Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

In Another World You Would Be Me Girl

Bradley James kończy 35 lat... a ja piszę opowiadanie z tej okazji, bo chociaż nie jest moim ulubionym aktorem, to naprawdę nie umiem sobie wyobrazić lepszego Artura, a on i Katie/Morgana są po prostu perfekcyjni razem na ekranie <333

Zainspirowała mnie piosenka Another World zespołu Vamps. Słowa refrenu:  

In another world,
Oh I know, I know, I know, I know that,
You would be my girl.
And nothing would tear us apart.
Another universe,
The stars would light the way for just, the two of us.
And nothing would tear us apart.

(tłum.:

W innym świecie,
Och wiem, wiem, wiem,
Że byłabyś moją dziewczyną
I już nic nie mogłoby nas rozdzielić.
W innym wszechświecie,
Gwiazdy oświetliłyby drogę tylko dla nas
I już nic nie mogłoby nas rozdzielić.

łamią moje serce i idealnie pasują do tej pary, która w 1 sezonie dzieliła silną i głęboką relację, a potem rzeczywistość oraz wydarzenia często zupełnie niezależne zarówno od Artura, jak i Morgany, rozdzieliły ich oboje.

(Czy to nie intrygujące, że piosenkę śpiewa piosenkarz o ty samym imieniu, co aktor grający naszego księcia?)

Tak więc oto opowieść o drugiej szansie, którą dostali w tytułowym "innym świecie". Czy ją wykorzystają?


                                                                            



Osuwała się na ziemię. Jej piękne szare oczy zachodziły mgłą, pierś uniosła się spazmatycznie w próbie złapania ostatniego oddechu. Gdy na to patrzyłem, miałem wrażenie, jakby ktoś żywcem rozszarpywał mi serce.

P o z wo l i ć  by znalazła się w takim stanie... To była moja wina. Nigdy o nią naprawdę nie walczyłem. Nie stałem przy niej, gdy mnie potrzebowała. Byłem skupiony na sobie i to zgubiło nas oboje. A ją pochłonął mrok i wojna, którą toczyła ze mną. Ale ta wojna była przede wszystkim w jej umyśle. Ja nigdy nie przestałem widzieć w niej dziewczyny, o której wiele lat wcześniej myślałem każdej nocy przed zaśnięciem. Która, idąc środkiem sali w oszałamiających kolorowych sukniach o zachwycającym kroju i wymyślnie upiętych włosach, wyglądała niczym młoda bogini.

Teraz widziałem jak jej młoda, zaledwie dwudziestodziewięcioletnia twarz była zniszczona przez życie i cierpienie, jakie sam jej przysporzyłem. Jej niegdyś lśniące puszyste brązowe wyglądały odpychająco, gdy rozsypując się teraz na trawie, przywodziły na myśl ciemne siano.

I po tych wszystkich latach, które spędziła na bezsensownej nienawiści do mnie, umierała na leśnym poszyciu, pewna, że przegrywa, a ja będę czerpać z jej śmierci równie sporą satysfakcję, jak ona czerpałaby z mojej.

- Wreszcie nastał pokój - wyszeptałem, gdy jej twarz stężała, ale w moich słowach była jedynie gorycz.

Mogłem ją ocalić*, pomyślałem słowa, które zaledwie kilka godzin wcześniej powiedziałem swojemu przyjacielowi. Mogłem ją ocalić. Przed śmiercią i przed nią samą. Przed ojcem. Przed światem, który ją zniszczył.

Ramiona mojego przyjaciela objęły mnie z tyłu, próbując mnie odciągnąć, ale prawie nie czułem jego dotyku. Wpatrywałem się tylko tępo w martwą twarz dziewczyny, która była moją pierwszą miłością, a umierała jako mój największy wróg.

I ja też umierałem. Miała rację, gdy na moment przed śmiercią powiedziała, że ja również przegrałem. Rana pod sercem wysysała ze mnie siły, przed moimi oczami gęstniał mrok...


Obudziłem się oblany potem, kurczowo łapiąc powietrze. To nie był mój pierwszy raz, gdy podczas snu widziałem rzeczy i zjawiska, które wydawały mi się znajome, ale przecież nie mogłem ich przeżyć.... Zazwyczaj w tych "wizjach" byłem  w zamku, razem z tłumami rycerzy i jakimś starszym mężczyzną w diademie, którego uważałem za ojca, choć przecież wiedziałem, że  m ó j  ojciec tak nie wygląda. Jakby sen tworzył dla mnie inną rzeczywistość...

Dziś pierwszy raz zobaczyłem w tym śnie - czy raczej: koszmarze - dziewczynę, którą - byłem pewien - kochałem, i do której śmierci w jakimś sposób się przyczyniłem. 

To bez sensu, pomyślałem, przewracając się na bok i otulając ciaśniej pościelą. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Zapamiętałbym jej piękną cerę, wdzięczne kości policzkowe i jasne niczym kryształ oczy... Dlaczego więc nawiedzały mnie wspomnienia, w których była?


                                                          *

- Brad, jesteś dziś bardzo... markotny. Stało się coś?

Podniosłem wzrok znad talerza owsianki. Mój najlepszy przyjaciel i współlokator, Colin, przyglądał mi się z troską. Westchnąłem.

- Znów miewam te sny - wyznałem. - Wiesz... te o przeszłości, która nie miała miejsca.

Skinął głową.

- Tej, w której byłeś rycerzem ?

- Owszem. Ale ten sen był jeszcze bardziej... inny. Tym razem widziałem jakąś dziewczynę.

Chłopak ożywił się.

- Dziewczynę? Jak wyglądała?

- Bardzo piękna. Ciemnowłosa - mówiłem, a on pokiwał głową jakby z aprobatą. - Umierała.

Zesztywniał gwałtownie.

- Umierała?

- Tak. A ja na to patrzyłem... i też umierałem. I zdawało mi się jeszcze, że  t y  jesteś ze mną i próbujesz mi pomóc... Dziwaczny sen, nie?

Podniosłem wzrok i zorientowałem się, że Colin jest spięty. A wzrok miał taki, jakby nad czymś intensywnie rozmyślał.

- Jak umierała?

Otworzyłem usta i zrozumiałem, że nie wiem.

- Chyba została... ranna. Nie pamiętam. Jednak czułem, że ją kochałem, a ona mnie nienawidzi i pragnie mojej śmierci.

- A ty? - spytał gwałtownie. - Co miało miejsce z tobą?

- Również byłem ciężko ranny - przyznałem. - Coś mi mówiło, że z jej winy.

Colin się wyprostował.

- Więc dobrze się stało, że zginęła, prawda? Chciała cię zabić.

Zagapiłem się na niego z niedowierzaniem.

- To znaczy - zbladł - miałem na myśli,  g d y b y  istniała. Ale ona tylko ci się przyśniła. Tak czy inaczej...

- Colinie, ją  s k r z y w d z o n o! - wykrzyknąłem. - To znaczy...  tak mi się śniło. I byłem pewien, że mogłem temu zapobiec. Temu i śmierci nas obojga.

Chłopak podniósł ręce.

- Dobra, dobra. To tylko sen... Poza tym każdy odpowiada za  s w o j e  czyny. To ta dziewczyna dążyła do twojej śmierci, a nie ty do jej... Nie powinieneś się obwiniać!

- Nawet jeśli - przerwałem mu - nie wolno szafować czyimkolwiek życiem. Nie po to głosowałem ostatnio przeciw referendum o przywrócenie kary śmierci, by mój własny przyjaciel opowiadał się zabiciem kogoś, kto może i nie jest niewinny, ale nawet nie zna powodów, dla których się taki stał... stała.

Zamilkłem i wziąłem głęboki wdech. Colin wyglądał na zszokowanego moim wybuchem.

- W porządku, Brad... Uspokój się. To był tylko... koszmar. A ja... ja to  powiedziałem, bo zależy mi na tobie. Jesteś moim przyjacielem. Potrzebuje cię i nie chciałbym, by ktokolwiek - wytwór wyobraźni czy żywa osoba - mi cię odebrała. Zapewne urażę twoją moralność, ale zabiłbym, abym cię chronić!

Przewróciłem oczami.

- Na razie nikt nie próbuje mnie uśmiercić, pozostaje mi więc cieszyć się z twojego oddania - odparłem, a potem się uśmiechnąłem. - Też się cieszę, że cię mam, Colin. Utrzymujesz w mieszkaniu porządek. Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradził!

Parsknął śmiechem. Poczułem ciepło w sercu. T o  jest realne. Nie senne marzenia... Ale w głębi mojego umysłu odżyło spojrzenie szarozielonych oczu dziewczyny z mojej wyobraźni, która najpierw mnie kochała, a potem nienawidziła, i moją pierś rozdarła fala niezrozumiałej tęsknoty.


                                                            *

Następnego dnia wracałem z wieczornego spaceru i rozmyślałem mocno nad... właściwie nad sensem życia. Miałem dwadzieścia pięć lat studia które szły całkiem nieźle, całkiem sporo kasy, kochającą rodzinę i oddanych przyjaciół (nawiasem mówiąc -  b a r d z o   wobec mnie cierpliwych). Dlaczego miałem wrażenie, że bardziej wegetuję niż żyję? Czego mi brakowało?

Z tymi myślami wszedłem na przejście dla pieszych, nawet tego nie zauważając i wtedy rozległ się głośny krzyk:

- Nie! Nie możesz teraz iść! - a potem ktoś chwycił mnie gwałtownie i pociągnął na chodnik, dokładnie w chwili gdy przede mną przejechał z głośnym klaksonem autobus pasażerski.

Otrzeźwiony zamrugałem. Dotarło od mnie, że właśnie mogłem zginąć. Pojazd po prostu by mnie zmiażdżył, a wszystkie refleksje egzystencjalne straciłyby wszelki sens... Oddychałem tylko dlatego, że ktoś w porę zepchnął mnie z jezdni. Wciągnąłem głęboko miejskie zakurzone powietrze, które w obliczu perspektywy śmierci nagle wydało mi się rześkie niczym nad morzem.

Spojrzałem na dziewczynę, która mnie uratowała. Drżała równie mocno jak ja, jej ciemnobrązowe loki były zburzone przez podmuch powietrza, wyzwolony gdy gwałtownie złapała mnie chwilę wcześniej. Podniosła na mnie spojrzenie i uderzyła mnie jej śliczna twarz o lekko sercowatym kształcie i migdałowe szare oczy. Do głosu doszło wspomnienie...

Zbiegła po schodach na zamkowy dziedziniec, jakby się paliło. Wiatr rozwiewał jej loki, a ona była ubrana wyłącznie w koszulę nocną, a wyraz twarzy miała, jakby właśnie widziała rzeź całego miasta.

- Nie możesz się z tym zmierzyć! - zawołała, chwytając mnie za ramię.

- M... (nie zdążyłem nawet się zorientować, jakie imię sam wypowiadam), wracaj do łóżka! Nie ma powodu do obaw - starałem się mówić łagodnie, ale ona wpadała tylko w jeszcze większą histerię.

- Proszę, A... - (znów nie usłyszałem imienia) -... Widziałam straszne rzeczy! Nie możesz iść! - wykrzyknęła, czepiając się mnie kurczowo.

Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a w jej jasnych oczach w kształcie migdałów zobaczyłem paniczny lęk o mnie...

Zamrugałem i obraz zniknął. Dziewczyna dyszała ciężko, najwyraźniej biegła wręcz, aby mnie uratować.

- Dziękuję - powiedziałem. - Z-zamyśliłem się... Gdybyś mnie nie popchnęła chyba... - zerknąłem na jezdnię, gdzie najwolniejszy samochód jechał z 50 na godzinę - chyba byłbym właśnie trupem.

Skinęła głową, też zaczęła się już uspakajać.

- Nie ma sprawy - odparła; miała altowy głos tajemniczej nemezis tego drugiego mnie, na którego dźwięk przeszły mnie ciarki. - Zawsze chętnie pomogę.

Zrobiłem kilka kroków, ale uświadomiłem sobie, że drżę i się chwieję. Usiadłem na najbliższej ławce, by jakoś się zebrać. Dziewczyna niepewnie zajęła miejsce obok.

- Wszystko okej?

- Tak. Nie martw się, nie jestem samobójcą.

Zaśmiała się.

- Wierzę. Faceci często bujają w obłokach!

Też parsknąłem śmiechem, sytuacja zaraz się rozluźniła.

- Dojdziesz sam do domu? Jeśli nie czujesz się najlepiej, mogę cię odprowadzić, o ile nie mieszkasz za daleko - zaoferowała.

Rzuciłem jej niedowierzające spojrzenie.

- Nie za krótko się znamy?

Wzruszyła ramionami.

- Nie proponuję randki, tylko pomoc. Choć oczywiście tej drugiej kategorycznie nie wykluczam. Możesz mnie dokąd zaprosić, jeśli masz odwagę! - błysnęła białymi zębami.

Udałem, że się namyślam.

- Chyba jestem ci coś winien w podzięce za ratunek...

Wyciągnąłem do niej dłoń.

- Brad.

Ujęła ją.

- Katie.

Dlaczego o tobie śniłem, Katie? Kim dla mnie jesteś? Kim dla mnie  b y ł a ś ?


                                                 *

- Brad, miałem nadzieję, że mi z tym pomożesz!

- Wiem - powiedziałem do słuchawki telefonu - ale mam spotkanie.

- No weź, sam nie dam rady! Co może być ważniejsze od pomocy najlepszemu kumplowi?

- Aaa... - zawahałem się. Zerknąłem na Katie, która parsknęła śmiechem widząc moje zmieszanie.

- Kto tam jest z tobą? - spytał Colin, a głos mu się spiął. - Słyszałem czyjś śmiech!

Właściwie to nie wiedziałem, czemu nie chcę mu powiedzieć. Próbowałem dalej ubrać to w słowa, a tymczasem chłopak drążył dalej.

- To głos dziewczyny - odgadł trafnie. - Jesteś na  r an d c e ?

- No... tak jakby - przyznałem, a Katie zachichotała jeszcze głośniej, prawie dławiąc się sokiem pomarańczowym.

- Co?! Kim ona jest? Czemu nic nie mówiłeś?! - Colin mówił coraz ostrzej, jakby mnie przesłuchiwał.

Poczułem się nieswojo.

- M-muszę kończyć. Mają tu słaby zasięg - powiedziałem.

-Brad, czekaj...!

Rozłączyłem się i uśmiechnąłem przepraszająco do Katie.

- Wybacz. Zaborczy przyjaciel.

Uniosła do góry dłonie.

- W porządku. Rozumiem. Ale mam nadzieję, że twoja rodzina taka zaborcza już nie jest

- Wkrótce ich poznasz - obiecałem.

Spojrzała na mnie z miłością, z którą nikt nigdy na mnie nie patrzył.

- Nie musimy się śpieszyć - szepnęła. - Jest dobrze jak jest.

Pokiwałem głową. Po tym jak uratowała mi życie na przejściu dla pieszych, wymieniliśmy się numerami telefonów. Następnego dnia zaprosiłem ją na kawę. Kolejnego ona zadzwoniła, z pytaniem, czy nie chciałbym pójść z nią po parku. I tak to się zaczęło...

Minął ponad miesiąc od naszego pierwszego spotkania, a ja wciąż nie mogłem się na nią napatrzeć. A gdy wracałem do domu myślałem tylko o jej cudownym uśmiechu i błysku inteligencji w oczach. Wiedziałem, że zakochałem się w niej po uszy. Miałem nadzieję, że ona we mnie również.

Skinąłem głową na kelnera, a on podszedł, przynosząc wąskie pudełeczko.

- Spokojnie, to nie pierścionek! - uprzedziłem.

Przewróciła oczami.

- Bogu dzięki! - mruknęła, ale minę miała bardzo zadowoloną.

Podsunąłem pudełeczko na jej część stołu.

- Wszystkiego najlepszego!

Zamrugała z pewnym niedowierzaniem, ale uśmiechnęła się zadziornie.

- Brad... - wymruczała, przejmując drobiazg.

Nagle poczułem, że dławię się powietrzem, obraz przed oczami rozmył mi się, a w umyśle stanęła podobna scena...

Wokół trwała uczta. Siedzieliśmy przy stole na honorowych miejscach, pomiędzy nami... król? Mój ojciec? Było tam pełno innych ludzi, ale ich głosy niknęły w skocznej muzyce.

Ja zwróciłem wzrok na nią, w chwili, gdy ktoś położył przed nią szkatułkę.

- Wszystkiego najlepszego! - powiedziałem radośnie.

Zalotnie przekrzywiła głowę.

- Arturze... - wymruczała.


Zamrugałem oczami i wszystko wróciło do normy. Katie zapinała sobie właśnie na nadgarstku bransoletkę, którą jej sprawiłem.

- Jest śliczna - zapewniła mnie, wyglądając wciąż na zaskoczoną i szczęśliwą jednocześnie.

Przyglądałem się jej w napięciu. Kolejna wizja z jej udziałem.... I tym razem usłyszałem swoje  d a w n e   imię. Artur. Miałem na imię Artur. Jak ten legendarny król Brytanii.

- Brad? - Katie zmarszczyła brwi. - Dobrze się czujesz? Jakiś cichy się zrobiłeś...

Skinąłem głową.

- Tak. Posłuchaj... muszę ci się z czegoś zwierzyć.

- Wiem, że ta bransoletka nie jest wcale z czystego złota - zapewniła z figlarnym błyskiem w oczach.

- Nie o to chodzi! Ja... - przełknąłem ślinę - ... ja mam... wspomnienia... o tobie. Takich, których nie powinienem mieć.

Spoważniała i złożyła dłonie na stole.

- Opowiedz.

Wziąłem głęboki oddech.

- Śniłem o tobie... na długo przed naszym pierwszym spotkaniem. I nie tylko o tobie... Widzę nieraz urywki z życia, którego nie było moje... Wszystko wygląda tam inaczej. Ja w średniowieczu. Za każdym razem mam wrażenie, że jestem rycerzem. A ilekroć widziałem ciebie, zdawało mi się, że cię kocham i... - ugryzłem się w język i postanowiłem nie mówić na razie, że tamta druga ona ostatecznie znienawidziła mnie, a potem umarła, a ja się o to obwiniałem. To mogłoby być dla niej za dużo. O ile jeszcze nie było. - I... wiem, że to brzmi jak bełkot wariata - zakończyłem niemrawo.

Zerknąłem na nią pełen obaw, ale ona ku mojemu zdumieniu nie zaczęła wcale ze mnie kpić.

- To nie jest wcale bredzenie wariata - stwierdziła rzeczowo. - Są na świecie zjawiska, których wciąż nie potrafimy rozgryźć.

- Też miewasz podobne... wizje?

- Nie, ale... Wierzysz w reinkarnację, Brad? I w przeznaczenie? - spytała nagle.

- Eee... mówiąc szczerze, to nigdy nad tym nie rozmyślałem.

- Ja też nie - przyznała - ale tak mi teraz przyszło do głowy... Wciąż nie wiemy, co się z nami dzieje po śmierci. A te opowieści o kolejnych wcieleniach skądś się musiały wziąć!  Może faktycznie żyłeś już wcześniej? I może my dwoje się już wcześniej znaliśmy.

Odetchnąłem z ulgą.

- Więc... wierzysz mi?

- Dlaczego miałabym nie wierzyć? Po co miałbyś kłamać?

- Nie wiem... sny o swojej dziewczynie? By wyjść na romantycznego?

Pokręciła głową.

- Nie jesteś tym typem faceta. Poza tym - wyciągnęła do mnie ręce i ujęła moje dłonie na blacie - nie potrzebujesz mi imponować. Już mnie masz! Jestem ci bezgranicznie oddana - dodała uwodzicielsko.

- Czyli... sądzisz, że to przeznaczenie chciało byśmy się spotkali? Bo należymy do siebie bez względu na czasy i wcielenie?

Zamyśliła się.

- Może. Tak po prawdzie, to wszystko mi jedno. Najważniejsze, że jesteśmy razem. Czy znaliśmy się wieki tamu...? Jeśli tak, to muszę przyznać, że brzmi to pięknie, ale nie sądzę, by miało to dla nas większe znaczenie. Liczy się teraźniejszość i przyszłość, która tworzymy. Nie zamknięte rozdziały.

Zmusiłem się do uśmiechu, ale w środku cały krzyczałem.

Tak, liczy się jutro, ale w przeszłości cię straciłem. Jak mogę zapobiec powtórzeniu tego, jeśli nie wiem, jakie błędy wówczas popełniłem?


                                                           *

Kompletnie zatraciłem poczucie czasu podczas czytania, tak że nawet zapomniałem przygotować kolację czy choćby napoje, gdy zadzwonił domofon. Podskoczyłem gwałtownie na sofie, a Colin wyjrzał z pokoju ze zmarszczonym czołem.

- Spodziewamy się kogoś? - spytał.

- Eee... tak jakby - przyznałem i spłonąłem rumieńcem jak dzieciak. - Zaprosiłem Katie. Miała mi pomóc z napisaniem jednego eseju...

Chłopak uniósł brwi.

- Naprawdę?

- Coś cię dziwi?

- Nic, poza tym, że odkąd się przyjaźnimy, czyli od jakichś pięciu lat, spotykałeś się z trzema różnymi dziewczynami i żadnej nie zaprosiłeś do domu. Czy choćby do kina... Z nią to widzę poważna sprawa.

- Najpoważniejsza - odparłem gładko.

Colin uśmiechnął się.

- Naprawdę cieszę się twoim szczęściem - powiedział. - Chętnie poznam tę twoją Kate.

- Katie - poprawiłem. - Cóż, najchętniej bym cię gdzieś wyprawił, ale jako że nie zdążyłem, zachowuj się kulturalnie i nie narób mi wstydu.

- Z a w s z e   jestem kulturalny.

- Bardziej kulturalny - nakazałem, po czym podszedłem do drzwi, by wpuścić moją dziewczynę.

- Witaj, skarbie - przywitałem ją i pocałowałem krótko w usta. 

Zdjąłem jej z ramion płaszczyk i wprowadziłem do mieszkania.

- Ale tu czysto. Podoba mi się - stwierdziła.

- To głownie kumpel sprząta. Colin, chodź się przywitać! - zwołałem.

Chłopak wysunął się z pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy, ale gwałtownie zamarł na widok Katie. Wyglądał jakby właśnie zobaczył przed sobą niedźwiedzia (a wierzcie mi - wiem o czym mówię). Zdziwiło mnie to, ale nie skomentowałem jego idiotycznego wyrazu twarzy.

Katie najwyraźniej nie miała z nim problem.

- Część, jestem Katie! - przedstawiła się, wyciągając ku niemu rękę.

Zamrugał gwałtownie.

- Eee... cześć. Colin -odparł, ujmując jej dłoń, ale  w taki sposób, jakby miał się zarazić od niej trądem.

Nic z tego nie rozumiałem. Czyżby znał skądś moją dziewczynę i nie były to miłe wspomnienia? Nie... ona zdawała się widzieć go pierwszy raz w życiu. Może zauważył ją gdzieś z daleka? Albo znał kiedyś kogoś podobnego?

- Brad, musimy porozmawiać - powiedział nagle nieprzyjemnie chłodnym tonem. - Teraz. To bardzo pilna sprawa. Życia i śmierci.

Poczułem złość.

- T e r a z   chciałem zrobić kolację, wiec jeśli pozwolisz...

- Brad, n a l e g a m.

Spojrzałem bezradnie na Katie. Przewróciła oczami z irytacją, ale było to bardziej skierowane od Colina, niż do mnie.

- Nic się nie dzieje. Poczekam - powiedziała do mnie. - Mogę nawet sama coś przyrządzić. Tylko powiedz mi, gdzie jest kuchnia?

Wskazałem jej drogę, po czym chwyciłem swojego przyjaciela za brzeg koszulki i brutalnie wepchnąłem do jego sypialni.

- Oby to było ważne! - warknąłem.

Chłopak wciągnął głęboko powietrze, a spojrzenie jego niebieskich oczu stało się stalowe.

- Nie wiem jak... ci to powiedzieć. - Westchnął. - Pamiętasz jak miałeś te sny o tej umierającej dziewczynie? To była Katie, prawda?

- Skąd...

- Wiem to, bo te sny mówią prawdę. Naprawdę już żyliście. Oboje. Ty byłeś Arturem Pendragonem z Camelotu, a ona lady Morganą.

- Eee... co?

- Żyliście już wcześniej. A ja byłem tam z wami. - Wydawał się mówić śmiertelnie poważnie.

Odżyło wspomnienie Katie (a może Morgany?) gdzie na swoich urodzinach zwróciła się do mnie per "Arturze". Ale skąd Colin mógł to wiedzieć?

- Więc ty też masz sny? - spytałem. - Ona chyba nie...

- Nie. Nie mam. Ja w przeciwieństwie do was, nigdy nie umarłem. Czekałem aż się odrodzisz przez setki lat. Bo proroctwo mówiło, że pewnego dnia powrócisz. Gdy Anglia będzie cię potrzebować. I oto jesteś! - uśmiechnął się lekko.

Dotknąłem dłonią skroni.

- Colin...

- Merlin - powiedział. - To jest moje prawdziwe imię.

- Jak tego czarodzieja?

- Brad... A r t u r z  e, ja jestem  t y m  czarodziejem.

W chwili, gdy miałem roześmiać się histerycznie i zastanawiałem się po jakiego lekarza zadzwonić, jego oczy zapłonęły złotem , a w dłoniach pojawiła się świetlista kula.

Zamarłem. Otwarłem usta, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu.

- To magia, inaczej tego nie wyjaśnisz. Poza tym twoje sny... twoje   w s po m n ie n i a... Chyba nie masz wyjścia, jak uwierzyć.

Kręciło mi się w głowie.

- Arturem Pendragonem... K r ó l e m   Arturem? Jestem władcą z legend?!

Skinął głową.

- Tak. A Katie... to tak naprawdę Morgana. Odrodziła się, jak ty. Może jeszcze nic nie pamięta, ale wyczułem to w powietrzu, gdy tylko ją zobaczyłem.

- Dobra... kim była? To znaczy... pamiętam, że ją kochałem...

- Owszem, ale to nie trwało długo. Odsunęliście się od siebie, a potem ona zaczęła praktykować magię i zwróciła się przeciw tobie i królestwu. A potem odkryła, że twój ojciec... jest też jej ojcem.

Okej, tego już było za wiele!

- Katie  n i e  jest moja siostrą! - warknąłem.

- W tym ciele może nie, ale Morgana nią była. Znienawidziła waszego ojca, a potem zabrała tron  jemu i tobie. Rozpoczęła się wieloletnia wojna, podczas których jej pogarda do ciebie tylko rosła. Ostatecznie oboje zginęliście. A teraz się odrodziliście...

- Ech, niech ci będzie! Tylko po co mi o tym mówisz? Co mam zrobić z tą wiedzą? - spytałem ironicznie. - Mogę tylko czekać, aż wszystkie wspomnienia mi wrócą  w kolejnych wizjach!

- Tak, początkowo zamierzałem na to poczekać, ale pojawienie się Morgany zmusiło mnie do porzucenia tego planu. Arturze... Brad... ona ci zagraża.

Zacisnąłem szczęki.

- Ona nic nie wie o naszej rzekomej przeszłości - wycedziłem.

- Ale gdy już sobie przypomni, będzie chciała zemścić się na tobie za wszelkie doznane w jej imieniu krzywdy. Znowu cię zabije. A ja nie chcę i nie mogę cię stracić. Już raz zawiodłem. Więcej tego nie zrobię - oznajmił twardo.

- Więc co dokładnie mi radzisz? - zapytałem. Sądziłem, że retorycznie, ale mi odpowiedział.

- Musisz zerwać z nią kontakt.

- Mowy nie ma! Jeśli to, co mówisz jest prawda... to pamiętam, że czułem się winny temu, w jakim stanie się znalazła. Tym razem może być inaczej.

Colin/Merlin prychnął.

- Arturze, powtórzę ci to, mówiłem ci przed śmiercią. To nie była twoja wina. Morgana samodzielnie dokonała własnych wyborów. I, choć pozbawiona pamięci, wciąż jest tą samą osobą. Póki żyje, and Albionem wciąż wisi złowrogie fatum.

- Albionem?

- Anglią! W każdym razie... Dla dobra twojego, jej i naszego kraju, zakończ to!

Uderzyłem dłonią o szafkę nocną.

- Dość! To inny świat, M e r l i n i e. I przeznaczenie moje i Morgany też będzie inne, o ile oczywiście, nie chorujemy wszyscy na schizofrenię i żadnego przeznaczenia tak naprawdę nie ma!

Chłopak cofnął się o krok, a jego twarz pociemniała.

- Przeznaczenia nie da się zmienić - stwierdził głucho.

A potem gwałtownie wyminął mnie i wybiegł z pokoju.

Poczułem jak ogarnia mnie trwoga, choć nie wiedziałem czego właściwie się boję.

- Colin! Colinie, stój! - wołałem, biegnąc za przyjacielem, który wpadł tymczasem do kuchni.

Katie zmarszczyła czoło na nasz widok.

- Stało się coś? - zapytała, widząc jak Colin z dzikim wzrokiem doskakuje do szafek kuchennych.

Zanim zdążyłem jej odpowiedzieć, chłopak wyjął ogromny nóż do cięcia mięsa, a potem obrócił się i całej siły wbił mojej dziewczynie w środek klatki piersiowej.

- NIEEEEEEEEEEEEEEE !!!! - krzyczałem, aż poczułem ból gardła, jakby głośność mogła cofnąć czas i ocalić Katie.

Tymczasem ona tylko się zachłysnęła, jakby nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Jej oczy spojrzały ze zdziwieniem i strachem na Colina, który patrzył na nią zimno i bez cienia współczucia.

- Żegnaj, Morgano - powiedział, wyszarpując z niej nóż.

Osunęła się na plecy na podłogę. Złapałem wzrokiem szary kolor jej otwartych oczu i wtedy sobie  p rz y po m n i a ł e m.  Wszystko. Każdy detal. Całe swoje poprzednie życie.

Mojego ojca oraz Merlina i to jak udawał mojego sługę, by w ukryciu wspierać mnie magią. Przede wszystkim jednak  j ą. Morganę.

To jak się w niej zadurzyłem, gdy pewnego wieczora weszła do sali w niesamowitej kreacji. To jak została moją Damą po tym, gdy wygrałem turniej, ale jeszcze tego samego wieczoru się pokłóciliśmy. Te wszystkie razy, gdy Morgana tłumaczyła mi, jakim królem powinienem być. Że muszę podążać za głosem serca i sumienia. Jak wielokrotnie ratowała mi życie. Jak miewała koszmary o mojej przyszłości i próbowała mnie ostrzec, ale ja wtedy nie miałem pojęcia o jej magii i nie traktowałem jej słów na poważnie.

A potem ona, zmanipulowana przez swoją przybyłą znikąd siostrę, oddała się spiskom i intrygom, a wreszcie na moich oczach odebrała ojcu koronę i ujawniając prawdę o łączących nas więzach krwi, zajęła moje miejsce na tronie.

Ponad półtorej roku po tym wydarzeniu spotkaliśmy się w ponownie; spytałem co jej się stało i wypomniałem, że uważałem ją za przyjaciółkę. Wtedy zawahała się, a ja widziałem w jej oczach, jak bardzo żałuje tego, czym się dla siebie staliśmy.

Potem uciekła... by wrócić bardziej wroga i nieobliczalna niż kiedykolwiek wcześniej. Marzyła by mnie zabić.

Ale Merlin się mylił. Nie ona dokonała tych wyborów. To świat ją tak ukształtował. Nasz ojciec przejmując ją strachem, który przeszedł w gniew. Ja ze swoją ignorancją. Jej siostra ze słowami pokusy. I Merlin, który wiedział o darze Morgany, ale nie zrobił nic, by ją wesprzeć. By czuła się mniej samotna i pozostała w świetle słońca.

Mogłem ją wtedy ocalić... MOGĘ ją ocalić.

Podbiegłem do niej i desperacko próbowałem zatamować dłońmi krew tryskającą z rany.

- LUDZIE, NA POMOC! - ryknąłem, mając nadzieję, że ktoś z sąsiedniego mieszkania mnie usłyszy. - NIECH KTOŚ ZADZWONI PO KARETKĘ!

Jak nie mogłem tego zrobić, bo musiałem zrobić wszystko, by Katie... by Morgana dożyła jej przyjazdu.

Boże, błagam, pomóż!, myślałem. Nie mogę jej stracić ponownie...!


                                                      *

Kiedy wszedłem do szpitalnego pokoju, siedziała na łóżku. Wyglądała już dobrze, pomijając  bladość twarzy.

- Hej - powiedziałem, przysiadając na krześle obok. - Lepiej się czujesz? Próbowałem się do ciebie dostać przez cały tydzień, ale lekarze nie chcieli mnie wpuścić...

- Wiem, widziałam cię przez szybę sali na OIOM-ie - odparła. - Dziękuję... Arturze.

Zesztywniałem. Na chwilę zapadła kompletna cisza.

Katie... M o r g a n a  spojrzała przed siebie, przymknęła oczy i przełknęła ślinę.

- Pamiętam wszystko. Przypomniałam sobie, gdy Merlin dźgnął mnie nożem. Wiem kim byłeś. Kim  j a  była. Kim  my byliśmy dla siebie.

[Tu macie filmik z youtube'a, który perfekcyjnie pasuje do sytuacji. Wideo nazywa się Caleidoscop i ukazuje kalejdoskop wspomnień Morgany związanych z Arturem.]

https://youtu.be/3XVXN8f2Q7M

Zadrżałem na myśl, co chciał jej zrobić mój były przyjaciel.

- Przepraszam cię - wyszeptałem. - Za Merlina. I za...

- To ja powinnam przeprosić - powiedziała, zwracając na mnie wzrok. - Za te rzeczy, które ci zrobiłam... Które zrobiłam naszej rodzinie.... Za to, że przez mnie umarłeś.

Zaczęła drżeć, w jej oczach stanęły łzy. Chwyciłem jej dłonie i ścisnąłem mocno, czując jakie są zimne.

- Ja też nie jestem bez winy. Gdy ty walczyłaś ze swoimi koszmarami i próbowałaś mi pomóc, ja wolałem kpić z twoich ostrzeżeń i bawić się w towarzystwie innych kobiet. Przede wszystkim zaś, nigdy nie miałem dość odwagi, by przeciwstawić się ojcu w jego wojnie z magią. Nawet, gdy umarł, pozostałem pod jego wpływem i nie pozwoliłem ci wrócić, i żyć normalnie. Gdybym zachował się inaczej, nie doszłoby do więcej niż połowy tych wszystkich tragedii.

Pokiwała głową, wciąż smutna.

- Źle zrobiłam, nigdy nie dając ci szansy, abyś mógł mi jakoś pomóc. Założyłam po prostu, że nie mogę ci dłużej ufać... i to był zły wybór.

Wzięła głęboki oddech, próbując opanować emocje.

- Co z Merlinem?

Potrząsnąłem głową.

- Nie mam pojęcia. Wygląda na to, że uciekł. Może i dobrze... nie masz pojęcia, co chciałbym mu teraz zrobić.

- Zrobiłabym to samo na jego miejscu. Tak samo ratowałabym przyjaciela.

- Więc mam mu to zapomnieć? - spytałem z ironią.

Zawahała się.

- Nie. To znaczy... ja tego nie potrafię. Potrafię zrozumieć, ale nie zapomnieć.

- I ja też - powiedziałem, kładąc jej dłoń na nadgarstku.

Spojrzała mi w oczy.

- Odrodziłam się, Arturze, ale... kim teraz jestem? Po co żyję? Nie jestem tu już królową... Nie mam nawet magii! Kim się stałam w tym świecie?

- Po prostu moją dziewczyną - odpowiedziałem. - Tu nie jesteś już moją siostrą. Sprawdziłem nawet nasze grupy krwi, tak na wszelki wypadek. Nie ma teraz między nami pokrewieństwa, które nas łączyło i paradoksalnie dzieliło. Możemy być po prostu dwojgiem ludzi, którzy się kochają. - Wziąłem głęboki oddech. - Bo kocham cię, Morgano. Zawsze kochałem. Tylko zawsze sądziłem, że o tym wiesz i nigdy ci tego nie powiedziałem. Przepraszam.

Przez chwilę przyglądała mi się z wilgotniejącymi oczami, a potem pociągnęła nosem i uśmiechnęła z wyższością.

- Oj, widzę, że w tych czasach pozwoliłam ci na zbyt wiele... Muszę trzymać cię na większy dystans, bo inaczej zrobisz się znów tym samym narcystycznym dupkiem z Camelotu.

Otwarłem usta z  niedowierzaniem, ale jednocześnie poczułem, że się uśmiecham

- Czyżbym słyszał moją drogą Damę?

Zmrużyła oczy i fuknęła.

- Nie wyobrażaj sobie za wiele, mój Kawalerze!

Ująłem jej twarz w dłonie, łącząc usta w żarliwym pocałunku. Oplotła mi dłońmi kark, przyciągając mnie do siebie mocniej i poczułem, że wszystko zalazło się we właściwym miejscu...

To z nią mam być, zrozumiałem. Ona była mi zawsze przeznaczona. Przez całe swoje poprzednie i obecne życie szukałem spełnienia, ale nie mogłem go w pełni zaznać, bo żyliśmy osobno.

Morgana westchnęła i odsunęła się, a potem po prostu wtuliła twarz w moje ramię. Zanurzyłem usta w jej włosach, obejmując ją czule, ale delikatnie, aby przypadkiem nie uszkodzić jej opatrunków.

- Też cię kocham. Najbardziej na świecie... - głos jej się załamał. - Dlatego tak bardzo cię nienawidziłam... Bo wiedziałam, że mną gardzisz, a bez ciebie nie mogłam być szczęśliwa.

- Nigdy tobą nie gardziłem. I wybaczam ci wszystko, co zrobiłaś, mając nadzieję, że ty także  wybaczysz mi moje przewiny. Wszystko będzie dobrze. Jesteś już bezpieczna - obiecałem szeptem.

Siedzieliśmy na brzegu łoża w jej komnacie. Przytulałem Morganę, po tym jak odnalazłem ją w lesie zziębnięta i obszarpaną. Rok wcześniej została uprowadzona przez kobietę, która- jak wyjaśnił mi ojciec - była córką Gorloisa, a zatem jej domniemaną siostrą, a przy tym groźną i potężną czarodziejką. A teraz dziewczyna ponownie znajdowała się w moich ramionach, a ja przyrzekałem sobie w duchu, że nigdy więcej nie pozwolę, by się bała i czuła samotna. 

Gdy puściła mnie i wysunęła z moich objęć, długo patrzyliśmy sobie w oczy.

- Wszystko będzie dobrze - przyrzekłem uroczyście. - Jesteś już bezpieczna.

Uśmiechnęła się do mnie przez łzy.

Wtedy cię zawiodłem, pomyślałem, ściskając dziewczynę. Nie czułaś się ze mną bezpiecznie. Dlatego odeszłaś z Morgause. To już się nie powtórzy... Pokażę ci, że jesteś dla mnie wszystkim. Dostałem na to drugą szansę. Nie zmarnuję jej.


                                                              *

Od tych wydarzeń minęło kilka miesięcy. Morgana i ja wciąż jesteśmy razem. Próbujemy być szczęśliwi w tym nowym świecie i na razie nam wychodzi.

Nie wszystko oczywiście jest idealne. Merlin gdzieś zniknął. Nie wiem, co się stanie, gdy ponownie się zobaczymy. Nie wiem również, czy mam go uważać za przyjaciela czy wroga.

Do tego wciąż czeka na mnie to wielkie, tajemnicze przeznaczenie, mówiące, że "pomogę ocalić Albion, gdy będzie potrzebował mojej wielkości", cokolwiek to znaczy, biorąc pod uwagę, że polityka kompletnie i rządy państwem zupełnie mnie nie interesują.

Wiem, że pewnego dnia zrozumiem o co w tym chodzi i może mi się to nie spodobać. Ale staram się o tym nie myśleć i skupić na tym, by cieszyć się każdym przeżywanym dniem. Któregoś dnia ja i Morgana zmierzymy się z nowym zagrożeniem. I już nie będziemy po przeciwnych stronach. Tym razem stawimy mu czoła razem. Jak powinniśmy byli zrobić na samym początku.




* - to zdanie pochodziło z wyciętej sceny 5x13 (Pełna wypowiedź Artura brzmiała: "Morgana zawsze była dobra. I nagle... co mogło doprowadzić ją do tego szaleństwa? Mogłem ją ocalić...")


Mam ogromną nadzieję, że opowiadanie Wam się podobało i wciągnęło Was :) ! (Napiszcie proszę jakiś komentarz; to wiele dla mnie znaczy.)


Long live ArMor!!!!!!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro