Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Treningi

– Jaka ona grzeczna – zachwyca się Jenny, poprawiając swoją torbę treningową na ramieniu.

Uśmiecham się do Victorii, która grzecznie leży i obserwuje londyńskie korony drzew ze swojego wózka. Jest ubrana w swój pluszowy kombinezon z uszkami misia, który dostała od swojej matki chrzestnej, czyli Jennifer, jakiś czas temu. Ciągle powtarzam swojej przyjaciółce, że nie powinna kupować jej tylu prezentów, ale jej nie da się tego przetłumaczyć. Czasami kupuje naprawdę drogie rzeczy, ale nie umiem jej przed tym powstrzymać. Mówi, że jest jej drugą mamą i sprawianie niespodzianek temu aniołkowi to sama przyjemność.

– Też mnie to dziwi – śmieję się, kiedy przechodzimy przez pasy na drugą stronę ulicy.

– Na szczęście lubi panią Cooper – mówi Jenny, zaglądając do wózka. – Prawda, szkrabie? – pyta, pieszcząc się.

Moja córka wybucha śmiechem i wymachuje z radości rączkami. Kręcę z niedowierzaniem głową. Victoria wręcz uwielbia Jenny i już sobie wyobrażam, co będzie w przyszłości, kiedy Vi będzie nastolatką. Ciocia Jenny stanie się tą "ulubioną ciocią", która na wszystko będzie jej pozwalać i będą traktowały się jak przyjaciółki.

– Czasami mam wrażenie, że Vi będzie wolała ciebie – mówię rozbawionym tonem, a Jenny parska ze śmiechem.

- To ty utulasz ją do snu i ty wysuszasz każdą jej łzę, ona będzie totalną córunią mamusi - stwierdza czerwonowłosa. - Taka prawdziwa silna więź matki z córką.

Patrzę na mojego skarba, który wlepia we mnie swoje błękitne, wielkie oczka. Uśmiecham się do niej, a ona nieśmiało to odwzajemmia. Znowu ogarnia mnie nieopisane wzruszenie, które napada mnie kilka razy w ciągu dnia. To mały cud, który żył we mnie. Mój malutki cud. Jest owocem nieopisanej i niewytłumaczalnej miłości. Jest w niej trochę mnie i trochę Luke'a. Jest naszą mieszaniną.

– Aria? – pyta moja przyjaciółka.

– Tak? – wyrywam się z zamyśleń.

– Na pewno nie chciałabyś wrócić do Luke'a? – pyta niespodziewanie, przeszywając mnie wzrokiem.

Jej słowa wybijają się w moje serce niczym nóż. To oczywiste, że chciałabym. Marzę o tym, ale jednocześnie wiem, że nie mamy już przyszłości. On mnie znienawidzi, kiedy się dowie, a wolę tego uniknąć. Tak jest lepiej. Jakoś sobie poradzę z Victorią.

– Jego psychofanki by oszalały i chciały mnie zabić, nie ma na to już najmniejszych szans – oznajmiam.

– Naprawdę tak myślisz?

– A co innego mam myśleć? – pytam w pretensjach. – W ogóle co to za pytanie?

Przystaję i patrzę na Victorię. Ona zasługuje na tatę, a Luke zasługuje na córkę. Jednak to ja nie zasługuję na jego miłość. On nie zasługuje na zrujnowanie swojej kariery. Jestem okropna mówiąc, że jego własna córka byłaby dla niego problemem, ale czy nie byłoby tak? Rzuciłby wszystko, aby tylko być przy nas. Byłam świadoma, jak bardzo mnie kochał. Wiem też, że ponad wszystko kocha muzykę. Widziałam go tyle razy, siedzącego w kącie swojego pokoju, kiedy zakładał słuchawki i po prostu zaczynał grać na swojej białej, ulubionej gitarze. Obok niego zawsze leżał notatnik, w którym zapisywał teksty piosenek, które w międzyczasie wymyślał. Było tam dużo skreśleń, rysunków i skrótów myślowych. Prawdopodobnie zakupił go pod nazwą dziennika. Zrobił z niego swój osobisty myślnik. I nie, nie chodzi mi o tą śmieszną kreseczkę. Myślnik to moje określenie, na notatnik, gdzie zapisujesz swoje wszystkie przeżycia i uczucia. Jego był obity w brązową skórę i miał czerwoną, grubą tasiemkę, która służyła mu jako zakładka. Książka posiadała także klamrę z zatrzaskiem, którą Luke zawsze się bawił.

– Jak mam ci przemówić do rozumu? – pyta Jenny, łapiąc mnie za przedramię.

– Na walkę ze mną już za późno - mruczę, ruszając w stronę hali. – Swoich błędów już nie naprawię – odpieram ponuro.

Jenny smutno kiwa głową, luzując uścisk na mojej ręce. W ciszy zmierzamy ku budynkowi. Myśli zalewają moje sumienie niczym powódź. Widzę jego oczy, jego błogi uśmiech, przypominam sobie nasze noce, jego dłonie, jego włosy, jego uśmiech, który zawsze koił moje serce. Mój najukochańszy Luke już nigdy nie będzie mój. Nie będzie mnie pocieszał i przytulał. Nie zaśpiewa piosenki, która mnie wkurzała. Nie połaskocze mnie. Nie pocałuje mnie za uchem. Zniszczyłam to tak szybko i nieodpowiedzialnie. Nie pozwoliłam mu poznać jego córki. Nie pozwoliłam mu być ojcem, chociaż wiem, że świetnie by się spełnił w tej roli. Tak było łatwiej dla mnie.

Spuszczam wzrok na śpiącą Victorię, po czym uśmiecham się smutno. Znów ją obserwuję, ale nie chcę myśleć już o Luke'u. Po chwili wchodzimy do hali. Już od samego wejścia słyszę stukot odbijanych piłek o boisko. Idziemy długim korytarzem, aby skręcić do tak zwanego przez nas ''sekretariatu''. W owym pomieszczeniu przesiaduje pani Cooper, która od miesiąca lub dwóch opiekuje się Victorią, kiedy ja i Jenny idziemy na trening. Ta starsza pani to miła, czuła i wyrozumiała kobieta, która od razu zaproponowała nam pomóc, kiedy tylko poznała moją historię. Teraz 4 razy w tygodniu siedzi po dwie godziny z moją córką. Szczerze mówiąc Mała wręcz ją uwielbia. Mogę nawet powiedzieć, że jest dla niej kimś w formie babci - Vi moją mamę widziała tylko raz, chociaż wiadomo, że i tak jej nie pamięta. Kiedy gadam z moją rodzicielką przez Skype'a, staram się tłumaczyć najmłodszej, że to jej babcia, chociaż i tak narazie nie rozumie tego słowa.
Pani Cooper ma około pięćdziesięciu lat, duże okulary z grubymi szkłami, przez co jej oczy zdają się być ogromne. Jej włosy są w ciepłym kolorze blondu, w dodatku uroczo się kręcą, podwijając do spodu. Kobieta jest raczej średniej postury, więc przy mnie wygląda przekomicznie. No, może raczej ja przy niej.

– Dzień dobry! – mówimy z Jenny, wkraczając do pomieszczenia.

– Dzień dobry, kochane! – kobieta zrywa się ze swojego miejsca i lgnie do nas.

Przytula i całuje, jakbyśmy były jej własnymi córkami. Uśmiech automatycznie wkrada się na moją twarz. Pani Cooper zastępuje mi tutaj moją matkę. Z moją widzę się jedynie przez wideorozmowy, nie jestem w stanie mieć jej przy sobie fizycznie. A pani Meghan jest zawsze do mojej dyspozycji. Zawsze mogę liczyć na jej wsparcie i dobre słowo.

– Widzę, że mój aniołeczek zasnął – stwierdza wesoło kobieta, zaglądając do gondoli.

– Będzie miała pani spokój przez jakiś czas – śmieję się, rozpinając córce kombinezon, bo w pomieszczeniu jest dosyć ciepło.

– Victoria to mały aniołek, wystarczy dać jej coś do zabawy i przez pół godziny siedzi grzecznie – mówi Meghan.

– W domu zamienia się w diabełka – oznajmiam, a kobieta uśmiecha się szeroko.

– Chyba każde dziecko tak ma.

– Chyba tak – odpowiadam. – Gdyby Vi wstała, ma tam pani mleko i butelkę.

– Tak, tak wiem. Wszystko na swoim miejscu, tak jak zawsze.

– My się będziemy zbierały, widzimy się za dwie godziny – mówię, stając w progu drzwi wraz z Jenny.

– Miłego treningu.

– Dziękujemy – odpowiadamy, wychodząc z pomieszczenia i zamykając za sobą drzwi.

Zaczynam skakać niczym mała koza, kręcąc się w powietrzu i trzepocząc rękami.

– Siatkóweczka – mówię przeciągle, rzucając się przyjaciółce na szyję. – Ale mnie dzisiaj nosi.

– Myślałam, że po tym wszystkim, co się stało, zapomniałaś, jak to jest kochać ten sport – mówi Jenny.

– Pewnych rzeczy nie da się przestać kochać – stwierdzam, otwierając drzwi od szatni.

Niektóre miłości są niczym narkotyki w naszym krwiobiegu. Nie umiemy się z nich wyleczyć i jesteśmy od nich zależni. Siatkówka jest dla mnie czymś więcej, niż tylko sportem. Tyle lat z piłką w ręku, wypruwałam sobie żyły, aby stać się najlepszą wersją siebie. Rywalizację i adrenalinę mam we krwi, więc nie mogę od tak porzucić swojej największej pasji.

– Jesteś jedną z tych osób, które zawsze będą mi imponować – Jenny opiera się o metalową szafkę, patrząc na mnie poważnie. – Pamiętasz jak w pierwszej klasie nie zagrałaś w finałowym meczu, tylko dlatego, że ja miałam okropny okres i leżałam cały dzień w domu? Przyszłaś wtedy do mnie z całą torbą słodyczy, chociaż trener zagroził, że wyrzuci cię z drużyny – jej wzrok to wulkan ekscytacji.

– Wiedziałam, że mnie wyrzuci, bo byłam jego najlepszą zawodniczką – śmieję się.

– Ja bym stchórzyła – mówi, wtulając się we mnie. – Jesteś najlepszą osobą w moim życiu.

– A ty? Ty mały stworku – mówię, łaskocząc ją po żebrach. – Przyjęłaś mnie do siebie, kiedy byłam kulą niepowodzeń i nieszczęść, ciągle wymiotującą w dodatku, a teraz pomagasz mi wychować tego małego szkraba.

– Kim byśmy bez siebie były?


– Nikim – mówię, całując ją w czoło. – Naprawdę nikim.

*

– Ty to masz parę w łapie – śmieje się Jenny, kiedy mój silny atak idealnie wpada w róg boiska. – Gwiazda, proszę państwa! Gwiazda współczesnej siatkówki! – nabija się Jenny, rzucając we mnie piłką.

Chcę jej oddać, więc robię zamach i wyrzucam piłkę przed siebie. W tym samym czasie Jenny się schyla, robiąc skuteczny unik, a piłka niebezpiecznie leci w stronę jednego z tutejszych siatkarzy.

Chłopak obrywa w głowę, a ja zakrywam twarz dłonią. Brunet szybko orientuje się od kogo dostał i z uśmiechem chwyta piłkę w ręce. Po woli zaczyna zmierzać w naszą stronę.

– Jenny – szepczę w panice.

Jest wysoki i barczysty. Ma idealnie zarysowaną szczękę, czarne włosy, które są zmierzwione i rozczochrane na wszystkie strony. Jego jasnozielone oczy lśnią z daleka, a uśmiech powoduje, że wiotczeją mi nogi.

– Nieładnie tak, droga damo – mówi ze śmiechem, a ja jestem w stanie jedynie głupio się uśmiechnąć.

Onieśmiela mnie czymś, czego nie umiem opisać zwykłymi słowami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro