Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Kiedy wszyscy patrzą na niego, on patrzy tylko na mnie

Łzy szybko zbierają się pod moimi powiekami. Patrzę na niego, czekając na to jedno zdanie, niech ono wypłynie z jego ust, niczym trucizna, niech zaatakuje moje serce, chcę to usłyszeć. Chcę usłyszeć, że wie o dziecku, ale nie był i nie jest na nie gotowy.

Luke kładzie swoją dużą dłoń na mojej, po czym mocno ją ściska. Przechodzą mnie dreszcze, ale nie mam pojęcia, czy to przez jego dotyk czy ten cholerny, pulsujący od gorąca stres.

Powiedz to. Kurwa powiedz. Dlaczego tak długo trzymasz mnie w napięciu. Zaraz zwymiotuję na drewniany stoliczek przede mną. Luke, nie chcesz być tego świadkiem.

– Wiem, czemu uciekłaś do Londynu – oznajmia, a wszystko wywraca się w moim żołądku.

Gorący i pulsujący ból uderza moje skronie. Ciężko oddycham, z trudem łapiąc powietrze. Jestem pewna że zbladłam tak okropnie, że wyglądam jak swój własny duch. Robi mi się niedobrze. Jeszcze bardziej niż jeszcze te kilka sekund temu. Muszę stąd wyjść. Nie umiem tu oddychać, mój mózg panikuje, jest mi tak obrzydliwie duszno. Nie wytrzymam tak ani chwili dłużej.

– Przepraszam, Luke – mówię, po czym wybiegam z tłocznej kawiarenki.

Ludzie patrzą na mnie jak na ostatnią wariatkę, czuję jak purpura zalewa moje policzki. Szybko otwieram drzwi, zderzam się z mroźnym powietrzem i mój organizm doznaje szoku. Przez krótką chwilę krztuszę się powietrzem, jakbym kompletnie zapomniała, jak się oddycha. Palce drętwieją mi ze stresu i zimna, a ja cała jakbym przestała działać.

Ludzie mruczą pod nosem, że stanęłam na środku chodnika jak święta krowa, kilka krótkich wyzwisk zostaje rzucone w moją stronę, a ja nie reaguję. Jest godzina szczytu, ludzie wychodzą z pracy i mkną do domu, a ja zastygam. Stoję w miejscu i patrzę jak Luke wychodzi z kawiarni. Łzy spływają ciurkiem po moich gorących policzkach. Nie mogę ich obetrzeć. Trzepoczę firanką rzęs, jakbym chciała odgonić falę żalu i smutku, która wkradała się do mojego ciała szturmem. Kiedy Luke łapie mnie delikatnie za ramię, ja odkręcam się w drugą stronę. Nie chcę patrzeć w te błękitne tęczówki, które zeskanują ze mnie całą prawdę. Nie chcę zobaczyć w nich tego smutku i tęsknoty.

– Aria – szepcze tuż przy moim uchu, a ja się wzdrygam. – Skarbie – dodaje łagodnie, odkręcając mnie w swoją stronę.

Przenoszę swoje załzawione oczy, na jego przejętą twarz. Jego oczy emanują czymś pozytywnym, czymś tak dobrym i ciepłym. Jakby zapalona świeczka w gęstwinie mroku. Wszyscy nas omijają i wyklinają, a my nic sobie z tego nie robimy.

– Przepraszam – wzdycham, czuję jak moje wargi zaczynają drżeć.

Czy to mróz, czy smutek?

– To ja powinienem przeprosić – mówi równie cicho, ale dosyć głośno, abym usłyszała. – Przeze mnie się tu znalazłaś. Ja przysporzyłem ci tych wszystkich problemów, gdyby nie fakt, że jestem piosenkarzem, nadal bylibyśmy razem – wzdycha, a ja widzę mieniące się w jego oczach łzy. – Pieprzona kariera. Portale plotkarskie. Paparazzi. Social Media. Twoje problemy z akceptacją samej siebie.

Patrzę na niego, lekko osłupiała. Jego oczy są smutne. Tak bardzo smutne, że aż boli mnie serce. Cała klatka piersiowa zaczyna mnie piec. Jest zagubiony. W jego oczach mogę znaleźć poczucie winy i bezradność. Coś cholernie mnie do niego ciągnie. Chcę się na niego rzucić, ale nie mogę.

Przykładam swoje zimne dłonie do jego ciepłego karku, a potem zaczynam mierzwić jego blond włosy, przypatrując się jego przejętym oczom z bliska. Muszę go dotknąć. Muszę dać mu tę bliskość, którą wcześniej mu odebrałam. To moja wina, Luke, nie twoja.

– O czym ty mówisz, Luke? – pytam, kiedy widzę, że blondyn totalnie się rozkleił.

Łzy wielkie jak kamienie, toczą się po jego policzkach i spadają mu na dłonie.

– Wiem, że nie chciałaś takiego życia. Nie chciałaś być aż tak popularna, nie chciałaś, aby każdy cię śledził na każdym kroku. To ja byłem twoim problemem, kimś, kto nie potrafił zadbać to naszą prywatność. Oni nas ciągle śledzili, pieprzone sępy. Pisali o tobie obrzydliwe rzeczy, nie zasługiwałaś na to, nigdy nie powinienem na to pozwolić.

– Boże, Luke – wzdycham, łapiąc jego mokrą od łez twarz w dłonie. – To nie jest powód, dla którego wyjechałam z Australii i z tobą zerwałam – pytam, sama lekko się krzywiąc.

– A czemu mi to zrobiłaś? – pyta, a jego oczy...


Jego oczy jeszcze chwilę temu dawały mi chociaż odrobinę nadziei, teraz są smutne i przezroczyste od tęsknoty.

– Wybacz – szepczę przy jego ustach. – Nie mogę Ci teraz tego powiedzieć, to nie jest takie łatwe, Luke.

– Powiedz mi – chłopak w jednej chwili mnie od siebie odpycha. – Powiedz mi, cokolwiek by to było, powiedz mi powód, dla którego tu jesteś. Niech to będzie najgorsza prawda, zrań mnie w tym momencie, tak bardzo, że nie będę chciał cię znać. Powiedz mi – syczy przy moich ustach. – Chcę poznać prawdę.

Fala łez, wypływa z moich oczu. Patrzę na jego zawiedzioną twarz i kręcę przecząco głową, na znak, że nie mogę.

– Wybaczę ci wszystko, powiedz tylko prawdę – łapie mnie za obie dłonie, a ja czuję, jakbym spadała w daleką otchłań. – Razem sobie z tym poradzimy, powiedz tylko, co się stało.

– My... – mówię, ale po chwili się zatrzymuję.

Luke patrzy na mnie z nadzieją, czeka na to jedno zdanie, które mogłoby zmienić nasze życie.

Czas jakby się zatrzymuje. Patrzymy na siebie jak w zwolnionym tempie. Wszyscy na nas patrzą, ale on patrzy tylko na mnie.

Nabieram więcej powietrza do płuc, po czym przeciągle je z siebie wypuszczam, tworząc parę.

– Jestem tu, bo Cię kocham. Musisz mi zaufać, a wszystkiego się dowiesz. Musisz mi wierzyć i dać mi jeszczę trochę czasu – szepczę a on patrzy na mnie tymi załzawionymi oczami – Kocham Cię, Luke i tylko ta myśl utrzymuje mnie przy życiu – łapię go za jego rozpiętą kurtkę i delikatnie przyciągam bliżej siebie. – Tak nam było pisane – dodaję ściszonym głosem.

Hemmings nie zastanawia się ani chwili dłużej i po prostu wpija się w moje usta. Kiedy czuję na sobie jego wargi, oddaję się rozpaczliwej emocji, która w tej samej chwili zawładnęła całym moim umysłem. Całuje mnie wolno i soczyście, jakby czekał na to całą wieczność. Każdym swoim ruchem pieczętuje na mnie swoją miłość i tęsknotę, emanuje ciepłem i bezpieczeństwem. Niepewnie odchylam wargi, jakbym się bała, że to tylko sen. Delikatnie muskam palcami jego kark, potem włosy i policzki. Dociskam usta mocniej do jego warg, rozgoryczona dwuletnią rozłąką. Takiego pocałunku dawno nie miałam. Jest rozpaczliwy i tragiczny w każdym swoim ruchu, w każdej sekundzie, w każdym dotyku.
Na zatłoczonej ulicy Garden Street czas na chwilę się zatrzymuje.

Nie słyszę żadnych krzyków ani hałasu. Na chodniku stoję tylko ja i mój Luke. Ja i Luke.

*


– Nie masz czapki? – mówię z oburzeniem do Hemmingsa.

– No patrz, nie pomyślałem! – mówi ironicznie, kiedy biegniemy przez kolejną ulicę Londynu. – W Australii nie pada śnieg.

– Czemu do cholery wszystkie te sklepy są już pozamykane?! – krzyczę znerwicowana. – Nawet nie ma się gdzie schować!

– Nie wiem, kurwa – odpowiada, mijając się z ludźmi na chodniku. – Pieprzony Londyn! – przeklina, zwracając tym samym uwagę przechodniów idących z parasolkami.

Przebiegamy na czerwonym świetle, a potem mało nie zabijamy jakiejś starszej kobiety na pasach.

– Czemu tak śnieg napierdala? – ledwo patrzy w moją stronę.

– Idzie burza śnieżna – informuje nas jakiś starszy facet. – Nic państwo nie wiecie?

Spoglądam na Luke'a zdziwionym wzrokiem, on także posyła mi zaniepokojone spojrzenie.

– Jak najszybciej trzeba przemieścić się do swoich domów – dodaje po chwili. – I zabezpieczyć przedmioty elektroniczne.

– Dziękujemy za informację!

Zatrzymujemy się na chwilę, żeby porozmawiać.

– Pójdę do siebie.

– Nie ma mowy. Jakieś 5 minut stąd jest mój hotel – mówi blondyn.

– Nie będę dziś u ciebie spała – oznajmiam, cofając się kilka kroków w tył.

Hemmings łapie mnie za rękę.

– Nie pozwolę ci wracać samej do domu – mówi, a ja wywracam oczami.

Kiedy zaczyna zrywać się silny wiatr, biegnę, ile sił w nogach, tam, gdzie prowadzi mnie Hemmings.

Na chodnikach i ulicach pojawia się istna panika. Każdy mknie i goni do swojego domu. Spoglądam szybko na niebo i żałuję, że to zrobiłam. Jest całe granatowoczarne. Szybko robi się ciemno. Przyspieszamy.

Po chwili jesteśmy już w budynku, Luke z trudem wygrzebuje z kieszeni kartę od pokoju, jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Blondyn otwiera drzwi i puszcza mnie pierwszą do pomieszczenia. Wchodzę do środka i pierwsze co robię, to zdejmuję buty, potem przychodzi kolej na kurtkę oraz czapkę. Oglądam się za Hemmingsem, kiedy on zamyka drzwi, tak, aby nikt nie wszedł. Rozglądam się po jego sypialni i kuchni, wszystko jest tam porozwalane. Nieumyte naczynia, otwarta walizka z której wystaje sterta ubrań. Skarpetki na środku pokoju.

– A ty jak zwykle zachowujesz porządek – śmieję się pod nosem, znowu odwracając się ponownie w jego stronę.

Dobry Boże. Gdzie się podziała jego koszulka? Zawstydzam się trochę, szybko spuszczając wzrok. Luke wyrywa mi moją kurtkę z dłoni, rzuca ją gdzieś za siebie i stanowczo łapie moją twarz w swoje ciepłe i duże dłonie. Patrzę grzecznie w jego oczy, jakbym była gotowa na każdy jego krok. Uśmiech pojawia się na jego twarzy, a mi wiotczeją kolana.

– Musiałem ją zdjąć, bo byłem przemoczony do suchej nitki – uśmiecha się – Ale poza tym, nie umiem już tak dłużej – śmieje się do mnie,a ja stoję wpatrzona w jego wielkie oczy. – Nie stój przede mną taka niewinna – wzdycha, a ja przełykam głośno ślinę. – Bo nie umiem nad sobą zapanować – dodaje krótko, po czym mocno do mnie przywiera, łapczywie wpijając się w moje usta.

Łapie się jego szyi, potem zjeżdżam dłońmi na jego brzuch i klatkę piersiową. Ściąga ze mnie mokrą koszulkę i popycha na wielkie łóżko z białą pościelą. Zawiesza się nade mną, a potem atakuje moje usta. Oplątuję się wokół jego pasa nogami i oddaję jego boskim ustom.

Nie planowałam go nawet dzisiaj dotknąć. Widocznie los ma przygotowane dla mnie całkowicie co innego. Tak sobie próbuję tłumaczyć moją uległość dla jego osoby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro