02
Ze snu wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Przysięgam, zabiję Luke'a, jeśli znów zapomniał kluczy. Wynajęliśmy mieszkanie niedaleko uczelni, już dobre trzy miesiące temu, a on wciąż zapominał o kluczach.
Zamieszkaliśmy razem z kilku powodów. Po pierwsze nie mieliśmy nic do swojej obecności na co dzień, znaliśmy się na wylot. Po drugie obiecałam sobie, że wyprowadzę się na studia z domu, a po trzecie Luke miał dość właściciela mieszkania, w którym wcześniej zajmował pokój. Tak więc, wylądowaliśmy razem i o ile w dzień jest świetnie, w nocy już nie koniecznie.
- Kenna! – uśmiechnął się szeroko, kiedy otworzyłam drzwi. Był pijany. No tak, mówił, że wychodzi z kumplami z roku.
- Gdzie twoje klucze? – zagrodziłam mu przejście, kiedy chciał wejść.
- Nie mam – zrobił smutną minę. Przewróciłam oczami odsuwając się od drzwi.
- Masz być cicho – mruknęłam, wracając do swojego pokoju. Oczywiście, że nie był. Co chwila słyszałam jego kroki, to jak coś upuszcza czy jego przekleństwa, nawet jak się potyka! Usłyszałam puknie. O nie.
- Kenna? – po chwili poczułam jak materac ugina się pod jego ciężarem. Położył się za mną, obejmując mnie w pasie.
- Czego?
- Mogę tu spać?
- Masz swoje łóżko.
- Proooooooooooszę.
- Rób co chcesz – wtuliłam policzek bardziej w poduszkę.
- Kocham Cię, Kenna – poczułam jego usta i ciepły oddech na ramieniu, a po chwili przyciągnął mnie bardziej do siebie.
Leżałam w salonie na kanapie, zwinięta w koc tak, że jedynie widać mi było twarz. Dzisiaj miałam wolne, więc nie robiłam nic. Dosłownie. Miałam zły humor i nie chciałam z nikim się widzieć. Ciągle myślałam też o Luke'u, co tylko pogarszało mój stan. Od wczorajszego wieczora nie odezwał się do mnie, a ja tym bardziej nie zamierzałam tego robić. Nawet jeśli wcześniej, kilka razy, przymierzałam się do tego, aby napisać mu chociaż głupiego SMSa.
Tak więc teraz po prostu leżałam, ze wzrokiem utkwionym w telewizorze, gdzie leciała powtórka jakiegoś programu rozrywkowego, który mnie irytował. Przełączyłabym, gdyby nie to, że nie chce mi się rozplątywać z koca. Na szczęście był dość cicho, abym mogła słuchać Arctic Monkeys lecących z głośników. Usłyszałam pukanie, które zignorowałam, nawet kiedy się ponowiło. Chwilę później słyszałam zamykające się drzwi i kroki, ale nawet się nie podniosłam. Tylko nieliczni tak wchodzą, więc to musi być ktoś ze znajomych, tych bliższych.
- Kenna? – zmarszczyłam lekko brwi.
- W salonie – mruknęłam głośniej.
- Luke mówił, żeby wejść, jak nie będziesz otwierać... - Ashton pojawił się przy sofie.
- Aha – przewróciłam się na bok.
- Co z tobą?
- I'm a burrito of sadness* - odpowiedziałam. – I nie wymawiaj tego imienia przy mnie – podkuliłam nogi, zwalniając mu trochę miejsca, aby mógł usiąść. – Czego chcesz?
- Um... Luke powiedział mi, że powiedział Ci, że coś do Ciebie czuję – spojrzałam na niego. – Nie chciałem żeby Ci o tym mówił. To powinienem być ja, nawet jeśli nic do mnie nie czujesz – poluźniłam trochę koc i usiadłam, odwracając się w jego stronę, a koc zsunął się na moje ramiona. – Nawet jeśli wolisz Luke'a.
- Co?
- Daj spokój. Oboje jesteście popieprzeni. Najpierw Luke miał fazę zakochania, teraz ty.
- Że co proszę? Kiedy?
- Przed May. Wzdychał do Ciebie jak głupi, a później pojawiła się ona. Nawet myślałem, że to jakaś forma pocieszenia czy coś.
- Tak, pocieszenie na całe życie – burknęłam. – Tyle z jego miłości do mnie i moja skończy tak samo, bo nie zamierzam nic z tym robić, skoro jest z nią szczęśliwy. Nawet jeśli to idiota. Zresztą to by wszystko popsuło i nie mów, że to nie prawda, bo doskonale wiesz co by się stało, jakbym mu teraz powiedziała – między nami zapanowała cisza. Wypuściłam głośniej powietrze z ust.
- Naprawdę słuchasz Arctic Monkeys kiedy masz doła? – uśmiechnął się lekko. – Luke mi powiedział. W zasadzie sporo o tobie mówi, to prawie tak jakbym sam poznał Cię tak dobrze.
- Czy to nie pierwszy raz, kiedy jesteśmy sami? – zapytałam. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem. – Z moim dzisiejszym wyglądem, aż się dziwię, że jeszcze nie uciekłeś – zaśmiał się na moje słowa.
- Każdy ma gorszy dzień, Kenna. Nie wyobrażam sobie Ciebie jako chodzące bóstwo, wiem jaka jesteś. Znamy się już dość długo. Może to nie była wielka przyjaźń, ale naprawdę Cię polubiłem – sięgnął dłonią do moich włosów, zakładając ich kosmyk za ucho. Nasz wzrok się spotkał. – Przepraszam – zabrał szybko dłoń. – Nie mogłem się powstrzymać – dodał ciszej, przez co zachichotałam.
- Nic się nie stało, Ashton. To nic takiego.
- Myślisz, że moglibyśmy wyjść gdzieś, razem? – westchnęłam.
- Przepraszam Ash, ale to nie ma sensu. To złamałoby Ci serce, a jesteś naprawdę świetnym facetem, którego naprawdę lubię. To nie jest odpowiedni moment na takie... - moje słowa przerwało burczenie w moim brzuchu. Jęknęłam niezadowolona, czując głód. Cóż się dziwić, od rana nic nie jadłam, a jest już po pierwszej.
- Masz coś w kuchni?
- Surowe produkty, które niedługo się zepsują? – spojrzał na mnie z rozbawieniem, podnosząc się.
- Mogę sprawdzić?
- Tak, ale po co? – wstałam, idąc za nim.
- Ugotuję coś – zamrugałam kilkukrotnie. – Znam twoje zdolności kulinarne, są równie zerowe jak Luke'a, a nie mogę pozwolić umrzeć Ci z głodu – odwrócił się na chwilę w moją stronę, puszczając mi oczko.
- Jesteś z tych ludzi, których kuchnia nie nienawidzi? – stanęłam obok niego, wciąż przytrzymując koc wokół siebie, kiedy blondyn zaglądał do szafek.
- Można tak powiedzieć. Zdecydowanie powinnaś zrobić zakupy.
- No co ty nie powiesz – mruknęłam.
- Spaghetti może być? – podniosłam na niego wzrok, przypatrując mu się wielkimi oczami. Z tych rzeczy można zrobić spaghetti? Jak?! – Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Gdzieś ty był do tej pory? Wyjdź za mnie – zaśmiał się. – Nie, to było niestosowne, zważywszy na sytuację i w ogóle.
- Nie złamiesz mi czymś takim serce, Kenna. Musisz się bardziej postarać.
- To co z tym spaghetti?
Siedziałam przy blacie kuchennym, obserwując chłopaka i pijąc herbatę, którą on zrobił. To nie tak, że go wykorzystywałam, chciałam mu pomóc! Miałam pokroić warzywa... skończyło się na rozciętym palcu. Złośliwość rzeczy martwych, albo raczej kuchennych. Tak więc, kiedy krew przestała się lać, a tak naprawdę po prostu zakleił to lekko krwawiące draśnięcie plastrem, zostałam odesłana z kwitkiem na widownię.
W pewnym momencie, zaczęłam się zastanawiać, co ja właściwie o nim wiedziałam. Znałam go prawie trzy lata, a moja wiedza na jego temat ograniczała się do wieku, wspólnych znajomych i pracy. Plus gotowanie. Oh i jeszcze ponoć lubi grać na perkusji, ale nigdy go nie słyszałam. To wszystko. Tyle co nic. Niby cały czas był gdzieś obok, ale praktycznie go nie znałam. Kiedy przychodzi co do czego, człowiek uświadamia sobie jak mało wie o tych go otaczających.
- Opowiedz mi coś o sobie – odwrócił głowę, patrząc na mnie z zaskoczeniem.
- Co ty tak nagle?
- Uświadomiłam sobie, że nic o tobie nie wiem. Znaczy nie całkowicie, po prostu mało tego.
- Co chcesz wiedzieć?
- Cokolwiek, nie jestem wymagająca – zaśmiał się. Ten dźwięk przypominał chichot małej dziewczynki, dziwnej dziewczynki, ale na swój sposób był uroczy.
- Urodziłem się w Jersey, tam też mieszka moja rodzina. Mam dwójkę młodszego rodzeństwa, siostrę i brata. Do Nowego Jorku przeniosłem się na studia i tu zostałem.
- Miałeś tu dziewczynę?
- Były takie dwie.
- Ale?
- Eve była pierwszą, która odezwała się do mnie na uczelni, ale wtedy bardziej myślałem o zabawie, więc nasza relacja nie trwała za długo. Pod koniec studiów poznałem Alyssę, ale to była totalna katastrofa, jak tak teraz spojrzeć na nasz związek. Była ze mną dla wygody i może na początku tego nie dostrzegałem, ale później już tak i zamiast po prostu z nią zerwać, zacząłem robić jej na złość. Dorosłe zachowanie, wiem. To było głupie.
- Nie potrafię sobie Ciebie takiego wyobrazić. Zmieniłeś się, a ja poznałam tę późniejszą wersję.
- Oby na lepsze. Smacznego – postawił przede mną talerz wypełniony makaronem.
- O mój Boże... jedzenie – wystawił w moim kierunku widelec za który od razu chwyciłam. Usiadł po mojej prawej, stawiając przed sobą talerz. Czuła na sobie jego wzrok, co ignorowałam, rozkoszując się smakiem. Ja nie wiem jak on to zrobił, ale to jest przepyszne.
- Nie spiesz się tak – był rozbawiony.
- Nawet nie wiem, kiedy ostatnio jadłam coś domowego. To jest pyszne, jesteś geniuszem.
- Bez przesady.
- Nie, nie. Mówię serio. Geniusz. Otwórz swoją restaurację czy coś, będę stałym gościem, ale chcę rabat – pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Właściwie to zostałem menadżerem – podniosłam na niego wzrok, szybko przełykając porcję makaronu.
- Na ile zniżki mogę liczyć?
- Najpierw przyjdź.
- Okay.
- To było proste – powiedział, na co się zaśmiałam.
- O nie, wiesz już jak mnie przekupić. Będziesz to wykorzystywał.
- Żebyś wiedziała – uśmiechnął się, wciąż mi się przypatrując.
- Co?
- Masz sos na policzku – sięgnął do niego dłonią, ścierając delikatnie kciukiem, odrobinę sosu. Patrzyłam na niego, tak jak i on na mnie. Przełknęłam ślinę, kiedy się przybliżył i za nim zdążyłam zareagować, jego usta znalazły się na moich. Chciałam się od niego odsunąć, ale mnie przytrzymał.
- Ashton... nie – wyprostował się i spojrzał na mnie. – Wiesz co czuję, to się od tak nie zmieni, a ja nie chcę Cię zranić. To nie byłoby fair wobec Ciebie, gdybym Ci na to pozwoliła. To prawie tak jakbym wykorzystywała Cię tylko po to aby nie myśleć o Luke'u. Nie mogę tak.
- Nie przeszkadza mi to.
- Mi by przeszkadzało. Miałabym wyrzuty sumienia.
- Daj mi chociaż szansę na przekonanie Ciebie do mnie, nie proszę o nic więcej. Jedna randka, a potem możesz mnie kopnąć w dupę, jeśli będziesz chciała i nie będę miał Ci tego za złe – wzięłam głęboki wdech. Mogę tego żałować.
- W porządku.
- W następny weekend? A w między czasie może kawa?
- Okay – odetchnął z ulgą.
- Nawet nie wiesz jak się denerwowałem.
- Jak mnie poznasz będzie gorzej – zaśmiałam się. Usłyszałam dźwięk telefonu chłopaka, który po chwili odebrał. Po tym co mówił wnioskowałam, że dotyczyło to jego pracy. Kilka minut później rozłączył się.
- Przepraszam, ale muszę już iść.
- Jasne, rozumiem. Praca.
- Miało mnie nie być godzinę, ale trochę się to przedłużyło. Zadzwonię do Ciebie.
- Będę czekać – powiedziałam wstając i odprowadziłam go do drzwi.
- Do zobaczenia, Kenna.
- Do zobaczenia, Ash – pochylił się i musnął mój policzek. Posłał mi delikatny uśmiech i zniknął za drzwiami. Z deszczu pod rynnę, czy jakoś tak. Ja to wiem, jak skomplikować sobie życie, ale kto wie? Może spotkanie z Ashtonem nie będzie takie złe?
* jak wiadomo wszystko po angielsku brzmi lepiej :D
Tak, wiem powinnam pisać coś innego, ale ja nigdy nie robię tego co powinnam xD To zła cecha, nie bierzcie ze mnie przykładu xD
Nie było Luke'a ojej... Za to był Ash :D W następnym rozdziale pojawi się May! Wiem, nikt się nie cieszy ;c
Ktoś wymyśli shipy? Luke + Kenna? Ashton + Kenna? Co ja za imiona wybieram... xD
Do następnego! Tym razem nie tak szybko xD
Lov U♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro