Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25

Goście rozmawiali ze sobą, a w międzyczasie poruszała ich nastrojowa muzyka. Przyglądając się całemu przyjęciu, można było stwierdzić, że jest zbyt sztywne. Wszyscy ci ludzie w wieczorowych strojach, nic tylko stali wyprostowani, starając się, by słowa z ich ust były wytrawne jak najstarsze wino. Wszystko byłoby dobrze, tylko że od razu w oczy rzucali się chłopcy w czarnych garniturach, którzy mimo swoich starań wyróżniali się z tłumu. Ereina cieszyła się, że wśród tak poważnej i duszącej atmosfery zdarzały się momenty, gdy mogła się uśmiechnąć albo wybuchnąć śmiechem, tylko musiała to robić dość dyskretnie, bo zawodnicy angielscy zgromiliby ją nieprzyjemnym wzrokiem. Od samego początku, gdy tu przyszli, wydawali się nadęci i jednocześnie napuszeni jak dumne pawie. Powiedzcie, no kogo nie rozbawiłby widok Willy'ego i Todda, którzy usilnie próbowali odciągnąć od stołu swojego przyjaciela o wiele większego niż oni dwaj, a ten, gdy tylko słyszał o zakazie jedzenia, miał ochotę przebrać się w strój piłkarski, bo pod tym jego rosnący brzuch nie zrobiłby nikomu różnicy.
Odgarnęła włosy trochę do tyłu, od razu słysząc dźwięk swojego telefonu. Wyciągnęła go z kieszeni, przykładając do ucha i od razu słysząc radosny i znany głos.
- Ereina kochanie! Nie odezwałaś się do nas od dnia wyjazdu! Zapomniałaś o nas?
- Nie, nie mamo... - zaśmiała się nerwowo, oglądając się za siebie, by upewnić się, że nikt na nią nie patrzy. Przybliżyła trochę telefon i przyłożyła do niego rękę. - Akurat dzwonisz trochę w kiepskim momencie mamo...
- Skoro nie śpisz jeszcze, to to bardzo dobry moment - skomentowała. - Wiesz, że sportowcy potrzebują dużo wypoczynku.
- Tak wiem, ale Rycerze Królowej zaprosili nas na przyjęcie i...
- Powiedziałaś Rycerze Królowej?! - usłyszała, jak telefon o coś uderza, a potem zastąpił go radosny krzyk Ethana. - Proszę przywieź mi autograf Edgara!
- Chyba żartujesz... - oddaliła na chwilę telefon, czując, że ktoś ją klepie po ramieniu. Sharp obdarzył ją delikatnym uśmiechem, a zza jego gogli było widać, że puszcza jej oczko. Wskazał palcem na przedmiot, który trzymała, a potem na dwie szklanki soku, które przyniósł. Wzięła jedną, słysząc gdzieś w oddali rozmowę jakiś ludzi.
- Musimy to uczcić.
- Może sokiem?
- No przecież oczywiście, że sokiem.
Zaśmiała się, zaraz skupiając się na kuzynie, który stanął dumnie, witając się z małym chłopcem. Errie nie musiała stać blisko, by słyszeć jak jej brat radośnie przywitał się ze strategiem.
- A ze mną tak nigdy nie rozmawia - stwierdziła cicho, otrzymując w odpowiedzi tylko cichy śmiech chłopaka, w sumie nawet nie wiedząc, czy to była reakcja na jej słowa, czy słowa Ethana. 
- Jude, powiedz proszę mojej siostrze, że jak nie trafi chociaż jednej bramki w Mistrzostwach Światowych, to może nie wracać do domu.
- Ethan, czy ty nie przesadzasz?
- Ja wszystko słyszę - nastolatka miała już mówić dalej. Na jej twarzy malował się wyraz niezadowolenia, jednak dłoń kuzyna, która ją objęła, uciszyła ją. - Co mówi? - dopytała, gdy znów usłyszała mamę przy telefonie.
- Tak ciociu, będziemy uważać. Nie martw się. Cały czas mam ją na oku - po paru przytaknięciach, oddał przedmiot dziewczynie, a ta zaczęła słuchać, co kobieta ma jej do powiedzenia.
- Errie, muszę ci jeszcze powiedzieć, że ostatnio był tu Maxwell i...
- Maxwell? Nie znam żadnego Maxwella.
- Niebieskie włosy, wysoki, ten chłopak z twojej szkoły tańca.
- On nazywa się Matt...
- Matt. Maxwell. Jedno i to samo - skwitowała. - Z resztą. Przyszedł z walizką, chyba się gdzieś wybierał, ale prosił, bym spytała, czy przeczytałaś list, który ci wręczył - na te słowa zawodniczka momentalnie przyciszyła telefon, czując, że zaczyna się trochę denerwować.
- Mamo, to nie jest rozmowa na teraz.
- Jak zawsze nerwowa - mruknęła. - Co niby jest takiego w tym liście? - zaczęła myśleć. - Jeśli to wyznanie miłosne, to spal je - powiedziała dość pewnie, przez co jej córkę zatkało.
- To nie jest wyznanie - odparła. - Wybacz, ale coś mi przerywa - rzuciła, szybko się rozłączając.
- Widzę, że dobrze się bawicie - David przystanął obok nich, przez chwilę przyglądając się biegającej w różowej sukience Celii, którą irytował mały Scotty, która zapełniał talerz dosłownie wszystkim, co tylko dało się na nim zmieścić. Zaśmiał się pod nosem, wyciągając przed siebie dłoń. - Zatańczysz? - zapytał, zauważając tylko lekko uniesioną brew koleżanki. - Tylko nie próbuj się wykręcić, że nie potrafisz.
- Oj nie gadaj tyle - ruszyła w stronę osób, które już pochłonął muzyczny rytm. Zaraz za sobą usłyszała krzyk Celii, która o mały włos nie uroniła łez. Była bardzo podobno do mamy Ereiny, zawsze wzruszała się z powodu nieistotnych rzeczy i malowała życie jako najpiękniejszą bajkę. Dziennikarka tupnęła parę razy swoimi obcasikami, łapiąc stojącego obok Scotty'ego i ciągnąc go na parkiet, przez co ten musiał zostawić swoje przepyszne jedzenie.
Zanim jednak wolny kawałek zdołał pociągnąć za sobą tancerzy, chyba każdy usłyszał komentarz Edgara skierowany w stronę Marka Evansa, który jakąś chwilę temu pojawił się na przyjęciu.
Nie trzeba było się w niego wsłuchiwać, by wiedzieć, że dowódca Rycerzy chciał tym dogryźć kapitanowi Japonii, którego zaczęli bronić wierni przyjaciele.
Chyba nikt nie pomyślał, że z takiej stosunkowo niegroźnej sytuacji wyniknie pojedynek wszech czasów. Edgar Partinus i Mark Evans stanęli naprzeciw siebie na boisku. Bramkarz i napastnik, a po bokach widzowie z obu drużyn. Inazuma z pewnością uważała, że kapitan Anglii umie tylko gadać, a jego słowa są tylko pustą, nic nie znaczącą gadką.

Chyba nikt nie spodziewał się, że Excalibur bez problemu przetnie Młot, który chciał go powstrzymać...

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro