak szybko mija, że nim się obejrzymy już wleci jakiś nowy rozdział 🥰💐

Jeszcze raz dziękuję i ściskam Was mocno!


Ola





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro