Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Szpital

Otwieram oczy, a białe światło napływające wprost z lampy niesamowicie mnie razi, więc od razu je zamykam. Leżę na brzuchu, na czymś twardym, w nieskazitelnie białym pomieszczeniu. Ktoś łapie mnie za dłoń, więc się wzdrygam. Ponownie otwieram oczy, tym razem skutecznie i podnoszę się na łokciach, ale szybko tego żałuję. Okropny ból promieniuje przez cały kręgosłup aż do nóg. Opadam powoli na brzuch i próbuję dotknąć miejsca, które mnie boli. Macam swój kark i wyczuwam na nim opatrunek. Syczę z bólu.

– Zostaw – mówi Aria, odciągając moją dłoń od opatrunku.

Jej twarz jest opuchnięta od płaczu, a skóra blada. Patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, które dwa lata temu były pierwszą rzeczą, którą widziałem po przebudzeniu. Kobieta, która weszła do mojego życia i szturmem zabrała serce, znowu siedzi obok nie. Nie chcę w to wierzyć, ale tak naprawdę jest. Mam ją na wyciągnięcie ręki, nareszcie mogę jej dotknąć. Tym razem jest prawdziwa, siedzi tuż obok mnie.

Ledwo pamiętam to, co zrobiłem zanim się tu znalazłem i na wszystkie możliwe sposoby próbuję to sobie przypomnieć. Byłem na imprezie. Byłem w kiblu z laską. Spotkałem Arię.

– Co ja narobiłem? – pytam z przerażeniem.

– Rzuciłeś się z pięściami na Taylora – wzdycha, pocierając się dłonią po twarzy.

– Kogo? – szepczę, krzywiąc się przy tym.

– Mojego kolegę, którego poznałam na treningach.

– Chodzisz tu na siatkówkę?

– Tak.

– Jesteś z nim? Proszę, chcę usłyszeć prawdę.

– Nie jestem z nim – odpiera, łapiąc mnie za dłoń. – Znam go kilka dni.

– Wściekłem się jak go zobaczyłem – oznajmiam smutno, kiedy przypominam sobie wszystko. – Myślałem, że to dla niego ze mną zerwałaś i tu wyjechałaś, wszystko ułożyło mi się w spójną całość.

– Nie, głuptasie – śmieje się cicho.

Przyglądam jej się z lekkim uśmiechem. Tak bardzo za nią tęskniłem. Moja Aria, którą tak bardzo pokochałem. Teraz mam chociaż namiastkę tego, co kiedyś. Jej przecudowny uśmiech, który potrafi rozwiać wszystkie moje zmartwienia. Jej duże przenikliwe oczy, zapach jej włosów, ciepło dłoni... Słodki Jezu, nie umiem wobec tej kobiety przejść obojętnie.

Do pokoju wchodzi doktor wraz z pielęgniarką.

– Dzień dobry – mówią.

– Dzień dobry – odpowiadamy w tym samym czasie z Arią, co skutkuje u nas kolejnym wzajemnym uśmiechem.

– Widzę, że jest Pan w dobrym humorze po zabiegu – nabija się mężczyzna. – Co ty najlepszego zrobiłeś? – pyta, przeglądając papiery, które przyniósł ze sobą.

– Biłem się o swoje – odpowiadam żartobliwie, a on tylko kręci głową ze śmiechem.

Aria patrzy na mnie wielkimi oczami, a ja pomimo bólu dalej się uśmiecham. Łapię ją za dłonie i mocno ściskam. Chcę ją pocieszyć, ale ona tylko kryje łzy. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuję się szczęśliwy. Jest przy mnie kobieta moich marzeń, którą mogę teraz dotknąć i hipotetycznie pocałować. Czekałem na ten moment dwa lata. DWA LATA.

– Za tydzień zgłosi się pan do nas ja zdjęcie szwów – tłumaczy mężczyzna. – Kawałek szkła nie wbił się zbyt głęboko, więc wystarczyło tylko znieczulenie – oznajmia. – Na razie żadnego sportu, dźwigania, imprez ani bicia z innymi – uśmiecha się cwanie. – Zostanie pan u nas do rana, a potem niech pan leży i odpoczywa. I uważa na siebie. A pani niech go pilnuje, żeby znowu nie zrobił czegoś głupiego.

– Dobrze – Aria uśmiecha się nieśmiało, spuszczając wstydliwie wzrok.

*

– Przesunąłem daty koncertów całej trasy koncertowej – burczy Calum, siadając na moim łóżku. – Co z tobą nie tak? – prycha lekceważąco, a Aria mierzy go wzrokiem. – Rzuciłeś się na faceta dwa razy silniejszego niż ty.

– Wow – udaję zdziwionego. – Jakbym nie wiedział.


– Jesteś niepoważny – wzdycha. – Przez ciebie wszystkie koncerty będą przeniesione.

– Nie sądziłem, że ten... – spoglądam wymownie na brunetkę.

– Taylor – odpowiada szybko, ale szorstko.

– Że ten Taylor rzuci mną o ten zajebany stół – pocieram się po czole.

–Ty nigdy się niczego nie spodziewasz – komentuje brunet. – Aria, tylko ciebie zabrakło i jemu kompletnie odjebało.

Aria chce coś powiedzieć, ale zanim nawet zacznie, wchodzę jej w słowo.

– Stul pysk – warczę.

Calum gromko się śmieje, a Aria próbuje zrobić przyjazną minę, tak jakby to też ją rozbawiło. Ciężko wzdycham, patrząc się na lampę na suficie.

– Ja już chyba będę się zbierała – mówi Clark.

Rzucam jej smutne spojrzenie, a ona tłumaczy, że ma kilka spraw do załatwienia. Co z tego, że jest środek nocy.

– Odwiozę Cię – proponuje Cal, a ja posyłam mu zdziwione spojrzenie.

– Nie, dzięki, wezmę taksówkę – mówi z zakłopotaniem.

– Aria – Calum patrzy przenikliwie w jej oczy. – Odwiozę Cię – brzmi jak cholerny natręt, daje jej do zrozumienia, że tak czy siak wepchnie ją do swojego samochodu.

Aria charakterystycznie zagryza swoje pełne usta i posyła mu pytające spojrzenie. On tylko się uśmiecha. Nie wiem o co chodzi. Brunetka nagle wstaje, przewiesza przez ramię swoją czarną torebkę, a w rękę chwyta dżinsową kurtkę. Pochyla się nade mną, widzę jej biust z wykrojonego w serek dekoltu, a potem patrzę wprost jej ciemnych oczu. Tak bardzo wydoroślała.

Składa na moim czole ciepły pocałunek, po czym odchodzi bez słowa. Za nią grzecznie, niczym potulny piesek zmierza Calum.

– Aria! – krzyczę, a wzroki reszty pacjentów na sali teraz spoczywają na mnie. – Obiecaj, że się spotkamy w tym tygodniu.

Nie odpowiada, idzie dalej.

– Aria! Proszę, obiecaj!

Zatrzymuje się i spogląda na mnie przez ramię. Jej wzrok jest pusty i absolutnie nie wyraża żadnych emocji. Mam ochotę rzucić się za nią biegiem i już nigdy nie puszczać, bo wiem, że ona jest miłością mojego życia. I nie przeżyję żadnego faceta, który będzie mógł ją dotykać.

– Obiecuję.



*Calum*

Odpalam mustanga, wklepuję w Google Maps, podany mi przed chwilą adres, kiedy Aria szamota się obok mnie z pasem. Ustawiam radio na jakąś tutejszą stację, leci akurat She Will Be Loved, a Arii blednie mina. Patrzę na nią co chwilę i obserwuję jej profil, ale ona to olewa. Zmieniła się i teraz widzę to wszystko, o czym opowiadał Luke. Jej zmęczenie i wycieńczenie. I chyba wiem, czym jest spowodowane.

– Wiesz, po co cię odwożę? – pytam, zerkając na nią kątem oka.

– Gdybyś nie miał w tym swojego interesu, nie odwiózłbyś mnie? – pyta zdziwiona, ale pewna, że mnie zawstydziła, uśmiecham się pod nosem. – Nie, nie wiem – dodaje, poprawiając włosy w lusterku.

– Chciałem pogadać – oznajmiam.

– Oh – wzdycha teatralnie.

– Hej – mówię lekko zdziwiony. – Czemu jesteś taka niemiła? Kiedyś jak pisaliśmy była z Ciebie spoko laska.

– Ludzie się zmieniają, Cal – mówi arogancko. – Ale to ty zmuszasz mnie do jazdy, jakbym była twoją niewolnicą.

Wzdycham na jej słowa. Siedzi wyprostowana w fotelu i wbija wzrok w taksówkę przed nami.

– Chciałem pogadać – powtarzam, stukając palcami o kierownicę.

– Właśnie to robimy.

– Przestań, mnie uświadamiać, okej? – pytam, dając mocno po hamulcu. – Jesteś cholernie dziwna.

– Mówiłam ci już coś na ten temat.

– Dlaczego ty go zostawiłaś, do cholery? Teraz oboje macie jakieś problemy ze sobą.

Brunetka prycha z zażenowania i krzyżuje ramiona na swoim brzuchu.

– Nie zostawiłam go bez powodu – mówi, a ja wiem, że ma do tego jakieś odniesienie.

– To wróćcie do siebie – mówię, jakby to było rzeczą wręcz naturalną.

Obserwuje mnie z boku, a potem ciężko wzdycha. Opiera policzek o szybę i z utęsknieniem obserwuje wschód słońca.

– W Sydney były ładniejsze – mówi cicho.

Myślę sobie, że pewnie musiała oglądać je z Luke'iem. Dla mnie wschód słońca, to wschód słońca.

– Studiujesz? – pytam, wiedząc, że zaraz będę miał na nią haczyk.

Zapada cisza, widzę odbicie jej twarzy w szybie. Ma smutną minę, chociaż jeszcze chwilę temu była pewna siebie i arogancka. Kobiety.

– Nie.
– A Jenny?

Przypominam sobie, że serio lubiłem jej czerwonowłosą przyjaciółeczkę.

– Tak.

Ta odpowiedź była jej gwoździem do trumny. Niech Hemmings się cieszy, że ma mądrzejszego od siebie przyjaciela.

– I siedzisz z jej dzieckiem? – podpuszczam ją, a jej mina mówi wszystko.

– Skąd wiesz o dziecku? – pyta, unosząc wysoko brwi.

– Luke opowiadał, że Jenny wpadła – oznajmiam spokojnie, widzę coś dziwnego w jej oczach.

Zapada cisza. Bawi się breloczkiem od swojej torebki, co może być jej reakcją na stres. Chyba ją mam.

– Czemu siedzisz z czyimś dzieckiem? – dopytuję. – Nie chciałaś iść na studia? Jesteś serio bystrą dziewczyną.

– Zbyt wysoko mnie oceniasz – posyła mi sztuczny uśmiech. – Nie dostałam się na żaden kierunek – stwierdza szybko. – To tu – dodaje po chwili.

Zatrzymujemy się pod kamienicą. Aria zbiera swoje rzeczy, odpina pas i już łapie za klamkę, kiedy ją zatrzymuję.

– Nie zaprosisz mnie do środka? – pytam.

– Jest przed piątą – mówi wystraszona.

– Muszę skorzystać z toalety – oznajmiam, wychodząc i zamykając wypożyczone auto.

Dziewczyna wzdycha i jest cała blada. A ja wiem, że ją mam.
Wchodzimy po schodach na drugie piętro, Aria wyjmuje klucze i otwiera mi drzwi do swojego gniazdka. Grzecznie zdejmuję buty i podążam za nią do kuchni.

– Chcesz coś do picia? – pyta cicho, patrząc na mnie podejrzliwie.

– Nie, dzięki – mówię, rozglądając się po mieszkaniu.

Zauważam butelkę z mlekiem, małą miseczkę na stole, smoczek, pieluszkę... Dziewczyna przełyka głośno ślinę, mówiąc:

– Chcesz skorzystać z tej toalety czy nie?

Kiwam głową, dając jej znak, że tak. Czuję swoją szansę. Wychodzę za nią po cichu na korytarz. Słyszę chrapot, to pewnie Jenny. Rozglądam się. Wykluczam kolejno pomieszczenia. Tu kuchnia, tu salon, tu łazienka, tu Jenny i jest... To musi być pokój Arii.

– To twój pokój? – pytam?


– E... Tak – odpowiada, ciężko przełykając ślinę.

Wymijam ją, chociaż stawia opór i po cichu otwieram drzwi i wchodzę do środka. Białe ściany, duże łóżko z wielkimi poduszkami, jakieś zdjęcia nad nim i to, co nie powinno mnie zdziwić, a jednak. Drewniane, białe łóżeczko dziecka ze szczebelkami. Podchodzę do niego najciszej jak potrafię. I to co widzę, wzrusza moje serce. Małe dziecko śpi wtulone w różową, puchową kołderkę. Ma małe ustka i różowe policzki, a blond grzyweczka jest rozwichrzona na wszystkie strony. Ma zaciśniętą rączkę na pluszowym kotku. Ciężko wzdycham i podchodzę do łóżka. Zdjęcia z Luke'iem, Jenny, Chrisem. Moje serce bije szybko, kiedy zauważam fotografię Arii w ciąży. Czule trzyma się za swój spory brzuch, uśmiechając się przy tym promiennie. Biorę do ręki jej zdjęcie z Luke'iem z balu maturalnego i przyglądam mu się uważnie. Muszę przyznać, że mają piękne dziecko. Śliczną małą dziewczynkę, o której Luke nie ma bladego pojęcia.
Szybko zauważam Arię stojącą w progu drzwi, która zalewa się łzami. Szybkim krokiem ruszam w jej stronę i po prostu pozwalam jej się we mnie wtulić. Gładzę jej bujne włosy i plecy, czując, że zaraz rozleci się w drobne kawałki. Jej zapach dodaje mi tylko dramaturgii do tego wszystkiego.
Zawsze miałem ją za laskę, która zostawiła Luke'a ze względu na to, że jej się znudził. Aria poświęciła swoją karierę, dla dobra osoby, którą kocha.

– Jesteś cholernie dzielna – szepczę, czując, że samemu robi mi się smutno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro