18
- Byliście wczoraj wręcz niesamowici! - Mark obejmował dwóch młodszych kolegów, z uśmiechem gratulując im wspaniałego pokazu podczas meczu z Królewskimi. Kto by pomyślał, że byli niewielcy ciałem, a duchem przewyższali nie jedną osobę.
- Dzięki - odpowiedzieli. Można rzec, że oni czuli się już o wiele pewniej w towarzystwie nowych kolegów. Chociaż nie zawsze byli skłonni do podawania piłki przykładowo Kevinowi, ale i tak zauważyli, że dzięki ogromnemu wsparciu kapitana zajdą daleko. Aż dziwne, że dopiero wczoraj poczuli od niego tą niesamowitą energię, a dziś czuli, jakby znali ją od dawien dawna.
Weszli do domku klubowego, w którym zebrała się reszta zawodników, widocznie oczekując przyjścia Evansa.
- Dzień dobry, panowie! - przywitał się z nimi. - Hej, dziewczyny! - pomachał do menadżerek. - Dawajcie! Idziemy na boisko i z pełną mocą zaczynamy ćwiczenia! Do finału jeszcze daleko, ale my musimy być już teraz w szczytowej formie!
Jwgo przyjaciele zaczęli po sobie spoglądać, zapewne zastanawiając się, który z nich przekaże mu niespodziewaną wiadomość. W końcu Jude poprawił gogle, z powagą zwracając się do kapitana.
- Tyle, że do finału został nam jeden mecz.
- Co ty opowiadasz, Jude? Przecież z tego, co mi wiadomo, mieliśmy rozegrać co najmniej dziesięć spotkań - Mark zwrócił spojrzenie w stronę jednej z menadżerek, która cały czas patrzyła się w ekran laptopa.
- Parę drużyn z różnych powodów zrezygnowało z rozgrywek - skwitowała, pokazując artykuł na głównej stronie organizatorów Strefy Footballu.
- To znaczy, że rozgrywki będą później?
- Nie. Azja chce to szybko skończyć, by potem mieć wolne - ta wersja nie podobała się części drużyny. Podczas przerwy zostaną wytrąceni z rytmu rozgrywek, przez co będą łatwiejszym celem, jeśli dostaną się do etapu światowego. Tak widziała to większość, za to Mark miał na ten temat odmienne zdanie.
- Przecież to całkiem dobra wiadomość. Odpoczniemy sobie na spokojnie i będziemy mogli bez większego stresu przygotować nową strategię.
Może miał rację? Szczerze powiedziawszy, przyda im się trochę odpoczynku i czasu na nowe zagrania. Optymistyczne podejście Marka jak widać nie zawodziło nigdy.
Następnego dnia cała drużyna była pochłonięta treningiem, który z minuty na minutę zmieniał się w coraz większą rywalizację. Zaczęły się pojawiać nawet faule, które były czymś zaskakującym dla kapitana zespołu. Głównie wykonywali je zawodnicy, którzy wciąż nie nauczyli się, by traktować wszystkich na równi. Tego Evans nie mógł zrozumieć. Wydawało mu się, że niektórzy przyszli tu tylko po to, by zabłysnąć w jakimś świetle lub by móc pochwalić się znajomym. Nie lubił takiego zachowania. Jeśli ktoś chciał uprawiać jakiś sport, musiał go kochać. Jednak, dopóki trener nic nie mówił, bramkarz także starał się skupiać jedynie na ćwiczeniach. Skoro o panu Travisie mowa... ten mężczyzna coraz mniej czasu poświęcał na obserwowaniu swoich podopiecznych. Najczęściej widoczny był pan Hillman, który czasami oferował zawodnikom jakiś obiad u siebie w knajpce, przy okazji mocno ich instruując na temat gry w piłkę, często wdając się młodym we znaki. On sam jednak popierał swoich podopiecznych, że ojciec Cammy powinien był spędzać z nimi o wiele więcej czasu.
On za to wolał przesiadywać godzinami w gabinecie. Nikt nie potrafił stwierdzić, czy obmyślał nowy trening czy też taktykę, czy może zajmował się papierkową robotą. Jedynie jedna osoba miała jakiekolwiek pojęcie o tym, co w pewien sposób spędzało sen z oczu młodego mężczyzny. Hillman przyszedł kiedyś do jego sali, obserwując jego poczynania. To podpisywał jakieś papiery, tu sprawdzał wiadomości, a innym razem sprawdzał w zapełnionym kalendarzu, czy wszystko idzie tak, jak powinno.
- Wiesz, że zespół się o ciebie martwi? - Travis zawsze idealnie ukrywał swoje emocje. Wiecznie ta sama mimika twarzy budziła w niektórych niepokój, a on dzięki temu buduwał swoją siłę. Dziś jednak trudno mu było zachować dla siebie swoje zmęczenie.
- Nie jestem im na razie potrzebny. Sami dadzą sobie radę. Nie mususz się martwić - znów zaczął wertować papiery.
- Ja się nie martwię, jednak ty wręcz przeciwnie - Percival podniósł wzrok na drugiego trenera, spoglądając na niego wymownym spojrzeniem.
- Martwię się czymś, czym właściwie ty powinieneś - wstał z krzesła, podchodząc do okna i patrząc na grających ba boisku zawodników.
- Ja już odpuściłem to sobie ponad siedem lat temu - stwierdził z lekkim wyrzutem. - Bierzesz się za coś, coś już dawno zostało wyjaśnione.
Travis mimo wszystko nie słuchał. Jak zawsze tkwił w swoich przekonaniach, gdy inni już dawno tracili nadzieję. To była jedna z jego cech, która czyniła go nie tylko nieobliczalnym trenerem, ale i praktycznie niezawodnym. Wierzył też w swoich zawodników, uważając, że następne mecze będą tylko zwykłą formalnością. Dlatego mógł zająć się teraz innymi sprawami.
- Więc co zamierzasz, Percival? - zapytał Hillman, poprawiając okulary.
- Zamierzam czekać na odpowiedź i tyle.
- A co z zespołem?
- Już mówiłem. W dwóch następnych meczach nie będę im potrzebny.
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro