Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Porady - Relacje między bohaterami

Ach, luty... Ten miesiąc budzi zazwyczaj dwa skojarzenia. Pierwsze - czyli mróz nie zachwyca nikogo. Przynajmniej spośród tych, którzy lubią czuć własne palce u stóp. Drugie, czyli święto zakochanych, wzbudza z kolei skrajne emocje u większości zapytanych. Zazwyczaj na hasło "walentynki" powstają dwa obozy: gorących zwolenników oraz zagorzałych przeciwników. Ja należę jednak do tej wąskiej, stłamszonej grupki, która macha desperacko białą flagą z napisem "neutralne nastawienie" i ten przydługi wstęp miał służyć jedynie za nawiązanie do dzisiejszego tematu.

Czym bowiem jest sławiona czternastego lutego miłość, jeśli nie uczuciem? Z kolei właśnie uczucia budują relacje międzyludzkie, a wokół tych - bądźmy szczerzy - kręci się w pewnym stopniu zdecydowana większość znanych nam historii. Nie mówię tu jedynie o romansach. Spójrzmy choćby na serię "Harry Potter" - magia stanowi tam punkt wyjścia dla opowieści dotyczącej przede wszystkim przyjaźni. Wielu autorów deklaruje, że tworząc, chcieli podkreślić właśnie relacje między przyjaciółmi czy rodziną, ale... Właśnie. Zwykle pozostaje to w sferze zapewnień. Pozwolę sobie w oryginale zacytować Nostalgię Critica: "show, don't tell!". Często mam ochotę krzyknąć tak do niejednego pisarza, nie tylko publikującego amatorsko na wattpadzie, a już szczególnie odczuwam podobne chęci właśnie w przypadku budowania relacji.

Nie wiem, z czego wynika fakt, że aż tylu twórców wykłada się właśnie na tej kwestii. Być może szkoda im czasu, gdy spieszą z fabułą, zbyt prędko popychając ją do przodu. Często też, ku mojemu ubolewaniu, wolą po prostu opisywać macanki głównej pary bohaterów, spychając wszystko inne na dalszy plan - w tym momencie pozdrawiam Veronicę Roth i jej wysoce deklaratywne więzi Tris Prior z otoczeniem. Ostatnio podkreślałam, jak istotne jest, aby bohaterowie zostali wiarygodnie osadzeni w świecie przedstawionym. Jedną z najistotniejszych rzeczy, które decydują o kreacji postaci, a nawet jej wiarygodności w ogóle, są właśnie jej stosunki z otaczającymi istotami.

Zacznijmy więc od podstaw:

RODZINA:

Według socjologii rodzina stanowi najbardziej podstawową i powszechną komórkę społeczną. Aby nie dyskryminować wszystkich fikcyjnych sierot, których zatrzęsienie od zawsze przeżywa wszelaka literatura, za rodzinę uważamy wszystkich, z którymi nasz bohater bądź bohaterka nawiązali bliższe relacje w przeszłości, na przykład wspólnie się wychowując, i którzy mieli na tę postać wpływ jako pierwsi. Istnieje jakieś dziwne, niepisane przekonanie, że krewni - zwłaszcza rodzice - przeszkadzają w fabule. Głównie w romansie. Okej, pozbądźmy się tego raz na zawsze i ustalmy, że mama i tata naszej Hope (wybaczcie ten subtelny jak radziecki czołg żarcik) nie zginą za trzy rozdziały, nie rozpłyną w powietrzu, nie idziemy też w kliszę "zapracowani opiekunowie, którzy nie mają czasu dla dziecka, ale są pieniądze".

Spójrzmy na sprawę realnie, z naszego punktu widzenia. Niezależnie od tego, jak wyglądają relacje z najbliższymi krewnymi, mamy związane z nimi wspomnienia. Dobre, złe - w tym momencie to drugorzędne. Wspomnienia budują to, jacy jesteśmy, ponieważ to z nich wyciągamy pierwsze wnioski, dzięki nim również wiem, kiedy ktoś był wobec nas fair, a kiedy nie. Bohaterka nie potrafi dogadać się z rodziną? Dlaczego? Zawsze się nad nię znęcali? Czy po prostu wynikł konflikt, naturalny w pewnym okresie dorastania? Mimo kłótni są dla niej ważni? A może po wszystkim, co wydarzyło się między nimi, odlicza niecierpliwie dni do wyprowadzki? Dla większości z nas rola rodziców nie ogranicza się do nieobecnych przez większość doby bankomatów w ludzkich ciałach, ewentualnie z funkcją gotowania oraz sprzątania domu. Istnieją w naszym życiu i coś robią; niekoniecznie nas tym nie drażnią, ale naprawdę, gdy chodziłam do liceum - a więc byłam w wieku większości bohaterek opowiadań - nawet jeśli moje koleżanki nie miały bliższych relacji z ojcami, mamy odgrywały w ich życiu ważną rolę. Jasne, każdego drażni ten często "przestarzały" z punktu widzenia młodych gniewnych sposób myślenia, ale choćby matki są ważne. Chcą pogadać o chłopakach, niektóre wyciągają na zakupy, interesują się swoimi dziećmi. Rodzice to nie rekwizyty. Traktujmy ich jako bohaterów na równi z resztą. Nawet tła - proszę bardzo, nie musimy im poświęcać mnóstwa czasu antenowego, ale niech istnieją. Niech nie znikają za dwa rozdziały, a jeśli każemy bohaterce lub bohaterowi określić relacje z nimi - pokażmy to. Są kochającą się rodziną? No to niech zjedzą razem śniadanie i postać nie będzie wredną małpą bez powodu. Żyją w konflikcie? Traktują ją niesprawiedliwie? Napiszmy to! Sceny rodzinne to coś bardzo istotnego, aby pomóc czytelnikowi zrozumieć psychikę bohaterów. Dobrym przykładem na nieprzesadzone, ładnie skonstruowane relacje z rodzicami jest "Teen Wolf" - niewiele w tym serialu zostało obecnie dobrego, ale momenty Scotta z mamą, Stilesa z ojcem, a nawet Allison z jej tatą oglądało się dobrze, przedstawiono to bardzo naturalnie. Analogicznie, również Scotta i pana McCalla, czyli konflikt rodzic-dziecko twórcy pokazali w sposób przekonujący.

Wbrew pozorom, rodzeństwo stanowi temat nawet trudniejszy do ukazania. Autorzy zwykli je dzielić na "zżyte, wręcz nierozłączne" oraz "skłócone, skonfliktowane, bez kija nie podchodź". Wariacje na temat tych klisz nie są niczym złym, ale chyba każdy, czytając choćby opowiadanie na Wattpadzie, wie, że to sprawa bardziej zawiła. Po pierwsze, przyjmijmy to za fakt: rodzeństwa się kłócą. Nie istnieje, naprawdę nie istnieje takie, które nigdy nie miało konfliktu. Prędzej czy później zawsze nastąpi moment, gdy wystąpi różnica zdań. Czy to sprawia, że nie można kogoś określić jako zżytego? Skądże! W gruncie rzeczy, ilość sprzeczek stanowi kwestię indywidualną, zależną od temperamentu, charakteru. Wracając jednak do meritum, gdzieś w fabule zwykle pojawia się rodzeństwo. Nawet jeśli główna postać jest jedynym dzieckiem rodziców, ktoś w jej bliższym bądź dalszym otoczeniu rodzeństwo mieć będzie. Ponownie, umówmy się: bez klisz. Bez śmiesznych i nieprzekonujących skrajności. Pomyślmy nad realnymi relacjami.

Tu po raz kolejny musimy wrócić do zasady pokazywania, cokolwiek deklarujemy. Powoływam się już na serię "Niezgodna" Veroniki Roth, ponieważ to chyba najlepszy przykład, jak rodzeństwa NIE pisać. Główna bohaterka, Tris Prior, raz po raz nas zapewnia, że ona i brat byli sobie tacy bliscy - problem w tym, że nigdzie tego nie widać. Oczywiście, narratorka coś tam sobie szemrze o przeszłości, ale:

• nigdy nie zwróciła uwagi na jakiekolwiek zainteresowania brata, które ten wyraźnie miał;

• nawet przez moment nie próbuje zrozumieć jego motywacji;

• przy kolejnych spotkaniach z nim, również po śmierci rodziców, co czyni ich dla siebie JEDYNYMI żyjącymi bliskimi, woli obmacywać się ze znanym od miesiąca (!!!) facetem.

Dlatego mogę stanowczo podważyć wartość tej relacji. Nie wszystkie ludzkie uczucia czy emocje są logiczne, ba! większość się jednak tejże logiki wcale trzymać nie chce, jednakże przy kreowaniu jakiejkolwiek więzi trzeba użyć odrobiny rozsądku i zadać sobie parę pytań. Jeśli są blisko - czy w ogóle mają przed sobą tajemnice? Co ich łączy? Co lubią robić razem, a co ich odróżnia? Jeśli skłóceni, to też - dlaczego? W czym się nie zgadzają? Jak długo to trwa? Są w ogóle w stanie jakoś funkcjonować przy osobach trzecich? Jaki mają stosunek do swojego konfliktu? Po raz kolejny - rodzeństwo nie stanowi rekwizytu. Jeśli nie odgrywa większej roli, nie wciskajcie go gdzieś na siłę, ale jeżeli zadeklarowaliście, że ktoś tego brata czy siostrę posiada, niech żyje gdzieś w tle, pozostaje w świadomości. Wyciąganie takiej postaci z metaforycznego zaplecza tylko wtedy, gdy ma coś powiedzieć, jest zwyczajnie sztuczne. Ponownie odwołując się do źródeł zewnętrznych, tym razem pozwolę sobie przywołać serial Freeform "Shadowhunters" (do książek mam osobisty uraz) - rodzeństwo Lightwoodów, choć często możemy obserwować konflikty, wzajemnie się wspiera, troszczy o siebie, a przy tym nie uczyniono ich przesadnie nierozłącznymi. Każdy ma... No, właściwie Isabelle ma swoje towarzystwo, Alec poza resztą głównej paczki ma Magnusa. W każdym razie, widzimy zróżnicowanie, widzimy też zaangażowanie emocjonalne jednego, gdy drugie jest zagrożone.

Właściwie tak samo sprawa przedstawia się z dowolnymi krewnymi, których chcemy mieć w fabule opowiadania. Kiedyś stosunkowo trudno było mi odnieść się do tworzenia dużych rodzin, ponieważ sama mam niestety kontakt z niewieloma krewnymi, jednak każdy aspirujący autor posiada coś, co jest przy wymyślaniu wręcz niezbędne, zwłaszcza w przypadku kreowania relacji między bohaterami - zmysł obserwacji. Nikt oczywiście nie będzie raczej przeprowadzał wywiadu z koleżanką, która w czasie świąt przeżywa istne naloty rodziny, a na pewno nie kupimy lornetki i nie będziemy podglądać w niedzielę sąsiadów, ale rozejrzymy się. Po własnej rodzinie, po tym, co mówią nasi rozmówcy. Nie wyciągajmy też krewnych z pudełka. Jeśli w dalszych rozdziałach pojawi się szalona ciotka, niech wcześniej ktoś coś o niej wspomni. Niech jej zdjęcie wisi w salonie. Chcemy tego czy nie - nasze otoczenie jest do pewnego stopnia zdefiniowane przez naszą rodzinę i jeśli nasi bohaterowie swojej nie zauważają lub traci ona jakiekolwiek znaczenie, gdy pojawia się akcja, są to po prostu bohaterowie niewiarygodni.

PRZYJACIELE:

Niezależnie od gatunku, jaki preferujemy, trudno znaleźć historię, w której bohaterowie nie mają żadnych przyjaciół lub - zgodnie z utartym i leniwym schematem "nowej bez żadnych znajomych" - nie pozyskują ich w trakcie rozwoju historii. Niestety, na Wattpadzie oraz w wielu YA często takie postaci traktowane są jak konieczny czynnik do wyciągnięcia gdzieś narratora, może do porozmawiania o wielkiej miłości lub zrobienia razem zakupów, poza tym ich praktycznie nie ma. Ewentualnie dowiemy się od bohatera lub bohaterki, co zwykli razem robić, ale nigdy tego nie zobaczymy. Po raz kolejny - nie działa to w ten sposób. Przyjaźń jest jedną z najważniejszych, najtrwalszych relacji w ludzkim życiu. Wierzcie mi lub nie, ale przyjaciele wzajemnie się kształtują; przez prawie pięć lat naszej przyjaźni zarówno ja, jak i moja przyjaciółka w jakiś sposób uległyśmy zmianie. Najprościej można to skwitować powiedzeniem "z kim przystajesz, takim się stajesz". Nie jest ono takie głupie, bowiem rzeczywiście poprzez częste rozmowy lub przebywanie z kimś nabywamy niektórych jego nawyków tak, jak on nieświadomie "podbiera" nam nasze.

Będę to prawdopodobnie powtarzać do znudzenia, ale należy pamiętać, że przyjaciele głównych bohaterów to takie same postaci jak oni. Ich jedyną życiową rolą nie jest bycie na każde skinienie, mają swoje rodziny, swoje miłostki, swoje problemy. Dla autora mogą być one mniej istotne, ale dla narratora powinny być niemal na równi z jego własnymi - wszak na tym polega przyjaźń, czyż nie?

Niesamowicie irytującą cechą wielu literackich - tudzież pseudoliterackich - przyjaźni jest fakt, że dwie osoby ze sobą w ogóle nie rozmawiają. To znaczy, owszem, prowadzą dysputy, ale o duperelach. Nie o problemach czy dylematach, to nagle doskonały temat jedynie na dyskusje ze znanym od tygodnia tru loffem. Ponownie - wiem, że w pewien sposób przemawia tutaj uroda lat nastoletnich, ale jeśli ktoś wam zrobi przykrość, w pierwszej kolejności chcecie się pożalić osobie, z którą od lat pozostajecie w bliskich stosunkach i która na pewno w ten czy inny sposób okaże zrozumienie? Czy jednak chłopakowi, będąc z nim, przy dobrych wiatrach, kilka miesięcy? Istnieje również w historiach bardzo irytująca, wręcz dosyć przykra tendencja do "znikania" wspomnianych przyjaciółek, gdy romans rozkwita i magicznie pojawiają się one ponownie dopiero, kiedy związek przeżywa kryzys. Przyjaźń tak nie wygląda, a przynajmniej nie powinna. Priorytety i te sprawy.

Wcześniej wspomniałam również o przywoływaniu przykładów typu "zwykle razem z X urządzałyśmy sobie w piątek wieczór maraton filmowy", których jednak nie dane jest nam obejrzeć w praktyce. Co pisałam wcześniej? "Show, don't tell"! Nie musimy opisywać całej sceny, jeśli nie wniesie ona nic szczególnego, ale niech w sobotę bohaterka będzie niewyspana przez zarwaną wspólnie noc! Niech odkryje w domu, że nie może znaleźć telefonu, bo został u X! Cokolwiek, byle nam dać do zrozumienia, że ta relacja rzeczywiście istnieje.

Aby jednak nie przesadzić - uważajmy z tym, kogo nazywamy przyjaciółmi naszych postaci. Czy jeśli ktoś jest dla nas kilka dni miły, nazywamy go przyjacielem bądź bff? Nie. W przeciwieństwie do typowej bohaterki wattpadowego opowiadania. Z jednej strony to zwyczajnie irracjonalne, z drugiej - to właśnie pułapka pisania o kimś, kto jest zupełnie nowy i bez żadnych punktów zaczepienia, co tłumaczyłam w poprzednim numerze. Z lenistwa nie chcemy tworzyć przeszłości, ale potrzebujemy wsparcia dla bohaterki - i w ten sposób kreujemy irracjonalną przyjaźń ekspresową. Oczywiście, jak to napisała J. K. Rowling, są takie zdarzenia, które, przeżyte wspólnie, muszą zakończyć się przyjaźnią, ale zaistnienie okoliczności ekstremalnych NIE CZYNI nas od razu czyimś kompanem na śmierć i życie. Jedynie pozwala wytworzyć więź, która, pielęgnowana, przerodzi się w przyjaźń.

ZWIĄZKI:

Dochodzimy do punktu praktycznie monopolizującego wszelaką literaturę, zwłaszcza amatorską. Mogłabym poświęcić wiele miejsca na opisanie złych i szkodliwych schematów przewijających się w różnego rodzaju romansach - zresztą nie tylko w romansach - ale to temat na zupełnie inny wpis. Skupmy się na tym, co decyduje o tym, czy uczucie pomiędzy naszymi bohaterami zostało dobrze wykreowane.

Napiszmy to raz i przyswójmy na resztę życia: nie istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość - prawdziwa miłość, nie fizyczna żądza - to więź emocjonalna, wynikająca z poznania drugiej osoby. Lampiąc się na drugiego człowieka jej nie nawiążemy, cokolwiek chce nam wmówić Stephanie Meyer, stalkerzy czy scenarzysta "Pasażerów". Jeśli chcecie pisać o tym, że X nie mógł przestać myśleć o Y, odkąd ją ujrzał - w porządku. Naprawdę, to się zdarza, w końcu każdy ma swoje crushe. Ale miejcie absolutną świadomość, że miłością tego nazwać nie można ani w tym, ani w żadnym równoległym świecie. Zadurzeniem, pożądaniem? Jasne. Jednak NIE BUDUJMY na tym relacji, którą chcemy uczynić w oczach czytelników romansem co najmniej miesiąca.

Nasi bohaterowie muszą się poznać. Nie biblijnie. Dosłownie. Wiedzieć, co myślą na dane tematy, czym się interesują, co lubią, a czego nie - choć trochę. Nikt im nie zabrania w międzyczasie co jakiś czas wymienić płyny ustrojowe, w końcu każdy gdzie indziej ma granicę swojej fizyczności, ale nie to decyduje o uczuciach, prawdziwych uczuciach. Nie wątpię, że istnieje target, dla którego liczą się tylko sceny erotyczne, jednak takie osoby raczej nie czytują poradników mających pomóc się im doskonalić. Dla całej reszty mam radę: pozwólmy tym dwóm przeznaczonym sobie połówkom jabłka czegokolwiek się o sobie dowiedzieć. To wcale nie jest nudne. Obserwowanie tego, jeśli zostało napisane umiejętnie, stanowi jedną z najprzyjemniejszych części kibicowania jakiejś parze.

Przykład? Nie czytam wielu fanfiction o idolach, a kiedy to robię, zwykle robię dla możliwości pośmiania z bardzo nieudolnego i schematycznego romansu - wstyd, nie bierzcie ze mnie przykładu, nie bądźcie wredni - ale zdarzają się wyjątki. Z nielicznych ff, jakie przeczytałam z prawdziwą przyjemnością, najlepiej pamiętam "He's kinda hot" autorstwa @YourLittleBoo. Spodobał mi się właśnie fakt, że forma sms-ów wcale nie utrudniała bohaterom poznania, tu faktycznie następowało powolne odsłanianie swojej osobowości i przemyśleń drugiej osobie. Z tego rzeczywiście może narodzić się uczucie, a czytanie o tym nie było nudne ani trochę. Jasne, w romansach człowiek zawsze czeka z utęsknieniem, niecierpliwością wręcz, aż jego OTP będzie razem, ale ktoś powiedział, że moment oczekiwania jest najlepszy. I rzeczywiście, zgadzam się z tym. O ile w międzyczasie nie dojdzie pięć sezonów, lepsza alternatywa i wszyscy zapomną o tym, co kiedyś było w tym magicznego - tak, oglądałam na bieżąco "Jak poznałem waszą matkę". Jeśli to kogoś interesuje, ostatni odcinek to przykład, jak NIE kończyć żadnej historii.

Przy pisaniu wątku miłosnego należy również pamiętać o bardzo istotnej rzeczy, bez której wiele autorek zdaje się świetnie sobie radzić: OBUSTRONNY SZACUNEK. Jeśli tego brakuje - nie ma związku, jest mniej lub bardziej patologiczny układ. Jeśli to zamierzone to proszę bardzo, ale ponownie: nie wmawiajmy nikomu, że to zdrowa, piękna miłość. Jeśli X ignoruje zdanie Y lub na odwrót - szacunku nie ma. Jeśli Y robi coś wbrew woli X, nawet pomimo głośnych protestów - szacunku nie ma. Jeśli X jest dla Y bucem, chamem, niepotrzebnie wredny, przejawia agresję - nie jest romantycznie mroczny, jest niedojrzały, niebezpieczny, szacunku nie ma. Chętnie rozwinę temat innym razem, bo wkraczamy już na pole szkodliwych oraz utartych motywów. Tak czy inaczej - chyba już załapliście, o co chodzi z szacunkiem do siebie.

Prawdopodobnie nie każdemu spodoba się ten przykład, ale znakomitym punktem odniesienia na temat "jak pisać zdrowe, wiarygodne związki" jest wątek Rona i Hermiony z serii "Harry Potter". Niektórzy twierdzą, że ich relacja jest pisana jak bratersko-siostrzana, co wynika niesprawiedliwie z łączącej ich przez siedem książek przyjaźni, jednakże od czwartego tomu zaczynają (początkowo jednostronnie) przejawiać zainteresowanie sobą. Oczywiście, nie każdy wątek miłosny musi zaczynać się od przyjaźni, jednak to wcale nie taki rzadki trop, który jednak sprawia autorom trudność w przedstawieniu. Przykładowo, w książce Cecelii Ahern "Na końcu tęczy" doskonale ukazano balansowanie pomiędzy miłością a przyjaźnią, za to w ekranizacji znanej pod tytułem "Love, Rosie" nie wyszło to w ogóle. Jak pisałam gdzieś w części poświęconej przyjaciołom: brak rozmowy stanowczo podważa wiarygodność bliskiej więzi, a Rosie z Alexem mają w komunikacji wybitne problemy. Moja mama widziała rzeczony film dwa razy i była ogromnie zdziwiona, że w założeniu mieli być najlepszymi przyjaciółmi.

WROGOWIE:

To relacja, przy której kreowaniu należy szczególnie uważać. Dlaczego? Otóż niestety dla większości autorów stanowi ona jedynie wymówkę, aby podkreślić zalety postaci, dając jej za przeciwnika oponenta złożonego wyłącznie z wad. Każdy choć pobieżnie wie, czym jest Mary Sue. Przypomnijcie sobie Tę Typową Złą znaną z fanfików. To właśnie Scary Sue.

Zapomnijcie o tym. Nie jedziemy w końcu na płytkich schematach. Jeśli chcemy poprzez konflikt udowodnić wartość naszego bohatera, postawmy przed nim wyzwanie. Kogoś rzeczywiście zdolnego, inteligentnego i przede wszystkim - naprawdę, nie twórzmy samych szatanów wcielonych. Oczywiście, zdarzają się osoby podłe i pozornie nie posiadające żadnych jasnych stron, jednak tu też zalecam pamiętać, że to wciąż postacie. Nawet jeśli nie skupiamy się na nich, stworzyć ich obiektywny opis i zapamiętać: rywalizacja z narratorem to nie cel ich życia. Na pewno robią coś poza tym. Kogoś lubią. Mają jakieś aspiracje, marzenia.

Drugim największym problemem relacji opartych na nienawiści jest powód konfliktu. Oczywiście, można z kimś toczyć personalną wojnę z błahych przyczyn, jednak trzeba wymyślić jakieś sensowne wytłumaczenie, dlaczego wciąż ona trwa. Po raz kolejny musimy zadać sobie pytania - ile to już trwa? W jakim natężeniu? Próbowano kiedyś zakopać topór wojenny? Odrzućmy raz na zawsze motyw jedynej sprawiedliwej, która sprzeciwia się rządzącej niepodzielnie szkołą queen bee. To już za czasów "Mean Girls" było utartym schematem, z którego film się naśmiewał.

I przede wszystkim - w życiu nie ma nieskazitelnych osób. Nie ma w konfliktach - konfliktach, nie jednostronnym znęcaniu się - tylko jednego winnego. Jeśli wikłamy postać we wrogą relację, stawmy czoła konsekwencjom tego, nie wybielając jej do granic możliwości. Tu nudne. Chcemy pokazać wrogość? Pokażmy ją u prawdziwych ludzi, z prawdziwymi reakcjami i cechami.

PODSUMOWANIE:

Nie można pozwolić lenistwu wygrać i zneutralizować relacji bohaterów do niezbędnego minimum w stylu "rodzice - chodzące bankomaty", "przyjaciółka - element komiczny i teoretyczne źródło kompleksów", "wróg - zła Barbie". Nasze związki z innymi niejako współtworzą nas takimi, jakimi jesteśmy i to samo dotyczy naszych postaci.

Nie można również traktować tych, z którymi się one stykają, jak rekwizytów potrzebnych tylko i wyłącznie do tej konkretnej relacji. Jest to nienaturalne, sztuczne i zwyczajnie śmieszne, kiedy autor w doskonale dopasowanym momencie wywołuje konkretną osobę z czarnej dziury fabularnej. W poprzednim numerze pisałam o tworzeniu ludzkich bohaterów, co potwierdza się tutaj - nawet jeśli nie będą najważniejsze, te postaci mają jakieś życie, nie kręci się ono wokół narratora bądź narratorki naszej historii.

Prawdę powiedziawszy, wprowadzanie kolejnych osób do fabuły przypomina zostawienie na słońcu otwartego jogurtu: daje początek tworzeniu następnych żyć, toczących się niezależnie od siebie. Nie ma obowiązku poszerzać opowieści o zbędne wątki dotyczące każdego z osobna, ale należy pamiętać o istnieniu tych, których już wymyśliliśmy, nie dając im zniknąć w meandrach autorskiego zapomnienia i braku organizacji.

W gruncie rzeczy, kluczem do tworzenia wiarygodnych, naturalnych relacji jest zarówno pokazywanie czytelnikom tego, co deklarujemy, jak i zadawanie sobie ponownie pytań. Opierajmy się przy tym na doświadczeniach - swoich, takich wynikających z obserwacji, nie ma znaczenia. Spójrzmy nawet od strony technicznej na wątki pomiędzy bohaterami w książkach czy filmach, które lubimy - może dostrzeżemy tam coś, co nam umykało, a nas zainspiruje? Grunt to nie iść na łatwiznę i podejmować kolejne próby.

W następnym numerze porozmawiamy o kreacji postaci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro