Rozdział 7
James wrócił później, niż się tego spodziewałem, tak więc juz szykowałem się do poszukiwań. Gdy tylko przystąpił próg pokoju, nie potrafiłem utrzymać nerwów na wodzy.
-Ja pierdole gdzie ty byłeś- nie pieprzyłem się w tańcu i od razu przeszedłem do rzeczy- Co ci odbiło?
James domknął drzwi i odwrócił sie, wyraźnie unikając mojego wzroku.
-Wybacz. Musiałem się przejść. Depresja mnie zżera w związku z tym jutrzejszym wyjazdem.
Od razu zmieniłem ton, zastanawiając się krótko.
-Może przedłużymy pobyt?- spytałem, mając wielką nadzieję, że James sie zgodzi. On tylko przygryzł wargę i oznajmił:
- Może najpierw skontaktuj się z kumplami? Powinni wiedzieć co z ich liderem.
-Teraz?
Mężczyzna roześmiał się.
- O 23? Trochę późno. A propos, przeniosłem nam coś do jedzenia.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na pakunek, jaki dzierżył w ręce. Gdy podeszliśmy do stołu, James wyjął 2 paczki jakiejś chińszczyzny z trzema sosami.
- Nie było nic innego dobrego w okolicy, a ja konam z głodu.
Przyznałem mu rację, po czym obaj zajęliśmy się posiłkiem. Przetwarzałem w tym czasie w glowie co powinienem powiedzieć Davidowi. Miałem nadzieję, że nie będę im jeszcze potrzebny. A z resztą, to nie dzieci, dadzą sobie radę.
Danie było może trochę przesolone, ale zjadliwe. Z resztą, w miłym towarzystwie wszystko smakuje lepiej.
James skończył wcześniej, więc bez słowa ziewnął i przeciągnął się, po czym zajął pierwszy łazienkę. Z braku dodatkowych zajęć wziąłem jego książkę i przekartkowałem kilka stron, niezaciekawiony fabułą. James lubił jakieś głupie filozoficzne wypociny, podczas gdy ja gustowałem raczej w kryminałach i akcji. Z resztą i tak nigdy nie miałem wystarczająco czasu na czytanie.
Tez głupi telefon cały czas tkwił mi w głowie, więc postanowiłem pieprzyć porę i zatelefonować od razu. Najwyżej nikt nie odbierze. Z jakiegoś powodu (najprawdopodobniej mojej dziwnej przesadzonej podejrzliwości) nie chciałem korzystać z hotelowego telefonu, a zamiast tego przypomniałem sobie budkę, którą widziałem niedaleko.
-Spadam na chwilę-krzyknąłem głośno, żeby przebić się jakoś o hałas prysznicowej wody. Leniwie wstałem i pokierowałem się do wyjścia.
Gdy tylko wyszedłem, chłosnęło mnie zimne, nocne powietrze. Po drugiej stronie ulicy widniały kolorowe światła mieszające się z czarnymi sylwetkami budynków. Wziąłem głęboki wdech i zająłem się swoją powinnością.
Na poczatku postanowiłem wystawić na próbę swoje szczęście i zadzwonić do najbardziej przystępnego kumpla, Davida, ale jako ze idiota nie raczył odebrać, rzuciłem się prosto w paszczę lwa i wykręciłem numer Gara.
Ten odebrał, trochę mnie tym zaskakując. Zazwyczaj o tej porze siedział z jakimiś ludźmi spod ciemnej gwiazdy i imprezował na całego. Nawet jeśli nikt nie zarzuciłby naszemu zespołowi czystości i trzeźwości, to on czasem przeginał.
-Taaaaak?- wychrypiał zniszczonym od fajek głosem. Ilekroć tylko go widziałem, zawsze otoczony był kłębem siwego dymu. Ciekawe, jak długo jego płuca jeszcze pociągną.
-Tu Dave.
- Oo, cześć cześć. A gdzie to się podziewasz?- jego głupia paplanina zawsze mnie cholernie irytowała. Nieraz zastanawiałem się, czy jest wiecznie pijany, czy po prostu głupi.
- Mówiłem Davidowi, że u matki siedzę. Nie przekazywał ci?
-Przekazywał, ale jakoś ci nie wierzę.
Westchnąłem i pokręciłem głową, ale gdy uzmysłowiłem sobie, że przecież nie może mnie zobaczyć, mruknąłem:
-Niby czemu?
- Coś kręcisz Dave. Zawsze gdy jedziesz do niej przygotowujesz się co najmniej tydzień, a teraz wyjechałeś sobie z dnia na dzień? Poza tym zawsze wszyscy o tym wiemy co najmniej miesiąc przed- zażartował, ale mi nie było do śmiechu.
-Niby co mi sugerujesz?
-Czyżbyś w końcu poznał jakąś ślicznotkę? Przecież nie musisz tego przed nami ukrywać.
- Tą ślicznotką jest moja matka, Gar. Mógłbyś w końcu nie wtykać swojego wielkiego nosa w nieswoje sprawy?
-Uu, a czemu się tak denerwujesz? Teraz jestem pewny ze coś kręcisz.
- Chciałem tylko powiedzieć, że jutro wracam. Niemiłego wieczoru życzę.
Bąknąłem i odłożyłem słuchawkę na miejsce. Nie miałem zamiar wplątywać się w jakieś gówno, lepiej żeby nikt nie dowiedział się, co robię. Wolałbym nie zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdyby koleś doszedł do prawdy, nawet jeśli ma to być za cenę krótszego pobytu z Jamesem. Zresztą, będziemy się przecież stale widywać. Może w totalnej konspiracji, ale cóż. Nic na to nie poradzimy.
Przeszedłem się chwilę wokół budki, a moje myśli ogarnęła wizja przyszłości. Przez ostatnie kilka dni w ogóle o tym nie myślałem, gdyż radość chyba odebrała mi mózg i wstawiła na jego miejsce tęczową watę cukrową. Jak ja mam teraz żyć? W wiecznym ukryciu? Ciągle uciekając przed rzeczywistością? Jak długo będziemy w stanie ukrywać nasz związek przed przyjaciółmi, a potem przed opinią publiczną? Kurwa, bajkowy tydzień miodowy właśnie się kończy, a ja jestem w totalnej, czarnej dupie.
Dopiero gdy zobaczyłem na sobie wzrok kilku osób, prawdopodobnie fanów, oddaliłem się, stroniąc od jakiejkolwiek formy interakcji z ludźmi. Dopiero gorące i duszne powietrze pokoju 14 dodało mi chwilowego spokoju.
James już siedział na łóżku, czytając swoją książkę, siedząc w samych bokserkach i koszulce. Wszystkie zmartwienia na moment uciekły z mojej głowy. Natychmiast podszedłem do niego z wielkim bananem na ustach i pocałowałem, opierając się dłonią o jego nagie udo. Ten podskoczył nagle i syknął.
-Kurwa Dave, w lodówce trzymałeś tę ręce?
Roześmiałem się tylko i wtuliłem twarz w jego szyję, niemal dusząc się przez te jego cholerne włosy. Ten objął mnie ramieniem i oparł swoją głowę o moją. Trwaliśmy tak przez kilka minut, dopóki James nie przerwał tej błogiej ciszy.
- Gdzie poszedłeś?
- Do telefonu.
- Więc dzwoniłeś?
Odkleiłem się od niego niechętnie, lecz zanim oparłem się o ścianę, zdążyłem jeszcze skraść mu całusa w policzek.
- Tak. Jutro wracamy- odpowiedziałem najbardziej bolesnym głosem, na jaki tylko było mnie stać.
- Czemu?
Zawahałem się, jednak zdecydowałem, że nie będę go kłamał.
- Gar podejrzewał, że jestem gdzieś indziej niż u rodziny. Nie chciałem wystawiać losu na próbę.
- Niby skąd mógł się tego domyślić?
- Wiesz- przerwałem, by wydobyć papierosa z leżącej niedaleko kurtki Jamesa.- Gar jest bardzo bystry. Nic sie przed nim nie ukryje.
-Aha. No dobra, trudno. Poczęstuj mnie też.
Skinąłem i podałem mu peta, pomagając w zapaleniu.
- W takim razie wykorzystajmy tę noc tak bardzo, jak tylko się da.
James uniósł głupawo brwi, na co zareagowałem śmiechem. Co to, przedszkole?
- Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać.
***
Niemal cała droga powrotna minęła nam w ciszy. Dawno nie czułem tak ciężkiej depresji w jednym pomieszczeniu. Próbowałem kilka razu nawiązać kontakt z Jamesem, ale ten tylko tępo gapił się w okno. Chciałem go jakoś pocieszyć, ale naprawdę nie mogłem znaleźć żadnego pozytywu w tej z góry przegranej sytuacji.
Na którymś z kolei przystanku, podczas którego ja poszedłem się odlać a James kupił chyba czwartą tego dnia kawę, w końcu udało nam się zacząć jakąś pogawędkę. James cały czas unikał mojego wzroku, co po pewnym czasie zaczęło porządnie grać mi na nerwach.
- Ukrywasz coś?- zaatakowałem znienacka, na co ten jeszcze bardziej się zmieszał, siorbiąc gorącą kawę przez kubek.
- Nie, czemu?
- Cały czas gapisz się wszędzie tylko nie na mnie. Nie umiem cię rozgryźć.
- Spokojni...
- Nie próbuj mnie kurwa uspokajać- burknąłem podniesionym głosem, gniotąc plastikową butelkę w rękach.- I możesz przestać siorbać do cholery jasnej?
Mężczyzna tylko prychnął, ale chyba uznał, że nie warto się kłócić, bo wylał resztę napoju za okno a kubek wyrzucił na tylne siedzenie.
Bez słowa odpaliłem silnik i ruszyłem dalej.
- Chyba zaraz będziemy na miejscu-odezwał się po chwili, wystawiają głowę za szybę. Jasne loki powiewały wokół jego twarzy, upodobniając go do jakiegoś pudla. Mimo woli uśmiechnąłem się lekko.
Rzeczywiście zbliżaliśmy się do celu, co wcale nie napawało mnie radością. Po pół godzinnym lawirowaniu między uliczkami w końcu ujrzeliśmy mój dom. Z jakiegoś powodu było to dosyć ciężkie pożegnanie. Odprowadziłem Jamesa do auta, jako że nie chciał nawet na krótką chwilę do mnie wpaść.
James uchylił boczną szybę i spojrzał na mnie jeszcze raz.
- Gdybym mógł, pocałowałbym cię teraz.
Rozejrzałem się wokół, patrząc, czy nie ma kogoś w pobliżu, po czym sam podjąłem to ryzyko. Nachyliłem się i wadziłem głowę do okna, cmokając go w czoło.
- Kiedy się zobaczymy?- spytałem, niezgrabnie wynurzając twarz na świeże powietrze. Ten wzruszył ramionami.
- Nie wiem, mam nadzieję że jak najszybciej.
Pokiwałem głową i poczekałem, aż gość uruchomi silnik.
Tak tez się stało, tyle że na kilkanaście sekund. Samochód wrednie zgasł, z towarzyszącymi mu przekleństwami Jamesa. Mężczyzna bezskutecznie ponowił próbę jeszcze kilka razy i opadł na fotel, zrezygnowany.
-Ja pierdole, co za gruchot.
- Co jest?
- Czasem tak ma, że nie chce mi zapalić jak się silnik przegrzeje, dlatego raczej muszę trzymać go w garażu.
- Mhm- mruknąłem, oraz okrążyłem auto i uniosłem przednią klapę. Usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi i zaraz potem głowa i ramiona Jamesa znalazła się pod pokrywą. Pogrzebał chwilę tu i ówdzie, uderzył nieszczęsny silnik kluczem i usmarował się cały czarnym smarem, za to samochód nawet nie drgnął.
- Chyba muszę cię odwieźć.- oświadczyłem, obserwując jego bezradność i całkowity brak umiejętności naprawiania maszyn.
- Kurwa, przepraszam, nie wiedziałem że tak będzie.
Westchnąłem tylko i obaj poszliśmy do mojej, działającej machiny. James oczyści brudne ręce o spodnie i usadowił się na fotelu obok.
- Czemu nie kupisz sobie nowego samochodu?- zapytałem po chwili, ponownie skupiając się na jezdni. Denerwowała mnie myśl, że kolejne kilka godzin musze spędzić za kierownicą, a mój powrót do domu z pewnością się grubo opóźni. Znając życie skończy się na tym, ze przenocuje u niego jeszcze jedną noc, co wcale nie napawałoby mnie zmartwieniem, gdyby nie wścibskość moich pieprzonych kumpli. Musiałem wymyślić jakąś głupią, wiarygodnie brzmiącą historyjkę by ich do siebie przekonać. A z Garem to nie będzie takie proste.
- Powinienem, ale rozumiesz, przyzwyczaiłem się do niego.
- Taa. Ty i twój zasrany sentymentalizm.
- Cóż, teraz raczej nie mam wyboru. Rzeczywiście powinienem sobie poszukać jakiegoś nowego.
-Co ty nie powiesz- prychnąłem. Mężczyzna nic sobie nie zrobił z mojego złego humoru, a zamiast tego włączył radio i zaczął podskakiwać jak debil w rytm jakiejś nieznanej mi disco piosenki.
- No proszę, co za wyżyny muzyki - jęknąłem i wzniosłem oczy ku niebu.
- No jasne.
Gdy zaczął podśpiewywać, tego było dla mnie za wiele. Chciałem szybkim i zdecydowanym ruchem wyłączyć ten gówniany kawałek, ale zwinniejsza ręka Jamesa uprzedziła moją.
- Daj dokończyć-marudził, na co nie mogłem się nie uśmiechnąć.
-Idiota- burknąłem, a on szturchnął mnie w ramię.
-Ale przynajmniej się rozweseliłeś.
- Wcale nie- próbowałem się z nim kłócić, ale przestałem, zagłuszony jego głośnym, specjalnym fałszowaniem. Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem śmiechem.
James wydawał sie wielce usatysfakcjonowany tym faktem i w końcu dał mi spokój. Reszta część jazdy zleciała niewiarygodnie szybko, zdawać by się mogło, że nie minęła nawet minuta a już byliśmy na miejscu.
Pomogłem wziąć mu rzeczy z bagażnika i podszedłem razem z nim do drzwi. Powoli zbliżał się wieczór, wobec czego kontury naszych sylwetek zamazywały się w półmroku.
- Chyba nie muszę cię prosić, żebyś został na noc?- zapytał, podtrzymując swoje rzeczy jedną ręką a drugą szukając klucza po kieszeniach.
- Mógłbyś jakoś ładnie poprosić- odpowiedziałem, gdy włożył go do dziurki i już chciał przekręcić, jednak napotkał go opór. Spojrzał na mnie, marszcząc brwi i pchnął drzwi; okazały się otwarte. Zamarłem. Czyżby ktoś u niego był?
James dal mi sygnał głową, abym szedł za nim. Przeszliśmy przez przedpokój, a w salonie czekała na nas niemiła niespodzianka.
- CZY TY SOBIE KURWA ŻARTUJESZ?!- Lars dobiegł nas w podskokach, gapiąc się na nas z szokiem wypisanym na twarzy.- Znikasz gdzieś na tydzień i wracasz z NIM?!
Kątem oka dostrzegłem tego nowego basistę na sofie. Wydawał się niezbyt zadowolony wybuchem Larsa.
- Co wy tu robice?- spytał James, również w szoku.
- Szukaliśmy cię wszędzie, myśleliśmy że coś ci się stało! Czy ty Kurwa myślisz czasem? Co z nim robiłeś?!
Wkurwiłem się. Dlaczego mówił o mnie w trzeciej osobie? Chciałem się wtrącić, ale James mnie ubiegł.
- Chyba mogę robić co chcę. Mógłbyś dać mi w końcu spokój.
Jego głos nieco zadrgał; czyżby był aż tak zestresowany?
- James, gdzie byłeś? Martwiliśmy się o ciebie.
Moj wzrok powędrował do miejsca, z którego dobiegł mnie głos. To ten basista się odezwał, jednocześnie obdarzając mnie dziwnym wzrokiem. Jakby.. Zdenerwowanym? Smutnym? Sam do końca nie umiałem nazwać tej reakcji.
- Był ze mną- nie mogłem się powstrzymać i powiedziałem prawdę, patrząc Larsowi prosto w oczy. Widziałem w nich wściekłość; nie irytację, którą perkusista przejawiał prawie zawsze, ale prawdziwą złość.
- Tak, i co wy takiego robiliście? Czego ty od nas chcesz? Znowu chcesz mieszać nam w głowach?
- Lars, prze...-James chciał złagodzić sytuację, ale chamsko wpadłem mu w słowo. Nie miałem zamiaru dać sobą pomiatać.
- Co to za problem, że spędzam z nim czas? Od dawna utrzymujemy kontakt, chyba nie jesteś jego mamuśką, żeby mu mówić co powinien, a czego nie.
Larsa chyba zatkało. Minęło kilka sekund zanim odzyskał zdolność mówienia, a ja wykorzystałem ten moment przewagi. Nie wiem co mnie opętało, ale moje usta opuściły słowa, których potem żałowałem.
-Jesteśmy razem.
Usłyszałem głośny syk Jamesa obok, a w domu nastała cisza. Atmosfera była tak gęsta, że można by ją było kroić nożem. Basista wstał i patrzył prosto na Jamesa; na jego twarz jak w kalejdoskopie zmieniały się barwy, poprzez czerwoną aż to trupiobladej.
- James?- tym razem Lars zwrócił się do Jamesa. On zaś milczał jak zaklęty. – Najpierw go wywalasz z zespołu, a teraz to?!
Przez ułamek sekundy chciałem rzucić się na niego i rozjebać mu te głupią twarz. O czym on pierdoli?! To przecież przez niego, niego i Cliffa wyleciałem z zespołu. James nie brał w tym udziału, on nie mógłby tego zrobić.
Zdusiłem w sobie chęć zrobienia krwawej miazgi z twarzy Larsa, a zamiast tego odwróciem się w stronę Jamesa.
- To prawda?
Tak bardzo bałem się usłyszeć, co mi powie. Przecież to niemożliwe żeby on stał za tą decyzją, to musi być kolejna, podła zagrywka Larsa. James nie mógłby tego zrobić. Nie mógłby...?
-Tak, Dave. Przepraszam.
.
.
.
Powoli zbliżamy się do końca. Został mi jeszcze jeden lub 2 rozdziały z perspektywy Jamesa. Dziękuję za wszystkie głosy, odczyty i komentarze. Nie sądziłam że jak wrócę do tego opowiadania po roku to dostanę taki odzew! Dziękuję jeszcze raz <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro