Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uciekinier


To był dzień jak co dzień. Białe, szpitalne ściany nie różniły się wyglądem od tego, jak wyglądały wczoraj. Płytki podłogowe błyszczały się od identycznego, co zawsze, płynu. Tak samo prezentowały się fartuchy pielęgniarek i lekarzy. Sol miał naprawdę dużo okazji, by się temu przyjrzeć. Siedział bowiem, jak zwykle o tej porze, w progu swojej sali i wyglądał z niej tylko oczami. Czekał na moment, w którym korytarz na oddziale kardiologii zostanie pusty. Trzeba było nie lada sprytu, aby wymknąć się z tak pilnie strzeżonego miejsca. Zwłaszcza, że wspomniany wcześniej rudzielec od dawna prowadził z personelem szpitala otwartą wojnę.

- Zgodnie z moimi notatkami za około minutę korytarz przez trzydzieści sekund będzie niestrzeżony - mamrotał pod nosem - W tym czasie muszę dojść do drzwi na klatkę schodową i liczyć na to, że winda będzie na piętrze. Według moich statystyk z ostatnich - zerknął do zeszytu - pięciuset sześćdziesięciu jeden dni, szansa na to wynosi jakieś dwa procent. A szansa na trafienie pustej windy jest, no cóż, prawie zerowa. Szansę na powodzenie całej akcji oceniam na maksymalnie... Dobra, nie chce mi się liczyć. Czas ruszać.

Sol powoli wyjrzał zza zasłonki. Sprawdził obie strony i szybkim sprintem przebiegł na drugą stronę korytarza. Dopadł do drzwi i nacisnął klamkę. Wysunął się przez niewielką szparkę i odwrócił się. Nikogo nie zauważył, więc podszedł żwawo do windy. Nacisnął przycisk ze strzałką w dół i od razu wsiadł do środka. Wybrał piąte piętro.

Dopiero po chwili zorientował się, że akcja się powiodła. Zwiał z oddziału kardiologii.

Tylko co teraz? Sol nigdy nie był na niższych piętrach budynku, a tym bardziej nie znał harmonogramu dyżurów personelu.

- Mogłem się lepiej przygotować - stwierdził chłopak, wyczerpany po brawurowej akcji.

Gdy znalazł się już na dole, wyszedł z windy. Od razu schował się za rogiem i rozejrzał. Wylądował na oddziale ortopedii.

- Mam farta - uśmiechnął się Sol.

Szedł ostrożnie, cały czas się rozglądając. Nie mógł teraz wpaść, zaszedł tak daleko...

Jego celem, jak zwykle, było pogranie w piłkę. Zanim zakazano mu jakiejkolwiek aktywności, często legalnie wychodził na tyły szpitala. Niestety, wyjścia do tego cudownego ogrodu znajdowały się na niższych piętrach. W tym na piątym, po którym właśnie kroczył Sol Daystar.

Był to chłopak średniego wzrostu o nienaturalnie bladej skórze. Zazwyczaj swoje rude włosy układał tak, żeby wyglądały na nieułożone. Albo faktycznie tego nie robił. Miał też bystre, jasnobłękitne oczy.

Ale powróćmy do naszej opowieści.

Do uszu Daystara doszedł podejrzany dźwięk. Ktoś otworzył drzwi i zbliżał się do niego! Zaalarmowany chłopak bez chwili namysłu skręcił we wnękę w ścianie. Nie przewidział jednak, że drzwi od sali numer trzysta piętnaście były otwarte. Zamiast oprzeć się i przeczekać natarcie "wroga", poleciał na podłogę. Od razu się podniósł i zaczął przepraszać pacjenta za najście.

Leżący na jedynym w sali łóżku, definitywnie od Sola starszy chłopak przyłożył palec do ust i wskazał ręką zasłonięty obrusem stół.

- Właź tam - szepnął - Pielęgniarka zaraz tu będzie.

Sol wykonał polecenie i schował się pod meblem. Chwilę później do sali faktycznie wkroczyła młoda pracownica szpitala.

- Vladimirze, czy wszystko w porządku?

- Tak, oczywiście. Dziękuję za troskę.

- Dobrze, więc do zobaczenia.

Pielęgniarka wyszła. Sol odczekał jeszcze chwilę, na wypadek, gdyby ta musiała koniecznie zapytać o coś jeszcze i wygramolił spod stołu.

- Dzięki - otrzepał się z kurzu. Uratowałeś mi skórę. Jestem Sol Daystar.

- Vlad Blade, miło mi.

- Czemu mi pomogłeś? - zapytał młodszy chłopak.

- Kiedy tu wpadłeś, zacząłeś coś gadać o ucieczce i piłce. Nie mogłem cię zostawić na pastwę panu Camelii.

- A... Aha... - Sola zatkało.

- Wyjaśnisz mi, o co dokładnie chodzi?

- No tak, już - chłopak podrapał się po karku - Chciałem pograć w piłkę i się wymknąłem.

- Grasz w piłkę nożną? - zainteresował się Vlad - Na jakiej pozycji?

- Głównie w ofensywie. Niestety, mam chore serce i "nie mogę podejmować żadnej aktywności fizycznej".

- Wymknąłeś się mimo zakazu? To trochę nieodpowiedzialne - stwierdził Vlad.

- Serio? Nie wiedziałem! - wykrzyknął ironicznie Sol - Jesteś taki, jak reszta.

- Co masz na myśli?

- Jeszcze nigdy, w całej swojej karierze uciekinierskiej, nie spotkałem osoby, która by mi tego nie powiedziała - jęknął chłopak - Myślałem, że chociaż ty jesteś inny.

- To, że coś jest nieodpowiedzialne, nie oznacza, że masz tego nie robić - uspokoił go Vlad - Też kiedyś grałem w piłkę i wiem, jakie to uczucie, gdy tego nie możesz.

Daystar spojrzał na niego spode łba. Zobaczywszy jednak szczere, złote oczy nowego towarzysza, uśmiechnął się. W ogóle cały wygląd Vladimira był przyjazny. Szczególnie ten mały pieprzyk pod ustami.

- A czemu nie możesz grać? - zapytał nieśmiało Sol.

- Pięć lat temu miałem wypadek... Od tamtej pory nie mam czucia w nodze - uśmiech zszedł z twarzy Blade'a.

- Współczuję...

- Nie musisz. Kiedyś zagram.

Zapadła chwila milczenia. Sol spojrzał na zegar.

- Chyba... Muszę się zbierać.

- Leć. Ostatecznie nie przyszedłeś tu po to, żeby gadać z jakimś starym typem z ortopedii.

- Nie jesteś stary, Vlad - zaśmiał się chłopak - Zresztą, fajnie się z tobą gada. Pa!

Sol wybiegł. Vladimir spojrzał za nim tęsknie. Brakowało mu towarzystwa, bo Victor wyjechał na jakieś szkolenie piłkarskie. Jego nowy kolega wydawał się bardzo miły. Lekkomyślny i kochający piłkę.

Właśnie, piłka!

Vlad chwycił szybko za pilot od telewizora. Włączył odpowiedni kanał. Na szczęście, mecz się jeszcze nie zaczął.

Chłopak pomyślał o czasach, w których mógł grać. Kiedy trener z podstawówki zapowiadał mu wielką karierę. Kiedy razem z bratem próbowali odtworzyć "Ogniste tornado". Kiedy mógł o własnych siłach pójść do łazienki. Kiedy nie musiał siedzieć w szpitalu.

Oczy zaszły mu łzami. Na ogół nigdy się nad sobą nie rozczulał. Akceptował swój los i wierzył, że kiedyś znowu będzie mu dane wstać i chodzić. Czasem jednak przychodziły chwile załamania. Zazdrościł innym ich sprawności. Pytał samego siebie: "Dlaczego ja? Dlaczego to mnie to spotkało? Czym zawiniłem". Szybko się z tego otrząsał. Mimo, że sam się tak nie nazywał, był niezwykle silnymi i dojrzałym człowiekiem. Wiedział, że zrobił to dla brata, aby go uchronić. Tak miało być.

Z tych ponurych myśli wyrwał go głos rozemocjonowanego komentatora sportowego.

- Proszę państwa, co za dzień! Już za kilka minut rozpocznie się długo wyczekiwany finał Szlaku Imperium między Gimnazjum Kirkwood, a Gimnazjum Raimona! To będzie genialny mecz!

***

- Ej, Vlad, nie uwierzysz! - Sol wpadł do sali - Dostałem się!

Blade spojrzał na kolegę znad krzyżówek. Od kilku dni ciągle uspokajał zdenerwowanego naborem do szkoły ponadpodstawowej chłopaka. Wiele gimnazjów niezbyt chętnie przyjmowało uczniów z problemami zdrowotnymi i to ten fakt najbardziej niepokoił Sola.

- Dostałem się! Dostałem się! Dostałem się!

Vlad z wyraźnym rozbawieniem przyglądał się tańcom radości wykonywanym przez absolwenta podstawówki.

- Mówiłem ci, że się uda.

- No niby tak... Ale dalej nie mogę uwierzyć! Dostałem się!

Nagle Daystar opadł z sił. Gwałtownie kucnął. Dyszał ciężko, próbując złapać oddech. Vlad, nie wiedząc, co robić, chciał szybko nacisnąć przycisk wezwania pielęgniarki. Chory powstrzymał go jednak dramatycznym ruchem ręki.

- Nie... - wysapał - Jeżeli... Mnie tu znajdą... To już nigdy się... Nie wymknę... Zamkną mnie na szyfr...

- Ale Sol...

- Wszystko już w porządku - podniósł się z kolan i usiadł na krześle dla odwiedzających - Trochę się zmęczyłem.

- Widzę. Jeśli chcesz iść do tej szkoły, to musisz odpoczywać.

- Przecież wiem - westchnął Sol - Ale nie jestem w stanie się powstrzymać od grania w piłkę. Chcę wystąpić w Szlaku Imperium.

- Jak tak dalej pójdzie, to nie wypuszczą cię ze szpitala. Odpoczywaj, przynajmniej do końca wakacji.

***

Kwiaty wiśni gubiły już swoje płatki, zwiastując uczniom niechybny początek roku szkolnego. Ścieżką prowadzącą do Gimnazjum Uniwersum szedł Sol. Chłopak posłuchał rady Vlada i się oszczędzał. Dzięki temu jego stan się ustabilizował i mógł uczęszczać do szkoły, a nie uczyć się w szpitalu.

Po szybkiej ceremonii pasowania pierwszoklasistów i lekcjach Daystar żwawym krokiem ruszył do budynku sportowego. Zamierzał jak najszybciej dołączyć do drużyny i pokazać starszym uczniom swoje umiejętności. Po drodze spotkał kilku kolegów z klasy.

- Stresujecie się? - zapytał jeden z nich.

- Trochę - przyznał inny.

- Ja nie - stwierdził Sol - Jestem pewny swoich umiejętności.

Koledzy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale nic nie powiedzieli.

Niedługo potem stali przed kordonem złożonym z graczy klubu.

- Przedstawić się - zarządził kapitan.

- Auberon Ouranos, obrońca.

- Terran Gaea, obrońca.

- Nix Pluto, pomocnik.

- Deimos Mars, pomocnik.

- Sol Daystar, napastnik.

- Dobrze. Waszym testem będzie gra - oświadczył stojący z boku trener - Podzielę was na atak i obronę. Saturn, Ouranos, Moon, Gaea, Mercury i Pluto w defensywie, a Venus, Jove, Mars, Nettuno i Daystar w ofensywie. Macie dziesięć minut na przygotowanie.

Trener wyszedł wraz z resztą zawodników.

- No to nieźle - mruknął z uśmiechem Sol - Vlad, trzymaj za mnie kciuki.

***

Rozległ się gwizdek rozpoczynający mecz. Drużyna atakująca miała piłkę i od razu zaczęła ofensywę.

- Młodzi, wykażcie się! - krzyknął kapitan, Venus.

- Żebyś wiedział, że się wykażę! - odkrzyknął Sol, odbierając podanie od Nettuno.

- Nie bądź taki pewny siebie! - od przodu nadbiegł obrońca. Daystar wykonał szybki zwód, zostawiając osłupiałego zawodnika za sobą i wykończył ten solowy rajd pięknym strzałem. Bramkarz nie miał szans.

- Następnym razem nie pójdzie ci tak łatwo! - oświadczył ze śmiechem upokorzony obrońca.

Jednak nie spełnił swojej groźby. Sol mijał graczy drużyny przeciwnej jak tyczki, podawał lub strzelał. Do momentu, w którym poczuł znajome ukłucie w klatce piersiowej.

- Nie... Tylko nie to...

Postanowił ukryć swój problem i grać dalej. Znów odbierał, podawał, asystował i strzelał, ale coraz bardziej tracił siły. Delikatne kłucie już dawno przerodziło się w ogromny ból, a każdy oddech i uderzenie chorego serca tylko go potęgowały. Prawda była taka, że gdyby Sol przestał grać w momencie, gdy to poczuł, po chwili odpoczynku mógłby biegać dalej. On jednak nie odpuszczał, próbując przekroczyć ograniczenia swojego własnego ciała.

To nie mogło się skończyć dobrze.

Nagle padł na kolana. Nie był w stanie się ruszyć. Nie mógł oddychać. Poczuł, że jego serce nie bije i stracił przytomność.

- Sol! Sol!

Wokół niego utworzył się krąg zaniepokojonych kolegów.

- On nie oddycha!

- Nie ma pulsu!

- Dzwońcie po karetkę!

***

Sol obudził się w swojej sali w szpitalu. Był podpięty do aparatury monitorującej czynności życiowe. Ostatnie, co pamiętał, to mecz treningowy w nowym gimnazjum. Wywarł spore wrażenie na graczach, tylko... Kiedy to było?

W drzwiach od sali stanęła pani Camellia. Pochyliła się nad leżącym pacjentem.

- Całe szczęście, że się obudziłeś. Wszystko dobrze? Nic cię nie boli?

- Nic. Ile spałem?

- Tydzień.

- TYDZIEŃ?!

- Przepracowałeś się na treningu. Lekarz pozwolił ci wyjść pod warunkiem, że nie będziesz się przemęczać.

- Nie przemęczyłem się. Grałem tylko pół godziny...

- Sol... Rozumiem, że kochasz piłkę, ale naprawdę, bądź ostrożny.

***

- Słyszałem, co się stało - Vlad spojrzał na siedzącego w ponurym nastroju Sola.

- Czemu akurat ja? Ja chcę grać! Ja chcę być wolny!

Minęło kilka tygodni, a Daystar nie mógł się pogodzić z zamknięciem w szpitalu. Po incydencie z treningu dostał co prawda powołanie na mecz towarzyski, ale lekarz kategorycznie zabronił gry. Doszło do zatrzymania akcji serca i tylko fakt, że trener natychmiast udzielił mu pierwszej pomocy, uratował życie pierwszoklasisty.

- Lepiej się czujesz? - spytał Blade.

Widział, że młodszy kolega bardzo cierpi i chciał mu poprawić humor. Przez cały pobyt w szpitalu bardzo się do niego przywiązał. Mimo, że Victor od jakiegoś czasu zaczął go odwiedzać, nadal lubił spędzać czas z Solem.

- Chcę grać - chłopak zignorował pytanie - Idę!

- Nie! Odpocznij Sol, naprawdę! Zagrasz kiedyś.

- Ja chcę teraz! Chcę grać w piłkę!

- Sol... - Vlad wyciągnął rękę i usadził chłopaka na krześle.

- Ja chcę grać!

- A MYŚLISZ, ŻE JA NIE?! - wybuchnął Blade - Od prawie sześciu lat nie jestem w stanie sam chodzić! Mam dosyć siedzenia w szpitalu i bycia całkowicie zależnym od innych! Ja też chcę grać! - z jego oczu popłynął potok łez. Zaciskał pięści w bezsilnej złości.

Sol oniemiał. Nigdy nie pomyślał o tym, co czuje Vlad. To jemu się żalił, że chce grać, a nie może. Nie zastanawiał się wtedy, jak wielki ból musi czuć jego... przyjaciel.

- Vlad... Ja... Przepraszam... Nie chciałem...

Blade otarł łzy i spojrzał na niego z niewyraźnym uśmiechem.

- Spokojnie. Wiem, że nie zrobiłeś tego celowo, a ja nie powinienem tak reagować. Po prostu, tak miało być. Może mam do spełnienia jakąś ważną rolę, kto wie?

Oczy Daystara rozszerzyły się ze zdziwienia. Poruszyło go, jak silnym człowiekiem jest ten pozornie bezsilny chłopak. Uświadomił sobie, ile mocy ma jego przyjaciel. Zrozumiał też, jak ważny dla niego był Vlad Blade.

***

- Operacja?! - Sol spojrzał osłupiały na lekarza.

- Operacja, która pozwoli ci normalnie funkcjonować. Będziesz dochodzić do siebie przez dłuższy czas, ale potem wyzdrowiejesz. Jeżeli zapiszesz się do końca tego tygodnia, będzie taniej.

- Da mi pan zagrać jeszcze jeden mecz?

***

Sol wziął głęboki wdech i wszedł do sali numer trzysta piętnaście. Wszystko wyglądało jak zwykle, choć dla pacjenta kardiologii wydawało się jakby... cenniejsze.

- Vlad, nie przeszkadzam? - zapytał cicho, widząc przyjaciela.

- O, Sol... Nie, spoko, siadaj - Blade uśmiechnął się lekko - Dawno cię tu nie było. Zwiększyli częstotliwość patroli na korytarzach, czy co?

- Nie... Będę mieć operację - Daystar wydusił z siebie słowa, w które sam nie do końca wierzył - Mam zagrać w półfinale Szlaku Imperium z Gimnazjum Raimona, a potem lecieć do Stanów. Rehabilitacja potrwa długo, ale wrócę do pełnej sprawności.

- To wspaniale! - ucieszył się Vlad.

- Nie przychodziłem, bo miałem jakieś ćwiczenia na zwiększenie wytrzymałości i byłem wycieńczony.

- Czemu się nie cieszysz? Operacja to wspaniała wiadomość! Będziesz mógł grać...

- Naprawdę nie rozumiesz? - Sol przerwał przyjacielowi - Nie będziemy się widywać!

- To dlatego jesteś taki przygaszony?

- Jesteś dla mnie bardzo... ważny, Vlad - mówił, z trudnością hamując łzy - Jesteś... Jesteś moim przyjacielem i nie chcę cię zostawić!

Blade spojrzał na młodszego chłopaka. Jego oczy zalśniły ze wzruszenia. Pierwszy raz ktoś nazwał go "przyjacielem"...

- Ja nie chcę wyjeżdżać! - Daystar w końcu się rozpłakał. Ten widok jeszcze bardziej poruszył Vlada.

- Sol... Spokojnie... Wiem, że to trudne, ale musisz zadbać o siebie. Pomyśl, to tylko kilka miesięcy rozłąki, dzięki którym będziesz mógł grać w piłkę! Przecież ja też będę za tobą tęsknić...

Daystar spojrzał na Blade'a i otarł łzy. Myśl o grze faktycznie go pocieszała.

- Półfinał jest jutro, więc spędźmy pozostały nam czas razem - zaproponował Vlad - Umiesz grać w szachy?

***

Ostatni gwizdek.

A więc to wszystko?

Niby zagrał jako kapitan, ale nie dał swojej drużynie wymarzonego finału.

Przegrał z Raimonem, bo przegrał z samym sobą, ze swoją chorobą.

- Wrócę silniejszy, obiecuję - szepnął.

***

Minął miesiąc.

Raimon wygrał z drużynami Olimpu i Dragonlink. Chłopaki zyskali wielu fanów (i wiele fanek!). Rządy Piątego Sektora zakończyły się. Gyan Cinqued został aresztowany za "nieakceptowalne transakcje". Jego organizację rozwiązano, a opiekę nad piłką młodzieżową przejęła Japońska Federacja, której prezesem został były Imperator, Axel Blaze. Piłka znów była wolnym i radosnym sportem, pełnym pasji i emocji.

Mimo tych szczęśliwych wydarzeń w sercu Vlada ciągle tlił się płomyczek tęsknoty za przyjacielem. Nawet wiadomość o czekającej i jego operacji nie dała rady zgasić tego dławiącego uczucia.

Ostatniego wspólnego wieczora zaprzysięgli sobie, że ich "żałoba" nie potrwa zbyt długo. Ot, tydzień, może dwa. Niestety, Blade nie potrafił dotrzymać słowa.

Najbardziej zaniepokojony stanem chłopaka był Victor. Odwiedzał go codziennie i zauważył jego smutek. Wielokrotnie próbował dotrzeć do brata i porozmawiać z nim na ten temat. Nic nie pomagało. Vlad postanowił zostać w swym bólu sam - jak zwykle. Myślał, że da radę poradzić sobie z tęsknotą. Przybijało go to jednak. Często płakał. Robił to ukradkiem, gdy nikt nie patrzył. Chciał mieć przynajmniej złudne poczucie siły.

Łzy jednak same cisnęły się do oczu, gdy w krótkim liście od Sola przeczytał, że chłopak musi zostać za oceanem przez dłuższy czas. Sam autor nie znał powodu takiej decyzji swoich rodziców, ale podejrzewał, że do uzyskania pełnoletności nie wróci do ojczyzny.

To dodatkowo podłamało Vlada. Chłopak pogrążał się w coraz głębszej apatii. Nie uśmiechał się. Przestał rozwiązywać krzyżówki, nie interesowały go już mecze. Rzadko miał siłę na rehabilitację.

Czuł, że zwariuje.

Że nie ma dla niego nadziei.

Że to koniec.


***

2709 słów

Niespodzianka!

Nowiutki, nieśmigany oneshot! Wiem, musieliście długo czekać, ale mam nadzieję, że nikt się nie zawiódł.

Jeżeli komuś zakończenie wydało się trochę zbyt dramatyczne, to rozumiem, ale pierwszy raz pisałam coś takiego.

Straszliwie się męczyłam, żeby znaleźć tą idealną fabułę. Olśniło mnie na obozie, jak wracałam z Warszawy, słuchając "Warriors". Polecam.

Oneshot na zamówienie od @xKittyDariax. Dziękuję Ci za możliwość wymyślenia czegoś takiego.

Dla osób takich jak ja, które nie potrafią znieść smutnych zakończeń, jest jeszcze króciutki, alternatywny happy end.

Oczywiście dziękuję za wszelkie opinie i komentarze oraz zapraszam do zamawiania kolejnych historii.

Pozdrawiam,

BiBiankaPL


***

~ALTERNATYWNY HAPPY END~


Vlad leżał na łóżku. Z wielkim bólem uświadamiał sobie, że minęło pół roku od ostatniego spotkania z Solem. Chłopak rozpaczliwie szukał zainteresowania, które zastąpiłoby pustkę w jego sercu. Spróbował chyba wszystkiego, od układania kostki rubika po puentylizm.

Nagle usłyszał kroki na korytarzu. Stukania glanów o posadzkę szpitala nie trudno było pomylić z czymkolwiek innym, ale właściciela drugiej pary butów nie udało mu się zidentyfikować.

Do sali wszedł Victor. Na twarzy miał naprawdę dziwny uśmiech, który próbował ukryć. Od opuszczenia Piątego Sektora szło mu to coraz gorzej, czego Vlad nie omieszkał przypominać mu w każdym możliwym momencie. Jego młodszy brat podszedł do jego łóżka i przywitał się.

- Jak się czujesz? Jak humor?

- Taki średni.

Victor uśmiechnął się tylko pod nosem i wyjrzał na korytarz.

- Możesz już wejść.

Następne sekundy zdawały się trwać jakby wieczność.

Vlad skierował wzrok na wejście do sali i w napięciu się w nie wpatrywał. Zastanawiał się, kogo mógł przyprowadzić jego brat. Wtedy zza zasłonki wyłoniła się znajoma sylwetka już nie wątłego chłopaka o rudych włosach i lśniących radośnie, niebieskich oczach.

- Cześć, Vlad - powiedział Sol - Wróciłem!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro