62
- David Evans? Czy to nie jest zmarły dziadek Marka, który kiedyś był trenerem jedenastki Inazumy?
Z taką i jeszcze paroma innymi myślami drużyna rozpoczęła swój trening. Jednak to Mark myślał najwięcej o całej sprawie - połączył fakty, domyślając się, że poprzedni list, który dostał dawno temu, także został napisany przez osobę, od której dziś otrzymał wiadomość. Nie mógł jednak uwierzyć w to wszystko - albo po prostu miał już wystarczający mętlik w głowie. Jego dziadek zmarł przecież dawno temu, na długo zanim jego wnuczek przyszedł na świat, więc czy było jakieś sensowne wytłumaczenie na ten list?
- Muszę zacząć myśleć o czymś innym - utkwił wzrok gdzieś na środku boiska. skupiając się na grze swoich przyjaciół. Zauważył w oddali koleżankę, która zwykle stała na pozycji obronnej. Akurat teraz ćwiczyła podania z Axelem. Evans zawołał ją, a ta dość szybko zwróciła na niego uwagę, słysząc swoje imię, podchodząc trochę bliżej bramki i rzucając pytające spojrzenie w stronę kapitana.
- Może postrzelasz mi na bramkę? - zapytał z entuzjazmem, szeroko się uśmiechając i tylko czekając na odpowiedź Ereiny. - Jasne - powiedziała bez zbędnego namysłu prosząc chłopaków o piłkę i przygotowując się do strzału skoro sam Mark Evans prosił ją by z nim po trenowała to ona nie miała zamiaru go zawieść. Jej ręce znów ustawiły się w znak litery X opadając na dół, by przywołać gęstą mgłę. Gdy jej włosy przybrały kolor bieli, zebrała ze swojego serca całą energię, a delikatny podmuch posłał piłkę prosto do siatki.
Mark szybko zareagował, wykonując swoją Wymiarową Rękę, która ewoluowała podczas ostatniego meczu. Jednak gdy piłka zetknęła się z złotą poświatą, bramkarz dostrzegł, jak jego tarcza rozpada się, a małe, rozbite przez strzał elementy, przybrały kolor bieli, teraz przypominając kawałki lodu. Odrzuciło go do tyłu, a piłka bez problemu trafiła w siatkę.
- Zaraz - chłopak usłyszał głos nastolatki, obok której pojawiła się część zawodników. - Mark, musiałeś źle bronić. Przecież niemożliwe jest, bym rozbiła twoją obronę z taką łatwością, prawda? - zerknęła w stronę Juda, który zastanowił się dokładnie nad jej słowami. Myślał dokładnie, jak ubrać wszystko w słowa, by nikogo nie urazić, jednak przed nim zrobił to Axel.
- Mark dobrze bronił, Ereina - stwierdził. - Nawet z daleka było widać, że twój atak jest wystarczająco silny. Mark, poczułeś to, prawda? - bramkarz spojrzał na swoje rękawice, na których pojawiły się niewielkie, czarne ślady.
- Tak... To było dość dziwne - rzekł niepewnie. - Miałem wrażenie, jakbym bronił najsilniejszy strzał na świecie.
- Dobra, Evans. Nie przesadzaj, zgoda? Przecież ciebie nikt nie jest w stanie przebić - Errie wtrąciła się, już zupełnie nie rozumiejąc, do czego dążył Blaze. W jego słowach wyczuwała coś dziwnego - jakby chciał uświadomić kapitanowi chociażby to, że jest słaby? Nie... to nie możliwe. Axel nigdy by czegoś takiego nie powiedział.
- Też to zauważyłeś - Jude odezwał się w końcu, łapiąc kontakt wzrokowy z napastnikiem.
- Możecie powiedzieć, o co chodzi? Nienawidzę tajemnic! - stanęła przed Blazem, unosząc głowę do góry, czekając, aż wszytko powie.
- Wiesz o tym, że każdy zawodnik rozwija się w swoim tempie i czasami albo tworzy nową technikę albo udoskonala tą, którą stworzył już wcześniej - inicjatywę nad rozmową przejął Sharp.
- No dobra, ale co to ma do rzeczy?
- Jude chce powiedzieć, że technika Marka może i ewoluowała podczas półfinału, ale ty tworząc swój atak rozwinęłaś się bardziej niż on, dlatego twój strzał bez problemu pokonał Wymiarową Rękę.
- Nie mogę w to uwierzyć - dziewczyna uspokoiła się na parę chwil, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że chyba jednak siła, która w niej drzemała, to nie był zwykły mit. Otwierało to nową drogę do przyszłości, jednak to odkrycie przyniosło za sobą też nieprzyjemną wiadomość. Skoro Errie przebiła się przez jego najsilniejszą technikę, to z pewnością znajdzie się jeszcze ktoś, kto prędzej czy później pokruszy ją tak samo jak zawodniczka.
- Trzymasz się?
- Tak - obdarzył przyjaciół swoim szczerym uśmiechem. - Po prostu będę trenował o wiele ciężej i stworzę jeszcze potężniejszą technikę, dzięki której zatrzymam każdy strzał. Pomożesz mi w tym? - skierował to pytanie w stronę koleżanki.
- Jasne.
Choć mogło się wydawać, że tego dnia nie wydarzy się już nic nadzwyczajnego, Silvia przybiegła z kolejną wiadomością, którą jak najszybciej chciała ogłosić swoim przyjaciołom.
- Wiecie, że dzisiaj był mecz półfinałowy, w którym grali Orfeusz i Mały Gigant?
- Zupełnie o tym zapomniałem! - skarcił się Evans. - Ale mów, jak im poszło? Orfeusz wygrał, prawda?
- Kto to Orfeusz? - rzuciła Errie, a po sekundzie wszyscy skupili na niej swoje spojrzenia, dając do zrozumienia, że nie ma opcji, by nie znała tego zespołu.
- Orfeusz to włoski zespół, z którym graliśmy na samym końcu w naszej grupie - Blaze jako jedyny zachował spokój.
- To drużyna, której kapitanem jest Paolo Bianchi?
- Znasz go? - spytał Mark.
- To bardzo sympatyczny chłopak. Uznajmy, że kiedyś wpadłam na niego przypadkiem.
- No dobrze, ale skoro już wszystko wyjaśnione, to może dowiemy się, jak poszło im w półfinale - Kevin skierował rozmowę na temat meczu, a menadżerka splotła ze sobą dłonie, słysząc kolegów, którzy z entuzjazmem mówili o wyniku, który zdobył Orfeusz.
Niestety musiała im powiedzieć, że to nie Orfeusz wyszedł zwycięsko z tego starcia...
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro