5. Niespodziewane spotkanie
– No dawaj, dawaj – myślę, kiedy laska leżąca pode mną uważnie skupia wzrok na mojej twarzy.
Czeka aż w nią wejdę, ale mój członek wcale nie jest na to gotowy. Próbuję go trochę pobudzić, ale to nic nie daje. W tej sytuacji jestem zwyczajnie żałosny i zaraz zapadnę się ze wstydu pod ziemię. Oczy dziewczyny dziwnie się powiększają, sama chwyta mnie za członka i próbuje zrobić mi dobrze. Patrzę na jej piersi, twarz, szczupłe ramiona, a potem zamykam oczy, mocno zaciskając powieki. No dalej. Nic. Jeszcze raz, skup się. Nadal nic. Kurwa mać, mam dwadzieścia lat, a nie potrafię doprowadzić się do pełnej erekcji. Czy to normalnie? Raczej nie. Czy jestem chory? Też raczej nie.
– Kurwa mać – warczy dziewczyna, spychając mnie z siebie, tak, że spadam z łóżka i z hukiem ląduję na podłodze. – Po co mnie tu w ogóle przyprowadziłeś? – cedzi przez zęby, przechodząc nade mną.
Przez chwilę mam nad sobą jej tyłek, ale nie wzbudza to we mnie żadnych większych emocji. Nie wiem, jak ma na imię, ale widok jej nagiego ciała nawet przez chwilę nie sprawił, że się podnieciłem. Dziewczyna warczy coś pod nosem, w pośpiechu się ubierając.
– Przepraszam, to przez alkohol – tylko na tyle mnie stać.
Podnoszę się powoli do pozycji siedzącej, krzyżując ramiona na kolanach.
– Następnym razem zanim przyprowadzisz sobie kolejną dziewczynę, zbadaj swojego penisa lub określ dokładniej swoją orientację, bo może wcale nie wolisz dziewczyn – mówi. – Jesteś żałosny.
Zarzuca torebkę na ramię, po czym trzaska drzwiami od mojego pokoju. Przez chwilę błąka się po korytarzu, bo szuka wyjścia. Szybko je jednak znajduje i z hukiem wychodzi z mieszkania.
Chowam twarz w dłonie i głośno wzdycham. Czy jestem chory? Czemu nie osiągnąłem podniecenia? Czy fakt, że nie potrafię oderwać myśli od moich problemów, wykluczył moją erekcję? Przenoszę wzrok na centralną część mojego pokoju i widzę Arię siedzącą w fotelu. Jej długie nogi są skrzyżowane, ma na sobie jedynie za dużą koszulkę, a jej włosy układają się w tak dobrze znanym mi nieładzie. Uśmiecha się do mnie łagodnie, a ja w jednym momencie zrywam się na równe nogi. Ręce mi lekko drżą, kiedy widzę jej długie włosy opadające swobodnie na plecy. Chcę do niej podejść i wpić się w jej duże i miękkie usta, o tak. Dobry Boże, tak. Zmierzam w jej stronę, ale jej obraz wyraźnie gaśnie. Przecieram oczy, przytomnieję, myśląc, że to wszystko jest jakimś pieprzonym snem.
– Kurwa mać – krzyczę, wpadając w furię.
Biorę do ręki swój telefon i rzucam nim w dziewczynę. Ona znika. Urządzenie trafia w szklankę, która rozbija się w drobny mak. Stoję tak jeszcze przez chwilę, patrząc się ślepo w ścianę.
– Co ja... – szepczę, będąc blisko płaczu.
Słyszę kroki na korytarzu, ale nie mogę oderwać wzroku od białej ściany za fotelem. Drzwi od mojego pokoju się otwierają, a w ich progu staje Calum.
– Luke,co ty odpierdalasz? – pyta zaspany. – I czemu jesteś goły?
Patrzę na przyjaciela pustym wzrokiem, a potem znów przenoszę wzrok na fotel. Co się przed chwilą stało?
– Czemu do cholery rozbiłeś tą szklankę? – pyta zaniepokojony.
– Nie wiem – odpowiadam, patrząc się smutno na fotel.
– Brałeś coś?
– Nie. Tylko trochę wypiłem.
– To ubierz się i idź spać – mówi spokojniej, wychodząc przy okazji z mojego pokoju.
Patrzę na fotel i zdaję sobie sprawę, że on cały czas był pusty.
Schylam się, aby podnieść bokserki. Zaciągam je na siebie, po czym podchodzę do szafki, aby wyjąć z niej papierosa. Wyjmuję zapalniczkę ze swoich czarnych spodni. Wychodzę na balkon i przyglądam się tętniącemu życiem Londynowi. Nienawidzę koncertować w tym mieście. Mam tu zbyt dużo uśpionych wspomnień o Arii Clark.
*
Nie wiem na które chipsy się zdecydować. Stoję przed pełnymi półkami smakowitych przekąsek, latając po wszystkich produktach wzrokiem. Serowe czy może zwykłe słone? Ostatecznie biorę obie paczki. Wędruję przez kolejne działy jedzenia i biorę co popadnie, wszystko, co wpadnie mi w ręce. Żelki, orzeszki, piwo, energetyki. Opieram się na sklepowym wózku i mknę wzdłuż działów, aż nagle z niego zeskakuję, zatrzymując stanowczo wózek. Otwieram szerzej oczy, patrząc na dział dla dzieci.
To co widzę, a raczej kogo widzę, przyprawia mnie o dreszcze. Zimny pot oblewa moje skronie, a ja sam czuję się, jakby ktoś zatrzymał czas. Aria. Znowu, kurwa, Aria. Tym razem nie dam się nabrać na kolejną sztuczkę mojego mózgu. Aria, która na dziale dziecięcym wybiera pieluchy. Ciekawa fantazja, brawo. Czuję złość, więc zmieniam swój obiekt obserwacji. To nie może być prawdą. Moją ofiarą pada jakaś starsza babcia wybierająca nieopodal mrożoną herbatę. Ma siwe włosy i jest mocno przygarbiona.
Biorę głęboki wdech, zamykam oczy, aby zaraz ponownie je otworzyć. Patrzę na dział dziecięcy, a moje serce dziesięć razy szybciej zaczyna pompować krew. Tym razem przy tym samym wózku stoi Jenny. Ma krótsze włosy pofarbowane na czekoladowy brąz. Jest trochę pulchniejsza, dojrzalsza, prawie bym jej nie poznał.
– Jenny? – wyrywa mi się, ale dziewczyna mnie nie słyszy.
Przechodzą mnie ciarki wzdłuż całego kręgosłupa, a nogi robią mi się jak z waty. Gdzie do cholery podziała się Aria? Kurwa, widziałem ją. Widziałem ją na sto procent.
– Jenny? – powtarzam po raz drugi, podchodząc bliżej.
– Luke? – Jenny otwiera szerzej oczy, wypuszczając jednocześnie z dłoni słoiczek z zupką dla dzieci. – Kurwa mać.
Brunetka schyla się, aby posprzątać szkło z podłogi.
– Zostaw to, zaraz kogoś zawołam – mówię ze spokojem, łapiąc ją za ramię.
– Co ty tu robisz? – pyta przerażona, prostując się.
– Koncertuję – odpowiadam. – Pytanie, co ty tu robisz?
Dziewczyna robi się cała czerwona, zaczyna nerwowo błądzić wzrokiem.
– Studiuję – wychrypuje.
Patrzy na zawartość swojego wózka, potem znowu na mnie. Widzę, że czuję się niekomfortowo.
– Aria też? – pytam, podnosząc brew do góry.
– Aria? – dziewczyna coraz bardziej zaczyna się denerwować. – Nie wiem co z Arią.
– Czemu kłamiesz? – przeszywam ją swoim badawczym wzrokiem.
– Czemu uważasz, że kłamię? – próbuje być wiarygodna.
– Widziałem ją tu przed chwilą.
Dziewczyna prycha rozbawiona, ale nadal zachowuje się bardzo nienaturalnie.
– Widziałem ją, kurwa.
– Uspokój się.
– Jenny, gdzie jest do kurwy Aria?
Brunetka zaczyna błądzić wzrokiem, więc mijam ją bez słowa, krocząc w poszukiwaniu Arii. Jestem wściekły i smutny, i pełen żalu. Mam ochotę zrzucić wszystko z tych cholernych półek, zdeptać wszystkie butelki, pobić każde szkło.
W całym tym amoku, prawie bym ją przeoczył. Aria stoi wciśnięta między dwa regały. Wiem, że się ukrywa. Ale jej widok przechodzi moje najśmielsze oczekiwania. Jestem wściekły, ale pocą mi się dłonie ze stresu. Jestem smutny i zgorzkniały, ale jedyne o czym teraz marzę, to żeby wziąć jej ciało w swoje ramiona. Czuję, że jej w pewien sposób nienawidzę, ale z drugiej strony, wiem, że kocham ją nad życie. Nawet po dwóch latach rozłąki.
– Aria – wychrupuje, stając za nią.
Tak. Tylko na tyle mnie stać. Tylko tyle jestem w stanie na razie wypowiedzieć.
Dziewczyna niechętnie się do mnie odwraca, a ja znowu mogę spojrzeć w te piękne, brązowe oczy. Oczy pełne przeróżnych, sprzecznych emocji, tak bardzo szczere, tak bardzo przejmujące.
– Zostaw mnie – mówi cicho, wbijając wzrok w podłogę. – Proszę.
Jest smuklejsza niż dwa lata temu. Wydoroślała. Na jej głowie nie ma już burzy loków, lecz włosy ścięte nieco ponad łokcie. Są proste, może mniej lśniące, a sama jej twarz, pozbawiona jest dawnego blasku. Dziewczyna jest blada, smutna, przygaszona. Patrzę i szukam w niej cząstki starej Arii, Arii, którą znałem. Którą tak mocno kochałem.
– Dwa lata próbowałem Cię znaleźć lub złapać z Tobą jakikolwiek kontakt. Czemu, czemu milczałaś przez ten cały czas? – pytam z bólem w głosie, ciężko przełykając ślinę.
– Luke, odpuść sobie – mamrocze pod nosem, mijając mnie i wracając do wózka i Jenny.
O dziwo jej przyjaciółki nie ma przy ich, jak mniemam sądzić, wspólnym wózku zakupowym.
Marszczę brwi i patrzę na zawartość jej koszyka. Same artykuły dla dzieci.
– Dla kogo to? – pytam, uważnie badając jej twarz.
Aria blednie w jednej chwili, mam wrażenie, że staje się cieniem samej siebie.
– Aria?
– Dla Jenny – odpiera spokojnie.
– Jenny? – jestem w szoku. – Jenny ma dziecko?
– Tak, kilka miesięcy temu wpadła.
– Mieszkacie razem?
– Nie, pomagam jej z dzieckiem, czasami przychodzi też Chris.
– Rozumiem - odpowiadam, lustrując uważnie jej twarz. – Przykra sytuacja, ale chyba dobrze sobie radzicie. Wiecie kto jest ojcem? – pytam, a dziewczyna otwiera szeroko usta i przez pewien czas zastanawia się, co mam mi odpowiedzieć.
– Jej kolega ze studiów, są razem – odpowiada po chwili.
– Przynajmniej jej się udało. – uśmiecham się smutno. – Mam nadzieję, że jest szczęśliwa.
Jej wyraz twarzy smutnieje. Łapie wózek i jest gotowa do opuszczenia mnie. Znowu. Już chce mnie minąć, ale na chwilę przystaje obok mnie.
– Przepraszam, że trafiłeś akurat na mnie. Bardzo Cię kochałam i zawsze będę kochała. Trzymaj się – mówi ze stoickim spokojem, kiedy we mnie wszystko się gotuje.
Dotyka swoimi miękkimi wargami mojego policzka, po czym odchodzi.
Nie wierzę. Nie wierzę w to, co ona wyprawia. Czy ją opętało?
– Aria! – wrzeszczę za nią a ona idzie dalej. – Aria! Ja cię kocham! - mówię, czując, że łamie mi się serce. – Kocham cię – powtarzam ciszej.
Dziewczyna zatrzymuje się, więc szybko ją doganiam.
– Czemu mnie zostawiłaś? – cedzę przez zęby.
Słyszę jej płacz. Coś, czego nigdy nie mogłem przeżyć. Łamał mi serce za każdym razem. Teraz też. Kolejny raz.
– Gdybyś wiedział, nie chciałbyś mnie znać – głos jej się trzęsie, nie chce patrzeć na moją twarz. – Dlatego zostaw mnie w spokoju. Wiem, że masz do mnie żal, ale lepsze to niż nienawiść – mówi, a po chwili szybkim krokiem rusza przed siebie.
Mam ochotę ją zatrzymać i pocałować, ale wiem, że nie mogę. Stoję osłupiały w miejscu, jakby to wszystko się nigdy nie wydarzyło. Pierwszy dzień w Londynie i spotykam Arię po dwóch latach w przypadkowym sklepie. Nie wierzę w to, co się właśnie wydarzyło. Pole magnetyczne jest tu chyba wyjątkowo silne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro