09
Kolejne dni mijały monotonnie- na pracy, sprawdzaniu co chwila telefonu, krótkiej bądź dłuższej rozmowy telefonicznej z Ashtonem (przeważnie wieczorem), spaniu i tak w kółko. Luke nie odezwał się do mnie od prawie siedemdziesięciu dwóch godzin i nie tyle co zaczynałam się martwić, co było mi przykro, cholernie przykro. Owszem, wcześniej zdarzały nam się kłótnie, również poważniejsze, ale nigdy nie aż tak.
Przez te trzy dni sporo nad tym myślałam. Nad tym co jest, było... między mną a Luke'iem. Zmienił się. Może to rozstanie z May miało na niego taki wpływ, może to tylko spotęgowało jego zazdrość o mnie, bo nie chciał stracić kolejnej, bliskiej mu osoby. Wyszło wręcz na odwrót. Tak naprawdę dopiero teraz, kiedy w pewnym sensie go nie było, zrozumiałam ile dla mnie znaczył i jak ważną osobą dla mnie był. I nie chodziło tu o to, że byłam w nim zakochana. Tak naprawdę był moim jedynym przyjacielem. Oczywiście miałam znajomych, nielicznych co prawda, ale z żadnym z nich nie miałam tak dobrego kontaktu. Czułam się dziwnie ze świadomością, że nie mogę do niego od tak zadzwonić, z najdrobniejszą błahostką do przekazania. Nie chciałam dać mu za wygraną i odezwać się pierwsza. Oboje byliśmy bardzo uparci, ale tym razem to ja przegrałam. Dzwoniłam do niego wczoraj wieczorem. Nie odebrał. To dało mi do myślenia, kiedy przez kolejne pół dnia się nie odezwał, a byłam pewna, że zauważył, że próbowałam się z nim skontaktować.
Koniec końców doszłam do wniosku, że nawet jeśli w końcu porozmawiamy i pogodzimy się, nawet jeśli darzę go jakimś uczuciem, nie wiem czy po tym wszystkim mogłabym z nim być. Jeśli czegokolwiek nauczyły mnie moje poprzednie związki, to tego, aby nie zadawać się z dupkami nie ważne jak atrakcyjni i pociągający by byli, a on waśnie tak teraz się zachowywał, jak dupek.
Sprawa była prosta, musiałam się od tego odciąć. Nie ma sensu marnować czasu na coś, co nie ma przyszłości.
- Do jutra – pożegnałam się z Jess, opuszczając salon. Był czwartek i to właśnie dzisiaj byłam umówiona na obiad z Ashtonem. Dla odmiany przyjechałam dzisiaj do pracy autobusem, ze względu na to, że blondyn miał po mnie przyjechać swoim samochodem. Wyciągnęłam telefon z kieszeni.
- Bez przesady, nie spóźniłem się – podniosłam z zaskoczeniem głowę. – Dla Ciebie – wystawił w moją stronę piękną, dużą różę w odcieniu herbacianym.
- Myślałam, że to nie jest randka – przyjęłam kwiat, od razu podtykając go pod nos, aby móc poczuć słodki zapach.
- Nie mogłem się powstrzymać – uśmiechnął się.
- Wiesz co oznacza? – zachichotałam na widok jego lekko zdezorientowanej miny. – No tak, faceci.
- Ale nic negatywnego?
- Żółta oznaczałaby negatywne uczucie czy zazdrość, herbaciana mówi wprost „podobasz mi się".
- Wiesz o tym.
- Wiem. Dokąd jedziemy?
- Pomyślałem, że sam coś ugotuję – ruszyliśmy w stronę parkingu.
- Oh, więc do Ciebie?
- Jeśli nie masz nic przeciwko.
- Mi pasuje. Może tym razem znajdę jakąś bieliznę.
- Tak – spojrzałam na niego, kiedy zatrzymaliśmy się przy jego samochodzie. – Moją – puścił mi oczko i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
- To obietnica?
- Czy ty ze mną flirtujesz? – uśmiechnął się zadziornie.
- Gdzież bym śmiał – usiadłam.
- Robisz to – zamknął drzwi i okrążył auto, zajmując miejsce kierowcy.
- Może – odpowiedziałam. – Co w menu szefie? – zapięłam pas i spojrzałam na niego. Odpalił samochód i wycofał, by zaraz znaleźć się na ulicy.
- Myślałem nad sushi.
- Jesteś świadom, że jeśli nie chcesz aby kuchnia Ci spłonęła, a to jest możliwe nawet jeśli w planach nie ma używania piekarnika czy palników, będziesz musiał wszystko zrobić sam? – zaśmiał się.
- Nie możesz być aż tak zła.
- Spaliłam czajnik chcąc zagotować wodę – mruknęłam. Widziałam jak powstrzymuje śmiech.
- Na szczęście mam elektryczny.
- Tak, ja teraz też.
- Co powiesz na lekcje gotowana?
- Nie sądziłam, że jesteś masochistą ze skłonnościami samobójczymi. Ciekawe.
- Obiecuję, że nic nikomu się nie stanie.
- Obiecuję, że jeśli dasz mi nóż, nie podniosę go wyżej niż pięć centymetrów nad blat – nie powstrzymywał już śmiechu. Posłałam mu oburzone spojrzenie, czego i tak nie zauważył, a po chwili sama zaczęłam się śmiać. – Nie, ale serio mówię – spoważniałam.
Siedziałam przy wyspie kuchennej obserwując blondyna, który przygotowywał potrzebne rzeczy. Wyjmował pojedyncze składniki, układając je przede mną. Na sam widok byłam głodna, ale wolałam się ograniczyć do picia kawy.
- Łosoś czy tuńczyk? – zapytał z głową w lodówce.
- Oba.
- A spróbuj później tego nie zjeść – odparł z rozbawieniem.
- Nawet nie wiesz ile jestem w stanie pomieścić. Nie jestem jedną z tych dziewczyn, które wychodząc z facetem zamawiają sałatkę i wodę. Jak się najeść to porządnie.
- I wciąż jesteś szczupła.
- Zostałam obdarowana dobrą przemianą materii, co ja bym bez niej zrobiła – westchnęłam.
Kilka minut później stał już przede mną gotowy do pracy. Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco, na co przewrócił oczami.
- No już – pokiwał głową na lewo, dając mi tym znak do zmiany miejsca. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem, ale strasznie się upierał, więc w końcu się poddałam. Podniosłam się i wyminęłam blat, stając obok blondyna. – Co chcesz robić?
- Patrzeć?
- Kenna...
- Mogę pilnować ryżu.
- Już się gotuje i raczej nie ucieknie.
- Więc nie mam co robić – zaśmiał się.
- Więc coś pokroisz.
- Mama nadzieję, że znasz numer na pogotowie – mruknęłam.
I nie myliłam się, wystarczyły dwie minuty, a dwa moje palce zostały okaleczone, na szczęście były to tylko draśnięcia, chociaż polała się krew, ale karetka potrzebna nie była, więc tylko założył mi opatrunki i kazał wracać do picia kawy.
Przyglądałam się mu, z podbródkiem opartym na dłoni, kiedy podniósł na mnie swój wzrok, na chwilę przestając kroić rybę.
- Nie patrz tak na mnie – odparł.
- Jak?
- Tym wzrokiem mówiącym „a nie mówiłam?" – mruknął.
- Miałam rację.
- Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Skaleczyć się w tak krótkim czasie.
- Jestem niesamowita w kuchni, wiem. Niestety moje zdolności dyskwalifikują mnie w kwestii bycia dobrą żoną. Nikt mnie nie zechce – zrobiłam zawiedzioną minę. – W zasadzie jestem beznadziejnym materiałem na żonę – stwierdziłam. – Nie ugotuję obiadu, bo puszczę z dymem kuchnię jak nie całe mieszkanie. Nie przepadam za sprzątaniem, jedynie pranie lubię robić, jeśli można to nazwać lubieniem i nienawidzę zmieniać pościeli. Boże... kto to wymyślił? Przecież w to się można zaplątać i zgubić – usłyszałam jego śmiech. – Do tej pory zmuszałam Luke'a do robienia tego za – urwałam. – W każdym razie to jest po prostu jakaś masakra.
- Nie musisz się przy mnie powstrzymywać o mówieniu o tym.
- Robię to dla siebie, nie dla Ciebie – mruknęłam, odwracając wzrok.
- Nie rozumiem.
Rozglądałam się po jego kuchni, w międzyczasie upijając kawę, unikając jego wzroku, który był skupiony na mnie. Czułam to.
- Kenna? Rozmawialiście w ogóle po tym jak on tu był?
- Nie – skłamałam. Nie chciałam mu mówić o tej pseudo rozmowie z Luke'iem, nie musiał o niej wiedzieć. – Jak wiesz, Luke jest uparty, ja również i nawet jeśli dzwoniłam do niego wczoraj wieczorem, nie odebrał i nie oddzwonił. Od tamtego dnia go nie widziałam i mam to gdzieś – spojrzałam na niego.
- Wale nie masz.
- Ashton – powiedziałam ostrzegawczym tonem.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej?
- A co byś z tym zrobił? Spróbowałbyś się z nim skontaktować, a jak jakimś cudem by Ci się udało, zmusiłbyś go do porozmawiania ze mną? Popchnąłbyś mnie w ramiona innego? – oburzyłam się. Może trochę przesadziłam z reakcją. – Przepraszam na chwilę – wstałam i odwróciłam się, przechodząc do salonu. Podeszłam do drzwi balkonowych i otworzyłam je, wychodząc na zewnątrz. Zimne powietrze otuliło moje ciało. Podeszłam do barierki i chwyciłam ją dłońmi. Wzięłam głęboki wdech. Chłodne powietrze było kojące. Musiałam się uspokoić.
- Kenna.
- Przepraszam – powiedziałam nawet na niego nie patrząc.
- Nic się nie stało, to dla Ciebie drażliwy temat, rozumiem. Dla mnie też nie jest łatwo o tym mówić, zwłaszcza kiedy wiem, co do niego czujesz.
- Zakochana, może zauroczona. Sama już nie wiem. Natomiast wiem – odwróciłam się w stronę mężczyzny. – Że chce o nim zapomnieć – patrzyłam mu prosto w oczy. – Wiem, że to nie będzie proste, ale tego właśnie chcę. Zapomnieć o Luke'u – odparłam nad wyraz pewnie. Podszedł bliżej mnie, jedna z jego dłoni znalazła się na moim policzku, a zaraz po niej poczułam jego usta na moich. Zaskoczył mnie tym, ale po otrząśnięciu się z chwilowego szoku złapałam dłońmi jego koszulę, moje powieki opadły, a ja zaczęłam oddawać pocałunki. Poczułam jak wplata dłoń w moje włosy, przytrzymując mnie. Przez moje ciało przeszły dreszcze, kiedy zawiał chłodny wiatr. Zakończył nasz pocałunek, ale wciąż przytrzymywał mnie przy sobie.
- Wracajmy do środka, Kenna – musnął ustami moje czoło i dopiero po tym się odsunął.
Serio czasami się zastanawiam, jak ta historia się skończy i mam za dużo możliwości... dobrze, że to dopiero początek xD
Wciąż Kash'owy rozdział, ale tak będzie jeszcze przez chwilę :D
Zapraszam na tt --> #ILWHff ♥
Kash vs. Lenna? :D
Lov U♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro