In the name of the Warrior
– Nie musisz być królem – odezwał się nagle Jaime i spojrzała na niego. – Każdy rycerz może pasować drugiego. I dowiodę tego – dodał od razu, wysuwając z pochwy miecz, którym w doniosłym geście wskazał na miejsce u swoich stóp. – Klęknij, lady Brienne...
Prychnęła cicho, uśmiechając się lekko w oczekiwaniu na drwinę, ale on tylko spojrzał na nią z powagą.
– Chcesz być rycerzem, czy nie? – Uśmiech natychmiast zbladł na jej twarzy, kiedy z powrotem podnosiła na niego wzrok, tym razem pełen nadziei. Jaime skinął głową zachęcająco. – Klęknij...
Przeniosła jeszcze wzrok na swojego giermka, a gdy Podrick odpowiedział podobnym gestem, bez słowa wstała i powoli podeszła ku niemu, odruchowo zaciskając palce na rękojeści Wiernego Przysiędze. Uklękła. Miecz Jaime'a lekko dotknął jej prawego ramienia.
– W imię Wojownika wzywam cię, byś była dzielna. – Usłyszała pierwsze słowa przysięgi, wypowiedziane łagodnie miękkim głosem. Jaime przełożył miecz na jej lewe ramię. – W imię Ojca wzywam cię, byś była sprawiedliwa. – Ostrze miecza prześlizgnęło się z powrotem. – W imię Matki wzywam cię, byś broniła niewinnych. – Zdjął miecz jej ramienia i dopiero wówczas odważyła się podnieść na niego wzrok. – Wstań, Brienne z Tarthu... Rycerzu Siedmiu Królestw...
Zrobiła to, patrząc mu w oczy z lekkim uśmiechem i nie spuściła wzroku, dopóki obok nie rozległy się pierwsze oklaski i to Jaime pierwszy się obejrzał, ze zdziwionym wyrazem twarzy, jakby zapominając, że oprócz nich w pokoju są jeszcze cztery inne osoby. Pogłębiła uśmiech kiedy skinął jej głową i na sekundę przygryzła wargę, czując dławienie w gardle, ale pozwoliła łzom wzruszenia lecieć po policzkach.
<< ——— ◦⋄◆⋄◦ ——— >>
Brienne stanęła pod drzwiami komnaty Jaime'a Lannistera i wzięła jeszcze jeden głębszy oddech, zanim uniosła dłoń, ale zawahała się. W ostatnich dniach stali się sobie bliżsi niż kiedykolwiek, mimo to nie miał żadnego powodu, by jej otworzyć. Przygryzła jeszcze wargę, rozważając wszelkie następstwa, jakie mogła przynieść ta rozmowa i w końcu zastukała w dębowe drewno.
Jaime podniósł wzrok znad czytanej książki, a już w następnej chwili poderwał się z miejsca i otworzył drzwi.
– Ser Brienne – odezwał się z lekkim uśmiechem.
– Ser Jaime. – Skinęła mu głową, odpowiadając tym samym gestem i może czerwieniąc się odrobinę, a kiedy gestem zaprosił ją do środka, tylko pogłębiła uśmiech, stając na środku pokoju z dłońmi złożonymi za plecami. – Szykuje się jakiś turniej? – zagadnęła, odwracając się ku niemu. – Widziałam przygotowania na błoniach.
– Tak, owszem. – Mężczyzna skinął głową, odkładając książkę na stół. – To turniej na dzień imienia króla, organizowany rokrocznie. Zawsze ściągają na niego najznamienitsi rycerze, na pewno będzie na co popatrzeć. – Kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej, przygryzając wargę.
– Zapisałam się – wypaliła, nie dając mu dokończyć. – A raczej... Podrick mnie zapisał, jako mój giermek i... Staję w szranki. Pojutrze. – Omal nie pisnęła. Jaime zamarł w bezruchu podnosząc na nią wzrok, a wino, którego łyk wziął akurat z kielicha, omal nie stanęło mu w gardle. Zaczął się krztusić, jednak kaszel tak samo szybko jak przyszedł, tak i zniknął za sprawą silnej ręki Brienne, którą uderzyła mężczyznę między łopatki, dopadając do niego.
– Chyba nie mówisz poważnie – odezwał się wreszcie zduszonym głosem, wciąż usiłując złapać oddech i spojrzał na nią z politowaniem. – Brienne...
– Każdy rycerz ma prawo wziąć udział w turnieju, a ja jestem rycerzem – podkreśliła ostatnie dwa słowa, powoli przestając się uśmiechać.
– Tak, oczywiście, nie śmiałbym ci tego odmawiać, jednak... – Jaime odchrząknął, w końcu dochodząc do siebie. – Wiesz, że turnieje są niebezpieczne, to brutalna rozrywka, może ci się coś stać...
– Oczywiście. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Każdy rycerz ma blizny po walce. Poza tym... – W jej oku błysnęła iskra gniewu. – Sam stawałeś do turniejów jako młody rycerz i nie wmówisz mi, że nie.
– To jednak było trochę co innego – stwierdził, przecierając twarz dłonią.
– Nie wycofam się – odpowiedziała dobitnie. – Nie wycofam, bo uczono mnie brać odpowiedzialność za swoje decyzje. Jeśli pojutrze zwyciężę, będę walczyć też ostatniego dnia turnieju, a tego zaszczytu dostępują nieliczni. Stawiam na szali nie tylko swoje umiejętności, ale i honor. Powinieneś o tym wiedzieć. – Jaime westchnął, na moment zamykając oczy.
– Dobrze – powiedział w końcu. – Skoro tak bardzo tego pragniesz, nie będę ci rzucał kłód pod nogi. Wiem, że to na moim wsparciu ci zależało, choć wiem też, że i bez niego zrobiłabyś swoje. Mylę się? – Kącik ust drgnął mu w uśmiechu, gdy na nią spojrzał. Brienne na sekundę zamarła i przez chwilę przyglądała mu się, próbując ocenić, czy mówi poważnie. Miał rację, ale ona z kolei miała świadomość, że gdyby pojechała bez jego błogosławieństwa, miałaby potworne wyrzuty sumienia. W końcu uśmiechnęła się lekko.
– Będziesz ze mnie dumny, zobaczysz. – Kącik ust Jaime'a też drgnął w mimowolnym uśmiechu.
– Już jestem, Brienne – odpowiedział i na moment zapatrzył się w jej oczy, ale zanim zdążył coś dopowiedzieć, kobieta odwróciła wzrok.
– Jest jeszcze kwestia moich komnat – dodała ostrożnie. – Na czas turnieju chcę się przenieść do namiotu, na błonia. Podrick już zabrał część moich rzeczy.
– Wobec tego obiecuję przyjść do ciebie jutro. Powodzenia, ser Brienne. – Uśmiechnął się lekko, wyciągając w jej stronę dłoń, którą ujęła w swoje i uścisnęła lekko, odwzajemniając gest.
~ • ~
Błonia na wschód od Czerwonej Twierdzy, zazwyczaj służące mieszkańcom miasta, teraz przeobraziły się zupełnie. W jedną noc na łąkach wyrosło drugie miasteczko, z jedwabiu, nie z kamienia, większe i piękniejsze niż Brienne się spodziewała. Na skraju łąk stragany rozbiły dziesiątki kupców, sprzedających wszystko co tylko można było kupić. Pośród tłumu krążyli żonglerzy, lalkarze i sztukmistrze. Wokół czuć było zapach kiełbasek piekących się na dymiącym ognisku.
Na trawiastych polach rozbito też już około sześćdziesięciu namiotów. Niektóre z nich były małe, inne duże, jedne kwadratowe, drugie okrągłe, jedne uszyte z płótna żaglowego, inne ze zwykłego, a jeszcze inne z jedwabiu, zdradzającego status ich właścicieli. Z ich centralnych tyczek zwisały długie chorągwie ze starannie wymalowanymi lub wyszytymi herbami. Wśród nich Brienne wypatrzyła krakena Greyjoy'ów, fioletową błyskawicę rodu Dondarrionów, bliźniacze wieże Freyów... Blackwoodowie, Brackenowie, Martellowie... Kawałek dalej pysznił się jeleń w koronie Baratheonów. Dalej powiewało kilka chorągwi Tyrellów. A to był dopiero początek. Wydawało się, że niemal każdy lordowski ród pozostający w jakichkolwiek stosunkach z Królewską Przystanią przysłał po rycerzu.
Kobieta uśmiechnęła się, dostrzegając własny herb i podeszła do Podricka, prowadząc za sobą swojego konia. Giermek właśnie kończył wbijać ostatnie kołki w ziemię. Pochwaliła go w myślach za to, że wybrał miejsce bardziej z boku, na skraju pola. Doskonale wiedziała, że obozując wśród rycerzy musiałaby znosić zarówno milcząca wzgardę, jak i otwarte drwiny. Była tu jedyną kobietą. Być może znalazłoby się kilku, którzy potraktowaliby ją uprzejmie, ale czasem było to gorsze od otwartych kpin. Obóz Renly'ego odezwał się starym żalem w jej sercu.
Tak jak na to liczyła, wśród kupców byli też płatnerze. Potrzebowała zbroi na turniej. Z porządną kolczugą i pełnym hełmem. Odpowiedniego znaleźli z Podrickiem na końcu jednej z alejek. Mężczyzna oferował porządną stal, mocną, bez ozdób i było to wszystko czego potrzebowała. Płatnerz spojrzał na nią podejrzliwie. Brienne przeszyła go spojrzeniem, podobnie jak jej giermek, kiedy rzucił jakiś komentarz o kobietach, które nie znają swojego miejsca, ale bez oporów zdjął z niej miarę, a sakiewkę z monetami przyjął chętnie.
Zmrok zapadał szybko. Błonia rozświetlał blask pochodni, słychać było dobiegające stamtąd śpiewy oraz śmiechy, ale ten wieczór Brienne spędziła sama, jedynie w towarzystwie Podricka.
~ • ~
Ranek był pogodny i bezchmurny, pole turniejowe powoli ożywało. Jaime rozejrzał się po namiotach, szukając znajomych barw chorągwi Tarthu i uśmiechnął się lekko, wreszcie ją dostrzegając.
– Brienne? – odezwał się odrobinę nerwowo, rozchylając lekko połę namiotu. Przez utworzoną w ten sposób szparę dostrzegł, że kobieta wciąż jeszcze spała z na wpół odrzuconą kołdrą i rozrzuconymi ramionami. Mężczyzna pogłębił uśmiech, nie mogąc się powstrzymać. Widok był przeuroczy, ale na dźwięk jego głosu Brienne otworzyła oczy i po chwili wstała z łóżka, od razu odchylając połę namiotu.
– Co ty tu robisz? – spytała sennie i ziewnęła szeroko jeszcze nie do końca ubrana i zupełnie rozczochrana po spaniu.
– Do rozpoczęcia turnieju jeszcze mnóstwo czasu. Przyszedłem trochę z tobą posiedzieć. – Jaime wzruszył ramionami. Kącik ust drgnął mu w zadziornym uśmiechu. – No chyba, że nie chcesz, co?
– Chodź. – Brienne odpowiedziała uśmiechem, wpuszczając go do środka. – Podrick pewnie zaraz przyniesie coś do jedzenia, więc jeśli masz ochotę...
– Nie trzeba. – Mężczyzna przysiadł na niskim siedzisku z obiciem, patrząc na nią, kiedy starannie ścieliła rozgrzebane łóżko. – Jak się czujesz?
– Przejęta. Podekscytowana – odpowiedziała, z westchnieniem przysiadając obok, na drewnianej skrzyni i postukała palcami w jej okucia. – I nie wiem co ze sobą zrobić. – Spojrzała na niego z uśmiechem. Jaime zaśmiał się cicho.
– To zrozumiałe – stwierdził. Brienne opuściła wzrok, jej uśmiech zelżał.
– Może trochę się też denerwuję – powiedziała niepewnie, odruchowo sięgając do rękojeści opartego o skrzynię Wiernego Przysiędze.
– No co ty. – Mężczyzna przysiadł się do niej i uśmiechnął lekko, obejmując ramieniem. – Będzie dobrze. Pojedziesz i zwyciężysz. – Pogładził ją kojąco po ramieniu i lekko musnął ustami jej policzek. Brienne niepewnie odwzajemniła uśmiech, a kiedy do namiotu wszedł Podrick, podniosła wzrok.
– Smacznego, Pani... Ser – poprawił się giermek, podając jej śniadanie. – Ser Jaime... – Skinął mężczyźnie głową i z powrotem spojrzał na kobietę. – Zbroja jest już gotowa. – Brienne skinęła głową w odpowiedzi, zabierając się za jedzenie. We trójkę poszli potem odszukać płatnerza, który na widok rycerza Gwardii Królewskiej odrobinę wyzbył się szorstkości z jaką potraktował ją poprzedniego dnia, a następnie Jaime skierował się już ku polu turniejowemu, by zająć miejsce u boku króla, obiecując wcześniej, że zajrzy do kobiety wieczorem.
Na łące kłębił się gęsty tłum. Wszyscy usiłowali przepchnąć się do przodu, żeby lepiej widzieć. Podrick od razu zrobił to samo i zdołał dopchnąć się niemal pod sam płot (choć akurat od tego próbowała go odwieść). Ustawiona po drugiej stronie pola trybuna wypełniała się już szlachetnie urodzonymi. Na fotelu króla Brienne dostrzegła młodego władcę – Joffreya. Tuż przy nim siedziała Cersei Lannister, jak zwykle chłodna i niedostępna. Po prawej stronie króla, nieco z tyłu, stał Jaime. Słońce odbijało się złotym blaskiem w zapince jego płaszcza. Siedzieli tam też lordowie i damy oraz około dwudziestu rycerzy, którzy, tak jak ona, stawali w szranki dopiero jutrzejszego dnia.
Cersei Lannister również powiodła wzrokiem po rozkrzyczanym tłumie, gromadzącym się na łąkach, zatrzymując wzrok dopiero na dojrzanej wśród ludu twarzy rycerki i uśmiechnęła się ironicznie.
– To nie twoja towarzyszka? – spytała, odwracając się do brata i pokazując mu w tłumie Brienne. – Nie staje w szranki? Podobno chce uchodzić za rycerza. – Głos królowej ociekał jadem.
– Owszem, jutro – odpowiedział beznamiętnie mężczyzna, ignorując ton głosu siostry, ale kobiecie ta informacja wystarczyła do szczęścia, bo uśmiechnęła się szerzej, dyskretnie osłaniając usta szerokim rękawem.
– Będę więc z niecierpliwością wyczekiwać tej walki. – Jaime zmarszczył brwi lekko, ponad ramieniem króla zerkając na siostrę, ale właśnie wtedy zagrały rogi, by oznajmić rozpoczęcie turnieju. Brienne słyszała szepty podniecenia, które rozlegały się w tłumie, kiedy na południowym krańcu pola pojawiali się jeden po drugim rycerze. Każdy z nich zatrzymywał się przed trybuną i pochylał kopię w wyrazie hołdu dla młodego władcy. Następnie udawali się na drugi jego koniec, żeby ciągnąć losy. Gdy wreszcie wyjechali kłusem na pozycje, błonia zastygły w niemal całkowitym bezruchu. Brienne mogła wyraźnie usłyszeć jak wali jej serce. Drgnęła kiedy zabrzmiał róg i w jednej chwili spokój przerodził się w głośny aplauz, kiedy pierwsza para starła się ze sobą z trzaskiem drewna i stali. Giermkowie podali rycerzom nowe kopie, żeby zastąpić skruszone, które odrzucono na bok.
Kolejne kopie i tarcze szły w drzazgi, rycerze padali, niektórzy podnosili się jeszcze na nogi, żeby kontynuować walkę na piechotę. Kobietę co i rusz przechodziły dreszcze kiedy z błyskiem w oku obserwowała kolejne starcia. Tłum wiwatował, albo wyrażał swoje niezadowolenie i zaczynało jej się to powoli udzielać. W pewnym momencie złapała się na tym, że sama krzyczy, dodając otuchy jednemu z rycerzy. Serce biło jej mocno, a w żyłach krążyła adrenalina, niemal z trudem łapała oddech. Nie zauważyła nawet kiedy poranek przerodził się w późne popołudnie. Z wypiekami na policzkach obserwowała ostatnią walkę. Wkrótce słońce wisiało już nisko na zachodzie i pierwszy dzień turnieju powoli dobiegał końca.
~ • ~
Na łąkę wypełzły wieczorne cienie i na alei straganów zapalono blisko setkę pochodni. Brienne dała Podrickowi kilka miedziaków, żeby mógł porozglądać się po straganach i przez pewien czas kręciła się po polu razem z nim. Stanęła nieco z boku, przysłuchując się żwawej melodii, granej na bębnach i lutniach, do której przy ognisku tańczyło już kilka par, szybko jednak wymówiła się przed giermkiem zmęczeniem i wróciła do namiotu. Usiadła na trawie z mieczem w dłoni i powoli, metodycznie zaczęła ostrzyć klingę przed jutrzejszym dniem. Potrzebowała zajęcia, a to zawsze ją uspokajało. Podniosła wzrok dopiero, słysząc kroki i uśmiechnęła się na widok Jaime'a.
– Hej... – Kobieta pogłębiła uśmiech i spojrzała na niego kiedy usiadł obok. – Jak się czujesz? Jutro wielki dzień, co? – zagadnął mężczyzna, odwzajemniając spojrzenie. Brienne tylko westchnęła, odkładając miecz i oparła mu głowę na ramieniu.
– Będziesz mnie jutro oglądać? – spytała cicho. – To znaczy... Nie masz większego wyboru, ale... Czy będziesz tam jutro dla mnie? Dla nikogo innego, tylko dla mnie?
– Przecież ci obiecałem. – Jaime nachylił się do niej, żeby ją pocałować i objął ramieniem, przytulając do siebie. – Ale dałabyś sobie radę i bez mojej obecności. Nie znam bardziej zawziętej i upartej osoby od ciebie. – Zaśmiał się krótko i uchylił, kiedy spróbowała trzepnąć go po głowie. – Masz ochotę się czegoś napić? Grzane piwo co roku mają tu naprawdę świetne.
– Nie, przed walką wolałabym nie – odpowiedziała, uśmiechając się lekko. – Ale coś do jedzenia...
– To co, przejdziemy się? Chodź. – Mężczyzna wstał, wyciągając do niej dłoń i chwilę potem skierowali się już między stragany z jedzeniem i piciem.
Jaime obejrzał się na Brienne, która właśnie wsuwała w dłoń handlarza miedziaka za jeszcze gorącą kiełbaskę włożoną w rozkrojoną bułkę i sam odebrał kufel swojego piwa, skinąwszy głową w podzięce. Stanęli kawałek dalej, żeby kobieta mogła spokojnie zjeść. Mężczyzna wbrew sobie zapatrzył się w płonące ogniska, wracając pamięcią do czasów, kiedy będąc młodym lwem sam brał udział w turniejach. Kiedy miał jeszcze obie dłonie... I kiedy zachowywał się jak bezczelny smarkacz nie mając dla nikogo zrozumienia, ani współczucia. Ocknął się dopiero, kiedy Brienne pomachała mu dłonią tuż przed twarzą i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, że kobieta już kilka razy próbowała zwrócić na siebie jego uwagę.
– Hm? – Nic bardziej inteligentnego nie przyszyło mu do głowy, kiedy spojrzał na nią. Odblask od ogniska oświetlał lekko jej twarz, sprawiając, że w oczach błyszczały iskierki i na chwilę zawiesił spojrzenie właśnie na jej tęczówkach.
– A myślałam, że to ja jestem dzisiaj rozkojarzona. – Brienne zaśmiała się cicho, wkładając do ust ostatni kawałek kiełbaski i wyjęła mu z dłoni kufel, upijając łyk piwa. Jaime spojrzał na nią z wyrazem bezgranicznego zdumienia na twarzy, sprawiając, że omal nie parsknęła.
– Mogłaś mówić. Kupiłbym ci też – stwierdził odrobinę obrażony, nie odrywając od niej wzroku.
– Nie trzeba. – Kobieta pokręciła głową. – Naprawdę wolałabym się nie upić przed walką. – Wzięła jeszcze jeden łyk i oddała mu kufel, a słysząc znajomą melodię, dochodzącą od jednego z ognisk, spojrzała w tamtą stronę. Jaime podążył za jej spojrzeniem, a dostrzegając w jej oczach wahanie, bez słowa (i mimo jej protestów) pociągnął ją w tamtą stronę do tańca. Nie trzeba było długo czekać, żeby Brienne zapomniała o zdenerwowaniu i skrępowaniu i wkrótce już śmiała się i śpiewała razem z innymi, dając prowadzić się w tańcu.
Kiedy wracali do jej namiotu było już późno, a księżyc jasno świecił na niebie. Brienne mocno chwyciła mężczyznę za rękę, przysuwając się do niego bliżej. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać jak bardzo jest zdenerwowana, zajęta zabawą w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. Bez słowa zaciągnęła za obojgiem połę namiotu i cicho usiadła na łóżku, palce obu dłoni zaciskając sobie na ramionach, żeby ukryć ich drżenie. Jaime z westchnieniem przysiadł na skrzyni naprzeciwko niej i spojrzał na nią. Widział po niej jak jest wystraszona i zdenerwowana. I że nie wie czego ma po następnym dniu oczekiwać.
– Brienne – odezwał się w końcu. – Pamiętasz, co ci powiedziałem rano? Pojedziesz i wygrasz, nie myśl inaczej. – Kobieta nie podniosła wzroku.
– Dzisiaj walczono naprawdę dobrze. Ale ja muszę się sprawić jeszcze lepiej – powiedziała. – Nie wystarczy, że będę walczyła dobrze i przegram. Muszę zwyciężyć przynajmniej w pierwszej walce.
– I zwyciężysz – powtórzył Jaime, przysiadając się do niej i objął ją, przytulając. Oparł jej głowę na ramieniu, a kobieta przytuliła policzek do jego skroni.
– Powinnam się już położyć – stwierdziła z westchnieniem, sięgając do troczków kaftana, który chwilę potem ściągnęła przez głowę. Jaime patrzył na nią, kiedy zdejmowała jeszcze buty i sam rzucił w kąt wierzchnie ubrania, a układając się na łóżku, wyciągnął do niej ramiona. Brienne bez chwili wahania pozwoliła się objąć i przytuliła do niego, wsuwając mu jedną dłoń we włosy. Zamknęła oczy, choć już wiedziała, że mimo jego obecności tak prędko nie zaśnie. Wsłuchała się w jego głos, kiedy Jaime zaczął cicho nucić Deszcze Castamere. Jeszcze długo po tym, jak mężczyzna zasnął, po policzkach bezgłośnie leciały jej łzy, a w głowie rozbrzmiewała żałobna pieśń.
~ • ~
Drugi dzień turnieju wstał tak samo pogodny. Brienne stała przed namiotem, obserwując powoli przygotowujących się do walk rycerzy, ale odwróciła głowę, słysząc westchnienie Jaime'a, kiedy ten budził się powoli i próbował wyplątać ze skołtunionej pościeli.
– Wstała śpiąca królewna – odezwała się, wracając do środka. – Spokojnie, jeszcze wcześnie. Mamy trochę czasu do południa. Jeśli jesteś głodny, możesz sobie coś wziąć z tacy. Podrick zdecydowanie za dużo tego wszystkiego przyniósł. – Usiadła przy nim z westchnieniem, kiedy z pomrukiem sięgnął po kawałek chleba, pasztet i kiść winogron. Sama nie miała apetytu, żołądek skręcał jej się nerwowo, nie pozwalając niczego przełknąć.
– Jak się czujesz? – spytał, wkładając do ust pierwszy kęs i spojrzał na nią.
– Tak naprawdę dziwię się, że jeszcze nie wymiotowałam z nerwów. – Uśmiechnęła się słabo.
– Przesadzasz. – Jaime spojrzał na nią z politowaniem. – Wiesz, że będziesz wspaniała – dodał i skinął jej jeszcze głową zachęcająco, kiedy do namiotu zajrzał Podrick, mówiąc, że już czas by Brienne włożyła zbroję. Sama włożyła kaftan i kolczugę, pozwalając giermkowi zająć się resztą. Nie spuszczała z niego wzroku, od czasu do czasu go instruując. Trzy razy sprawdzili też każdą sprzączkę i każdą zapinkę. Jaime uśmiechnął się do niej kojąco, w ślad za nią wychodząc z namiotu. Kobieta wymieniła jeszcze spojrzenia z Podrickiem, który właśnie sięgał po jej kopię i tarczę, ujęła w dłoń uzdę swojego konia i we trójkę skierowali się powoli w stronę pola turniejowego. Jaime uścisnął ją jeszcze, życząc powodzenia i skierował do wnętrza twierdzy, żeby przebrać się w zbroję królewskiego gwardzisty. Brienne dołączyła do rycerzy ciągnących losy i zerknęła na kawałek pergaminu z wypisanym nań tytułem i nazwiskiem. Podniosła wzrok na swojego przeciwnika, obmyślając strategię. Miała z nim szansę, jeśli tylko pozostanie skupiona.
Z zamyślenia wyrwał ją odgłos rogu, wzywający do pierwszej walki. Skruszono cztery kopie zanim jeden z rycerzy zleciał z siodła lądując ciężko w piachu. Od trybun dobiegł odgłos aprobaty tłumu. Pozostałe dwie walki, które poprzedzały jej starcie minęły nie wiedzieć kiedy. Brienne włożyła hełm, opuszczając zasłonę i usiadła w siodle, kiedy Podrick podał jej uzdę. Siedziała na koniu w oczekiwaniu, czując skupione na sobie spojrzenia widzów. Wsunęła lewą rękę w rzemienny pasek przy tarczy i zacisnęła palce na uchwycie. Giermek włożył jej w dłoń kopię i Brienne ruszyła powoli na swoje miejsce na końcu pola. Kiedy podniosła głowę, podłapała zainteresowany, choć nie pozbawiony złośliwości wzrok Cersei Lannister, ale gdy przeniosła spojrzenie na stojącego obok Jaime'a, zobaczyła, że mężczyzna uśmiecha się do niej kojąco.
Odetchnęła głębiej, spoglądając z powrotem na to, co miała przed sobą. Zabrzmiał róg.
Przez jedno uderzenie serca kobieta siedziała nieruchomo, choć jej przeciwnik ruszył z kopyta. Ogarnęła ją panika. Uratował ją dopiero jej wierzchowiec. Koń dobrze wiedział, czego się od niego oczekuje, nawet jeśli jego pani nie wiedziała co zrobić. Ruszył naprzód powolnym kłusem. Dopiero wtedy Brienne wyrwała się z odrętwienia, spięła go lekko i pochyliła kopię. W tej samej chwili uniosła tarczę, osłaniając nią większą cześć lewej połowy ciała i trzymając ją pod kątem. Wbiła wzrok w przeciwnika. Starała się nie patrzeć na zakończenie jego kopii, które zbliżało się z każdą chwilą. Zanim przypomniała sobie, że powinna patrzeć tylko w to miejsce, w które chciała uderzyć, jej kopia zaczęła już przesuwać się na bok. Spróbowała ją naprostować, ale było na to za późno. Jej koniec uderzył w tarczę. Rozległ się głuchy trzask. Obie kopie poszły w drzazgi.
Przełknęła ślinę i spróbowała uspokoić oddech, wyciągając do giermka dłoń po nową kopię i chwilę potem ruszyli na siebie znowu. Ścierali się jeszcze dwa razy i dopiero za trzecim, gdy wycelowana przez nią kopia trafiła mężczyznę w pierś, jej przeciwnik (choć kurczowo usiłował przytrzymać się siodła) przechylił się na bok i z głuchym łoskotem wylądował na ziemi.
Jaime wbrew sobie krzyknął wraz z tłumem, z szerokim uśmiechem patrząc jak rycerz podnosi się z ziemi, unosząc ręce w geście poddania. Serce tłukło mu się mocno z wrażenia. Cersei posłał mu jednie zdegustowane spojrzenie, opierając się plecami o oparcie swojego fotela. Robiła wszystko, żeby tylko sprawiać wrażenie znudzonej.
Brienne zsunęła się z siodła, pozwalając, żeby Podrick wziął od niej tarczę i syknęła cicho, usiłując rozmasować obolałe lewe ramię. To właśnie na nim skupiło się najwięcej uderzeń i mogła się założyć, że jeszcze tego wieczora ręka będzie cała w siniakach. Zdjęła hełm, biorąc głęboki wdech, kiedy zakręciło jej się w głowie. Dopiero teraz powoli zaczęło do niej docierać to, co się właśnie stało. Wygrała i była cała, tylko to się liczyło.
Drugą walkę miała stoczyć po południu i do tego czasu obserwowała pozostałych. Zdołała nawet zjeść odrobinę chleba ze smalcem, a kiedy po raz drugi tego dnia wsiadała na konia, była o wiele spokojniejsza niż przed pierwszym starciem. W tym również udało jej się zwyciężyć, choć nie bez trudu. Zdyszana i obolała uśmiechnęła się szerzej i uniosła zasłonę hełmu, w geście podpatrzonym u innych unosząc w górę dłoń.
~ • ~
Po skończonym turnieju Jaime dogonił ją na skraju pola turniejowego, kiedy oboje z Podrickiem kierowali się już w stronę namiotów. Brienne zaśmiała się krótko, kiedy od razu objął ją ramionami i odwzajemniła uścisk.
– Chodź do namiotu, tam mi będziesz gratulować – odezwała się, nie dając mu choćby otworzyć ust. – O niczym innym nie marzę jak zdjąć to z siebie. – Spojrzała w dół, na zbroję. Okropnie jej było w tym gorąco. Już we trójkę skierowali się na błonia. Podrick zajął się nią kiedy tylko weszli do namiotu, a gdy została w samej koszuli i spodniach, poleciał zagrzać jej wodę na kąpiel, uprzednio obiecując przynieść coś do jedzenia. Kobieta z westchnieniem opadła na skrzynię, na której siedział Jaime.
– I jak się czujesz po dwóch zwycięstwach? – Mężczyzna od razu objął ją i ucałował w skroń.
– Nie przytulaj się do mnie, jestem spocona. – Brienne odsunęła się niechętnie, choć z twarzy nie schodził jej uśmiech. – Szczerze mówiąc wciąż nie wierzę, że to się stało naprawdę. Nie spodziewałam się... Kiedy ruszałam do pierwszej szarży, byłam przerażona i na pewno z boku też było to widać, a potem... Potem jakoś to poleciało. Ale wiesz... To wspaniałe zobaczyć, jak tłum wiwatuje na twoją cześć. Dziękuję, Podrick. – Uśmiechnęła się do giermka, odbierając od niego talerz z posiłkiem.
– Od początku mówiłem ci, że tak będzie – stwierdził Jaime. – Akurat jeśli ty coś sobie postanowisz nie ma takiej siły, która by cię od tego odwiodła. Wiesz co to oznacza, prawda? Jutro ostatni dzień zawodów. Jutro stają w szranki zwycięzcy poprzednich turniejów, masz się pilnować, żebyś mi wyszła z tego żywa. Nikt nie będzie miał do ciebie żalu, jeśli nie wygrasz.
– Nic mi nie będzie – odpowiedziała zdecydowanie, posypując solą kawałek wołowiny i zabrała się za jedzenie, rozkoszując każdym kęsem, bo od poprzedniej kolacji właściwie nie miała w ustach nic porządnego. Wkrótce kąpiel była gotowa. Ignorując obecność zarówno Jaime'a, jak i Podricka kobieta zdjęła przez głowę przepoconą bluzę i rzuciła ją giermkowi. Potem ściągnęła spodnie, razem z bielizną i wsunęła się do drewnianej balii, wyciągając się w niej z westchnieniem. Czuła, jak pod wpływem ciepła jej mięśnie powoli się rozluźniają. Skrępowany Podrick od razu ulotnił się z jej ubraniami. Jaime natomiast przysiadł na ziemi obok niej i spojrzał na nią czujnie, kiedy syknęła cicho, dokładnie oglądając lewe ramię. Tak jak się spodziewała, już miała siniaki.
– Maesterzy mają maść na stłuczenia – odezwał się, delikatnie ujmując jej rękę w swoje dłonie. – Przyniosę ci później, jeśli chcesz. – Kobieta spojrzała na niego z wdzięcznością, sięgając po gąbkę, żeby w końcu zmyć z siebie pot i pył pola turniejowego.
– Podasz mi mydło? – poprosiła, spoglądając na niego. Zrobił o co prosiła i z powrotem usiadł na swoim miejscu, spoglądając na Brienne kiedy się myła.
– Nie trzeba ci pomóc? – Kącik ust drgnął mu w zadziornym uśmiechu. Kobieta natychmiast zaczerwieniła się lekko.
– Możesz mi pomóc umyć głowę – odpowiedziała w końcu, a Jaime już bez słowa uklęknął za nią i polał jej głowę wodą z dzbanka. Trochę ciągnął, ale Brienne cierpliwie znosiła wszystkie jego zabiegi dopóki nie spłukał resztek piany. Już sama dokończyła mycie i sięgnęła po ręcznik, wychodząc z balii. Wytarła się dokładnie, w międzyczasie wyciągając dłoń po świeżą koszulę i spodnie.
– Przejdziemy się? – zagadnęła, kończąc wiązać koszulę. – Potrzebuję się napić i wiem, że też masz ochotę.
– Już nie sądzisz, że powinnaś być jutro trzeźwa? – Mężczyzna spojrzał na nią zadziornie. – To ostatni, najważniejszy dzień.
– Tak, ale połowa grzańca raczej mi nie zaszkodzi. – Odwzajemniła uśmiech, wzruszając ramionami.
– Wobec tego... – Jaime podsunął jej ramię, które ujęła.
Do późna wieczór siedzieli potem przed namiotem, podając sobie na zmianę kufel grzanego wina. Czując, że robi się chłodno, Brienne naciągnęła na siebie bluzę i wzięła od mężczyzny naczynie z resztką trunku, dopijając wino do końca.
– Zabawne, prawda? – odezwała się w pewnym momencie, a gdy mężczyzna spojrzał na nią pytająco, kontynuowała: – Jeszcze parę lat temu ty mnie obrażałeś i drwiłeś ze mnie, a ja miałam ogromną ochotę uderzyć cię w twarz za każdym razem, gdy tylko otwierałeś usta. – Westchnęła i oparła mu głowę na ramieniu, przypominając sobie, jak parę lat temu eskortowała go do stolicy.
– Tak – odpowiedział cicho. – A potem straciłem rękę, a ty próbowałaś ratować całą resztę.
– Ty ratowałeś mnie częściej, niż ja. Nawet jeśli o tym nie wiedziałeś. Poza tym robiłeś to skuteczniej – zauważyła. – Bardziej chodzi o to, że nie mogliśmy znieść siebie nawzajem, a teraz jesteśmy tutaj. Razem. Jakby przeszłość nie miała znaczenia. – Podniosła na niego wzrok, uświadamiając sobie, że Jaime cały ten czas na nią patrzył. Na sekundę zapatrzył się w jej oczy, żeby potem nachylić się do niej jeszcze bliżej i pocałować. Jego usta były miękkie i delikatne, a pocałunek czuły, ale zdecydowany. Trwał długo, dopóki to ona go nie przerwała, wstając. Wyciągnęła do niego dłoń, a chwilę potem zaciągnęła za obojgiem połę namiotu.
Od razu z powrotem objęła go, układając mu dłonie na ramionach i całując mocno, z uczuciem. Przygarnął ją do siebie w odpowiedzi, lewą rękę wsuwając jej pod bluzę. Zdjęła ją przez głowę i kiedy szarpał się z wiązaniem jej koszuli, ona zsunęła mu z przedramienia wykutą ze złota protezę dłoni, odkładając ją na skrzynię. Kaftan Jaime'a podzielił los jej górnego odzienia. Mężczyzna dotknął jej policzka, powoli zsuwając dłoń na kark i szyję, kiedy uklękła nad nim na łóżku. Ani na chwilę nie przestała go całować. Pozwoliła mu na każdy kolejny ruch, aż w końcu poczuła go w sobie.
~ • ~
Zbudziła się rano w objęciach Jaime'a, wciąż posapującego cicho przez sen. Uśmiechnęła się lekko na ten widok i uniosła odrobinę na łokciu, kiedy do namiotu zajrzał Podrick ze śniadaniem. Pokazała mu gestem, żeby był cicho i usiadła, wysuwając się z ramion mężczyzny, a giermkowi uśmiechem podziękowała za śniadanie.
– Jaime – odezwała się, delikatnie dotykając jego ramienia. – Już rano – szepnęła, kiedy mężczyzna niechętnie otworzył oczy, spoglądając na nią. Westchnął, ale również usiadł, przecierając twarz dłonią, żeby choć trochę się rozbudzić. Podzieliła się z nim śniadaniem. Wciąż czuła ściskanie w żołądku, ale przynajmniej była w stanie coś zjeść, choć pilnowała też, żeby nie przesadzić. Za nic nie chciała zwymiotować na polu, przed królem.
Wkrótce Podrick wsunął się do środka, żeby pomóc jej ze zbroją. Potem, tak jak poprzedniego dnia, skierowali się razem z innymi rycerzami na plac turniejowy i Brienne stanęła w kolejce do losowania. Powoli rozwinęła pergamin z uczuciem dziwnego niepokoju. Serce zabiło jej mocniej, kiedy oglądała się na swojego przeciwnika, dającego właśnie pokaz umiejętności przed zachwyconym tłumem. Doskonale wiedziała, kto wystawił do turnieju tego konkretnego rycerza i przełknęła ślinę, powoli przenosząc wzrok na trybunę, gdzie siedziała Cersei Lannister. Kobieta podłapała jej wzrok i uśmiechnęła się jadowicie, w znaczącym geście unosząc kielich z winem. Jaime, który też już zorientował się w sytuacji, przeniósł wzrok na siostrę. Cersei uśmiechnęła się szerzej, osłaniając usta szerokim rękawem sukni.
– Mówiłam, że będę niecierpliwie wyczekiwać tej walki – odezwała się. Jaime otworzył usta, chcąc zareagować, ale właśnie wtedy rozległ się dźwięk rogu. Zaczęło się pierwsze starcie.
Podrick pomógł swojej pani zapiąć tarczę na ramieniu, a gdy wreszcie wezwano ją do walki i opuściła zasłonę hełmu, podał kopię. Ze swoim przeciwnikiem Brienne spotkała się pod trybuną. Opuściła kopię przed królem i przed jego matką, czując na sobie wzrok rycerza, z którym za chwilę miała się zmierzyć. Znudzony Joffrey tylko machnął ręką i chwilę potem ruszyli na siebie. Brienne przełożyła kopię nad szyją wierzchowca, celując w pierś, ale przy pierwszym natarciu źle oceniwszy odległość, trafiła w tarczę, łamiąc na niej kopię. Z zawziętą miną wyciągnęła dłoń po nową, to samo zrobił tamten.
Jej koń znów przeszedł w cwał. Wycelowała w pierś, ale koniec kopii znów uderzył w tarczę. Rozległ się głuchy trzask. Pół uderzenia serca później coś trafiło Brienne w bok ze straszliwą siłą. Złamana kopia wypadła jej z ręki, kiedy usiłowała utrzymać się w siodle i jakimś cudem jej się to udało. Pod lewym żebrem poczuła ostry ból i aż jęknęła, niemal zginając się wpół. Lewa ręka opadła jej bezsilnie. Kopia tamtego rycerza przebiła dębinę, wełnę i stal, zostawiając na jej boku długą szramę. Z rany popłynęła krew, która przesączyła się przez kolczugę, barwiąc opończę na czerwono. Świat zawirował i kobieta omal nie spadła. Ból był tak straszliwy, że nie wiedziała, czy będzie w stanie jeszcze zrobić cokolwiek, mimo to wyciągnęła dłoń po nową kopię.
Ruszyła znowu powolnym kłusem. Skierowała kopię bardziej w lewo, niż ostatnim razem. Pochyliła się i zacisnęła nogi na bokach przyspieszającego wierzchowca. Jej przeciwnik ruszył do szybkiej szarży. Gdy dzieliło ich od siebie czterdzieści stóp, Brienne spięła konia do cwału, celując grotem kopii prosto w herb na jego piersi. Niemal nie mogła oddychać. Jej tarcza była mocna, musiała wytrzymać uderzenie. Ważny był tylko ten herb. Gdyby w niego trafiła, walka byłaby wygrana. Wtedy tamten przesunął grot kopii ku górze. Trafiła ją prosto w pierś wsparta całym impetem rycerza i konia.
Tym razem nie miała szans utrzymać się w siodle. Odruchowo sięgnęła jeszcze do pochwy, do Wiernego Przysiędze, ale miecz wypadł jej z dłoni, a ziemia pomknęła jej na spotkanie. Runęła na nią z gwałtownym wstrząsem, który pozbawił ją tchu. Ból był tak ostry, że przez chwilę tylko leżała na piachu, łkając cicho. Usta wypełnił jej smak krwi. Nie mogła oddychać, nic nie widziała. Wiedziała, że musi wstać, bo inaczej zginie.
Tłum zafalował i Cersei podniosła się z miejsca, odrobinę wychylając za barierkę, kiedy i jej brat rzucił się do poręczy. Nawet do tej pory znudzony Joffrey teraz podniósł głowę, obserwując rozwój wydarzeń. Jaime przełknął ślinę, czując jak robi mu się gorąco. Serce łomotało mu w piersi. Wzrok jego siostry niemal natychmiast przykuł błysk złotej rękojeści w piachu. Wszędzie poznałaby to ostrze.
– Dałeś jej miecz od ojca! – rzuciła, odwracając się gwałtownie do brata.
– A ty ją próbujesz zabić! – odpowiedział po mężczyzna po dłuższej chwili, kiedy to odebrało mu mowę.
– Usiłuję ratować naszą rodzinę! Chronić cię! – Cersei wciąż jeszcze krzyczała, ale Jaime już jej nie słuchał. Przeniósł wzrok z powrotem na Brienne, która podźwignęła się z jękiem na ręce i kolana, na oślep szukając w piachu miecza. – Słuchasz mnie?! – Siostra szarpnęła go za ramię, żeby na nią spojrzał. – Robię to wszystko dla ciebie! Dla nas! Ona stanowi zagrożenie. Zmieniłeś się przez nią, nie jesteś już taki jak kiedyś. – Stanowczo odsunął siostrę od siebie i minął ją, zmierzając ku zejściu z trybun. W miejscu zatrzymał go ostrzegawczy głos Joffreya. Był królewskim gwardzistą. Jego miejsce było u boku władcy. – Cóż... Obawiam się, że to pierwszy i ostatni turniej w jakim wystartowała – dodała jeszcze lodowato Cersei, pokazując na plac.
Brienne wreszcie dźwignęła się z ziemi, stając przed swoim przeciwnikiem. Osłoniła się tarczą, kiedy od razu wymierzył cios ogromnym mieczem. Cofała się powoli, kiedy spadało na nią jedno cięcie po drugim. Sama nie miała jak zaatakować. Zacisnęła zęby, próbując go od siebie odepchnąć. Przy każdym uderzeniu ból był tym większy, miała wrażenie, że cała rozpada się na kawałki, a kiedy po kolejnym cięciu, które spadło na jej tarczę, wreszcie ją rozłupując, coś trzasnęło jej w ramieniu, zdołała tylko krzyknąć.
Czując narastające zawroty głowy, odrzuciła na bok strzaskaną tarczę i w obronie skrzyżowała z przeciwnikiem ostrza. Jęknęła z bólu, mimo to znalazła gdzieś siłę, nie wiedziała gdzie. Wreszcie odepchnęła go od siebie i kiedy zatoczył się w tył pod ciężarem zbroi, dostrzegła lukę między naszyjnikiem a hełmem. Wbiła mu tam ostrze gdy znów zamachnął się na nią i wyszarpnęła je dopiero, kiedy zaczął dławić się własną krwią. Potem sama ciężko padła na ziemię.
Ocknęła się cztery godziny później, w namiocie maestera. Nie potrafiłaby powiedzieć czy zeszła z pola o własnych siłach, czy też potrzebowała pomocy. Wszędzie ją bolało, w niektórych miejscach mocniej niż w innych. Pamiętała, że jak przez mgłę widziała nad sobą Jaime'a, a potem jeszcze kogoś zanim zupełnie straciła przytomność. Od razu zaatakował ją potworny ból głowy. Brienne jęknęła, wsparła się na łokciu i niemal natychmiast przechyliła na bok, wymiotując do stojącego tuż obok wiadra. Odetchnęła głębiej, z powrotem układając się na wznak. Ktoś zdjął jej zbroję i odrobinę obmył z potu i kurzu. Lewą rękę miała unieruchomioną i włożoną w temblak, a kiedy podciągnęła zakrwawioną bluzę, zauważyła, że opatrzono jej też ranę od kopii. Na szczęście widziała na oboje oczu. Raczej nie miała też dziury w głowie. Jak przez mgłę usłyszała krótką szamotaninę przed namiotem i do środka wpadł Jaime, rozglądając się za nią gorączkowo.
– Och, Brienne – westchnął, spoglądając na nią,
– Co? – odpowiedziała słabo, wycierając sobie usta rękawem. Na więcej nie miała siły.
– Pewnie chcesz pić. – Mężczyzna usiadł przy niej. Pokiwała głową, w której od razu na nowo jej zadźwięczało i uniosła się lekko na łokciu, usiłując oprzeć wyżej o poduszkę. Upiła kilka łyków wody, kiedy podał jej kubek i spróbowała wstać, ale namiot zawirował wokół niej niebezpiecznie.
– Powoli, powoli. – Jaime przytrzymał ją w miejscu. – Leż spokojnie.
– Turniej – wyszeptała, usiłując panować nad zawrotami głowy i mdłościami. – Powiedz mi co się tam wydarzyło. – Przekręciła głowę, spoglądając na niego. Czuła się, jakby głowę wypełniała jej wata. – Złamana? – dopytała nerwowo, spoglądając to na Jaime'a to na swoją lewą rękę. Mężczyzna bez słowa skinął głową. Brienne jęknęła cicho i zamknęła oczy, opadając z powrotem na poduszkę.
– Nie obwiniaj się – odezwał się cicho Jaime, ujmując jej prawą dłoń w swoją. – Dość mocno cię poturbował, gdybyś tylko dała mu taką szansę, zabiłby cię. – Kobieta przełknęła ślinę. Powoli docierało do niej co się wydarzyło. Jak spadła z konia, jak leżąc w piachu zobaczyła nad sobą sylwetkę Czarnego Rycerza i jak potem cudem uniknęła śmierci pod jego ciężkim obusiecznym mieczem. Dławienie w gardle przeszło w końcu w nerwowy szloch, który wyrwał jej się, gdy łzy poleciały po policzkach. Jaime nie odezwał się już słowem, gładząc ją tylko lekko po ramieniu. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, jak musiała się czuć po tym wszystkim, ale jej ból był świeży i wręcz namacalny. Nie mógł zrobić niczego innego, jak tylko zostać przy niej.
~ • ~
Brienne upierała się, że chce wrócić do komnat i po dokładnym jej obejrzeniu maester w końcu niechętnie wyraził na to zgodę, recytując wcześniej szereg zaleceń. Kobieta nakazała sobie wstać. Chwiała się na nogach, Jaime musiał ją podtrzymać. Droga przez korytarze Czerwonej Twierdzy zdawała jej się niemal torturą. Oparła mu dłoń na ramieniu, całą uwagę skupiając na tym, żeby gdzieś po drodze nie wyrżnąć w ścianę. Dwa razy omal nie wyłożyła się na schodach. Okropnie kręciło jej się w głowie. Wreszcie Jaime pomógł ułożyć jej się w łóżku.
– W porządku? – spytał, przysiadając obok. Brienne tylko pokręciła głową przecząco, od razu tego żałując.
– Niedobrze mi – odpowiedziała słabo i podniosła się odruchowo, kiedy szarpnął nią odruch wymiotny. Krztusząc się, zwymiotowała do podsuniętej jej przez Jaime'a miednicy i z powrotem opadła na poduszkę, zamykając oczy.
– To twoja siostra to zaplanowała, prawda? – spytała cicho po dłuższej chwili, spoglądając na niego. Jaime westchnął i skinął głową, spoglądając na nią ze skruchą.
– Tak. Ale jej się nie udało i to jest najważniejsze. Pokazałaś jej, że nie tak łatwo będzie jej się ciebie pozbyć. I ona już o tym wie.
– Nie musisz mnie za nią przepraszać – przerwała mu, widząc jego wzrok. – Nie wiedziałeś...
– Ale mogłem się spodziewać. Cały ten turniej... To od początku była dla niej doskonała okazja. A ja mogłem to przewidzieć. Nie zrobiłem tego i wiedz, że gdybyś... – Mężczyzna przerwał, przygryzając wargę i wziął głębszy oddech, usiłując nie pokazać przed nią, jak bardzo sam bał się o nią podczas tych kilku godzin, gdy nieprzytomna leżała w namiocie maestera. – Nie wybaczyłbym sobie – wyszeptał w końcu, czując, jak pod powiekami wzbierają mu łzy. – Nie wybaczyłbym sobie, że nie zdołałem ochronić cię przed własną siostrą. – Brienne uśmiechnęła się tylko lekko z politowaniem, przesuwając się odrobinę, żeby zrobić mu miejsce, a Jaime już bez słowa ułożył się przy niej, obejmując czule ramieniem. Kobieta przytuliła się do niego, zdrową ręką lekko gładząc go po ramieniu.
Leżała w jego ramionach, gdy mocno ją obejmował. W tym momencie nie liczyło się nic poza nimi. Nie liczyła się Cersei, ani fakt, że skoro nie powiodło jej się teraz, na pewno znowu spróbuje się jej pozbyć. Bez względu na wszystko, co działo się wokół nich, wiedziała, że dopóki jest przy nim, będzie bezpieczna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro