Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mark x Dylan

Dylan x Mark

Serduszko mi się złamało jak zobaczyłam, że na polskim Wattpadzie jest tylko jeden fanfik poświęcony tej dwójce. A przecież oni są tacy cudowni, ich ship również :c Dlatego postanowiłam wziąć sprawy we własne ręce...

Po całym stadionie rozległ się donośny dźwięk gwizdka. Każdy dobrze wiedział, co to oznacza. Koniec meczu. Ameryka z trzema bramkami w plecy przegrała w półfinale FFI i odpada z turnieju. Znowu. Który to już rok z rzędu? A przecież było tak blisko. Nie ważne, jak bardzo by się starali. To zawsze kończyło się tak samo.

Reprezentanci Ameryki przygnębionym krokiem udali się w stronę szatni. Nikt nie raczył powiedzieć ani słowa. Panowała grobowa cisza. Atmosfera również była bardzo ponura. W szatni podobnie. Co prawda było parę osób, które próbowały rozluźnić trochę klimat, ale nic z tego. Nawet Ichinose i Domon [w dubbingu: Erik i Bobby], którzy po meczach zawsze krzyczeli najgłośniej, teraz siedzieli w totalnej bezczynności. Skończyło się na tym, że wszyscy w milczeniu wrócili do hotelu, żeby spakować się na powrót do domu.

W szatni został jeszcze tylko Mark, który pakował swoje rzeczy do torby i Dylan, który cierpliwie czekał na swojego najlepszego przyjaciela. Rzadko kiedy zdarzało im się utrzymywać w takiej ciszy. Zawsze mieli jakiś temat do rozmowy, coś ciekawego do opowiedzenia. Razem się śmiali i wygłupiali. Ale teraz było inaczej. Żaden z chłopców nie wiedział, co właściwie powiedzieć. Dylan wpatrywał się tylko smutnym wzrokiem w podłogę, a Mark przepakowywał rzeczy z szafki do torby. Słychać było tylko ciche szelesty ubrań pakowanych przez kapitana, które i tak były zagłuszane przez wesołe okrzyki kibiców drużyny przeciwnej dobiegające zza drzwi.

W pewnym momencie Mark stanął w bez ruchu. Blondyn delikatnie podniósł wzrok w stronę przyjaciela by sprawdzić, co się stało. W niebieskookim [nie umiem określić jakiego koloru są oczy Marka, więc uznajmy po prostu, że ma niebieskie] coś pękło. Gwałtownie usiadł na ławce i zastawił twarz dłońmi.

-Mark...? Wszystko ok...? – nieśmiało zadał pytanie Dylan robiąc krok w stronę przyjaciela
.
-Nie. Nic nie jest ok. – odpowiedział [Tutaj znowu nie wiem, jaki kolor włosów ma Mark, więc na potrzeby opowiadania uznajmy, że to brązowy] brązowowłosy drżącym głosem. – Przegraliśmy. Znowu.

-Hej, przecież to nie koniec świata... – chłopak w okularach podszedł jeszcze bliżej.

-Tobie to łatwo mówić. – warknął Mark, a jego głos zdawał się z każdym słowem drżeć coraz bardziej. – Ale to ja jestem kapitanem naszej drużyny. Ja ponoszę odpowiedzialność za przegraną. To wszystko moja wina. To tylko i wyłącznie moja wina. Moja wina...

-Mark, nawet tak nie... Chwila, czy ty płaczesz?

-Może. Co ci do tego?

Keith westchnął cicho. Zbliżył się do przyjaciela jeszcze bardziej i objął go niezwykle mocno. Co prawda, Dylan dość często przytulał swojego przyjaciela, ale ten uścisk był inny. Wyjątkowy. Jakby blondyn włożył w niego wszystkie swoje emocje i uczucia. Po chwili ciszy blondyn odpowiedział półszeptem:

-Spokojnie, jest dobrze. Jestem tu z tobą. I zawsze będę. Wypłacz się do woli.

Jak na Dylana, te słowa brzmiały bardzo poważnie. Zazwyczaj nie potrafił on zachować się podniośle chociaż na parę minut. Ale teraz tak jakby wszystko było inne.

Mark złapał za koszulkę swojego przyjaciela i po chwili ryknął płaczem. Chociaż na co dzień chłopak wydaję się być opanowaną osobą, w środku jest bardzo wrażliwy. Łatwo go wzruszyć, zasmucić oraz często daje się ponieść emocjom. Keith dobrze o tym wiedział. On ogólnie bardzo dobrze go znał. Jak nikt inny.

-Posłuchaj. To nie twoja wina. Wszyscy w drużynie mają swój udział w porażce. Nie tylko ty. Z resztą. Jesteśmy piłkarzami. Przegrywanie to nieodłączna część naszego życia, prawda? Trzeba wierzyć, że za rok znowu nam się uda. – powiedział Dylan z równie drżącym głosem, co Mark. Lekko gładził swojego najlepszego przyjaciela po włosach.

-A-ale... Ale r-rok temu też tak mówiliśmy. I dwa lata temu też. I t-trzy...

-Więc będziemy trenować pięć, sześć, nawet siedem razy więcej, żeby w końcu nam się udało! Bo wiesz, przecież do czterech razy sztuka... Nie, czekaj, to chyba nie tak szło...

Brązowowłosy parsknął śmiechem. Łzy i tak płynęły mu po policzkach, nie mógł powstrzymać się jednak od śmiechu.

-Idiota. Wiesz, że to nie czas na żarty.

-Oj wiem, ale nie chciałem, żebyś już tak ryczał.

-Przed chwilą sam mówiłeś „wypłacz się do woli”, hipokryto.

-Serio tak mówiłem?

Kruger westchnął cicho, a Keith zaczął chichotać pod nosem.

-Dziękuję, że jesteś, Dylan.

-To chyba ja powinienem ci dziękować. – objął go jeszcze mocniej niż wcześniej lekko się rumieniąc.

-Więc podziękuj.

-Dziękuję ci, szanowny panie Marku Krugerze, za to, że jesteś tu dla mnie.

Kapitan znowu parsknął śmiechem. Mimo, że właśnie przegrali jeden z najważniejszych meczów w ich życiu chciałby, żeby ta chwila trwała wiecznie. Albo może nawet dwie wieczności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: