Rozdział 4: „Jedyną osobą, która tu jest żałosna, jesteś ty"
Przekręcałam się z boku na bok, chcąc w jakikolwiek sposób rozruszać swoje obolałe ciało od leżenia przez cały poranek w łóżku. Niedziela była jedynym dniem, w którym mogłam przez chwilę wyluzować i skupić się na sobie. Czułam się osłabiona przez poparzenia, które zdobiło moją twarz. Zdecydowanie przyśnięcie na tarasie nie należało do jednych z moich lepszych pomysłów. To jak wyglądałam wczoraj, było niczym w porównaniu do dzisiaj. Skóra piekła mnie coraz bardziej, w niejednym miejscu była popękana a mimo tego i tak było mi cholernie zimno. Odczuwałam skutki poparzenia słonecznego na własnej skórze i to dosłownie. Dlatego poświęciłam swoje popołudnie na odpoczynek pod kołdrą, z miską żelków i popcornu karmelowego.
Oglądałam kolejny odcinek Greys Anatomy, zatapiając się po raz kolejny w losy bohaterów Seatle Grace Hospital. Znałam ten serial na pamięć, jednak uwielbiałam do niego wracać. Szczególnie w takie dni jak ten, gdzie czułam się jak kupa gówna, a jedyne, na co było mnie stać to okręcenie się z lewego boku na prawy. Gdyby były w tym zawody, zdecydowanie, byłaby to jedyna dyscyplina sportowa, w której cokolwiek bym osiągnęła.
Do moich uszu dotarły głośne kroki na schodach. Zaczęłam w myślach odliczać krótką modlitwę, żeby nikt mi nie zakłócił spokoju, jednak tak szybko moje pragnienia wyparowały gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Tyle z odpoczynku na dzisiaj. Jęknęłam w myślach, przeklinając osobę, która ma czelność zakłócać mi spokój w moją ulubioną, cholerną niedzielę.
— Uwaga, twoje wybawienie przybyło ci na ratunek!
Nawet nie poruszyłam się z obecnej pozycji, gdy w drzwiach pojawił się Ethan. Rzuciłam na niego przelotnym spojrzeniem, naciągając kołdrę bardziej pod szyję. Szatyn stał z uśmiechem na całą twarz, susząc te swoje perfekcyjnie wybielone zęby. Przysięgam, że jeśli chodzi o moją samokontrolę byłam pod wrażeniem, bo najchętniej bym mu je wszystkie wybiła. Jestem pewna, że Liss z chęcią pomogłaby mi po tym wszystkim założyć jakąś zbiórkę na sztuczną szczękę dla niego.
— Nigdzie nie wychodzę i nawet nie licz na to, że podniosę się gdziekolwiek — mruknęłam, skupiając uwagę na obrazie w telewizorze.
— A kto powiedział, że gdzieś będę cię wyciągał? — przewróciłam oczami, gdy jak dziecko rzucił się na materac koło mnie. Zmrużyłam oczy ciskając w niego piorunami bo do cholerny jasnej, wysypał mi prawie mój popcorn!
— Nie znam cię dwa dni Ethan. — Przewrócił oczami, podbierając żelki. — Zresztą nie przypominam sobie abym wysyłała jakiś niewidzialny znak na niebie, żebyś przyszedł.
— Powinnaś się cieszyć, że masz tak przystojnego i przezabawnego przyjaciela przy swoim boku. — wybełkotał, z pełną buzią w popcornie. Zatrzymałam serial, z jęknięciem bólu, obracając się na drugi bok, w kierunku chłopaka.
— Po co przyszedłeś? — westchnęłam, mając naprawdę dosyć życia w tamtym momencie. Przysięgam, tak jak kochałam swojego przyjaciela, tak równie mocno nie miałam ochoty na towarzystwo kogokolwiek dzisiaj. — I nie masz kurwa swojej lodówki w domu? Zostaw te są moje ulubione! — pisnęłam, uderzając go w prawą rękę gdy sięgał po czerwone żelki. No do reszty go pojebało.
— Sophie, Sophie — zacmokał, przytulając się do mnie. — Stęskniłem się.
— Nie widzieliśmy się jeden dzień. — Przymknęłam oczy, wdychając zapach jego perfum. Pachniał jak zwykle cholernie drogimi perfumami Diora i miętowym żelem pod prysznic.
— A ty zdążyłaś zrobić z siebie istną masakrę. Jak mogłaś tak spalić sobie twarz? — zaśmiał się, za co dostał z łokcia pod żebra. Zmarszczył twarz, ukazując, jak bardzo go bolało, na co przewróciłam oczami. Kłamca i manipulant. — Ktoś tu ma problemy z agresją.
— Odjeb się, bo zaraz stąd wyjdziesz — ziewnęłam, wskazując palcem na drzwi od pokoju, które jakimś cudem jeszcze trzymały się framugi i zawiasów. — To jest nienormalne, żebyś w niedzielę o czternastej miał czelność przychodzić i mi przeszkadzać. Dobrze wiesz, że niedziele są tylko moje.
Podniosłam się wyżej do siadu, przeciągając się. Z twarzy chłopaka zszedł irytujący uśmiech, a iskierki w zielonych tęczówkach przygasły. Coś ewidentnie było nie tak.
— Po prostu cię potrzebowałem Soph — westchnął, nerwowo wplatając palce w swoje grube włosy. Raptownie mój nastrój zmęczonej życiem, odrzuciłam w niepamięć, całą uwagę poświęcając jemu.
— Co się stało?
Ethan rzadko kiedy był przygnębiony. Nie było to częste zjawisko. Patrzyłam z uwagą na niego, wyłapując minimalne zmiany, których osoby nie znającego go, nie odnalazłyby. Nienaturalnie blada twarz, sińce pod oczami, a włosy, które zawsze były idealnie wystylizowane, opadały mu luźno na czoło. Każdy inny mógł powiedzieć, że wyglądał jak typowy nastolatek, któremu nie chciało się szykować, ale ja wiedziałam, że coś jest nie tak.
Trwaliśmy chwilę w ciszy, podczas gdy ja nie opuszczałam spojrzenia z chłopaka. Moje problemy odstawiłam na chwilę na bok, chcąc zaoferować Ethanowi należyte wsparcie. Po chwili ciszy chłopak głęboko westchnął, przecierając twarz dłońmi, na samym końcu zatapiając je po raz kolejny w swoich grubych, lśniących włosach.
— Moja mama kogoś poznała — stęknął, nawiązując ze mną spojrzenie.
Chwilę przyglądałam się chłopakowi, a wewnętrznie moja podświadomość zbierała szczękę z podłogi. W sumie to nie wiem jak powstrzymałam samą siebie przed zrobieniem tego samego.
Co?
— Co? — otworzyłam szerzej oczy, nie dowierzając w to co usłyszałam. — Skąd wiesz? Powiedziała ci?
— Nie. Domyślam się po prostu.-wymamrotał, a jego ciało spięło się.
— Domyśliłeś się?
— Tak. Zaczęła się stroić bardziej niż zazwyczaj, maluję się mocniej, biega cały czas z telefonem, a jak wczoraj chwyciłem przez przypadek jej, bo pomyliłem ze swoim, zachowała się jak zakochana nastolatka, która ma tajemnicę przed rodzicami, wyrywając go i uciekając z nim!
Wymieniał, żywo gestykulując rękoma, a ja w skupieniu przysłuchiwałam się wszystkiemu, próbując zrozumieć co się właśnie odpierdala. Fakt, takie zachowania u jego mamy takie nie było normalne. Była przeciwniczką rozmów przez telefon, a co dopiero korzystania z jakichkolwiek komunikatorów. To był ten typ kobiety, która ma naładowany telefon, na spokojnie przez tydzień. Dlatego faktycznie, to wszystko co powiedział Ethan było z lekka niepokojące.
— No odjebało jej i to zdecydowanie nie dlatego, że Harry Styles dodał nowy wpis na twitterze — parsknął gorzkim śmiechem, wpatrując się w okno balkonowe.
— Może porozmawiaj z nią? — powiedziałam cicho, nie chcąc rozbić jeszcze bardziej jego muru, z którego niewiele już pozostało po dawcę wrażeń, jakie życie mu zaserwowało. — Myślę, że powinna ci o tym powiedzieć, jeśli byłoby to coś poważniejszego.
— Problem w tym, że nie chcę, żeby kogokolwiek miała — warknął. Jego oczy zalśniły gniewem, który od zawsze głęboko w sobie skrywał. — Jebane jedenaście lat było nam samym ze sobą dobrze, a teraz jej się kryzys wieku średniego odpalił i sobie przypomniała o szukaniu miłości?! — powoli podnosił ton głosu, zaciskając dłonie w pięści.
— Ethan, ale to jest jej życie. Nie możesz jej obwiniać za to, że chcę je z kimś dzielić — próbowałam delikatnie uspokoić chłopaka, który zaczął coraz szybciej i gwałtowniej oddychać. Nie dziwiłam mu się absolutnie bo sama przeżywałam swoją własną podróż do Meksyku — Poza tym nie sądzę, że nie powiedziałaby ci o tym, że ma nowego faceta. To nie jest typowe dla niej. Wiesz jaka jest, od razu moja matka też wiedziałaby o tym.
— Gówno mnie to obchodzi — syknął — Przysięgam, że jeśli będę musiał siedzieć na super kolacji z jakimś doktorkiem, to wystrzelę się w kosmos. — Zastygł na chwilę w bezruchu, panicznie spoglądając w moje oczy. — O kurwa, a co jak ją porwali kosmici i jest teraz jakimś posranym Marsjankiem?! — pisnął w panice, a ja strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło.
Oszaleję, przysięgam, że jeszcze trochę i poproszę o kaftan bezpieczeństwa na urodziny.
— Ethan, uspokój się — westchnęłam, uporczywie wwiercając spojrzenie w chłopaka, chcąc aby na mnie spojrzał. — Nie możesz jej niczego zakazywać lub zabraniać. Spróbuj ją zrozumieć, a przede wszystkim z nią porozmawiaj. Bądź co bądź to nadal jest niezastąpiona Bianca Martin — posłałam mu delikatny uśmiech, gdy otworzył oczy. — I czemu znowu naoglądałeś się jakichś chorych teorii spiskowych o kosmitach. Jeśli znowu do mnie zadzwonisz o drugiej w nocy, mówiąc że UFO się zbliża bo latarnia na ulicy miga to osobiście wyrwę ci kable od internetu.
Chłopak delikatnie uniósł kąciki ust, wzdychając. Po raz kolejny zapanowała między nami cisza, ale była ona jak najbardziej potrzebna. Zarówno dla Ethana jak i dla mnie. Nadal byłam w szoku, jednak swoje emocje musiałam odstawić na bok. Bo to on mnie teraz potrzebował.
Bianca Martin była zarówno mamą Ethana jak i najlepszą przyjaciółką mojej mamy. Od kiedy poznałam tę kobietę, była chodzącym wulkanem szczęścia. Zawsze martwiła się o wszystkich i o wszystko, czujnym okiem obserwując otoczenie. Traktowałam ją jak drugą rodzicielkę. Tak właściwie, większość mojego i Ethana dzieciństwa, kiedy trzymaliśmy się już razem, pomieszkiwaliśmy raz w jednym domu, raz w drugim. Pomogła mi zawsze, oferując wachlarz rad w każdej sytuacji. Zaczęła waz z Ethanem nowe życie w Lakewood, po tym jak jej małżeństwo zakończyło się jedną, wielką tragedią. Od kiedy poznałam całość historii o ojcu Martina, czułam do niego nienawiść. Niejednokrotne pod wpływem alkoholu wyżywał się w sposób brutalny na Biance, nie oszczędzając nawet swojego pięcioletniego syna. Podziwiałam ciocię Biance za siłę, którą się wykazała. Z dnia na dzień podjęła decyzję o wyprowadzce, mając dość tego wszystkiego. Pomimo trudnej przeszłości pokazywała codziennie, jak potrafi cieszyć się życiem, a jej motorem napędowym o lepsze życie, od zawsze był Ethan. Był jej oczkiem w głowie. Kochała go całym sercem i pomimo tego, jak ważną osobą dla mnie jest mój przyjaciel, nie mogłam okazać mu współczucia tym, że prawdopodobnie kogoś poznała. Bo ze wszystkich ludzi, to właśnie ta kobieta zasługiwała w końcu na szczęście.
Nie wiem ile czasu minęło ale w końcu chłopak przerwał ciszę. Głośno wypuścił powietrze, przecierając twarz dłońmi. Widziałam, że ciśnienie zeszło z niego. Rozluźnił się, a złość z jego oczu odpłynęła w czeluściach. Posłał mi delikatny uśmiech. Ethan Martin powrócił.
— Co ja bym bez ciebie zrobił Soph? — przyciągnął mnie bliżej, zatrzaskując w mocnym uścisku.
Oddałam przytulenie, a nieodparta chęć poprawienia chłopakowi humoru przejęła nade mną kontrolę. Cóż — jak już wspomniałam — tyle z mojego spokoju. Oderwałam się od przyjaciela, powracając do siadu, oparłam prawą rękę po drugiej stronie chłopaka, posyłając uśmiech.
— Co ty na to, żebyśmy zadzwonili po Liss i wspólnie ponarzekali na życie, w te jakże chujową niedzielę? — zapytałam chłopaka, który już zaczął klikać coś w swoim telefonie.
— Już po nią zadzwoniłem, niedługo powinna być — wymamrotał, nie odciągając wzroku od Instagrama, którego przeglądał. Zamrugałem parę razy, patrząc na chłopaka przede mną w szoku.
— Nie mam nawet siły tego komentować, że po raz kolejny nie zostałam o niczym poinformowana — burknęłam, układając się wygodniej na łóżku.
Podciągnęłam się wyżej, opierając o ramię przyjaciela, dołączając do przeglądania wspólnie z nim Instagrama. Nie to, że się nie cieszyłam, bo cieszyłam. Ale nienawidziłam dowiadywać się o czymś ostatnia. Po prostu kurwa nie cierpiałam.
— Daj spokój, chociaż raz w ten weekend nie bądź marudą. Wróciłaś do nas, a jedyne co robisz, to narzekasz. Zrobiłaś cokolwiek pożytecznego wczoraj, czy tylko postanowiłaś spiec sobie twarz dla rozrywki? — burknął, a w jego głosie słyszalny był kpiący ton, wyśmiewający mnie.
— Bardzo zabawne — warknęłam — Tak się składa, że byłam na imprezie u Davisa.
Posłałam mu wredny uśmiech, a z moich oczu wypuszczałam pioruny, które gdyby mogły, zabiłyby. Oj gdyby tylko wiedział co się tam wydarzyło, już nie byłby taki hop do przodu.
— Nie było ci wstyd tak wyjść do ludzi? Wyglądasz jak Clifford —spojrzał na mnie, szczerząc się od ucha do ucha.
— Nie miałam wyjścia, bo Leo zażyczył sobie podwózki i standardowo to ja musiałam go zawieźć.
— I jak było?
Gdy już miałam mu odpowiedzieć, otworzył w zdziwieniu usta, przybliżając telefon do twarzy. Wyglądał jakby dostał wylewu. Patrzył się tak chwilę, po czym podniósł wzrok na mnie i z powrotem na telefon. Kilka razy jeszcze to powtórzył, a mi po raz kolejny świat pokazał, że chyba jestem za głupia na istnienie w nim. Odsunęłam się od chłopaka, sięgając po miskę z popcornem, czekając aż tętno powróci mu do normalności. W końcu przełknął ślinę i oblizując wargi, co zawsze robił, gdy się denerwował, spojrzał na mnie.
— Soph, czy ty miałaś wczoraj na sobie czarną bluzę, którą kupiłaś sobie w lumpie ze mną?
— A co ty w Sherlocka Holmesa się bawisz? — parsknęłam, jednak mina mi zrzedła, gdy chłopak nie zmienił swojego wyrazu twarzy ani odrobinę. Czyżby Sophie Nicholson znowu wpakowała się w jakieś gówno, nawet o tym nie wiedząc? — Miałam, a co?
— O kurwa — westchnął — Lissa się posra jak to zobaczy — pokręcił głową, powracając dalej do oglądania czegoś w telefonie. — O ile już tego nie widziała — parsknął śmiechem.
Jak na zawołanie, drzwi pokoju otworzyły się po raz kolejny z hukiem, a w nich stanęła zdyszana blondynka. Miska z popcornem wyleciała mi z rąk, a moje jedzenie wylądowało na dywanie. Spojrzałam z istnym wkurwieniem na dziewczynę, która absolutnie nie przejęła się tym. Włosy swobodnie opadały jej na plecy, powoli już wykraczając za biodra. Ubrana w czarne szorty i biały top, który odsłaniał jej płaski brzuch biegała po pokoju, przerzucając moje rzeczy. Gdy najwyraźniej nie znalazła tego, czego szukała, przeklęła pod nosem. Bez słowa ruszyła w kierunku łazienki, a ja posłałam niezrozumiałe spojrzenie na Ethana, który w dalszym ciągu nie odciągnął wzroku od ekranu telefonu.
— Nie no jasne, czemu nie rozpierdolić mi drzwi. Brzmi jak idealny plan na niedzielę — żachnęłam, a chłopak koło mnie zaśmiał się. Zaczęłam zbierać resztki z dywanu do miski, klnąc sama do siebie na brak spokoju, którego tak bardzo dzisiaj potrzebowałam
Po chwili Lissa wróciła, trzymając w ręku moją bluzę, którą wczoraj wrzuciłam do kosza na pranie. Podeszła do nas, wlepiając spojrzenie w szatyna, szturchając go, aby powrócił do rzeczywistości. Ethan uniósł na nią spojrzenie, a jego wzrok zatrzymał się na różowym ubraniu.
— O szone jone, bo mnie pojebie — pisnął, rozdziawiając usta na oścież. Oboje patrzyli się w ciszy na trzymany przez blondynkę ciuch, jak zahipnotyzowani. Okey, moi przyjaciele zdecydowanie nadają się na resocjalizację społeczną. — To na prawdę byłaś ty!
— Czy ktoś mi wytłumaczy łaskawie, o co chodzi z tą pieprzoną bluzą? Bo jeśli ot, tak stwierdziliście, że będziecie grzebać w moich rzeczach, to nie krępujcie się, ale najpierw wybierzcie się na sesję u psychiatry. — Spojrzeli na mnie, wyrwani z transu, a Liss przełknęła ślinę, odkładając ubranie na podłogę.
— Pokaż jej. — Wskazała dłonią, na chłopaka, po czym przeczesała nią nerwowo włosy.
Ethan podał mi telefon do ręki, a moje niezrozumienie sytuacji było coraz większe. Nie wiedziałam, o co chodziło, gdy przyglądałam się filmikowi, który udostępnił Mike Millers na swoim instastories. Na samym początku słychać było głośną muzykę, a chłopak który nagrywał miał zdecydowanie problem w utrzymaniu normalnie telefonu.
— Nie rozumiem, o co wam chodzi, to tylko nagranie z jakieś imprezy — westchnęłam, gdy kolejne sekundy wideo mijały, a nic się nie działo.
— Oglądaj.-odpowiedzieli razem, na co mój wzrok powrócił do ekranu telefonu.
W pewnym momencie osoba nagrywająca przeszła do kuchni, a w niej znajdowałam się ja, wychodząca z Leo. Powoli rozszerzyłam usta, gdy zrozumiałam, co będzie miało miejsce za chwilę. W milczeniu przyglądałam się sytuacji, która miała wczoraj miejsce, dziękując w duchu, że nie słychać mojej rozmowy z Williamsem. Jednak, gdy wyrwałam kubek Tomowi i chlusnęłam Nathanowi w twarz, nie mogłam powstrzymać śmiechu. Ostatnie co ujrzałam, była jego wkurwiona twarz, z której skapywały resztki alkoholu. Dobrze, że ktoś to nagrał bo nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybym nigdy nie zobaczyła tej wkurwionej miny ponownie. Filmik miał podpis drama, po czym Mike bawił się dalej, na kolejnych instastories. Zablokowałam telefon, z uśmiechem podając go Ethanowi. Zdecydowanie z perspektywy osoby trzeciej, wyglądało to o wiele zabawniej i mój humor delikatnie się poprawił.
— I to tyle? O to zrobiliście tyle szumu?
Parsknęłam śmiechem na przyjaciół, którzy w niezrozumieniu wpatrywali się we mnie. Czułam się jak na wystawie wymarłego gatunku ptaka Dodo, gdy ich spojrzenia wwiercały się we mnie z niedowierzaniem. Patrzyli na mnie jak na idiotkę, wykrzywiając twarze w grymasie niezrozumienia. Dosłownie wyglądali jak Shrek, gdy razem z osłem słuchał piosenki Duloc w pierwszej części filmu.
— Ona żartuję, prawda? — Lissa spojrzała na Ethana, siadając na łóżku. Założyła nogę na nogę, opierając brodę o dłoń. Mrużyła oczy od czasu do czasu, przekrzywiając głowę.
— Nie wydaje mi się — odparł, z uwagą skanując moją twarz. — Soph, czy ty wiesz, kogo oblałaś wodą na wczorajszej imprezie? — spytał, podciągając się wyżej na łóżku, zachowując się tak samo dziwnie jak Liss.
— Nie wodą, tylko wódką, to po pierwsze. — Dziewczyna zachłysnęła się powietrzem, krztusząc się. Ethan zaczął klepać ją po plecach, nie odrywając wzroku ode mnie ale cień rozbawienia tlił się w jego oczach. — A po drugie miałam wczoraj w końcu przyjemność poznać tego kretyna. Nathan Williams, tak? — spytałam, przewracając oczami, gdy wymówiłam imię bruneta.
— Do jasnej cholery, przysięgam, że zaraz pierdolnę i nie wstanę — powiedziała blondynka, chowając twarz w dłonie. — Ethan, wyjaśnij jej, kim on jest, bo ja już psychicznie nie daję rady. — Chłopak taksował moje oczy z uwagą, po czym westchnął, a na jego usta wypłynął leniwy uśmiech.
— Soph, co tu dużo mówić. Masz po prostu porządnie przesrane — wymamrotał uśmiechając się sztucznie. — Wdepnęłaś w takie gówno, że chyba lepiej, żebyś zapakowała rzeczy i uciekała stąd jak najdalej.
— Możecie mi wyjaśnić, dlaczego siejecie taką panikę? — Zdenerwowana już, skakałam wzrokiem z jednego na drugie. Miałam już dość, a głowa niemiłosiernie zaczynała mnie boleć od próby zrozumienia ich. — Nie będę sobie pozwalała na obrażanie mnie, przez kogoś takiego jak on — prychnęłam — Tym bardziej że to on mnie sprowokował.
— Jak to cię sprowokował? — zapytała Liss, która w końcu się ogarnęła. Spojrzenia przyjaciół patrzyły na mnie wyczekująco. Kim jest ten chłopak?
Głęboko westchnęłam, poprawiając się na łóżku. Miałam już dość, że wokół mnie cały czas jest poruszany ten temat. Najpierw wczoraj Leo, dzisiaj oni. Nie rozumiałam dlaczego jest to dla wszystkich tak istotne. Po mnie to wszystko spływało i chciałam już jak najszybciej zakończyć ten kabaret.
— Zacznijmy od tego, że myślał, że jestem jakąś panną, z którą Leo się prześpi. — Ethan, parsknął śmiechem, za co dostał od blondynki surowe spojrzenie. Uniósł dłonie w geście obronnym a Liss machnęła ręką żebym mówiła dalej. Westchnęłam, poprawiając niesforne pasemko, które wymsknęło mi się zza ucha. — Więc delikatnie mu wyjaśniłam całą sytuację, a za wyzywanie od wariatek dostał wódą po twarzy — dokończyłam, obserwując przyjaciół przyglądających mi się. Widziałam, że chłopak już delikatnie się odprężył, jednak blondynka dalej była cała pospinana. — Tyle — wzruszyłam ramionami.
— Okay to z Leo jest akurat całkiem zabawne — rzucił Martin, lekko kręcąc głową — Ale dlaczego zaczął wyzywać cię od wariatek? Jakby wiesz, to jest Nathan Williams — przerwał, zwilżając usta językiem — On nigdy nie doczepia się do kogoś bez powodu, a ty jesteś tu od niespełna dwóch dni.
— Bo oberwał ode mnie drzwiami w piątek! I wini mnie za to, pomimo że to ja wychodziłam z kibla i to on wszedł w drzwi jak największy kretyn świata...
— Ty zrobiłaś co?! — krzyknęła Liss, a pisk jej głosu mógł spokojnie potłuc szkło. Ponownie wstała z łóżka, zaczynając chodzić w kółko po pokoju, przeczesując rękoma włosy. — Nie wierzę, nie wierzę — mamrotała do siebie, nie zaprzestając chodzenia. — Przecież to jest kurwa jakiś dramat!
— Soph — zaczął Ethan, przełykając głośno ślinę. — Musisz trzymać się od niego z daleka.
— Mówisz to tak, jakbym na własne życzenie chciała przebywać w jego towarzystwie — odpowiedziałam, patrząc się na niego. — Kim on tak właściwie jest? Nie przypominam go sobie. Chodził do naszego liceum? — Pytania wypływały z moich ust, a ja sama nie wiedziałam, dlaczego interesuje mnie w jakikolwiek sposób niebieskooki.
— Nie masz prawa go kojarzyć — westchnął Ethan. — Jest dwa lata od nas starszy, więc jak my zaczęliśmy chodzić do szkoły, on tak właściwie już ją kończył. Plus, miał nauczanie domowe — dodał.
— I z tego powodu mam się trzymać od niego z daleka? — parsknęłam, kręcąc głową. — Nauczanie domowe to jest coś strasznego? Zaatakuje mnie długopisem czy może wzorem skróconego mnożenia?
— On po prostu... — zaczął chłopak — Wiesz, to nie jest tak, że kiedy cię nie było, powstał jakiś gang i on jest jego członkiem. Tylko...
— Tylko jest cholernie popieprzonym chłopakiem, któremu nikomu nie zależy, żeby wejść mu w drogę — wyszeptała Liss, kucając przede mną. — Tak właściwie to słyszałam jedynie plotki o nim, ale Soph... — złapała za moje dłonie, patrząc mi głęboko w oczy.
— Jakie plotki? I od kiedy to oceniamy człowieka, przez pryzmat jakiś wymysłów?
Zmrużyłam oczy, chcąc dowiedzieć się więcej. Tylko dlatego, że byłam zaciekawiona tym, co przegapiłam, przez ostatnie dwa lata. No i tym, że moi przyjaciele napompowali z tego aferę godną Oscara.
— Podobno kręci się wokół niebezpiecznych ludzi. — Odwróciłam wzrok na Martina. — Słyszałem też, że jest zamieszany w organizację wyścigów, ale nikt nie jest mu w stanie tego udowodnić.
Wyścigów? Tych wczorajszych? To dlatego nie chcieli mi nic powiedzieć? Nawet jeśli, to dlaczego nie mogłam o tym wiedzieć?
— Poza tym — przerwała mu Liss — Wczoraj Lindsay powiedziała mi, że w piątek, pobił dosyć brutalnie jakiegoś typa na wyścigach. Chłopak ledwo co uszedł z życiem, ale policja nie jest w stanie znaleźć żadnych dowodów na jego winę.
— Cudownie — westchnęłam, kładąc się na łóżku. Wpatrywałam się w sufit, a wszystkie konfrontacje z Williamsem, przelatywały mi przed oczami. — A ja oblałam go wódką i groziłam — histeryczny śmiech opuścił moje wargi na żałość tej sytuacji.
— Wiesz Soph... — po mojej prawej stronie, usłyszałam głos Ethana. — Zawsze mogło być gorzej.
— Gorzej? — usłyszałam po lewej Liss, która dołączyła do nas — Dla mnie gorzej już być nie może.
W tym momencie poczułam wibrację swojego telefonu, którego leniwie wyciągnęłam spod siebie. Przewróciłam się na brzuch, chcąc wyrzucić bruneta ze swojej głowy. Nie chciałam na mój powrót ściągać na siebie kłopotów. Tego elementu na pewno nie było w moich planach. Zmrużyłam oczy, gdy zobaczyłam nieznany ciąg cyferek na wyświetlaczu. Odblokowałam telefon, klikając w wiadomość.
— O mój Boże — wyszeptałam, kilkukrotnie skanując treść wiadomości.
Od: Nieznany
Przypadki nie są tylko przypadkami. Do zobaczenia wariatko.
— Co jest? — zapytał Ethan, klepiąc mnie w tył uda.
Przełknęłam nerwowo ślinę, odrzucając telefon na drugi koniec łóżka. Leo miał rację. Miał cholerną rację, a ja go wczoraj wyśmiałam. Ale skąd miałam wiedzieć? Skąd miałam wiedzieć, że lepiej tym razem, zagryźć zęby i nie dać się sprowokować?
— Cóż... — zaczęłam, odwracając się z powrotem do przyjaciół. — Jednak może być gorzej.
Z głośnym jękiem, walnęłam głową w materac, zadając sobie jedno pytanie.
Za jakie grzechy?
***
— Umrę zaraz z głodu.
Podniosłam leniwie wzrok na siostrę, przerywając grzebanie łyżką w swoim jogurcie. Zatrzasnęła drzwiczki od lodówki, kończąc swoje poszukiwania. Mój brzuch powoli też dawał o sobie znak. Rozumiałam ją w stu procentach, ponieważ nie znalazłam również nic pożytecznego i godnego uwagi do jedzenia, oprócz serka waniliowego.
— Nie będziesz sama, ja też zaraz skończę dwa metry pod ziemią — stęknęłam, odsuwając od siebie puste już opakowanie. Patrzyłyśmy na siebie uważnie, a na twarz Nicki zaczął wypływać uśmiech.
— Ubieraj się, jedziemy do Duncan's — rzuciła, chwytając telefon do ręki.
Nie czekając na moją odpowiedź, odwróciła się na pięcie, opuszczając pomieszczenie. Powoli podniosłam się z krzesła, wychodząc z kuchni i udałam się za Nicki w stronę wyjścia. Gdy weszłam do przedpokoju była w trakcie zakładania drugiego buta, z trudem utrzymując równowagę przez stanie na jednej nodze. Uśmiechnęłam się na ten widok i sama zaczęłam wciągać na nogi swoje białe conversy. Przejrzałyśmy się na szybko w lustrze, robiąc przy okazji zdjęcie na Instastories. Nicki chwyciła kluczyki do swojego Forda i wspólnie opuściłyśmy dom.
Był wczesny wieczór, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Promienie słoneczne przyjemnie padały na moją twarz. Kalifornijskie powietrze zaatakowało moje nozdrza, a ja oddałam się w pełni przyjemnemu uczuciu, które zawładnęło moim ciałem. Lubiłam okolice, w której mieszkaliśmy. Była przez wielu mieszkańców powszechnie uznawana za oazę spokoju. To tu osiedlało się większość rodzin ważniejszych ludzi w Lakewood. Jeśli cokolwiek złego wydarzyło się tutaj, to było to lata świetlne temu i nikt już o tym nie pamiętał. Jednak to nie za ludzi lubiłam tu mieszkać, o zgrozo, to był chyba jedyny powód, dla którego nienawidziłam tu przebywać. Dla potwierdzenia tego faktu spojrzałam na państwo Morley stojących naprzeciwko mnie na chodniku. Ta wredna franca Patricia wskazywała na mnie palcem, mówiąc coś do swojego męża. Gdy zauważyła, że im się przyglądam, szybko odwróciła głowę, wzięła pana Morleya pod rękę i odeszli.
— To spróchniałe babsko chyba przeżyje nas wszystkich. — Nicki pokręciła głową, wsiadając do auta. Uniosłam kąciki ust, podchodząc do drzwi pasażera.
— Ciężki żywot nasz, co zrobisz — westchnęłam, siadając wygodnie w fotelu. — Boże zaraz zesram się z głodu — jęknęłam, a na potwierdzenie moich słów żołądek zaburczał mi tak głośno, że nie zdziwiłabym się, gdyby cały stan Kalifornia go usłyszał.
— Wytrzymaj dziesięć minut. — Dziewczyna melodyjnie zaśmiała się, wyjeżdżając na ulicę. — Podwójny burgerze z frytkami i nachosy nadjeżdżamy! — krzyknęła, pogłaśniając na maksa piosenkę Seleny Gomez lecącą w radiu.
Drogę do Duncan's przejechałyśmy w ciszy. Nicki wystukiwała palcami rytmicznie w kierownicę, a ja oglądałam widoki przez szybę. Miałam wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu na przestrzeni tych dwóch lat. Mijane witryny sklepowe, parki, kawiarnie...wszystko wydawało się takie samo. Powoli uświadamiałam sobie, że tęskniłam za Lakewood bardziej, niż myślałam. Wypierałam to z siebie ale taka była prawda. Cholernie tęskniłam za niezastąpionym Ethanem Martinem oraz Lissą Brown. Brakowało mi mierzenia się na co dzień z idiotyzmem mojego braciszka i za uśmiechem Nicki.
Dyskretnie odwróciłam głowę w lewo, patrząc na dziewczynę. Brązowe włosy miała spięte w wysokiego koka, z którego wyciągnęła pojedyncze pasemka. Nie była pomalowana, należała do grupy ludzi, którzy nie potrzebowali makijażu. Oczy, które w skupieniu obserwowały drogę, otulone były wachlarzem długich i gęstych rzęs. Dziewczyna nuciła piosenkę a pojedyncze dźwięki, opuszczały jej usta — piękne, kształtne usta, których niejedna osoba mogła jej pozazdrościć. Była po prostu piękna.
Odwróciłam wzrok z powrotem za szybę, pogrążając się ponownie w swoich myślach. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka rozmowa zarówno z siostrą, jak i bratem. Nie mogłam od tego uciekać w nieskończoność, ale tak było po prostu łatwiej. Nienawidziłam siebie za to. Za bycie jebaną hipokrytką. Zawsze stawiałam na szczerość, a przede wszystkim szczerość wobec bliskich mi osób. Wielokrotnie wyobrażałam sobie moją rozmowę z nimi i w żadnej z moich pseudo wizji nie było pozytywnego zakończenia. Niestety, czas działał na moją niekorzyść, jednak postanowiłam to na razie odesłać w ciemny zakątek mojego umysłu. Będzie jeszcze na to okazja, teraz muszę poświęcić im jak najwięcej swojej uwagi i chociaż spróbować nadrobić dwa lata nieobecności.
Szkoda, że wtedy nie wiedziałam, co przyniesie przyszłość.
Po złożeniu zamówienia stanęłyśmy na parkingu koło fast fooda. Marcowa pogoda nas rozpieszczała, dlatego jadłyśmy na zewnątrz, opierając się o maskę auta. Czułam się dobrze. Śmiałyśmy się i nadrabiałyśmy zaległości. Dowiedziałam się, że Nicki spotyka się z jakimś chłopakiem i mówiąc wprost...no dziewczyna przepadła. Nie chciała mi powiedzieć, kto to jest, tłumacząc, że nie chce zapeszać, więc zaakceptowałam to. Prędzej czy później w końcu powie, a póki co nie będę się w to wtrącać. W końcu to jej życie.
— Tylko z głową Nicki — powiedziałam po monologu dziewczyny na temat tajemniczego kochasia.
— Nie jestem głupia Sophie — mruknęła, gryząc słomkę od shake'a — Wiem co robię.
— Mam nadzieję. Jak coś to pamiętaj, że jestem — posłałam jej łagodny uśmiech, trącając ją żartobliwie biodrem.
— Wiem.
Oderwała spojrzenie z rozciągającego się przed nami widoku jeziora, przenosząc wzrok na mnie. Posłała mi łagodny uśmiech, za który niejeden facet zabiłby. Patrzyłam w jej błękitne tęczówki, aż obraz zaczął mi zanikać przez łzy. Zaśmiałyśmy się cicho, a jej wzrok powędrował za mnie. Wyraz jej twarzy momentalnie uległ zmianie i nie należał do najprzyjemniejszych.
— Nie wierzę — syknęła — To są jakieś jaja.
— Co się dzieje? — Chciałam się odwrócić, jednak dłoń dziewczyny szybko złapała za moje ramię, stanowczo zaciskając na nim palce.
— Nawet się nie waż odwracać — szepnęła, nie patrząc w dalszym ciągu na mnie. — Tam jest Dan i niech debilizm Leo mi świadkiem, że jak tu podejdzie, to wydłubie mu oczy słomką.
Rozszerzyłam oczy w zdziwieniu o mało co nie dławiąc się liptonem. Mój żołądek zrobił fikołka, a burger zjedzony przed chwilą zaczął mi się cofać. Tylko nie to. Jęknęłam gardłowo, próbując uspokoić oddech.
— Nicki, musimy zrobić taktyczny odwrót i to jak najszybciej — wydukałam, starając się zapanować nad coraz to szybciej bijącym sercem. Dziewczyna jeszcze przez chwilę mrużyła oczy, patrząc za mnie.
— Masz rację, trzeba się ewakuować. — Przytaknęła głową, dopiero teraz rozluźniając uścisk na moim ramieniu. — Jest do nas odwrócony tyłem więc przy odrobinie szczęścia uda nam się to zrobić z gracją — spojrzała na mnie, puszczając oczko. Ponownie uniosła, wzrok oceniając sytuację. — Teraz.
Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Najszybciej jak mogłam, zgarnęłam śmieci po jedzeniu z maski auta. Nicki chwyciła nasze telefony i torebki. Odwróciłyśmy się, idąc w stronę drzwi. Jednak jak na Sophie Nicholson przystało, nie mogłam przecież zrobić czegoś porządnie od początku do końca. Moje życie było jakimś jebanym torem przeszkód.
— Kurwa — syknęłam, gdy nie mogłam otworzyć drzwi od pasażera. Nicki już dawno siedziała w aucie, próbując mi otworzyć, ale na marne. Co za pierdolony niefart.
W końcu po szarpaninie z klamką, która jak dla mnie trwała za długo, drzwi się otworzyły. Z triumfującym uśmiechem zaczęłam wchodzić do auta. Gdy już chciałam zamknąć za sobą, niekontrolowanie spojrzałam przez szybę. I to był błąd.
Przełknęłam gulę w gardle, z daleka widząc te oczy, na których punkcie miałam kiedyś swoją prywatną obsesję. Czas zwolnił, a głos Nicki nie docierał do mnie. Poczułam się jak w klatce, zrobiło mi się duszno, a dłonie zaczęły się pocić. Patrzyłam w te głębokie i ciemne jak noc oczy, błagając w duchu, aby mnie zostawiły w spokoju. Nie chciałam tu być. Nie chciałam na niego patrzeć. Chłopak patrzył na mnie z uśmiechem, a ja już wiedziałam, że miałam konkretnie przesrane. Zaczął iść w naszą stronę i to podziałało jak kubeł zimnej wody. Zatrzasnęłam drzwi z głośnym trzaskiem, patrząc w panice na Nicki.
— Jedź — wychrypiałam.
Dziewczyna wrzuciła wsteczny bieg i zaczęła wyjeżdżać. Chłopak cały czas wpatrywał się we mnie, a mnie łapało obrzydzenie w najczystszej postaci. Oddychałam nierówno, łapczywie łapiąc powietrze do swoich płuc. To się po prostu kurwa nie działo. Przełknęłam ślinę, przymykając powieki. Nie chciałam na niego patrzeć.
Poczułam, jak ruszamy do przodu, dlatego uchyliłam oczy, patrząc na Nicki. Gdy miałyśmy przejeżdżać koło Dana drogę znienacka zajechał nam jakiś idiota. Dziewczyna gwałtownie wcisnęła w podłoże pedał hamulca, a ja instynktownie wyciągnęłam przed siebie ręce, aby zaprzeć się o deskę rozdzielczą. Jeszcze tego brakowało, żebym zęby sobie powybijała.
— No ja pierdolę co za debil — warknęła brunetka, naciskając na klakson.
Chłopak zatrzymał motor obok Dana, na co z twarzy tego drugiego uśmiech spełzł, a zastąpiła je czysta obojętność. Jego wzrok zjechał chłopaka na motorze od góry do dołu. Widziałam jak jego mięśnie się spięły gdy tamten drugi zszedł z maszyny. Przyjął bojową postawę, zaciskając pięści.
Pokręciłam głową, otrząsając się w momencie, gdy Nicki ruszyła. Nadal była wzburzona po całym zajściu. Otworzyła szyby, kładąc głowę na ręce, którą oparła o drzwi auta. Jechałyśmy w ciszy, każda zatracona w swoich myślach. W głowie odtwarzałam to pokręcone spotkanie. Czułam, jakby całą energię życiową wyssał ze mnie ten przeklęty czarnooki chłopak. Osobę, której poznania żałowałam bardziej niż czegokolwiek innego w życiu.
Gdy dojechałyśmy pod dom, żadna z nas się nie poruszyła. Upodobałam sobie patrzenie w bramę garażową, pochłonięta całkowicie liczeniem pasków na niej. W momencie naliczenia ich stu dwudziestu, westchnęłam, przecierając twarz ze zmęczenia. Byłam wyczerpana i jedyne czego pragnęłam to rzucić się pod pociąg.
— No takiej przygody to się nie spodziewałam — odezwała się w końcu Nicki. Spojrzałam na nią, a jej błękitne oczy wpatrywały się we mnie, uważnie skanując moją twarz. — Sophie, wszystko okay?
Nie. W skali od jednego do dziesięciu moje samopoczucie dryfowało w okolicach jądra ziemi.
— Tak — odpowiedziałam, siląc się na uśmiech, który przekonałby blondynkę do uwierzenia w kłamstwo. Byłam chujowa, wiem. — Jestem po prostu zmęczona.
— Sophie... — zaczęła, ale zacięła się. Spuściła wzrok, intensywnie nad czymś myśląc. Po chwili spojrzała na mnie, a mnie skręcało wewnętrznie od widoku bólu w jej oczach. — Nieważne — westchnęła, poprawiając koka. — Idę do siebie, muszę się pouczyć. — Wyjęła kluczyki ze stacyjki i bez słowa wysiadła z auta.
Szlag.
Zdenerwowana uderzyłam w deskę rozdzielczą, głośno wzdychając. Dlaczego to wszystko było takie trudne?
Wzięłam kilka głębszych oddechów a w momencie gdy mój stan się odrobinę poprawił, poczułam wibrację telefonu. Wykorzystałam to jako pretekst i zdecydowałam się na wejście do domu. Wyszłam z auta, łokciem zamykając drzwi, jednocześnie wyciągając urządzenie z kieszeni. Zerknęłam na ekran, gdzie przyszła wiadomość na moją grupkę z Ethanem i Liss.
Od: napalony marsjanin
jak coś to lubię fiołki
Od: zdzira #1
a mówisz nam to ponieważ??????????
Od: napalony marsjanin
zaraz rzucę się z okna przez hormony Bianci
W tym momencie usłyszałam piosenkę Shallow Lady Gagi i Bradleya Coopera dobiegającą z domu Ethanaa. Pokręciłam głową, z uśmiechem wystukując odpowiedź na telefonie.
Od: zdzira #2
czekam na twoją solówkę
Zablokowałam urządzenie, chowając do tylnej kieszeni spodni. Skierowałam się do drzwi, marząc o rzuceniu się na łóżko. Skręcało mnie wewnętrznie na pójście jutro do szkoły. I to już nie chodziło o zobaczenie tej pomarszczonej Clinton, która wyżywała się na każdym za swoje porażki życiowe. Chodziło o tych fałszywych ludzi, którzy są jak sępy. Nie trawiłam tego towarzystwa. Nie należałam do osób przejmujących się plotkami lub tymi skandalami, które dla większości uczniów uczęszczających do liceum w Lakewood były sensem życia. Wyznawałam zasadę życia swoim życiem i osób, które w nim uczestniczą. Wraz z Lissą i Ethanem trzymaliśmy się razem i to zdecydowanie oni byli bardziej zaangażowani w życie tej placówki. Między innymi przez to obieg informacji u nas był natychmiastowy i to my wiedzieliśmy o każdej plotce jako pierwsi. Czy mi to przeszkadzało? Nie. Czy się tym przejmowałam? Również nie. Ja po prostu lubiłam posłuchać, ale nie żyłam tymi informacjami całymi tygodniami.
Otworzyłam drzwi od domu, wchodząc do holu. Zdjęłam buty i skierowałam w stronę kuchni. Na dole światła były pogaszone, więc mama była jeszcze w pracy. Moi rodzice należeli do pracoholików i nawet w weekendy ciężko było na nich natknąć się w domu. Sam fakt tego, że wróciłam do domu w piątek, aktualnie była niedziela, a ja swojego ojca nie widziałam ani razu, mówił sam za siebie. Prychnęłam pod nosem, wyrzucając tego człowieka ze swojej głowy. Jego życie obchodziło mnie tyle, ile życie czwartego chomika Leo, który został wciągnięty przez naszą mamę rurą od odkurzacza.
Wyciągnęłam kubek z szafki, wrzucając do niego torebkę herbaty. Miałam jakiś chory nawyk picia herbaty przed snem i choćbym nie wiem, w jak tragicznym stanie wróciła do domu, musiałam ją wypić. Każdy ma swoje dziwactwa. Dla niektórych jest to poranny papieros, dla mnie był to kubek gorącej herbaty przed snem. Chwyciłam za czajnik, zalewając naczynie. Wsypałam dwie łyżeczki cukru i z kubkiem w ręku, ruszyłam do swojego pokoju. Łokciem otworzyłam drzwi i zapaliłam światło. Podeszłam do balkonu, wychodząc na świeże powietrze. Usiadłam na wiszącym fotelu z westchnięciem. Odstawiłam kubek z herbatą na stoliczek, jednocześnie chwytając popielniczkę i wyciągając paczkę papierosów z kieszeni. Rozsiadłam się wygodnie, odpalając fajkę.
— Nareszcie spokój — westchnęłam z ulgą.
Wsłuchiwałam się w ciszę, która otaczała mnie dookoła. Był już późny wieczór, co oznaczało, że większość Lakewood szykowała się do snu. W głowie analizowałam wszystko, co wydarzyło się przez te dwa dni i po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że znajdowałam się chyba w głębokiej dupie.
Nie dość, że wdałam się w awanturę z tym całym Williamsem, co według Liss równało się z podpisaniem na siebie wyroku śmierci, to na dodatek stresowałam się, że filmik z imprezy może wzbudzić, aż za duże zamieszanie. Rozmowa z Leo w aucie pojawiła się w mojej głowie. Na samo jej wspomnienie, parsknęłam głośnym śmiechem. Nie chciało mi się wierzyć, że temu chłopakowi na tyle się nudziło w życiu, żeby zajmować sobie głowę kimś takim jak ja. Może podchodziłam do tematu zlewczo, ale nie robił na mnie ten człowiek absolutnie żadnego wrażenia. Od wiadomości, którą wysłał była cisza przez cały dzień. Pewnie oczekiwał, że wciągnę się z nim w jakąś chorą gierkę, ale grubo się tak to pomylił. Nie będę kłamać, że nie byłam trochę przerażona po tym, co powiedział mi mój brat, Liss i Ethan o nim, bo byłam. Jednak szybko to wyrzuciłam ze swojej głowy. Jak już wspominałam wcześniej, nie miałam w zwyczaju przejmowania się rzeczami, które nie miały wpływu na moje życie. Wielkie halo, oblałam go wódką i uderzyłam drzwiami. To on sam był sobie winny! Gdyby myślał i potrafił chodzić to nic by mu się nie stało!
Inna sprawa jeśli chodziło o przeklętego Dana Rossi. Przez tego człowieka moje ostatnie miesiące mieszkania w Lakewood były koszmarem. To przez te przeklęte oczy i moją naiwność porzuciłam swoich bliskich. Był on moim koszmarem, czymś, nad czym nie miałam kontroli. Nie chciałam mieć z tym człowiekiem nic do czynienia. Chciałam, żeby zniknął. Był moją definicją nienawiści. Czułam w kościach, że zbliżały się kłopoty. Czułam to całą sobą.
Podniosłam się z fotela, gdy delikatny wiatr rozwiał moje włosy. Potarłam ramiona, aby się ogrzać, ale zerkając na godzinę w telefonie, doszłam do wniosku, że najwyższa pora pójść spać. Zgarnęłam już pusty kubek po herbacie w drodze do swojego pokoju. Nie miałam nawet siły, żeby się umyć, byłam za bardzo zmęczona. Zrzuciłam z siebie ubrania, narzucając pierwszą lepszą koszulkę Leo z szafy. Zabrałam ją ze sobą do San Francisco tak jak jeszcze inne jego bluzki. Lubiłam tę świadomość, że na jakiś dziwny sposób, czułam wtedy jego obecność przy sobie. Runęłam na łóżko, gasząc światło wyłącznikiem przy łóżku. Przymknęłam oczy, powoli odpływając w swój świat.
Miałam jeden cel, który postawiłam sobie przed wejściem na pokład samolotu do Lakewood. Przysięgłam sobie, że to już nigdy się nie powtórzy. Nie mogłam pozwolić, aby po raz kolejny Dan Rossi rozpierdolił mi życie i tego zamierzałam się trzymać.
A ja głupia myślałam, że przeszłość uratuje mnie przed tobą.
***
Stałam z Ethanem przy naszych autach. Pomiędzy palcami obracałam na wpół spalonego papierosa, obserwując ludzi wychodzących ze szkoły. Czekaliśmy na Liss, która miała do załatwienia jakieś sprawy organizacyjne w samorządzie uczniowskim. Jako przewodnicząca szkoły była odpowiedzialna za organizację balu wiosennego, który był pożegnaniem ostatnich klas w Lakewood High School. Młodsze roczniki musiały wymyślić temat przewodni i zająć się organizacją imprezy. Liss była zwariowana, jeśli o to chodziło i nie widziałam innej osoby, która nadawałaby się do tego lepiej, niż ona. Miała głowę pełną pomysłów, a przede wszystkim lubiła na sobie skupiać uwagę. To był ten typ dziewczyny, za którą szalała większość, jak nie wszyscy faceci. Kochała być w centrum uwagi i umiejętnie to wykorzystywała. Jeśli nie miała nad czymś kontroli, dostawała szału. To ona była liderem grupy i cholera, uwielbiała to. Nie miała problemu w wygraniu wyborów jako pierwszak bo ludzie do niej lgnęli. Dlatego już od prawie dwóch lat zarządzała tym pierdolnikiem jako pierwsza dziewczyna od wielu lat.
— Jest zdecydowanie kurwa za gorąco. Czuję się jak kurze jajko w inkubatorze!
Przeniosłam wzrok na jęczącego Ethana, który opierał się o auto obok mnie. W lewej ręce dumnie trzymał swój ukochany poręczny wiatraczek. Na sobie miał białe jordany, krótkie, czarne dżinsowe spodenki i lnianą, białą koszulę Lacoste'a. Na czubku nosa dumnie spoczywały Raybany prawdopodobnie z najnowszej kolekcji. Jego brązowe włosy były, tak jak zawsze, zaczesane perfekcyjnie.
— Witaj w Kalifornii słońce — uśmiechnęłam się, wyrzucając niedopałek gdzieś koło siebie. Wyciągnęłam telefon z kieszeni, wchodząc na snapchata. Szybko zrobiłam zdjęcie przyjacielowi, wstawiając na relację. Zrobił grymas zmęczenia, pokazując jak bardzo miał dość życia.
— Jeśli widać na tym zdjęciu moje spocone czoło, to przyszykuj się na największą kompromitację życia w swoje urodziny, jakiej jeszcze nie doznałaś — zsunął okulary, patrząc mi prosto oczy.
— Mówisz tak, jakbym nie miała jej co roku — przewróciłam oczami na groźbę chłopaka. — Poza tym, o jakim ty spoconym czole mówisz? Ty się nie pocisz. — Posłałam chłopakowi uśmiech i zbolałe spojrzenie. To była czysta niesprawiedliwość, że jego organizm nie znał pojęcia takiego jak "pot".
— W sumie to prawda — odpowiedział po chwili namysłu, wzrokiem powracając na szkolny parking. — Jestem po prostu niesamowity — westchnął z nonszalancją, wzruszając ramionami.
— Z pewnością Martin — prychnęłam pod nosem, wracając do przeglądania social mediów.
Nagle, na parkingu rozległ się głośny warkot. Jedyne co wtedy słyszałam, była ta przeklęta maszyna, którą wywołała zamieszanie wśród ludzi na zewnątrz. Podniosłam wzrok z telefonu, próbując zlokalizować hałas. Nie było to ciężkie, ponieważ uwaga wszystkich była skupiona tylko na jednym. Czarny motocykl odznaczał się na tle szkolnych aut niczym perła w morzu. Nie dało się go nie zauważyć. Lśniący lakier odbijał promienie słońca i gdyby mógł, oślepiłby każdego. Rozpoznałam go niemalże od razu. Był to ten sam motor, który wczoraj zajechał drogę mi i Nicole. W pierwszej chwili zapomniałam o tym, że widziałam go wcześniej.
— Ten dzień zaczyna się robić coraz ciekawszy niż myślałem — mruknął Ethan, który założył ręce na klatce, ściągając okulary. — A myślałem, że nic nie pobije omdlenia Clinton na twój widok. Biedulka w szpitalu wylądowała — parsknął śmiechem, ale ja już go nie słuchałam. Moja uwaga skupiona była na czymś innym.
Dookoła nas słyszałam szepty ludzi, których jedynym tematem do rozmów stała się ta maszyna i jej kierowca. Ryk silnika ucichł, a na parkingu zapanowała cisza. Poddałam się jej. Obserwowałam chłopaka, który nie przejmował się tym, że każdy skupia uwagę, wyłącznie na nim. Brunet siedział na motorze, nie kłopocząc się ze zdjęciem kasku, bo najzwyczajniej w świecie go na sobie nie miał. Kruczoczarne włosy idealnie komponowały się z kolorem motocyklu. Ubrany był w białą koszulkę i czarne dżinsy. Wyglądał dobrze ale cholera, nie było mu gorąco? Powoli wstał, opuszczając stopkę butem. Robił to wszystko z gracją, jeśli można tak w ogóle to nazwać.
— Kto to... — zaczęłam. Chciałam już zapytać Ethana, kim ten chłopak był, ale urwałam, gdy jego spojrzenie spotkało się z moim. Nie wiem jak to możliwe, ale moje ciało momentalnie objął zimny dreszcz, a ja czułam jakby temperatura gwałtownie spadła. — O kurwa mać.
Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
Stał na środku parkingu i jak gdyby nigdy nic patrzył się wprost na mnie. Nie mogłam odwrócić wzroku z tych niebieskich tęczówek. Czułam się jak w lodowym pałacu. Chłód płynący z jego oczu dosięgnął mnie, łapiąc w swoje sidła. Tkwiłam tam z rozdziawioną buzią, nie wiem ile czasu, patrząc na Nathana Williamsa. Zresztą nie tylko ja to robiłam. Wiedziałam, że wzrok każdej osoby w pobliżu był w niego skierowany. Przykuwał uwagę.
Cholera, a co jak on przyjechał do mnie?! Może jednak Leo, Liss i Ethan nie przesadzali?
Ta myśl natychmiastowo zniknęła w momencie, gdy chłopak przerwał nasz kontakt wzrokowy i nie zwracając uwagi na nic innego, po prostu odwrócił się, idąc do wejścia budynku. Momentalnie moje ciało odzyskało poprzednią temperaturę i teraz to ja poczułam się jak kurze jajko w inkubatorze. Zrobiło mi się potwornie gorąco, a stopień spocenia mojego organizmu wykraczał poza granicę normalności. Powoli życie na parkingu, powracało do normy jednak tematem głównym, stał się ten chłopak.
— Wow, zdecydowanie ma chłop to coś. — Głos Ethana przywołał mnie do życia. — Ciekawe czego tu szuka? — obrzucił mnie spojrzeniem, mrużąc oczy. — Chyba że chcesz mi coś powiedzieć Soph — patrzył na mnie wyczekująco.
— Co mam ci powiedzieć? Od tamtej wiadomości, nie odezwał się — wzruszyłam ramionami. — Skąd ci przyszło to głowy? — spytałam, jedną nogą stojąc w świecie rzeczywistym koło Martina, a drugą gdzieś w swoim umyśle.
— Przyszło mi do głowy co? — rzucił chłopak, a jego oczy zaczęły się powiększać w zrozumieniu. Chwila. W jakim zrozumieniu?! — Niech mnie dundel świśnie, czy ty właśnie pomyślałaś, że on przyjechał do ciebie?! — pisnął, a raczej wydarł się, skupiając uwagę ludzi w pobliżu, na nas.
— Zamknij się kretynie — warknęłam, zakrywając mu usta dłonią. — Może i tak, pomyślałam, bo mnie nastraszyliście z Lissą! — powiedziałam głośnym szeptem, patrząc w oczy chłopaka. — Więc nie dziw mi się, że popadłam w chwilową paranoję, gdy tu podjechał — kontynuowałam, a Ethan poruszał ustami pod moją dłonią. Nagle poczułam coś mokrego na niej i z obrzydzeniem natychmiast ją oderwałam. — Jesteś kurwa niemożliwy! Fuj! — wytarłam dłoń, pocierając ją o spodnie.
— Mówiłam ci, żebyś mi tak nie robiła! Opryszczki przez twój brak higieny się nabawię. — zaśmiał się, puszczając oczko. — A wracając do tematu, to niech ci będzie. Przecież to nie tak, że tylko ty o tym pomyślałaś — parsknął, patrząc przed siebie. Nawet nie miałam ochoty tego komentować. — Idzie Liss. Hej, Brown tutaj! — krzyknął, podnosząc rękę do góry.
Lissa zmierzała w naszym kierunku, a jej proste włosy były dzisiaj zaplecione w długie, dwa dobierane warkocze. Na sobie miała białą, tenisową spódniczkę a do tego, tego samego koloru body. Uśmiechała się do każdego, z pewnością krocząc przed siebie. Trzymała stos papierów, które jak na nią przystało, najprawdopodobniej były posegregowane i pokreślone każdym, możliwym kolorem. Wolną ręką, odmachała Ethanowi, przyspieszając kroku.
— Kocham Kalifornię, ale idzie umrzeć w tym słońcu — stęknęła, otwierając drzwi od BMW Ethana. Wrzuciła tam swoje papiery i wyciągnęła butelkę wody. Pociągnęła spory łyk, stając przed nami. — Dobra dwie sprawy. Pierwsza — spojrzała na mnie, uśmiechając się od ucha do ucha. — Zostałaś oficjalnie zastępcą koordynatora do spraw organizacyjnych balu czwartych klas. Gratulację! — Uśmiech wypłynął na jej usta, a ja patrzyłam na nią, czekając, aż powie, że to będzie kolejny z jej żartów. Blondynka zamiast tego spojrzała na Ethana, a uśmiech dalej nie schodził jej z twarzy. — Ty natomiast gwiazdo, ułożysz choreografię do ostatniego tańca.
— O ja pierdolę, przecież to będzie najlepsza choreografia, jaką to pieprzone miasto widziało! — krzyknął w podekscytowaniu chłopak, podskakując i klaszcząc.
— Też tak myślę, dlatego od razu ciebie wpisałam — żachnęła Liss, zamykając butelkę wody. Nadal patrzyłam na nią, czekając na zakończenie żartu. Nie może przecież tego ciągnąć w nieskończoność, bo już śmieszny to on nie będzie. — Litości ile jest do cholery jasnej stopni? Czuję się jak kurze jajko w inkubatorze — stęknęła, poprawiając warkocze.
— Mówiłem! — parsknął śmiechem Ethan, wystawiając rękę w jej stronę. — No przybij piąteczkę.
Blondynka wyciągnęła swoją dłoń, zbijając z dłonią chłopaka. Nie odzywałam się, uważnie obserwując sytuację. Rozmawiała jak gdyby nigdy nic z Martinem, całkowicie zapominając, że już wypadałoby przyznać się do zrobienia udanego kawału.
— Liss — odchrząknęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie. — Żartujesz, prawda?
— Ale z czym? — zmarszczyła czoło, opierając rękę na lewym biodrze. Patrzyła na mnie, z uwagą wpatrując się w moje oczy.
— No z tym całym zastępstwem. Wiesz, że ja...
— Ani mi się waż kończyć Nicholson — przerwała, ciskając z oczu piorunami, w moją stronę. — Nie chciałam być w tym sama, z tą bandą idiotów, którzy nie są zorientowani w czymkolwiek. Dlatego zaangażowałam ciebie i Ethana. Będziemy mieli więcej czasu do spędzania ze sobą, a zastępcą jesteś moim, więc dużo roboty mieć nie będziesz — wymieniała, a mi się w zakręciło w głowie od tego wszystkiego. Boże, jak ja nienawidziłam takich sytuacji.
— Ale... — zaczęłam.
— Bez dyskusji — ucięła, wystawiając dłoń w moją stronę. Jęknęłam, odchylając głowę do tyłu. To będzie przecież koszmar. — Będzie zajebiście!
Uderzyłam w podświadomości głową w mur, na podekscytowanie Liss, które znacznie odbiegało od mojego, z jednego prostego powodu: u mnie tej ekscytacji nie było.
— A ta druga sprawa? — zapytał Ethan, jednocześnie podkręcając swój mini wiatraczek na większą moc.
— Ah no tak. — Klepnęła się dłonią w czoło, ponownie nurkując w aucie, przerzucając papiery. Po czasie wyjęła jakiś świstek, dając mi go: — Masz, musisz pójść z tym teraz do Goldbergowej.
— Co to jest? — spytałam, szybkim okiem rzucając okiem na papier.
— Twój zakres obowiązków, które już wczoraj ci napisałam. — Gdy mój wzrok zatrzymał się na punkcie dziesiątym, który brzmiał: "Przygotowanie florystyczne balu wiosennego" spojrzałam z furią na Brown. Ona nie mogła mi tego zrobić. — Oj już się tak nie patrz, idź, zanieś ten papier, bo zaraz się tu roztopię i będziesz miała więcej roboty.
Warknęłam pod nosem, mocniej zaciskając palce na kartce papieru. Bez słowa odeszłam od przyjaciół, kierując się w stronę szkoły. Przysięgam, że ukręcę jej kiedyś łeb.
Parking stał się już prawie psuty. Pojedyncze auta, stały zaparkowane, jednak znaczna część placu już opustoszała. Ciekawskie spojrzenia wywiercały we mnie dziurę, ale ja naprawdę miałam już to w dupie. Przez cały dzień mierzyłam się z nimi i nie robiło już na mnie to wrażenia. Całe szczęście filmik z imprezy u Davisa nie odbił się echem, chociaż to zostało mi ułatwione. Dzięki temu, że Millersowi zbanowali profil na instagramie przez jakieś zdjęcie, duża liczba osób go nie zobaczyła. Jednak sam mój powrót wzbudzał kontrowersję. Większość uczniów nie kryła zdziwienia, gdy mnie zobaczyli. Jednak cieszyłam się, bo starzy znajomi powitali mnie miło, podchodząc i zbijając piątki. Gdybym miała zliczyć, z iloma osobami umówiłam się dzisiejszego dnia na jakieś wyjście, to nie wiem, czy życia by mi starczyło. A skoro już o życiu mowa, to chyba nauczyciele znieśli to najciężej, w szczególności ta suka Clinton. Gdy przekroczyła próg sali i zobaczyła mnie, jedyne co zdążyła z siebie wydukać, to że życie zesłało jej ponownie demona na drogę, po czym zemdlała. Czyli można powiedzieć, że wszystko było po staremu.
Otworzyłam drzwi od gabinetu dyrektorki, natrafiając spojrzeniem na sekretarkę. Nie chcąc dłużej czekać na głowę tej placówki, czyli Isabelle Goldberg, uśmiechnęłam się do Jane, prosząc, aby jej to przekazała. W podskokach wybiegłam z pokoju, nie chcąc już tutaj przebywać. Osiem godzin dziennie to zdecydowanie mój limit.
Będąc na ostatniej prostej, dostrzegłam dwóch mężczyzn kłócących się ze sobą przy szafkach. Dominował, zdecydowanie ten wyższy, który pomimo swojej obojętnej postawy, wzbudzał respekt. Po dłuższym przyjrzeniu im się rozpoznałam w nich mojego znajomego Marcela i ku mojemu nieszczęściu Williamsa. Czyli to po to tu przyjechał?
W pewnym momencie Marcel, pokręcił głową i chciał odejść, jednak brunet, złapał go za bark i z niemałą mocą, popchnął na szafki. Chłopak z głośnym jękiem odbił się, uderzając głową w jedną z nich. I nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale bezwiednie przyspieszyłam kroku, idąc w ich kierunku.
— Ej! — krzyknęłam, jednak żaden z nich nie zwrócił na mnie uwagi. Z tej odległości, słyszałam wyraźniej ich rozmowę, a raczej wkurwiony głos Williamsa. Nie wiem w którym momencie, zaczęłam biec. — Kurwa, zostaw go! — zawołałam, gdy pięść Nathana już dosięgała Marcela.
I wtedy znowu to się stało. Poczułam na sobie wzrok bruneta, który z furią patrzył w moją stronę. Oddychał głośno, a jego szerokie ramiona szybko się poruszały. Wiedziałam, że nie mogę spojrzeć w te lodowate tęczówki, bo cała determinacja do tego, żeby jakkolwiek pomóc Marcelowi zniknie, a zastąpi je poczucie bezsilności. Podbiegłam do nich, kucając przy chłopaku.
—Halo, Marcel wszystko okey? — złapałam jego twarz w dłonie, uważnie mu się przyglądając. Blondyn spojrzał mi prosto w oczy. Panika była w nich widoczna od razu. Przełknął ślinę, spoglądając za mnie. — Potrzebujesz jechać do szpitala? — spytałam w trosce, bo przecież ten idiota mógł jakieś wstrząśnienie mózgu mu wywołać.
— Nie, nie wszystko w porządku — wyjąkał, po czym chwiejąc, się podniósł się. — Ja już pójdę. Dzięki Nicholson.
Złapał za swój plecak i z opuszczoną głową szybko się oddalił. Patrzyłam za nim, oceniając czy na pewno jest z nim wszystko, jak należy i nie zemdleję za chwilę. Czego ten cholerny idiota chciał od Marcela? Nie kojarzyłam, żeby chłopak wplątywał się w jakieś chore akcje.
— Frajer — usłyszałam za sobą, a ciśnienie podniosło mi się na sam głos Williamsa. Krew zaczęła mi szybciej płynąć, gdy wstałam, mierząc się ze skałą lodu.
— A ciebie to już do reszty pojebało? — syknęłam, patrząc gniewnie w te przeklęte tęczówki. Jakikolwiek strach wyparował. Jedyne co czułam to frustrację i ogromną złość, którą wywołał on. — Nie masz co robić w życiu, więc twoim hobby jest rzucanie bogu ducha winnymi ludźmi o szafki?! W głowię się poprzewracało do reszty?
Podniosłam ton głosu, żywo gestykulując. Chłopak stał niewzruszony, czujnie mnie obserwując. Na jego wargach pojawił się ten irytujący uśmiech i oh, trzymajcie mnie, bo zaraz sama nim rzucę o te szafki.
— Jesteś tak bardzo żałosna w tym momencie, że to aż bawi — powiedział, a ja przełknęłam gulę w gardle, bo od tonu jego głosu cały zapał do walki mi minął. Mierzyłam się z nim spojrzeniem, czując, że powoli przegrywam tę walkę. Chłopak prychnął pod nosem, po czym wsadził dłonie do kieszenie spodni. — Nie myśl sobie, że twoje wstawienie się za tym chłopaczkiem, coś mu da. Prędzej, czy później i tak go spotkam i to właśnie przez ciebie — wskazał na mnie palcem — skończy się to da niego dużo gorzej — odparł, beztrosko wzruszając ramionami.
Zapanowała cisza i jedyne co było słychać to mój głęboki oddech. Byłam z nim sam na sam, korytarze już dawno były puste. I nie wiem, skąd wzięła się we mnie ta odwaga. Może świadomość tego, że Lissa z Ethanem na mnie czekali, trochę mnie uspokajała. Sama nie wiem, ale pchać w bagno to ja się lubiłam od zawsze. Po czasie pokręciłam głowo, a nerwowy śmiech opuścił moje gardło.
— Jedyną osobą, która tutaj jest żałosna, jesteś ty.
Posłałam mu sztuczny uśmiech, nie wiedząc, co robię. Mój umysł nie współgrał z ciałem, a ja powoli traciłam kontrolę. Zmierzyłam go od góry, do dołu, spoglądając na samym końcu w oczy, w których nie potrafiłam dostrzec jakichkolwiek emocji. Złość, która była wcześniej wyparowała z nich i pogorzelisko nicości, ponownie zagościło w tych cholernie, zimnych, ale i ciemnych tęczówkach. Prychnęłam pod nosem, poprawiając torbę na ramieniu. Nie będę traciła na niego czasu, jest to bez sensu.
— Żałuję, że nie dostałeś ode mnie mocniej tymi drzwiami, jak widać idiotyzmu z ciebie, wyplenić się nie da. — Rzuciłam na niego ostatni raz wzrokiem, a następnie odwróciłam się, odchodząc.
Cóż, nie uszłam za daleko.
Poczułam mocne szarpnięcie za ramię, a zimne palce, owinęły się wokół mnie. Nie zdążyłam zarejestrować momentu, w którym to się stało, ale nagle poczułam przeszywający ból w swoim kręgosłupie. Z głośnym hukiem zderzyłam się z szafką, dzieląc losy Marcela. Jęknęłam z bólu, przymykając oczy, bo świat mi zawirował. Mroczki pojawiły mi się przed oczami, a ręce zostały uwięzione przez bruneta nad moją głową. Jego zapach wdarł się do moich nozdrzy. Na wpół przytomna, zostałam otumaniona zapachem papierosów i perfum tego psychola. Stał blisko mnie, a nasze klatki piersiowe stykały się ze sobą. Oddychał głęboko, zdecydowanie nade mną górując.
— Spójrz na mnie.
Przerażająco zimny szept opuścił jego wargi, ale nie była to prośba. Moc, którą włożył w wypowiedzenie tych zaledwie trzech słów, mogła odstraszyć każdego. Dalej próbowałam odzyskać kontakt z rzeczywistością. W głowie mi szumiało, a wszystko docierało do mnie z opóźnieniem. Próbowałam siłami umysłu, przywołać kogokolwiek, żeby mi pomógł ale na próżno. Byłam uwięziona, w pełni zależna od chłopaka, o którym nie słyszałam ani jednego dobrego słowa, od kiedy go poznałam.
— Powiedziałem, spójrz na mnie — warknął, łapiąc palcami za mój podbródek, jedną ręką trzymając moje nadgarstki.
Nasze oczy odnalazły się i przez mini sekundę, pozwoliłam sobie na dokładne zbadanie tych chłodno niebieskich tęczówek. Chłód, który emanował od Williamsa, wypływał również z nich. W tych oczach była pustka, lodowate spojrzenie, które nie wyrażało nic. Czysta pustka.
— A teraz mnie uważnie posłuchaj — powiedział, nie przerywając naszego kontaktu wzrokowego — Radzę uspokoić trochę swoje wyszczekane usteczka, bo źle się to dla ciebie skończy. Mam co robić w życiu i nie potrzebuję rozpieszczonego gówniarza w nim.
— Jesteś popieprzony — warknęłam, szarpiąc się. — Puść mnie, natychmiast.
Uniósł lewy kącik ust ku górze, schylając do mojego ucha. Przymknęłam oczy, chcąc wyrwać się z tej cholernej klatki. Poczułam jego oddech na płatku swojego ucha, a ja ponownie uświadomiłam sobie, że znajduję się w potrzasku fizycznym, jak i psychicznym. Nie było między nami przestrzeni, ciało chłopaka stykało się z moim w każdym miejscu. Jego zapach, już opanował mój węch, a ja jedyne czego chciałam, to uciec. Czułam, że drzwi klatki, w której tkwiłam, zamykają się coraz szybciej. Przełknęłam gulę w gardle, gdy poczułam jego usta muskające moje ucho.
— Masz problem ze słuchem? Powiedziałam puść mnie kretynie.
Nie wiem skąd wypływał ten głos, który się we mnie wydobywał ale sama go nie poznawałam. Odkryłam jakąś nową część siebie, którą obudził właśnie on.
— zaczyna mi się podobać, ta zabawa. Jesteś tak żałośnie krucha i bezsilna — szeptał, odcinając nas od świata rzeczywistego. Nie przejmował się absolutnie tym, co do niego mówiłam.
Nagle odsunął się, puszczając moje nadgarstki. Zmierzył ostatni raz mnie od góry do dołu i z triumfującym uśmiechem, odszedł.
Gdy zbył już wystarczająco daleko, wypuściłam powietrze, które wstrzymywałam, pozwalając ciału rozluźnić się. Ręce opadły bezwiednie wzdłuż mojego ciała. Bez słowa, odwrócił się i odszedł. Odwróciłam głowę, patrząc na jego sylwetkę oddalającą się coraz szybciej. Gdy zniknął za drzwiami wejściowymi, objęłam się rękoma. Jaka ja byłam głupia, w ogóle wtrącając się w ich sprzeczkę! Ten człowiek ma na czole wypisane wielkimi literami problemy. Na cholerę ja się tym interesuje? Muszę go wyrzucić ze swojej głowy i życia natychmiastowo. Skończyło się.
Nie wiem ile tak stałam ale po dłuższym wpatrywaniu się w ścianę doszłam do wniosku, że najwyższa pora się zbierać. Nic nie wymyślę, a jedynie coraz bardziej mój poziom złości na samą siebie i Williamsa, będzie wzrastał.
Poprawiłam włosy, podążając tą samą drogą co chłopak, przed chwilą. Popchnęłam drzwi, wychodząc na zewnątrz. Nie było go już, motor zniknął z parkingu. Wzięłam głęboki oddech, podchodząc do swoich przyjaciół.
— Co? — spytałam, gdy Liss wwiercała we mnie wyczekująco swoje spojrzenie.
— Możesz mi wyjaśnić, co do cholery w naszej szkole robił Williams? — posłała mi ten irytujący uśmiech, na który przewróciłam tylko oczami.
— Nie wiem — wzruszyłam ramionami, nie siląc się nawet na wytłumaczenie tej chorej sytuacji, która miała miejsce wcześniej. — I średnio mnie to interesuje.
— Z pewnością.-Ethan mruknął od nosem, a ja posłałam mu zabójcze spojrzenie.
Poczułam wibrację w telefonie, więc zignorowałam uwagę chłopaka. Wyciągnęłam urządzenie i przysięgam, że świat mi zawirował w momencie, gdy spojrzałam na powiadomienie o smsie , którego dostałam.
Od: Williams
I zapamiętaj że ode mnie się nie odwraca
To ja tu rozdaje karty
A gdyby tak cofnąć się do przeszłości i nie popełniać błędów, które nas naznaczyły?
***
Hej ho, długo mnie nie było ale już wracam.
O nowych rozdziałach będę informować na swojej tablicy.
Dzisiaj troszeczkę dłuższy bo ponad 9tys.i raczej to będzie normalna ilość słów w tej książce.
Jak wrażenia?
Kocham i do następnego
~inesssme
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro