Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5


Hej! Nie spodziewałam się że dostanę jakikolwiek odzew. Dawno tu nie zaglądałam i dziękuję za wszystkie komentarze! Nie za bardzo ogarniam się na wattpadzie ale staram się xD

Rozdział 3

Wyjechanie. Przyjazd. Rozpakowanie. Próba. Koncert. Impreza. Spakowanie. Wyjechanie.

Tak właśnie wyglądało moje życie. W kółko to samo, do obrzydzenia. Nawet jeśli podczas grania na żywo czułem ze wszystkie siły wszechświata na mnie zstępują, zamieniając w wielką kulę energii, to po zejściu ze sceny depresja powracała. Starałem się ostatnio ograniczyć narkotyki, i tak właściwie to nie wiem, czy mogę uznać to za dobry wybór czy nie, gdyż ze zdwojoną siłą przerzuciłem się na alkohol. Nie pamiętam żadnego wieczora od ostatnich 2 tygodni- wszystkie kończyły się na podłodze w Bóg wie jakim miejscu i porannym rzyganiu. Pzypuszczam, że nałożyło się na to wiele czynników, zaczynając od Jamesa a kończąc na stresie przed przyjęciem płyty. Ludziom wydaje się, ze jestem zbyt pewny siebie żeby pozwolić sobie na stres i niepewność, ale prawda wyglądała zupełnie inaczej. Jeśli już dochodziło do poważnych zmian w moim życiu, testu moich muzycznych umiejętności czy trudnych relacji, prawie srałem pod siebie. A teraz miałem wszystko na raz.

Odwoziłem Gara jako ostatniego, z racji tego, że mieszkał najbliżej mojego mieszkania. Wczoraj wrócił nieźle podchmielony, i podejrzewałem ze musiał sobie popijać także w ciągu dnia, bo nawet na nogach nie umiał porządnie ustać. Taka postawa była szalenie daleka od profesjonalizmu, ponieważ w dłuższej powrotnej trasie każdy powinien być choć w połowie trzeźwy. Takie mieliśmy zasady.

Wypakował się niezdarnie z auta z moja mała pomocą w postaci kopniaka, i podszedł pod swoje drzwi, szukając w amoku dziurki od klucza. Tak, postanowiłem zabawić się w dobrą mamuśkę i go odprowadzić. W końcu jako lider powinienem dbać o dobro zespołu, chociaż na rzygi mnie brało gdy obserwowałem jego pijacze zachowanie .

- Daj mi to- warknąłem i sam przejąłem klucz. Gar tylko oparł się o framugę i wzdychał co 3 sekundy.

- O czym myślisz? -spytałem bez zainteresowania, walcząc z zardzewiałą kłódką.

- A wiesz, tak sie zaztanawiałem czy dotrwamy do końca tego roku.

- Bedzie dobrze- mruknąłem gdy w końcu udało nam się wejść do mieszkania. Obaj znaleźliśmy się w ciasnym przedpokoju.

- Będzie dopsze, taaa- złapał mnie za ramię, szukając mojego wzroku. Przewróciłem oczami i zerknąłem na niego, zniecierpliwiony. Marzyłem o ciepłym łóżeczku i chwili relaksu.

- Czeeźć- zionął mi prosto w twarz. Jego oddech mógłby posłużyć za broń naturalną.

- Cześć, cześć.

Odepchnąłem go lekko i szybko pomaszerowałem do auta, zostawiając przyjaciela samego sobie.

Pędziłem chyba odrobinę za szybko, biorąc pod uwagę na ograniczenia do 50 km/h. Chyba trochę przegiąłem, bo w pewnym momencie osiągnąłem 100, ale w tamtym momencie za wiele mnie nie obchodziło. Po kilkunastu minutach znalazłem się na parkingu niedaleko mieszkania, więc zgasiłem silnik, zarzuciłem futerał na ramie z gitarą 🎸w środku i odetchnąłem świeżym, porannym powietrzem. Była jakaś 5 rano, niemalże szatańską godzina, a jednak z auta stojące niedaleko wydobywało się światło. W sumie poświęciłem mu kilka sekund uwagi, bo moje myśli ogarnęła wizją ciepłej wody i przytulnego łóżka. Wygramoliłem sie z samochodu, wziąłem walizkę z bagażnika i niebawem otwierałem swoje własne drzwi.

Trocie minęło zanim znalazłem odpowiedni klucz, zwłaszcza że z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu trzęsły mi sie ręce, ale gdy tylko go znalazłem, niemal w podskokach rozpakowałem sie naprędce i umyłem. Cudownie było zmyć z siebie cały ten pot, kurz i zmęczenie.

Jednakże moja radość nigdy nie mogła trwać zbyt długo i tak było również w tym przypadku. Jak tylko moje obie nogi znalazły się pod kołdrą, usłyszałem głośne i donośne pukanie.

Chyba ktoś sobie Kurwa żarty stroi.

Z wściekłością poszedłem do przedpokoju, potykając sie o pusta walizkę pozostawiona na podłodze, i otworzyłem drzwi, już zbierając w sobie wkurwione krzyki.

Ale wtedy zobaczyłem Jamesa.

Ja pierdole. Co on tu robi? Czego chce? Czy ja mam jakieś omamy?

W dodatku wyglądał moze nie na pijanego, ale z pewnością dosyć dziabniętego. Był sam, wiec wychodziło na to, ze musiał w takim stanie prowadzić. Co za chory pojeb. Skąd on w ogóle wie gdzie jest mój dom?

-Hej Dave. Sorry za najście.

Bez słowa zgody podszedł w moją stronę i chyba chciał przytulić mnie przyjacielsko, lecz coś niezbyt mu to wyszło. Koleś nagle pochylił i rzygnął prosto na mój t-shirt, wstrząśnięty nagłymi spazmami. Odsunąłem się, zbyt zszokowany na obrzydzenie.

- Jezus, przepraszam bardzo- zgiął się w pół tak, żeby włosy zasłaniały mu cała twarz. Delikatne promienie słońca były jedynym źródłem oświetlenia w moim wąskim korytarzu. Gapiłem się na niego przez kilka sekund, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu, gdy dobiegło mnie ciche łkanie. Tego było zdecydowanie za wiele.

działając raczej pod wpływem instynktu niż zdrowego rozsądku, przytrzymałem go w pasie i zawlokłem do łazienki. James przepraszał mnie przez cała drogę, płacząc przy tym i ogólnie zachowując się jak niespełna rozumu. Totalnie nie wiedziałem co się właśnie dzieje.

-Zamknij sie- usadowiłem go na kiblu, ściągnąłem z siebie brudną koszulkę i rzuciłem ją do wanny. James zrobił to samo dzięki mojej małej pomocy. Pomogłem mu wyczyścić włosy i twarz z wymiocin, dałem mu szczoteczkę i tylko patrzyłem, jak myje zęby. Wyglądał jeszcze gorzej niż kilka miesięcy temu. Co za uosobienie tragedii.

Zostawiłem go samemu sobie ma chwilę i poszedłem do drugiego pokoju, ściągnąłem z kanapy wszystkie śmieci i zaścieliłem ją dodatkowym kocem. Nie miałem w posiadaniu takich rzeczy jak druga pościel odkąd wprowadziła się ode mnie poprzednia dziewczyna.

Gdy tylko odwróciłem się, James stał już w progu. Taksowaliśmy się wzrokiem przez kilka chwil. Musieliśmy wyglądać jak jacyś zbiedzy z psychiatryka. W każdym razie ja się tak właśnie czułem.

- Połóż się- rozkazałem i wstałem z kanapy. Wokalista pokiwał smutno głowa. Postanowiłem o nic go nie pytać, w takim stanie i Tak nie odpowiedziałby na ani jedno z miliarda pytań które już dla niego przygotowałem. Chwilę obserwowałem, czy poradzi sobie z trafieniem pod koc i zdjęciem butów, ale jako ze tyle jeszcze mógł zrobić samodzielnie, zamknąłem drzwi i sam poszedłem posprzątać zgrubsza podłogę w przedpokoju. Machając mopem w tę i wewte po drewnianych deskach, wszystkie myśli uciekły z mojej głowy, pozostawiając po sobie pustkę. Byłem zbyt oniemiały i zaskoczony. Działałem niemal jak robot.

Co za popieprzony dzień.


***

Obudziły mnie dziwne, nieznane dźwięki dochodzące spoza ściany. Włamywacz? Sąsiad? Kogo tu przyniosło? Jeszcze zamroczony snem ledwo szybko wstałem, lecz zawroty głowy kazały mi usiąść ponownie. Na szczęście nieznajomy sam pofatygował się do mojej sypialni.

Wtem wszystkie wczorajsze wydarzenia powróciły do mojej zmęczonej i obolałej głowy. No tak, James we własnej osobie złożył mi wczoraj niezapowiedziana i raczej niezbyt miłą wizytę.

- Mogę wejść? – spytał dość nieśmiało.

- I tak już to zrobiłeś -prychnąłem nieprzyjemne.

Włosy miał jeszcze wilgotne więc wyglądało na to, ze się umył. Mimo to i tak wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.

Wsunąłem się głębiej w łóżko i usiadłem po turecku, podczas gdy on usiadł na samym skraju, jakby bojąc sie, że zaraz go zaatakuje i zapierdole. Nawet jakbym chciał to nie mógłbym się na ro zdobyć, gdyż miałem wobec niego dług wdzięczności związany z poprzednim nocowaniem.

- Przepraszam za wczoraj. Nie chciałem żeby to tak wyszło.

- Okay- postanowiłem mu wybaczyć. To i tak było teraz najmniej istotne.- Skąd wiesz gdzie mieszkam?

- Spytałem twojego brata.

Uniosłem brew. Że co? Wiem, ze zawsze darzyli się sympatia, ale w zżyciu bym nie przypuszczał, ze dalej utrzymują ze sobą kontakt.

- Znalazłem gdzieś jego numer.- kontynuował. – Bałem się, ze go zmienił, ale na szczęście udało mi sie do niego dodzwonić. Na początku nie był chętny by dać mi twój adres, ale jakoś go do siebie przekonałem.

Ciekawe, co takiego mu naopowiadał, żeby przebić się przez barierę w postaci podejrzliwości i ostrożności brata. Wyglądało na to, ze naprawdę mu zależało.

- Ogarnąłem mniej więcej kiedy wracasz i tylko czekałem. Wiesz, nie miałem zamiaru pic, ale jakoś tak samo wyszło... Nie chciałem, żebyś widział mnie w takim stanie. Poza tym chyba w życiu nie poszedłbym za tobą na trzeźwo.

Czy to miał być żart? Uśmiechnąłem się niemrawo.

Już myślałem, ze to koniec zaskoczeń, lecz on zbliżył się na niebezpieczną odległość i wtulił się we mnie. Przez kilka sekund chciałem odepchnąć go jak najdalej, ale moje ciało objął jakiś dziwny paraliż.

- Cieszę się, ze cię widzę- jego zachrypnięty, mocny głos był Zdecydowanie zbyt blisko. Dziwiąc samego siebie, sam objąłem ramionami jego nagą klatkę piersiową.

Czułem jego oddech na ramieniu, jego dłonie na moich plecach, jego włosy łaskoczące mnie po nosie. Pachniał całkiem dobrze, i chyba użył mojego szamponu.

Po pewnym czasie James w końcu odsunął się. Odgarnął włosy i usiadł naprzeciwko, tym razem z większą dozą śmiałości. Pierwsze lody zostały przełamane.

Chciałem dopytać go z jakiej przyczyny chciał rzekomo zerwać ze mną kontakt, ale postanowiłem nie atakować go tak szybko.

- Zjesz coś? -spytałem zamiast tego, na co on tylko wzruszył ramionami.

- Masz ty w ogóle cokolwiek w lodówce?

-Słuszna uwaga- przyznałem i z głośnym stęknięciem zsunąłem się z pościeli. James posłusznie dreptał za mną prosto do kuchni

Otworzyłem obiekt zainteresowania i schylilem sie, by cokolwiek dojrzeć. Rzeczywiście wnętrze świeciło pustkami.

-Eeh... Chleba nie ma. Masła też, sera też. Jajka są- zerknąłem na niego zza drzwiczek. Ten uśmiechnął się pobłażliwie.

- Co za bogactwo.

-Noo.. O, mleko też mam. Takie w kartonie, co może ze 3 lata stać. Przynajmniej kawy się doczekamy.

- A masz?

Dałem mu wymowne spojrzenie.

-Stary, ja kawy mam nie mieć? Weź zobacz w którejś półce.

Gitarzysta zaczął grzebać gdzieś po szafkach, podczas gdy ja nadal dokonywałem oględzin.

- A jest mąka? -spytał ni z tego ni z owego. Kiwnąłem

James ucieszył się, nie tylko z powodu znalezionej kawy ale także z owego faktu.

-Mogę zrobić naleśniki.

-Jeśli ci się chce, to droga wolna.

Dałem mistrzowi pole do popisu, a sam zacząłem mielić i parzyć kawę. Nie miałem żadnego specjalnego automatu czy zaparzacza, wobec tego fusy między zębami były u mnie normą. Usiadłem na krześle z kubkiem w ręku i obserwowałem jego poczynania. Całkiem nieźle sobie radził, także już po kilkunastu minutach na talerzu piętrzył się stos świeżych naleśników.

Przez żaluzje sączyło się światło pełnego dnia, w powietrze przesiąknęło zapachem świeżo zmielonych ziaren i naleśników. Ja opierałem się o mały kuchenny stół i patrzyłem w milczeniu jak James gotuje dla nas śniadanie. Co za miła i sielska atmosfera. Ciekawe, jakie tym razem okropne i niespodziewane wydarzenie ją zakłóci.

W końcu James usiadł obok i nałożył sobie porcję, leniwo rozsmarowując jakiś dżem który wspólnymi siłami znaleźliśmy w rzędzie szafek i szuflad.

- Jak tam się czujesz ostatnio?- spytałem, dolewając do pustych szklanek mleka.

- Bez zmian, ale nieważne- mruknął i spojrzał prosto na mnie, z całą zapchaną gębą i kosmykami włosów opadającymi na twarz.- A jak tam trasa?

- To raczej nie była trasa, wiesz... Kilka koncertów pod rząd.

-Widzę że zmęczony?

- Może trochę.- Postukałem widelcem o talerz. – Ostatnio jestem zmęczony cały czas.

- Nawet kawa nie pomaga?- zażartował lekko. Uśmiechnąłem się.

- Może dla ciebie tak, ale dla mnie kawa nie jest lekiem na całe zło.- dodałem rozbawiony. James przestał przeżuwać na chwilę i oparł się o oparcie krzesła, patrząc na mnie błyszczącymi oczami.

- Ale jeśli tę kawę robiłby ktoś kto jest takim lekiem, to może byłbyś mniej styrany?

- Hę? Niby kto? – Spytałem, zamierając na chwilkę. Znów gapiliśmy się na siebie jak dwa świry.

- Ja, na przykład.

Nie wiedziałem, czy to żart czy nie. Powinienem się śmiać?

Mój brak reakcji był chyba oczywistą odpowiedzią dla Jamesa. Mężczyzna bez żadnego ostrzeżenia oparł się się dłońmi o moje uda, pochylił się i pocałował, prosto w usta.

O Kurwa. O kurwa. Co mam robić? Odsunąć się? Strzelić mu w mordę? Wypierdolić z domu? Skopać go i wzywać od jebanych pedałów, których zawsze nienawidziłem z całego serca?

Zamiast tego zrobiłem coś zgoła innego.

Bez żadnego zastanowienia ująłem jego twarz i przycisnąłem go do siebie jeszcze mocniej. Po omacku wplotłem palce w jego włosy; James chyba za bardzo się tego nie spodziewał, lecz po kilku chwilach zaczął działać znowu. Przygryzł moją dolną wagę, podczas gdy ja nie pozostałem bierny i tylko pogłębiłem pocałunek. Jego usta smakowały kawą, dżemem i naleśnikami- co za ciekawa mieszanka. Jego gorący oddech niemal mieszał mi w głowie, a wprawiony język błądził po każdym zakamarku moich ust. Wyplątałem dłonie z tych zmierzwionych blond loków i zsunąłem ja na jego muskularne ramiona, w dół po klatce piersiowej, aż napotkałem żebra, na co on ledwo słyszalnie jęknął. Cholera, chyba traciłem zmysły. Czułem, że cały płonę z gorącą i jakiegoś niezidentyfikowanego uczucia. Moja skóra wyczuliła się na każdy, nawet najmniejszy dotyk z jego strony.

Po jakimś czasie wokalista odsunął się i dał nam obu czas na oddech. Patrzyłem prosto w jego niebieskie oczy, nie mogąc uwierzyć, co się właśnie stało. Co jeśli umarłem? Czy w takim razie on jest aniołem?

James oblizał nabrzmiałe i zaróżowione wargi oraz uśmiechnął się bezczelnie.

- To rewanż za to, co mi zrobiłeś w tamtym hotelu.


***

Siedzieliśmy na sofie, popijając whisky i rozmawiając co jakiś czas. Spojrzałem na niego jeszcze raz; zdawał się być w dużo lepszej kondycji niz jeszcze o poranku. W jego oczach widziałem dawny blask, który umknął kilka lat temu i nie wracał, ustępując miejsca pustce i smutkowi. A teraz? Gość cieszył sie jak dziecko. Dosyć pochlebne było przeświadczenie, że właśnie z mojego powodu. Dziwnie mi było o tym myśleć, ale nasze relacje obróciły się niemalże o 90 stopni od śniadaniowego pocałunku.

Od dziecka wpajano mi do głowy, że pedały to najgorsze zło na świecie, które zasługuje tylko na potępienie. Nieraz w całym moim dwudziestokilku letnim życiu obiłem komuś mordę za nazwanie mnie gejem, ciotą i tymi innymi podobnymi mianami. Gdybym jakimś sposobem poznał swoją przyszłość wcześniej, chyba położyłbym się na torach i z goryczą oczekiwał zbliżającego się pociągu.

Teraz jednak jakaś dziwna, niepojęta radość kazała mi zapomnieć o wcześniejszych uprzedzeniach. Nie mogłem patrzeć na Jamesa nie uśmiechając się przy tym jak debil. Zupełnie jakby wszystkie moje dotychczasowe poglądy i wyobrażenia legły w gruzach. Teraźniejszość nagle straciła znaczenie a utrapienia usunęły się w cień. Wszystko blakło w obliczu tych kuriozalnych okoliczności. Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze wstąpi we mnie takie uczucie. Zauroczone nastolatki mogłyby mi przybić piątkę.

A co najlepsze, James podzielał moje szczęście. Był chyba nawet bardziej zaskoczony niż ja sam.

- Mam pomysł- oświadczył po chwili milczenia.- Rzućmy to wszystko i jedźmy gdzieś jutro.

Uniosłem brew, zaciekawiony niespodziewaną propozycją.

- Że niby gdzie?

- Gdzieś z dala od tego miasta. Gdzieś, gdzie moglibyśmy zapomnieć o problemach i spędzić razem choć kilka dni.

Zawahałem się.

- Nie wiem czy to dobry pomysł. Tak nagle zniknąć? Ja mam teraz gorący czas. Muszę wszystkiego i wszystkich dopilnować. Chłopaki mnie potrzebują

- Spokojnie, na pewno wytrzymają kilka dni. Niech konieczności opiekowania się nimi zrzucą na rodziców- prychnął i pokonał dzielący nas metr, otaczając mnie ramieniem.

- Wiesz, że nie o to chodzi- moja upartość była odwrotnie proporcjonalna do natarczywości Jamesa. Ten pocałował mnie po policzku, a następnie zszedł w stronę żuchwy, aż do szyi.

- Bedzie fajnie, mówię Ci- jego gorący oddech przysparzał mnie o ciarki i szybsze bicie serca. Silna wola odeszła bezpowrotnie.

- Dobra już, dobra.

James pogłaskał mnie wierzchem dłoni po twarzy i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Widziałem że się zgodzisz.

Uhh, zdecydowanie za szybko owinął sobie mnie wokół palca. Ale jeśli dysponuje tylko takimi sposobami, to chyba nie będę narzekał. Czułem, że zmieniam sie przy nim w miękka, bezkształtną masę. Zawsze traciłem przy nim zdolność myślenia i teraz bez przeszkód mogłem przyznać przed samym sobą, że jestem po postu okropnie zakochany. Wszystkie elementy układanki w końcu trafiły na swoje miejsce, a ja stałem się na tyle odważny, by w końcu przestać niepotrzebnie walczyć.

- Mhm- zamruczałem i bez skrępowania ucałowałem go w usta. Trwaliśmy tak parę chwil, dopóki mężczyzna odsunął się i wstał, rozprostowując stawy z cichym strzyknięciem.

- Pójdę po jakiś sok.

Kiwnąłem i usadowiłem sie wygodnie na miękkim materiale sofy, zerkając w międzyczasie na zegarek. Dochodziła 8. Znowu to samo- w jego towarzystwie czas pędził jak stado galopujących koni. Gdzieś w oddali zabrzęczał telefon, ale postanowiłem mieć to głęboko w dupie. James miał rację, ja również potrzebowałem chociaz chwili dla siebie.

-.Coś chyba dzwoni- stwierdził gdy już wrócił do pokoju, trzymając w rękach butelkę soku, który wspólnie kupiliśmy przed kilkoma godzinami. Prawdziwy Sherlock Holmes.

Odpowiedziałem wzruszeniem ramion.

- Ktokolwiek to jest, musi sobie poczekać.

James tylko spojrzał na mnie uważnie i zamyślił się na sekundę.

- Może daj znać któremuś z chłopaków, że uciekasz na kilka dni?

Stęknąłem, dopiłem ostatnie kilka łyków whisky i sam wstałem. On nie odpuści za szybko.

- Niech ci będzie.

Gdy dotarłem do telefonu musiałem sporo nagłówkowac się nad numerem do Davida. Wolałem to właśnie do niego zadzwonić z racji tego, iż był nieszkodliwy i bardzo kontaktowy, więc raczej nie powinien się mnie o nic czepiać.

Gdy w końcu nakręciłem odpowiednie cyfry, minęło z pięć sygnałów, zanim przyjaciel raczył podnieść słuchawkę.

- Tak?- usłyszałem. Gdzieś w tyle dobiegał mnie odgłos przytłumionej muzyki. Pewnie właśnie siedzi sobie samotnie w domu i wysłuchuje ulubionych winyli.

- Tu Dave.

- Hej, co tam?

- Chciałem ci tylko przekazać, że wyjeżdżam na kilka dni- powiedziałem bez ogródek.- Jadę do matki, potrzebuje mojej pomocy jeszcze zanim będę totalnie zapracowany.

- No jasne. Przekażę reszcie. Kiedy wracasz?

- Nie wiem, powiem wam później. Tylko dajcie mi spokój i nie trujcie dupy telefonami, okay?

Junior roześmiał się.

- Masz to jak w banku. W ogóle to co tam? Wróciliście wczoraj bez niespodzianek?

-Taak, jakoś żyjemy. Sorry ale jestem zajęty na ten moment, muszę kończyć.

- A tak a propos, mógłbyś mi oddać przy najbliższej okazji ten album Misfits?

- Jasne. Do usłyszenia.

Usłyszałem znajome 'narka' i odłożyłem telefon na miejsce.

Gdy już trafiłem do pokoju, James czekał na mnie, popijając sok i trzymając giry na stołku. Postanowiłem to litościwie przemilczeć.

- Załatwione?- zapytał niecierpliwie. Chyba nie mógł się doczekać.

- taa. To gdzie w końcu jedziemy?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro