Uśmiech boga
Siedziałem w salonie. Uczyłem się właśnie do egzaminu semestralnego z historii Europy. Wkuwanie najważniejszych dat z dziejów odległego kontynentu nie jest może wymarzonym sposobem spędzania czasu, ale ja od dziecka pasjonowałem się dziejami kolebki współczesnej kultury. A zwłaszcza starożytnej Grecji.
Poczułem pragnienie, więc wstałem i wstawiłem wodę na herbatę. Przy okazji wyjąłem z szafki herbatniki. Postawiłem na blacie ulubiony kubek. Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi od domu. Szybko wyjrzałem przez okno; samochodu nie było. Odetchnąłem z ulgą. To nie rodzice. Wziąłem więc drugi kubek. Po chwili w obu znalazł się parujący napar.
Wróciłem do swojego zajęcia, tym razem z dwoma kubkami. Nie minęło kilka minut, a do salonu wkroczył mój młodszy brat, Byron. Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdziekolwiek się nie zjawił, roztaczał wspaniałą aurę. Ze swoimi długimi, jasnymi włosami i ciemnoczerwonymi oczami wyglądał jak anioł. Często nazywałem go Aphrodim, ze względu na jego niemal boską urodę.
- Cześć, braciszku - przywitałem się.
- Cze - mruknął w odpowiedzi.
- Coś się stało? - zaniepokoiłem się. Takie szorstkie odzywki nie były w jego stylu.
- Nie, nic. Nie interesuj się.
- Byron!
- No co?!
- Jesteś dziś nie w humorze. Siądź. Zrobiłem ci herbatę, porozmawiamy.
- Dobra, dobra - burknął i zwalił się z hukiem na kanapę.
To też było dziwne. Chłopak zawsze siadał z gracją, lekko i delikatnie. Nie ważne, czy był zirytowany, radosny, czy smutny. Zawsze siadał jak motyl na kwieciu.
- Coś się stało w szkole? - zazwyczaj to z tego wynikał jego zły humor.
- Nic.
- Na pewno?
- Nic.
- To czemu jesteś zły? - nie odpuszczałem.
- Nie jestem zły.
- Taaa, cały w skowronkach.
- Zmienili nam trenera - powiedział, widząc, że nie dam mu spokoju.
- I co? Git jest?
- Taki sobie. Idę już - wyszczerzył się.
Odwzajemniłem uśmiech. Coś mi tu jednak bardzo nie pasowało. A nawet kilka cosiów. Po pierwsze, chłopak wydawał się wściekły, a zazwyczaj wyrzucał z siebie to, co go denerwowało. Dzisiaj zaś dusił to w sobie. Po drugie, nigdy nie uśmiechał się w taki sposób. Nie wymuszał przyjaznego wyrazu twarzy na siłę. Jeżeli chciał się uśmiechnąć, to po prostu się uśmiechał, jeśli nie - to nie. Jego uśmiech był zawsze szczery i uroczy, niczym uśmiech boga.
W ogóle Byron i ja byliśmy przeciwieństwem. On - blondyn z długimi włosami i gładką cerą; ja - brunet z sięgającymi uszu lokami i wszechobecnymi wypryskami. On - wybitny sportowiec, jeden z lepszych graczy ofensywnych kraju, ja - asportowy kujon na studiach historycznych. On - dusza towarzystwa, atrakcyjny dla dziewczyn; ja - zamknięty i wycofany introwertyk.
Mimo tych różnic, świetnie się ze sobą dogadywaliśmy. Często, co ja gadam, zawsze, gdy rodzice nie mieli czasu, chodziłem na jego mecze. Natomiast on często rozmawiał ze mną o mitach greckich.
Odkąd zaczął chodzić do Liceum Zeusa narzekał, że ich klub piłkarski jest strasznie słaby i nie ma jak się tam rozwijać. Prosił rodziców, aby przenieśli go do szkoły z lepszą sekcją piłkarską, na przykład Akademii Królewskiej czy Liceum Kirkwood. Ojciec jednak nie chciał o tym słyszeć. I on, i ja ukończyliśmy Liceum Zeusa i chciał, by Byron kultywował tradycję rodzinną.
***
Minęło trochę czasu. Humor Byrona zmieniał się z dnia na dzień, jak obrazki w kalejdoskopie. Jednego dnia przychodził nabuzowany i markotny, drugiego wracał ze szkoły radosny i pełen energii. Nie pamiętał jednak wtedy swoich nieprzyjemnych komentarzy. Zauważyłem też, że był miły, gdy nie miał treningów. Czyżby coś niedobrego działo się w klubie?
Postanowiłem to zbadać.
***
Stałem przed budynkiem Liceum Zeusa. Szkoła była ogromna, stylizowana na antyczną. Wszędzie ustawiono posągi bogów i bogiń greckich. Bluszcz obrastał smukłe kolumny, a w powietrzu unosił się zapach liści laurowych.
Kierując się wiszącymi na ścianach znakami dotarłem do hali piłkarskiej. Ukryłem się za filarem i oglądałem trening "Zeusów" z perspektywy trybun. Zdziwiłem się, nie grali źle. Grali naprawdę dobrze. Więc o co chodziło Byronowi?
Za dużo pytań, za mało odpowiedzi.
Już miałem iść, gdy zauważyłem coś odstającego od normy. Dwaj mężczyźni w fartuchach przywieźli wózek z kilkunastoma szklankami przezroczystego napoju. Na znak trenera cała drużyna przerwała wewnętrzny mecz i zeszła na bok, by się napić. Pili łapczywie, ciurkiem, bez przerwy. Gdy do ich ust dotarły ostatnie krople, z wielką siłą rzucili o ziemię. Mężczyźni szybko sprzątnęli kawałki szkła i zniknęli w drzwiach. Gracze wrócili na pozycje.
Ich gra się zmieniła. Byli szybsi, zwinniejsi, silniejsi i lepiej zorganizowani. A kiedy Byron dostał piłkę, strzelił tak, jak jeszcze nigdy nie widziałem. Kiedy on się tego nauczył? Przecież grałem z nim, nie dalej, jak miesiąc temu. Ukrywał coś przede mną? Znowu tyle niewiadomych.
Gra toczyła się bez przeszkód, gdy nagle jeden z chłopaków spojrzał prosto na mnie. Przeszył mnie jego wzrok. Był przesycony żądzą zemsty i jakąś nienawiścią do świata. Wzdrygnąłem się. Gracz, który mnie zobaczył, podbiegł do Byrona i wskazał na mnie palcem. Szybko schowałem się za filarem. Odczekałem kilkadziesiąt sekund i szybko wyszedłem.
Byron, co tu się dzieje?!
***
Obudził mnie krzyk. Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do pokoju Byrona. Rodziców nie było, więc oni nie mogli krzyczeć. Nie zastałem go tam. Chwilę później usłyszałem ponowny wrzask. Wyjrzałem przez okno. Zobaczyłem, jak mój brat w środku nocy, w piżamie, biegał po naszym prowizorycznym boisku i raz po raz kopał piłkę do bramki z niesamowitą siłą.
Zdziwiłem się i wyszedłem na dwór. Nadal myślałem, że to sen. Jednak czułem chłodny wiatr, więc musiała to być jawa.
- Byron? - zapytałem. Nie zwrócił na mnie uwagi, więc zawołałem go ponownie. Ponieważ to również nie przyniosło efektu, podbiegłem i stanąłem przed nim.
Wykorzystując jego zaskoczenie, zabrałem mu piłkę spod nóg. Jakież było moje zdziwienie, gdy ten aniołek, mój malutki braciszek, spojrzał na mnie z lśniącymi pogardliwie, czerwonymi oczami.
- Kim jesteś, marny prochu, że śmiech stawać mi na drodze?!
To już nawet nie był krzyk. To był ryk dzikiej, nieokrzesanej bestii. Przerażenie mnie sparaliżowało, nie mogłem się ruszyć. Stanąłem w bezruchu, wpatrując się w demona, jakim stał się mój brat. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewałem.
Czerwony, złowrogi blask w jego oczach przygasł, powieki opadły, a napięte mięśnie zwiotczały. Chłopak upadł na kolana, łapał ciężko oddech. Bez namysłu chwyciłem za leżący na boku bidon i podałem go Byronowi. On jednak spojrzał i odepchnął go od siebie.
- Nie to... Daj mi wody - powiedział.
Zważając na jego poważny ton, pobiegłem do domu. Nalałem szybko wody i wróciłem. Przytknąłem szklankę do jego twarzy i pomogłem mu się napić. Gdy było z nim lepiej, poszliśmy do domu. Z moim wsparciem Byron dotarł do pokoju i położył się.
- Byron, co się stało? - zapytałem.
- Nic, dzięki za pomoc...
- To czemu biegałeś w nocy po dworze i krzyczałeś?
- Poczułem nagle, że mam za dużo energii i... Chciałem wyjść...
Wracały mu siły. Mówił przytomniej, oczy miał szerzej otwarte.
- Czemu nie chciałeś wody z tego bidonu?
- To taki... Napój treningowy...
- W środku nocy go piłeś?
- Został tam po wieczornym bieganiu.
Wątpiłem w prawdziwość jego słów, ale nie męczyłem go już więcej. Wróciłem do siebie. Kolejny element układanki powoli wchodził na swoje miejsce.
***
Ostatnim etapem mojego planu było potwierdzenie przypuszczeń. Ostrożnie śledziłem brata, gdy ten szedł do szkoły. Po incydencie z wczorajszej nocy byłem niemalże pewien, że Byron pójdzie do swojego trenera, by mu o tym opowiedzieć. I tak się stało.
Stanąłem przy ciemnych drzwiach do gabinetu. Przysłuchiwałem się ich rozmowie.
- Mistrzu - usłyszałem głos Byrona - Musisz zmniejszyć dawkę. Po jednej szklance dostałem odpowiednią ilość siły, ale w nocy miałem napad agresji. To wszystko.
Po chwili drzwi się otworzyły. Mało brakowało, a zostałbym przez niego zauważony. Cofnąłem się w cień, błogosławiąc w duchu mój czarny strój. Byron wyszedł z gabinetu, w dłoni trzymał bidon, taki sam, jak wczorajszy. Prawdopodobnie miał tam kolejną porcję dopingu. Przykro mi było, że musiałem użyć tego słowa w kontekście mojego brata. Chyba nikt nie cieszyłby się z takiego obrotu spraw.
***
Wieczorem postanowiłem uporządkować wszystkie informacje, które zdobyłem i zanieść je do Japońskiej Federacji Piłki Nożnej. Może i mi nie uwierzą, ale przynajmniej w ich dokumentach będą jakieś wzmianki. W razie ponownego zgłoszenia przez kogoś innego, te doniesienia mogą być potraktowane poważniej.
Siadłem więc do komputera. Cierpliwie i dokładnie spisywałem najdrobniejsze szczegóły śledztwa. Od dziwnego zachowania Byrona, przez podejrzane przerwy na picie, aż do rozmowy wprost wskazującej na użycie nielegalnej substancji. Wszystko, po kolei. W końcu odetchnąłem. Skończyłem. Zapisałem plik na komputerze. Postanowiłem odstresować się i obejrzeć mecz. Gdy włączałem transmisję, moją uwagę przykuł artykuł.
Krzykliwy tytuł głosił "Trener Akademii Królewskiej zwolniony! Katastrofa na stadionie!" Zdjęcie przedstawiało mężczyznę po pięćdziesiątce z szarymi włosami i ciemnymi okularami. Ray Dark... Widziałem go. To on stał przy ławce zawodników Liceum Zeusa na treningu. Więc ten trener...
Zjechałem niżej i zobaczyłem nagranie z meczu Królewskich i Raimona. Według oficjalnego komunikatu federacji, Dark został zwolniony z powodu incydentu z belkami, które spadły na boisko. Aresztowano go, ale z powodu "braku dowodów" wypuszczono. I teraz ten mężczyzna, który chciał zabić drużynę przeciwną, jest trenerem mojego brata?!
Nie czekając na nic, skopiowałem plik na niewielkiego pendrive'a. Schowałem go w najgłębszej kieszeni torby, którą ukryłem w szafie.
Szybko naszykowałem się do spania i położyłem się. Nie mogłem jednak zasnąć. Ciągle prześladowało mnie widmo tego strasznego człowieka, który zmanipulował moim Byronem. Bo tego byłem pewien.
***
Szedłem nerwowym krokiem. Po spotkaniu z moją dziewczyną miałem się udać do siedziby federacji i przekazać im dane o Darku. To był ostatni etap mojej misji.
Każdy krok przybliżał mnie do celu. Każdy krok sprawiał, że uratowanie Byrona było bardziej prawdopodobne.
Zaciskałem palce na torbie. W niej cała nadzieja. W niej ocalenie. W niej...
Usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Odwróciłem się, nieco zaniepokojony. Nikogo nie było. Chociaż... Ktoś bardzo nieudolnie krył się za drzewem. Przyspieszyłem nieco. Nawet jeśli to nic takiego, lepiej, jeżeli te dowody trafią do federacji szybciej. Dobra, co ja gadam. Przestraszyłem się i tyle.
I wtedy wydarzyło się to, czego wolałem uniknąć. Drogę zagrodziło mi kilku mężczyzn w ciemnych garniturach. Patrzyli na mnie spode łba. Wszyscy mieli groźne wyrazy twarzy. Przyznam, że w tamtej chwili moja odwaga uleciała gdzieś do... Nie wiem, Toronto?
- Oddaj pendrive - powiedział beznamiętnie jeden z nich.
Ścisnąłem mocniej pasek torby. Bojaźliwie spojrzałem w jego stalowe oczy.
- Nie wiem, o czym pan mówi - wydukałem.
- A ja wiem. Mówię o pendrivie, który jest w twojej torbie.
- N... Nic nie rozumiem - zacząłem się jąkać.
- Daję ci ostatnią szansę. Oddaj pendrive.
Stanąłem w bezruchu. Rozważałem wszystkie możliwości, a po chwili wybrałem.
- To dla Byrona - szepnąłem - Dla mojego braciszka.
Puściłem się biegiem. Nawet się nie obejrzałem, pędziłem w kierunku siedziby federacji. Kątem oka zauważyłem, że garniturowcy za mną podążali. Zbliżali się coraz szybciej.
- Mogłem biegać z Byronem częściej - wysapałem.
Pościg trwał z dziesięć minut. Pod koniec już nie kontaktowałem, biegłem niemalże na oślep. Miałem w głowie te wszystkie obrazy, które opisałem w "raporcie". Powtarzałem sobie w głowie "dasz radę".
Nie dałem rady. Dopadli mnie tuż przed schodami. Złapali od tyłu i zaciągnęli do czarnego samochodu. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, był widok mojej dziewczyny wchodzącej powoli, bez stresu, do budynku federacji. Całe szczęście, że dałem jej wcześniej drugiego pendrive'a z tą samą zawartością, aby w razie czego to ona mogła zanieść wyniki śledztwa władzom piłkarskim.
Misja dobiegła końca.
Misja uratowania Byrona, mojego brata.
***
1867 słów
A oto drugi oneshot w tym zbiorze!
Tym razem zamówienie złożył (co prawda irl i jeszcze zanim opublikowałam "Klątwę Aliusa", ale co tam) mój młodszy brat.
Mam nadzieję, że udało mi się dobrze oddać relację rodzeństwa. Zależało mi na ukazaniu niezwykłej troskliwości nienazwanego brata Byrona. Dosyć długo nie miałam pomysłu, jak zaciekawić czytelnika tą historią, bo tematem było pierwsze spotkanie Aphrodiego z boską wodą. A wtedy, jak grom z jasnego nieba, spadł na mnie pomysł z relacją rodzeństwa.
Co do zakończenia, jest ono otwarte (tak wiem, pisałam kiedyś, że nienawidzę ich). Sami możecie zdecydować, czy ludzie Darka zrobili coś starszemu z braci Love, czy też tylko zabrali mu pendrive'a i wypuścili... Czy jego misja miała sens i faktycznie komuś pomogła? A może to była tylko bezsensowna strata czasu nadopiekuńczego, młodego dorosłego? Chętnie poczytam Wasze scenariusze w komentarzach.
Zapraszam do składania zamówień na kolejne oneshoty i życzę miłych wakacji!
BiBiankaPL
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro