Rozdział 2: "Przypadki nie są przypadkami"
Wspomnienia wydarzeń sprzed dwóch lat atakowały mój umysł. Obserwowałam otoczenie wokół siebie, uwagę skupiając na budynku przede mną. Czułam, jak moje stopy przygwoździły się do ziemi i nie miały w planach poruszyć się, chociażby o centymetr. W palcach prawej ręki obracałam w połowie spalonego papierosa, opierając się o maskę auta. Niepokój i stres zawładnęły całym moim ciałem na myśl o przekroczeniu progu drzwi i ujrzenia rodziny po rozłące. Z bólem w klatce piersiowej patrzyłam na miejsce, które kiedyś było moją ostoją bezpieczeństwa.
Budynek jednopiętrowy, naprzeciwko którego stałam, nie zmienił się ani odrobinę. Schludnie skoszona trawa rozciągała się przed nim, wyglądając na sztuczną. Jednak ja wiedziałam, że tak nie było, ponieważ była ona oczkiem w głowie mojego ojca. Gdy zauważył, chociaż milimetrową różnicę w wysokości zieleni natychmiast ją korygował. Uważałam, że miał na tym punkcie chorą obsesję. No bo spójrzmy prawdzie w oczy. Jaki zdrowy na umyśle facet codziennie wychodzi na podwórko z nożyczkami, kontrolując tempo wzrostu trawy? No świr. Czubek, który uciekł z psychiatryka. Inaczej tego wyjaśnić nie potrafiłam.
Do domu prowadziła wysypana małymi kamyczkami ścieżka, na których widok po raz pierwszy od dziesięciu minut poczułam swoje stopy. Nie byłam w stanie zliczyć, ile razy zmuszona byłam iść po niej bez butów, pomimo bólu, który mi towarzyszył. Małe kamyczki, których ojciec nie szczędził sobie podczas tworzenia jej, były jak igły wbijające się w stopy. Każdy krok bez butów wiązał się u mnie z wiązanką przekleństw i rozmową z ojcem, żeby je zlikwidował, błagając, aby wylał normalny chodnik. Po jednej z imprez byłam już na tyle zdesperowana, że chciałam za to zapłacić. Niestety, nie udało się go przekonać a dowodem na to, była ścieżka biegnąca do drzwi budynku.
Zadarłam delikatnie głowę, aby w skupieniu mu się przyjrzeć, nie chcąc pominąć choćby najmniejszej zmiany. Jednak po dłuższej obserwacji doszłam do wniosku, że wyglądał tak samo i może dlatego ból w klatce piersiowej odrobinę się zmniejszył. Biały kolor nie wyblakł ani trochę, prezentując się równie pięknie jak przed dwoma latami. Światła w domu były zapalone, co świadczyło o tym, że wszyscy na mnie czekali. Jednak w jednym oknie panowała ciemność. Pomimo że pokój znajdował się po prawej ścianie budynku i delikatnie zasłaniało go drzewo, moje spojrzenie od razu to wyłapało. Byłam zdziwiona, że Nicki nie zajęła go. Zawsze miała problem, że był większy od jej, posiadał własną łazienkę i przede wszystkim balkon. Z uśmiechem na ustach przypomniałam sobie te wszystkie nocy, gdy razem z siostrą i Leo, siedzieliśmy na balkonie, paląc papierosy, wylewając swoje problemy, z którymi sobie nie radziliśmy. Mój pokój był naszym potajemnym miejscem spotkań, które nieraz mogły zakończyć się tragedią.
— Nie ma to jak w domu, huh? — usłyszałam głos brata, który oparł się koło mnie.
— To się okażę — wychrypiałam, przydeptując spalonego papierosa na ziemi, powracając wzrokiem ponownie na budynek — Myślałeś o tym, żeby uciec stąd i nie wracać? — zapytałam, spoglądając na Leo, który w zamyśleniu skanował posesję tak jak ja przed chwilą.
— Myślałem. — odpowiedział po dłuższej chwili, nadal na mnie nie patrząc.
— Dlaczego tego nie zrobiłeś? — zadałam kolejne pytanie, opierając swoją głowę na jego ramieniu.
Usłyszałam, jak chłopak cicho westchnął, po czym objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie. Staliśmy tak chwilę pogrążeni we własnych myślach, wpatrując się w coś, co było naszym własnym początkiem i końcem.
— Ponieważ wtedy nie było ciebie — odparł, a ja odsunęłam się od niego, marszcząc brwi, chcąc spojrzeć w jego oczy — Ale teraz tu jesteś i wiem, że będzie dobrze — obdarował mnie spojrzeniem, posyłając delikatny uśmiech.
Skanowałam uważnie jego twarz, chcąc wyłapać jakąkolwiek oznakę tego, że kłamał. Próbowałam odnaleźć dowód na to, że bawił się życiem, nie zaprzątając sobie mną głowy przez ten cały czas. Chciałam ujrzeć ulgę, którą miał sprawić mój wyjazd. Delikatną zmianę po tym całym syfie, z którym ich zostawiłam. Miało być im lepiej beze mnie. Jednak po dłuższej chwili wpatrywania się w oczy chłopaka dostrzegłam tylko ból i tęsknotę. Ten widok bolał bardzo i nie chciałam go nigdy spowodować. Wiedziałam, że cierpiał i tęsknił. Byłabym hipokrytką, gdybym miała mu to za złe. Ja też czułam to co on. Każdy dzień bez niego i Nicki w San Francisco był dla mnie ciosem w serce. Z upływem czasu zmieniało się to. Nie przeglądałam naszych zdjęć w telefonie, chcąc zadzwonić do nich i wszystko wyjaśnić. Powiedzieć jak za nimi tęskniłam i przeprosić, że zostawiłam ich bez słowa. Pozwoliłam, aby rodzice zadbali o wyjaśnienie mojego zniknięcia. Oczywiście, że nie powiedzieli im prawdy. Bali się, że nie zniosą tego za dobrze i mieli w tym całkowitą rację. O wszystkim wiedziało tylko pięć osób i tak miało pozostać. Jednak karty muszą ujrzeć w końcu światło dzienne.
— Mówię serio Soph, jeszcze trochę i naprawdę zacznę się ciebie bać, jak tak patrzysz — zaśmiał się Leo, a ja po raz kolejny tego dnia powróciłam do świata żywych.
— Powinieneś obawiać się mnie już dawno — przybrałam nonszalancką postawę, posyłając mu zadziorne spojrzenie.
— Tak, trzęsę się ze strachu, znaj litość — przewrócił oczami, a na jego twarzy zagościł uśmiech, odsłaniający zęby. Odepchnął się od maski auta, strzepując niewidzialny pyłek z rąk — Możemy już wejść? Nie ukrywam, że chciałbym napić się melisy po jeździe z tobą.
— Nie pozwalaj sobie — zmrużyłam oczy, chcąc wyglądać groźnie. — Mnie nie oszukasz, wiem, że lubisz ze mną jeździć.
— Wmawiaj sobie — parsknął — Kiedyś wylądujemy na drzewie przez twoje zamiłowanie do wciskania gazu w podłogę.
— Powiedział ten, co jeździ przepisowo — prychnęłam, patrząc mu wyzywająco w oczy — Przypominam ci, że to ty — dotknęłam wskazującym palcem jego klatki piersiowej, nie tracąc kontaktu wzrokowego — Niesamowity kierowca Leo Nicholson w ciągu jednego miesiąca zgarnął piętnaście punktów karnych za przekroczenie prędkości.
— O nie, nie moja droga siostro — pomachał palcem wskazującym w geście zaprzeczenia. — Po prostu znalazłem się w niewłaściwym miejscu i czasie.
Z tymi słowami odwrócił się i podszedł do bagażnika. Moje ręce na nowo zaczęły się pocić, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Uśmiech zniknął z mojej twarzy i gdybym mogła spojrzeć na siebie z boku, na pewno wyglądałam jak spłoszona fretka. Niedorozwinięta fretka z problemami psychicznymi. Spojrzałam ostatni raz na dom przed sobą, rozważając, czy aby na pewno nie uciec. Miałam około jednego procenta szans, że zdążę dobiec do drzwi i odpalić auto, zanim Leo mnie powstrzyma. Z zastanowieniem tworzyłam w głowie plan, gdy nagle chłopak pojawił się koło mnie.
No to jesteś w dupie Sophie.
— Idziesz, czy będziesz tutaj sterczeć jak idiotka?
— Idziesz, czy będziesz tutaj sterczeć jak idiotka — przedrzeźniałam go, wystawiając środkowego palca. — Spierdalaj — burknęłam, zgarniając torbę z maski auta. — Przysięgam, że jeszcze będziesz chciał, żebym stąd odjechała — dopowiedziałam, krocząc obok chłopaka, powolnie idąc przez te pieprzone kamyki.
— Chciałabyś — odpowiedział, wkładając klucze do zamka. — Teraz zacznie się dopiero komedia — mruknął pod nosem, odkluczając drzwi, rzucając na mnie spojrzeniem.-Kaleki przodem.
Z gulą w gardle przeszłam przez próg domu. Do tej pory nie panowałam nad swoimi nogami. Pozwalałam im podążać dobrze znaną trasą. Stanęłam w holu, a moje nozdrza zaatakował zapach kolacji, która została zrobiona zapewne niedawno. Zatraciłam się w tej woni, gdy wyczułam syrop klonowy i ciasto naleśnikowe. Z zamkniętymi oczami pozwoliłam, aby usta uniosły się w delikatnym uśmiechu. Kocham naleśniki.
Na wspomnienie tej pyszności mój brzuch buntowniczo zaburczał, przypominając o sobie. Otworzyłam oczy, porzucając swój stan sprzed paru sekund, myśląc tylko o jedzeniu. Zdjęłam z siebie długi, czarny sweter odwieszając na wieszak. Z moich ust nie zniknął uśmiech, a wręcz czułam, jak powiększa się na widok jednego wolnego miejsca, które nieumownie, zawsze należało do mnie. Tak już się przyjęło. Ściągnęłam białe trampki ze stóp, odkładając je na półeczkę przeznaczoną na obuwie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ciesząc się, że jedyna rzecz, która uległa zmianie to zawieszone lustro, o które walczyłam ze Nicole, bardziej niż z Leo o kluczyki do auta. Zawsze chciałyśmy tutaj lustro, ale tata upierał się przy swoim, że było zbędne. Lustro w holu. Zbędne. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć tego człowieka. Tym bardziej że mówiła to osoba, która wysypała tor przeszkód przed domem.
Spojrzałam na Leo, który poprawiał swoje włosy, z uwagą wpatrując się w swoje odbicie.
— Piękniejszy już nie będziesz narcyzie — burknęłam, przybliżając się do niego, próbując zmierzwić jego fryzurę, ale nie dosięgałam.
Pieprzona tyczka.
Chłopak spojrzał na mnie, a jego usta wykrzywiały się w prześmiewczy sposób. Zmierzył mnie od dołu do góry, po czym prychnął ostatni raz, zerkając w lustro.
— Przynajmniej dosięgnę najwyższej półki w sklepie hobbicie — powiedział od niechcenia, zaszczycając mnie spojrzeniem.
— Mówił ci ktoś, że jesteś debilem? — żachnęłam, ze zdenerwowaniem mierząc w chłopaka ostrym spojrzeniem.
— Tak, ale potem przypomniałem sobie, że mam dwie siostry bliźniaczki więc nie jestem w tym sam — zaśmiał się, a jego ręka w niebezpieczny sposób zbliżała się do moich włosów.
— Leo, nawet się nie waż — powiedziałam, starając się brzmieć groźnie, jednocześnie odsuwając się od terrorysty, który miał zamiar przeprowadzić zamach na moją głowę.
W chwili, gdy chłopak już mnie dosięgał, z wnętrza domu rozległy się kroki. Odgłos rósł z sekundy na sekundę, informując, że osoba zmierzająca w naszym kierunku za chwilę będzie świadkiem wojny, którą rozpęta ten idiota, dotykając chociaż przez chwilę moich włosów. Powoli nie tracąc czujności, odwróciłam się od chłopaka. Ostatni raz spojrzałam na niego, gdy moim oczom ukazała się ona.
Skłamałabym, mówiąc, że nie była piękna, bo była cholerną boginią. Od zawsze zazdrościłam jej tego, że włosy miała naturalnie proste, co było jawną niesprawiedliwością, zważając na to, że byłyśmy bliźniaczkami. Kiedy opuszczałam Lakewood, sięgały jej lekko nad ramiona. Nigdy nie lubiła długich włosów. Ba! Gardziła nimi. Uważała, że tylko utrudniają życie. Dlatego, gdy jej kosmyki zbliżały się niebezpiecznie do ramion, od razu szła do fryzjera i powracała do normalnej długości. Aktualnie opadały jej one, delikatnie za biust, tworząc wodospad lśniących, ciemno-blond włosów.
Na sobie miała szare spodnie z dziurami, które opinały jej nogi tak, jakby były uszyte specjalnie dla niej. Biała bluzka, z wiązaniem przy pępku, delikatnie eksponowała płaski brzuch. Błękitne oczy, wpatrywały się we mnie z szokiem. Porcelanowa twarz nie kryła zdziwienia, tym, że mnie widzi. Pełne usta nieznacznie rozchyliły się, ukazując równe uzębienie. Po chwili ocknęła się, mrugając oczami a jej długie rzęsy, zatrzepotały, gdy przeniosła wzrok na Leo.
—To sen prawda? — zapytała chłopaka, a moje serce zabiło szybciej na jej lekko piskliwy głos, który w połączeniu z tą piękną barwą głosu, tworzył idealną kompozycję. — Ty na prawdę po nią pojechałeś? Ona tu na prawdę stoi? — Jej wzrok skakał w zdezorientowaniu ze mnie na Leo. Nie potrafiłam rozczytać, czy jest zadowolona z mojego przyjazdu. — Uszczypnij mnie idioto, bo to nie jest zabawne — warknęła, gdy chłopak stojący koło mnie nie poruszył się o milimetr.
— Tak, jeszcze masz dobry wzrok ale mózg dalej w kiepskiej kondycji. — przewrócił oczami — I nie, nie jest to sen, a koszmar, którego już na dzisiaj mam dosyć.-mruknął, zapewne przewracając oczami.
Dziewczyna spojrzała ponownie na mnie. Jej wzrok z uwagą skanował moje ciało. Widziałam, tę iskrę błyskotliwości, która zawsze tliła się w jej źrenicach. Powolne rumieńce zaczęły wpływać na jej poliki. Zawsze się tak działo, gdy była pod wpływem emocji. Subtelna czerwień oblała twarz, dodając Nicole uroku, lalki ze sklepu z zabawkami. Złapałyśmy kontakt wzrokowy, obie nurkując w swoich oczach. Czułam się, jakbym płynęła przez bezkresny ocean zrozumienia i empatii. Płynęłam na bezpiecznym jachcie, zwiedzając każdy zakamarek wnętrza dziewczyny. Widziałam, jak jej oczy delikatnie zaszkliły się, dlatego dziewczyna szybko pomrugała, usuwając je pod powiekami.
— Soph? — zapytała, na co jej głos delikatnie się załamał.
Posłałam dziewczynie uśmiech, bawiąc się nieświadomie bransoletką na nadgarstku. Stres wypływał już z każdej części mojego ciała. Nie wiedziałam, czy jest szczęśliwa z mojego powrotu. Pomimo trzymania się razem z rodzeństwem, to z nią byłam najbliżej. Wypłakiwałam jej się nie jeden raz w ramię, zasypiając przy kojącym głaskaniu pleców przez nią. Z kolei następnego dnia byłyśmy w stanie rozpętać istne piekło, przez byle jaką drobnostkę. Pomagałyśmy sobie i trzymałyśmy razem. Dlatego tak cholernie bałam się spotkania z nią. Wiedziała o mnie wszystko, a ja zostawiłam ją bez najmniejszego słowa wyjaśnienia. Porzuciłam siostrę przez swoją głupotę.
Przełknęłam gulę, biorąc głęboki oddech.
— Nie sądziłam, że dasz radę być jeszcze śliczniejszą Nicki — rzuciłam luźno, chcąc odrobinę rozładować napięcie w pomieszczeniu — A tu proszę. — Wskazałam na nią ręką. — Spokojnie nadajesz się na wybieg. — Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, nie chcąc jej spłoszyć.
Co ty powiedziałaś?
Dziewczyna milczała tak samo jak Leo. Moje słowa echem odbijały się w mojej głowie, a wewnętrzna podświadomość biła głową w mur.
No idiotka. Idiotka.
Staliśmy tak jeszcze, chwilę taksując się nawzajem spojrzeniami. Ja Nicki, ona Leo, a on dostawał oczopląsu, przerzucając wzrok z jednej na drugą. W pewnym momencie dziewczyna zbliżyła się do mnie, pogardliwie patrząc na moją twarz. Usłyszałam głośne przełykanie śliny i nie wiedziałam, czy byłam to ja, czy Leo. Mentalnie przyszykowałam się na porządnego liścia, lądującego na moim poliku, bo wiedziałam, że na niego zasłużyłam.
Gdy znalazła się tuż przede mną, uniosła prawą rękę, zbliżając ją do mojej twarzy.
Miejmy to za sobą.
Przymknęłam oczy, przygotowując się na ból rozchodzący się po polikach. Jednak gdy poczułam jej zadbane dłonie, dotykające moich włosów, delikatnie uchyliłam powieki. Dzieliły nas centymetry. W zamyśleniu przejeżdżała opuszkami palców po kosmykach, aż w końcu je puściła. Odchrząknęła, powoli zwiększając odległość między nami.
— Cóż... — zaczęła, podnosząc na mnie wzrok, a jej wargi delikatnie drgnęły — Nie wiem, co cię pchnęło, do zrobienia sobie tego dziadostwa na włosach, ale na pewno nie byłaś wtedy w pełni trzeźwa umysłowo — powiedziała, wskazując palcem na już prawie odrośniętą grzywkę, okalającą moją twarz.
Zapadła ciszej. Patrzyłam na nią, jakby oszalała a Leo hamował się przed parsknięciem śmiechem. Wpatrywałam się w jej oczy, próbując znaleźć oznaki szaleństwa, ale ich nie było. Powoli atmosfera niezręczności w pokoju opadała. Moje całe ciało miotało się w każdą stronę, oczekując, że za chwilę ktoś wyskoczy z kamerą i zakończy ten kabaret. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony obrotem spraw, ale musiałam to zakończyć teraz, przez tego debila dławiącego się koło mnie.
Przewróciłam oczami, odwracając w jego stronę głowę, w tej samej chwili co Nicki.
— Jeśli masz ochotę, właśnie się udławić to wiedz, że będę ostatnią osobą, która będzie chciała cię reanimować — odezwałam się, wkładając w wypowiedź tyle jadu, ile byłam w stanie, posyłając mu sztuczny uśmiech — Tak dla jasności — mruknęłam, patrząc wciąż na tego kretyna, który już się nie powstrzymywał.
Żałuję, tylko że stałam tak blisko.
Ryk, który wstrzymywał, wystrzelił z jego gardła, raniąc boleśnie moje uszy. Patrzyłam na niego z coraz większą furią, próbując odgrodzić bębenki od tego skrzeku. Chłopak coraz bardziej zanosił się śmiechem, trzymając swój brzuch. Oparty o ścianę, bokiem ciała, patrzył to na mnie to na Nicki, starając się wypowiedzieć słowa, ale nie był w stanie. Z jego oczu powoli zaczynały wypływać łzy, które próbował wycierać.
— Nie widziałyście się pieprzone dwa lat — zaczął, jednak kolejna dawka śmiechu wybrzmiała w pomieszczeniu — A jedyne co powiedziałyście to, że Nicki nadaję się na modelkę — spojrzał na mnie i znowu buchnął śmiechem, dodając: — A ty, że masz chujowe włosy — wydusił z trudem, stopniowo kucając na ziemi, nie mogąc utrzymać się na nogach.
Siedział tak przez chwilę, wkładając palce we włosy, śmiejąc się sam do siebie. Patrzyłam na niego jak na debila, zastanawiając się, czy oby na pewno był moim bratem. Rzuciłam szybkie spojrzenie na Nicki , i mogłam dać sobie rękę uciąć, że myślała o tym samym. Wykrzywiła wargi, gdy Leo podniósł się z ziemi, ponownie na nas patrząc. Jego salwa śmiechu zakończyła się, pozostawiając po sobie zaczerwienioną twarz bruneta.
— A mówią, że to ja mam problem z zachowaniem się adekwatnie do sytuacji — westchnął, wycierając ślady po łzach z polików.
Po raz kolejny trwaliśmy w ciszy, dopóki nie usłyszałam parsknięcia po swojej prawej. Z ust Nicki wydobył się cichy chichot. Śmiała się delikatnie, spoglądając na mnie i Leo. Widziałam, wesołe iskierki rozbawienia, tańczące w jej oczach, których dostrzec nie mogłam na początku. Poprawiła włosy a jej postawa rozluźniła się.
— Ale jedno muszę ci przyznać Nicki — mruknął Leo, a my skupiłyśmy swoją uwagę znowu na nim — Ta grzywka Soph, jest naprawdę do dupy — parsknął, a jego śmiech zalał ponownie całe pomieszczenie.
I wtedy już wiedziałam, że było dobrze.
Nie byłam w stanie określić w którym momencie, mój śmiech złączył się w jedno z ich. Śmialiśmy się, a ja dziękowałam Bogu, za tak łagodny wyrok na mnie. Spodziewałam się mocnego sierpowego i obowiązku tłumaczenia się z mojego zniknięcia. Tymczasem, stałam z rodzeństwem w jednym pokoju, moja twarz nie była obolała i ani razu nie czułam się źle. Chłonęłam wszystkie pozytywne bodźce, docierające do mnie, których tak bardzo potrzebowałam. Po dwóch latach rozłąki napełniały mnie one porządną dawką endorfin a moje mięśnie, dawno nie były tak zrelaksowane jak teraz.
Poczułam jak moje ciało zostaję zatrzaśnięte w mocnym ucisku, wprawiając mnie w niemały szok. Cofnęłam się odrobinę do tyłu, zaskoczona sytuacją. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co się działo. Nicole mocno przyciągała mnie do swojego ciała, odcinając dopływ tlenu. Powoli wyswobodziłam swoje ręce, obejmując dziewczynę, chcąc przekazać tym gestem to, co czułam. Tęsknotę za nią, która rosła w miarę upływu czasu. Wdychałam jej zapach, wyczuwając czekoladę i róże. Pomimo tego, że różany zapach był czymś znienawidzonym przeze mnie, kochałam go na niej. Słodka mieszanka, była odzwierciedleniem osobowości dziewczyny. Czułam się jak na obłoku słodkości i miłości. Trzymałam mocno zaciśnięte oczy, bojąc się, że gdy je otworzę, to wszystko zniknie.
— Tak cholernie za tobą tęskniłam, Soph.
Usłyszałam, cichy szept, który pozwolił utwierdzić mi się w przekonaniu, że to się działo. Nie była to fikcja, którą mój umysł, stwierdził, że ze mnie zażartuje. Trzymałam w ramionach swoją siostrę, stojąc obok brata, znajdując się w domu rodzinnym. Nareszcie.
— Ja za tobą też Nicki — odpowiedziałam, odsuwając dziewczynę, by spojrzeć w ten piękny błękit, płynący w jej oczach. — Dobrze, że jesteś, inaczej nie wiem, czy dałabym sobie radę dłużej z tym kretynem.-rzuciłam, uśmiechając się.
— Mi to mówisz? — prychnęła — Nie widziałaś go dwa lata. Przypominam Ci, że to ze mną dzieli ścianę pokoju — burknęła, patrząc z pogardą na bruneta.
— Aż tak źle?
— Nawet sobie nie wyobrażasz — rzuciła, przewracając oczami.
— Pewnie! — wyrzucił ręce do góry, obserwując nas. — Obgadujcie mnie, gdy stoję metr od was — żachnął, odwracając się i wychodząc z pomieszczenia. — Dlaczego muszę żyć z takimi idiotkami? — Usłyszałyśmy tylko na odchodne, gdy mówił do siebie pod nosem.
— Kretyn — skwitowała Nicki. Niebieskie oczy ponownie na mnie spojrzały: — Boże Soph, tak się cieszę, że cię widzę. Mamy bardzo dużo do nadrobienia i nie wypuszczę cię dopóki nie będę wiedziała wszystkiego! — powiedziała pół żartem, pół serio, jednak moje ciało i tak się spięło. Przełknęłam gulę w gardle na jej słowa, siląc się na jedynie skrzywiony uśmiech.
— Tyczy się to także ciebie.
— Oj wiem, wiem ale mamy dużo czasu. — Złapała mnie za nadgarstek, ciągnąc w kierunku, którym poszedł Leo. — A teraz rusz się, głodna jestem. Jak się nie pospieszymy zostaną nam tylko chwasty ojca do zjedzenia. — Zaśmiałam się i już bez jej ręki oplatającej mnie, zaczęłam za nią iść.
Wyszłyśmy z przedpokoju, kierując się tą samą trasą, którą Leo wcześniej. Im bliżej kuchni, tym wyraźniej czułam zapach naleśników, a odgłosy mojego brzucha, odgrywały serenadę szczęścia. W końcu nic nie jadłam przez cały dzień. Ze stresu nie byłam w stanie, przegryźć chociaż jednego ciastka a gdzie tu mówić o normalnym posiłku.
Wzięłam głęboki oddech, zatrzymując się przed wejściem do kuchni. Znowu poczułam jak moje nogi nie chcą wykonać ani jednego kroku w przód. Przełknęłam po raz kolejny gulę w gardle i z westchnieniem spojrzałam na pomieszczenie przede mną.
— Idziesz? — usłyszałam Nicki, która uniosła trochę swój głos, abym ją usłyszała. Chwilę wcześniej zostawiła mnie w tyle. Nie spodziewała się pewnie, że utknę tutaj jak kołek, niezdolny do poruszania się. — Leo zjadł już połowę — dodała, a za moment głośno pisnęła: — Debilu zostaw to! — uśmiechnęłam się i zmusiłam swoje nogi do poruszenia się.
Faktycznie Leo, nie ma to jak w domu.
Uśmiechnęłam się i zmusiłam swoje nogi do poruszenia się. Wkroczyłam do kuchni, a w moje oczy rzuciła się od razu kobieta stojąca do mnie tyłem. Odwróciła się w momencie, gdy usłyszała moje kroki. Lekki uśmiech zaczął wpływać na jej wargi a oczy zalśniły się. Miała na sobie biały golf i czarne dżinsy. Jej blond włosy, były spięte w ciasnego koka, z którego wyślizgnęło się, parę pasemek. Odłożyła ścierkę, którą trzymała przed chwilą na blat i powoli do mnie podeszła, łapiąc w delikatnym uścisku. Nic się nie postarzała, dalej wyglądała pięknie. Dopiero patrząc na nią, poczułam tę zabijającą tęsknotę, którą tłumiłam przez te lata.
— Cześć mamo — wydusiłam z siebie coś na kształt słów, nie będąc w stanie opanować drżenia dolnej wargi. Natłok emocji dzisiejszego dnia ewidentnie dawał o sobie znać.
— Moja Sophie — odsunęła się, powoli dotykając moich policzków. Jej bystre spojrzenie uważnie się we mnie wpatrywało. — A co to jest? — dotknęła moich włosów, mówiąc z lekkim zdziwieniem: — Zrobiłaś sobie grzywkę?
— Jeśli to jest grzywka, to ja jestem babcią Maggie — burknęła Nicki, jak gdyby nigdy nic smarując naleśnika.
Leo zaczął krztusić się jedzeniem, a resztki z jego ust wylądowały na talerzu. Zrobił się cały purpurowy, a po policzkach spłynęło parę łez. Kasłał tak jeszcze przez chwilę, po czym spojrzał z morderczym wzrokiem na Nicki.
— Nigdy — zaczął z lekką chrypą w głosie: — ale to absolutnie nigdy — kontynuował, powoli oddychając: — nie wspominaj o tej czarownicy gdy jem — wysapał w jej kierunku, biorąc do ręki kubek. — Do tej pory pamiętam nasze jedenaste urodziny, na których kichnęła w mój talerz z tortem, a ja musiałem to zjeść —pokręcił głową, patrząc w resztki na talerzu — Tę neonową piszczałkę powinni już dawno zutylizować.
— Leo! — upomniała go mama, patrząc na niego z politowaniem. —To wasza babcia, nie mów tak o niej.
— Ja się o nią nie prosiłem. — Uniósł ręce obronnie ku górze, wracając do jedzenia naleśników. — Tak właściwie to chętnie oddałabym jako wadliwy towar — mówił z pełną buzią, niemiłosiernie głośno mlaskając. —Najlepiej do sklepu o nazwie "Dom spokojnej starości w Lakedwood". Mówię wam, asortyment jest tam ponadczasowy.
To, że nikt z nas nie lubił babki od strony ojca było wiadome nie od dzisiaj. I nie zmieni się to nigdy, ale przecież nie można było o tym mówić głośno. Dlatego na każdym kroku, byliśmy pouczani o "zwracaniu się z szacunkiem do starszej kobiety". W rzeczywistości był to koszmar na jawie, potwór, który czyha pod łóżkiem na dziecko, demon wcielony. Obłąkana kobieta. Epitetów opisujących ją było wiele. Nie budziło więc żadnego zdziwienia dlaczego jej synalek, a mój ojciec, był jej wierną kopią.
Mama pokręciła głową, nie komentując już więcej całego zajścia. Podeszła do szafki i wyciągnęła z niej talerz, a następnie z szuflady sztućce. Odłożyła je na stół, a ja z podziwem obserwowałam jak wszystkie czynności, wykonywała z tą typową dla siebie lekkością. Uniosła swoje spojrzenie na mnie, pokazując, abym usiadła do stołu. Mój brzuch ponownie dał o sobie znać, więc dwa razy namawiać mnie nie trzeba było. Usiadłam koło Nicki i zabrałam od razu dwa naleśniki. Ślina na samą myśl mi ciekła, gdy dokładnie rozsmarowywałam nutellę. Dołożyłam trochę owoców i zabrałam się za jedzenie. Czułam się jak w niebie. Co jakiś czas śmiałam się z Nicki i Leo, którzy jak zawsze, toczyli walkę o dosłownie wszystko ze stołu. Jak nie o truskawki, to o syrop klonowy. Zabawa zakończyła się, gdy Leo chwycił bitą śmietanę w tym samym momencie co Nicki. Mierzyli się złowrogo spojrzeniami, czekając na to, kto pierwszy odpuści. Podniosłam się z krzesła, chcąc odsunąć się od nich jak najdalej. Mama wpatrywała się w nich, znając scenariusz, który za chwilę miał nastąpić.
— Leo — powiedziała powoli, chcąc załagodzić sytuację. — Oddaj siostrze bitą śmietanę.
— Nie. Pierwszy ją wziąłem — odpowiedział, zaciskając coraz mocniej palce dłoni na pojemniku, nie spuszczając oczu z Nicki.
— Nie. Ja wzięłam pierwsza — rzuciła Nicole, mrużąc oczy na bruneta.
—Dzieci — westchnęła delikatnie mama, powoli do nich podchodząc. — Oddajcie to.
— Nie — warknęli oboje.
Czas zatrzymał się, a ja nie wiedziałam, w którą stronę uciekać. Sekundy ciągnęły się jak godziny, a ja patrzyłam cały czas na tę cholerną bitą śmietanę. W pewnym momencie chłopak, delikatnie rozluźnił palce, a Nicki natychmiast to wykorzystała. Z uśmiechem triumfu, zaczęła nakładać sobie bitą śmietanę na naleśnika. Westchnęłam z ulgą, wiedząc, że bitwa się zakończyła i mogę w spokoju odpocząć po zapchaniu się jak świnia. Zaraz pęknę.
— Kiedyś z wami oszaleję, wywiozą mnie do psychiatryka i się wam to wszystko skończy. — Mama pokręciła głową ze znużeniem, odwracając wzrok na mnie. — Sophie, najadłaś się?
— Najadłam się to za mało powiedziane — westchnęłam, biorąc łyk herbaty, którą wcześniej mi przygotowała. — Czuję się jak słoń w ciąży.
— Idź, odpocznij na górę, masz za sobą długi lot — powiedziała, patrząc się na mnie z uwagą — Tata wróci późno w nocy, musiał wyjechać w pilnej sprawie. Prosił, żebym ci przekazała, że cieszy się z twojego powrotu. — Uśmiechnęła się, a ja przewróciłam oczami na samo wspomnienie o mężczyźnie.
— Uważaj, bo jeszcze uwierzę w tę bajkę — prychnęłam, a mój dobry humor wyparował.
— Kochanie... — zaczęła, ale nagły pisk jej przerwał.
Odwróciłyśmy wzrok na Leo i Nicki, siedzących przy stole. Brunet śmiał się w najlepsze, trzymając w ręce bitą śmietanę a dziewczyna, patrzyła na niego z nienawiścią. Cała jej twarz i włosy były białe. Dosłownie wyglądała jakby wpadła pod pług śnieżny. Co chwilę przecierała swoją twarz, ponieważ ubita masa rozrzedzała się i spływała z jej włosów. Zakryłam usta w obawie, że nie będę w stanie powstrzymać się od parsknięcia głośnym śmiechem. Usłyszałam jak mama delikatnie, chrząknęła, chcąc również powstrzymać się od wybuchu.
— Teraz wyglądasz tak, jak powinnaś Nicki — zaśmiał się Leo, wystawiając palec i delikatnie zebrał bitą śmietanę z nosa dziewczyny. — Mmm... — mruknął, wkładając palca do buzi — bardzo smaczny z ciebie bałwan siostrzyczko.
Powiedzieć, że Nicole była zdenerwowana, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Jej twarz zrobiła się cała czerwona, a ona sama wyglądała, jakby miała zaraz eksplodować. Nie wiem nawet, czy mrugała, patrząc na Leo. Czułam się, jakbym brała udział w jakimś pojedynku na Dzikim Zachodzie, gdy dwóch kowboi stoi naprzeciwko siebie i mierzy spojrzeniami. Wiedziałam, że w kuchni zaraz zacznie się armagedon i nie chciałam być w epicentrum tego wszystkiego. Popatrzyłam na mamę, która płaczliwym wzrokiem wpatrywała się w szare ściany, swojego sanktuarium. Przełknęła ślinę, wytarła ręce w ściereczkę kuchenną i wyszła z kuchni.
— Jak już skończycie, nie zapomnijcie posprzątać! — krzyknęła na odchodne, a ja zdecydowałam się na pójście w jej ślady.
W momencie opuszczania kuchni usłyszałam jeszcze tylko wyzwiska i trzask krzeseł. Wybrałam idealny moment na ewakuację. Uśmiechnęłam się pod nosem, zmierzając do holu po swoje walizki. Muszę wnieść je sama, nie mam co liczyć na Leo. Przy dobrych wiatrach zabiją się tam za jakieś dziesięć minut więc najwyższa pora na codzienny trening.
Wyczuliście tę ironię?
Chwyciłam za rączki walizek i z grymasem spojrzałam na te piekielne piętnaście stopni przede mną. Z salonu po prawej stronie usłyszałam intro "Grey's Anatomy". Uśmiechnęłam się, przypominając, jak wielokrotnie z mamą robiłyśmy sobie wieczory z tą operą mydlaną. Cieszyłam się, że pomimo upływu czasu dalej się to nie zmieniło i spędzała tak wolną chwilę.
Głosy w kuchni stawały się coraz głośniejsze na co szybko oprzytomniałam. W obawie przed dostaniem rykoszetem przez tę dwójkę debili chwyciłam mocniej walizki, przemierzając stopnie. Gdy dotarłam na górę, głośno westchnęłam, opierając się o ścianę.
— Nienawidzę tych schodów — stęknęłam, czując obolałe dłonie.
Odczekałam chwilę, łapiąc do płuc cenne powietrze, wycierając czoło. Piętnaście schodów a ja czułam się, jak po przebiegnięciu maratonu. Kto projektuje takie wysokie stopnie? Wysunęłam ponownie rączki z walizek, kierując się do ostatniego pokoju na końcu korytarza. Po drodze minęłam drzwi do pokoju Leo a następnie Nicole. Po lewej znajdowały się drzwi do łazienki i fikus mamy, w którego nieraz mój kochany braciszek zwracał swoje wnętrzności. To, że ten kwiat jeszcze żył był dla mnie niesamowitym zagadką. Popchnęłam ostatnie białe drzwi na korytarzu, wchodząc do swojego pokoju.
Moja sypialnia nie była ogromnym pomieszczeniem, ale do najmniejszych też nie należała. Mieściła ona dużą szafę zabudowaną, która znajdowała się naprzeciwko mnie. Przy oknie stało podwójne łóżko, za którym tak cholernie tęskniłam. Nigdzie nie było wygodniejszego łóżka i mogłam się o to założyć z każdym. Biała pościel, schludnie zakryta kocem zachęcała do siebie. Przy łóżku stała komoda, która pełniła funkcję graciarni w moim pokoju, a naprzeciwko było wyjście na balkon. Na lewo od drzwi znajdowało się wejście do łazienki. Należałam do grupy szczęściarzy, którzy z samego rana nie musieli walczyć o swój prywatny kąt na poranną kąpiel. Pośrodku pokoju stała szklana ława, szara kanapa a na ścianie wisiał mały telewizor.
Wciągnęłam walizki do pokoju, decydując się na rozpakowanie ich jutro. Był piątek, co oznaczało, że czeka mnie jeszcze weekend luzu, przed powrotem do szkoły. Wyjechałam z Lakewood pod koniec pierwszej klasy więc czeka mnie jeszcze ostatni rok-maturalny. Ominęłam czas największych imprez, dram i plotek, ale mogę z ręką na sercu stwierdzić, że wyszło mi to na dobre. Wiedziałam, że gdyby moje życie biegło dalej tak jak przed wyjazdem, mogłam pomarzyć o dobrej uczelni.
— Mamy piątek a ty myślisz o szkole, ogarnij się dziewczyno — powiedziałam pod nosem sama do siebie.
Odszukałam w torebce papierosy i zapalniczkę, kierując się na balkon. Otworzyłam drzwi, wychodząc na świeże powietrze. Szłam przed siebie, po drewnianych deskach, aż w końcu doszłam do czarnej balustrady. Usiadłam na podwieszanym fotelu, przybliżając do siebie popielniczkę. Stała tutaj od czasu, kiedy rodzice uznali, że kłótnie o papierosy są zbędne. W szczególności ojciec wolał, żebym nie zaśmiecała jego trawnika i jak już mam palić, to chociaż do popielniczki. Czasami uważałam, że ogród jest dla niego cenniejszy od wszystkiego innego, ale potem zmieniałam zdanie, gdy zaczął wyjeżdżać w delegację z pracy. Bywało tak, że nie było go po parę dni w domu, ponieważ był gdzieś potrzebny. Szkoda, że nie był w stanie pomyśleć o tym co jest potrzebne jego rodzinie.
Poczułam wibrację w tylnej kieszeni spodni. Poprawiłam się na fotelu i wyciągnęłam telefon. Z uśmiechem spojrzałam na zdjęcie kontaktu, które się wyświetliło, a mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku domu po drugiej stronie ulicy. Przeciągnęłam palcem po ekranie, odbierając połączenie.
— No witaj seniorita! Mój ty bąbelku najseksowniejszy — usłyszałam po drugiej stronie wesoły głos chłopaka. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo tęskniłem za twoim widokiem z fają na balkonie. No i oczywiście za tobą!
— A ja za twoim Ethan — zaśmiałam się, patrząc na sylwetkę chłopaka, stojącego w swoim oknie, po drugiej stronie ulicy. — Rozmowy wideo nie są w stanie oddać w pełni twej niepowtarzalnej urody.
— Oj Soph, twoje słowa są miodem dla moich uszu. — Pomimo dzielącej nas odległości byłam w stanie dostrzec jego uśmiech.
— Jak zawsze do usług Martin. — odpowiedziałam, próbując zrobić coś na wzór ukłonu w jego stronę, ale musiało wyglądać to dosyć pokracznie, biorąc pod uwagę, że nadal siedziałam na fotelu zawieszonym nad ziemią.
— Widzę, że z kalectwa dalej się nie uleczyłaś.
— To jest już choroba kochany — prychnęłam — Z tego nie da się wyleczyć.
— Racja — odpowiedział, wprawiając naszą rozmowę w komfortową ciszę, podczas której bacznie się obserwowaliśmy.
Ethan James Martin jest moim przyjacielem. Poznaliśmy się już jako dzieci, kiedy razem z mamą przeprowadził się do domu naprzeciwko nas. Na początku nie pałaliśmy do siebie sympatią, a nasi rodzice zmuszali nas do przebywania razem. Oczywiście moja mama zakolegowała się bardzo dobrze z panią Martin i usilnie chciały zrobić z nas parę. Posłały nas razem do szkoły, pilnując tego, abyśmy na pewno byli w tej samej klasie. Po czasie zaczęliśmy traktować się neutralnie, bo wiedzieliśmy, że już nic nie zdziałamy i dla własnego spokoju odpuściliśmy kłótnie przy rodzicach. Tak mijały lata, aż wszystko zmieniło jedno wyjście na plac zabaw będący niedaleko w parku. Huśtałam się dzielnie na huśtawce, jak na ośmiolatkę przystało, gdy w pewnym momencie pojawiło się trzech starszych chłopaków. Zaczęli łapać za łańcuch od huśtawki, chcąc mnie z niej zrzucić. W pewnym momencie pojawił się Ethan wraz z kolegami i odgonił ich skutecznie. Wtedy wszystko się zmieniło. Zaczęliśmy przebywać ze sobą dzień w dzień, bez zmuszania nas do tego przez rodziców. To on był osobą, która mnie uratowała i nie wiedziałam co bym bez niego zrobiła.
— Halo? Żyjesz czy znowu odpłynęłaś na swoje chmurce? — usłyszałam po drugiej stronie telefonu głos chłopaka.
— Co?
—Pytałem się, czy dasz się wyciągnąć na miasto — powtórzył pytanie, którego nie usłyszałam.
— Po co? — westchnęłam ze zmęczeniem.
— Po gówno — prychnął, na co przewróciłam oczami. — Nie widzieliśmy się dwa lata, a dzisiaj tak cudownie się składa, że jest kino na leżakach.
— Nie wiem, czy mi się chcę — rzuciłam od niechcenia —Jestem zmęczona. Jak chcesz to przyjdź do mnie i sobie coś obejrzymy. —Na potwierdzenie tych słów niekontrolowanie ziewnęłam.
— No Sophieee... — przeciągnął moje imię, kładąc akcent na ostatnią sylabę. Oho, zaczyna się. Warto jest dodać, że Ethanowi się nie odmawia. Ten człowiek jest jak wrzód na dupie i będzie truł dopóki nie dostanie tego co chce. Jeśli chciało się mieć spokój lepiej było zgodzić się od razu na cokolwiek on chciał. — Nie każ się prosić — dodał.
—A co grają? — Odgasiłam papierosa w popielniczce, poprawiając się w fotelu.
— Trzy metry nad niebem — odparł z dumą, która była aż wyczuwalna przez telefon.
— Litości — parsknęłam, gorzkim śmiechem. — Chyba na głowę upadłeś. Wiesz, że tego nienawidzę i trzęsie mnie na samą myśl, gdy o tym opowiadasz.
— Ale mnie kochasz i nie odmówisz przyjaciołom wyjścia! — Usłyszałam znajomy, damski głos, a za chwilę dostrzegłam w oddali, blond włosy mojej przyjaciółki. Uśmiechnęłam się i pomachałam w jej kierunku.
— Jesteście niemożliwi. — Pokręciłam głową z rozbawieniem na widok tej dwójki idiotów naprzeciwko mnie. — Co ty tam robisz Liss?
— Chcicę miała, to przylazła — powiedział cicho chłopak.
— Ty skończony debilu. —Lissa warknęła, następnie Ethan zaczął głośno piszczeć a potem dało się usłyszeć głośny trzask, co oznaczało, że właśnie dostał przez łeb. — Czekaliśmy na twój przyjazd Soph — dopowiedziała blondynka, a w tle usłyszałam chłopaka wyzywającego dziewczynę.
— Chcesz mi powiedzieć, że cały czas staliście w oknie i czekaliście, aż wyjdę na balkon? — zadałam pytanie, powoli podnosząc się z fotela.
— Zgadza się! — powiedzieli razem, a ja zaśmiałam się. — Także podnoś szybciej dupę. Nie zostawiaj mnie samej. — Lissa cicho wyszeptała ale gdy znowu usłyszałam wyzwiska, wiedziałam, że Ethanowi to nie umknęło.
— Nie odpuścicie mi, prawda? — Czas zapomnieć o spokojnym wieczorze. Spojrzałam w okno pokoju Martina i pokręciłam z rozbawieniem głową na ich widok, szczerzących się w moim kierunku.
— Za dziesięć minut na dole, adios — usłyszałam jedynie ich śmiech, a potem połączenie zakończyło się.
Westchnęłam cicho, opuszczając balkon. Tak bardzo jak nie chciałam wychodzić dzisiaj z domu, tak mocno ucieszyłam się na myśl, że będę mogła spędzić czas z Lissą i Ethanem. Byliśmy niezwyciężoną trójcą, która zawsze trzymała się razem. Z dziewczyną złapaliśmy kontakt jakoś cztery lata temu. Przysiadła się do nas na stołówce bo nigdzie indziej nie było miejsca. Na początku było sztywno, ale gdy wyśmiała kapitana drużyny koszykarskiej, który kleił się do jakieś dziewczyny, wiedzieliśmy, że zostanie przy tym stoliku na dłużej. Traktowałam ich jak dodatkowe rodzeństwo. Różnica była taka, że nie wyglądali jak ja i byli w stanie tolerować moją obecność o wiele dłużej niż rodzina. Tym sposobem to właśnie z nimi byłam tylko w stałym kontakcie podczas pobytu w San Francisco. Znali oni całą prawdę, dlatego łatwiej było mi z nimi rozmawiać. Pomogli mi i wiedziałam, że jestem im dłużna do końca życia.
Podeszłam do walizek i po wyrzuceniu wszystkich ciuchów na podłogę, zdecydowałam się na jasne dżinsy, czarny top oraz białą oversizową kurtkę, która z tyłu miała wyszyty napis: "Cases aren't just a cases". Chwyciłam jeszcze małą torebkę, do której wrzuciłam telefon, papierosy, zapalniczkę i gumy do żucia. Spojrzałam na bałagan, który powstał w zaledwie pięć minut, po czym wyszłam z pokoju. Posprzątam najwyżej jutro. Pokonałam schody i weszłam do salonu, gdzie moja mama dalej oglądała serial, popijając wino. Typowy wieczór dla Louise Nicholson. Nic się nie zmieniło.
— Wychodzę z Liss i Ethanem. Będę późno. — Zatrzymała serial, skupiając na mnie swoją uwagę. Prześledziła mnie od góry do dołu, pewnie oceniając, czy aby na pewno jestem wystarczająco, ciepło ubrana.
— Okey, pozdrów ich ode mnie — mruknęła, uśmiechając się delikatnie. —Tylko uważaj na siebie. Klucze masz?
— Tak, mam.— Pomachałam kluczami przed sobą, aby zapewnić ją, że nie będę wydzwaniała w nocy.
— Jak nie masz przy sobie pieniędzy, wyjmij sobie ode mnie z portfela. — Kiwnęłam głową, jednak wiedziałam, że nie skorzystam z propozycji. — Gdzie idziecie? — dopytała.
— Podobno kino na leżakach jest. Ethan mi nie odpuścił. — mruknęłam na myśl o tym dennym filmie. — Wiesz jaki on jest.
— Ah no tak. Przecież dzisiaj grają Trzy metry nad niebem. — Machnęła ręką. — Oczywiście, że sobie tego nie odpuści. Co za chłopak. — Pokręciła głową, upijając łyk wina z kieliszka. Tak, obsesje Ethana na punkcie tego szajsu, znali wszyscy.
— Mogę już iść? — zapytałam, powoli czując, jak pocę się w tej kurtce. — Gorąco mi.
— Tak, tak, leć.
Odpowiedziała, a ja skierowałam się do holu, żeby założyć buty. Szybko przejrzałam się w lustrze oraz popsikałam perfumami, które zawsze leżały na półce przy wieszaku. Po stwierdzeniu, że wyglądam znośnie, otworzyłam drzwi.
— Zamykam drzwi! Pa! — krzyknęłam wgłąb domu.
— Kocham cię! — Usłyszałam w ostatniej chwili, gdy drewniana powłoka się zamknęła.
Przed domem czekali już na mnie moi przyjaciele. Posłałam im uśmiech, idąc w ich kierunku. Szybko zeskanowałam ich wzrokiem. Ethan jak zwykle prezentował się świetnie. Wysoki szatyn o zielonych oczach, miał na sobie czarne dżinsy, air forcy i białą bluzę z kapturem Calvina Kleina. Obok niego stała oparta o auto blondynka, której włosy delikatnie były pokręcone, tworząc wodospad pięknych, grubych fal. Miała na sobie czerwoną sukienkę w groszki, która delikatnie była rozkloszowana a na to zarzuconą czarną ramoneskę. Usta podkreślone również na czerwono, rozciągały się w szerokim uśmiechu, gdy na mnie patrzyła.
— Sophia Nicholson, we własnej osobie. — Pierwszy odezwał się Ethan podchodząc do mnie i łapiąc w niedźwiedzim uścisku. — Moja cudowna lepsza połowa, wróciła na swoje miejsce! — Lepsza połowa? Czego on się dzisiaj nawdychał?
Oczy miałam na wysoki jego klatki, więc nie widziałam nic oprócz naszyjnika, który podarowałyśmy mu z Lissą na szesnaste urodziny. Na jego słowa usłyszałam parsknięcie blondynki, widząc w wyobraźni jak kręci głową z politowaniem. Ethan z kolei kołysał się ze mną na boki, coraz mocniej zaciskając ramiona wokół mnie, powtarzając w kółko jak to się cieszy, że jego lepsza połowa jest już przy nim.
— Puść mnie małpo, bo zaraz mnie udusisz — wychrypiałam, gdy chłopak trzymał mnie zbyt mocno.
— A było tak pięknie, jak byłaś cicho — westchnął, odsuwając się — Jędzowatość ci nie przeminęła. Boże, nareszcie tlen.
— Uczyłam się od najlepszych. — Puściłam mu oczko, a on uśmiechnął się do mnie. — Jak sobie z nim dałaś radę Brown? — Spojrzałam na Lissę, która przyglądała się nam w ciszy. Zaśmiała się i podeszła do mnie.
— Jak ja cholernie za tobą tęskniłam. — Poczułam przyjemny uścisk blondynki, która oplotła mnie ramionami. Trwałyśmy tak przez chwilę, ciesząc się sobą nawzajem.
— Dobra kobitki, starczy tej miłości — burknął Ethan, a ja odsunęłam się od Lissy.
— Jedziemy na pieprzony romans, a ty mi coś o miłości mówisz? — prychnęła, podchodząc bliżej BMW chłopaka. — Za jakie grzechy musimy tam jechać, co? — głośno jęknęła.
— Gdybyś chociaż odrobinę wyglądała jak Babi, może bym się nie przyjebał i nagrałbym sobie ciebie na dobranoc ale na całe szczęście tak nie jest. — uśmiechnął się wrednie, kontynuując: — A teraz nie marudź, tylko ładuj ten swój zgrabny tyłeczek do auta. — powiedział, przechodząc na miejsce kierowcy.
— Umrzemy tam — mruknęła Lissa, wsiadając na tylną kanapę.
Poszam w jej ślady i zajęłam miejsce pasażera w aucie. Po podłączeniu się do radia, Ethan odjechał spod mojego domu. Mijaliśmy krajobraz Lakewood, rozmawiając na neutralne tematy. Opowiadali co się u nich w życiu dzieje i najświeższe ploteczki. Byliśmy tym typem znajomych, którzy wiedzieli wszystko o wszystkich. Typowi stalkerzy.
— Żartujesz?! — krzyknęłam, odwracając się do Lissy.
— Nie, wczoraj się dowiedzieliśmy — odparła z dumą Brown, posyłając mi zadowolony z siebie uśmieszek. — Niezła akcja, co?
— Jak do tego w ogóle doszło? — pytałam, dalej w szoku, że McKenzie Holland spotykała się z nauczycielem chemii. Byłym mężem naszej wychowawczyni, żeby jeszcze było śmieszniej.
— Nie wiem, pewnie poderwał ją na jakiś swój lamerski żart o pierwiastkach — zaśmiał się Martin, a my mu zawtórowałyśmy. — Ciekawy jestem reakcji tego babsztyla Clinton, na to.
— Świat oszalał — westchnęłam, łapiąc się za głowę.
— Już dawno, kochanie. — odpowiedziała Lissa, a Ethan w tym momencie, wjechał na parking przed polem namiotowym.
Opuściliśmy auto a ja przyjęłam butelkę Desperadosa, którą wręczyła mi blondynka. Powoli szliśmy w kierunku polany, z której dochodziły już odgłosy tłumu ludzi zgromadzonego właśnie tam. Próbowałam odnaleźć wzrokiem kogoś znajomego, ale albo ja byłam ślepa, lub ci ludzie się tak pozmieniali, że nie byłam w stanie ich rozpoznać. Pogoda dopisywała, tak jak przystało na Kalifornię. Duszne powietrzne opatulało moje nozdrza, a ja z utęsknieniem chciałam pochłonąć je całe do płuc. Zatrzymaliśmy się przy wejściu, na drewnianą platformę, gdzie były ustawione leżaki. Wyjęłam papierosy z torebki i zapalniczkę, częstując nimi swoich przyjaciół.
— Nienawidzę cienkich — burknął Ethan z odrazą patrząc na palącą się fajkę. — Czuję się jak największa pizda.
— Bo jesteś pizdą — odpowiedziała Lissa, a ja zaśmiałam się na widok twarzy szatyna.
— Nie podoba ci się, to nie pal — parsknęłam.
— Nie, bo swoich nie wziąłem — powiedział, zaciągając się dymem.
— Ty nigdy ich nie masz! — żachnęłam i przewróciłam oczami na postawę chłopaka.
— Nie prawda! — Ethan oburzył się, patrząc na mnie oskarżycielskim wzrokiem. — A pamiętasz, jak chciałaś zapalić, a nie miałaś papierosów?
— Ethan, dziecko — zaśmiałam się, kręcąc głową. — To, że byłam pijana, nie znaczy, że nie pamiętam o tym, że podbiegłeś do jakichś ludzi i wyprosiłeś od nich dwa papierosy.
— Fakt. — Chłopak zamyślił się, spuszczając głowę. — Ale i tak mnie kochasz! — uśmiechnął się, posyłając mi szczery uśmiech.
— Zawsze — odpowiedziałam, wyrzucając niedopałek do popielniczki w koszu.
Poczekałam, aż reszta dokończy palić i udaliśmy się w kierunku leżaków. Po długim szukaniu, znaleźliśmy upragnione trzy miejsca. Klapnęłam na swoje, a moje nogi i plecy poczuły ulgę. Za dużo dzisiaj miałam aktywności, a przemęczenie dawało o sobie znać. Nie wiedziałam, jak wytrwam tutaj, przez kolejne dwie godziny. Przecież usnę po pierwszych minutach filmu.
— Otworzysz mi piwo? — Wysunęłam butelkę do szatyna, a on przejął ją. Zębami zahaczył o kapsel i wypluł go na ziemię. Zajęło mu to dosłownie pięć sekund.
— Masz. — Oddał mi piwo, a ja z niesmakiem patrzyłam na niego.
— Kiedyś stracisz zęba i wierz mi, nie będę z tobą jechała do szpitala przez twój debilizm — burknęła Lissa, otwierając swoje piwo zapalniczką.
— Będę pamiętać. — Puścił jej oczko, a dziewczyna przewróciła oczami, rozkładając się wygodniej w leżaku.
— Ugh mam cię już dzisiaj dosyć. — westchnęła ale szatyn już jej nic nie odpowiedział, zajęty pisaniem z kimś na telefonie. — Jak tam powrót do domu Soph?
— Całkiem nieźle. — Odpowiedziałam, upijając łyk piwa. —Myślałam, że będzie gorzej.
— Pesymistka. — mruknął Ethan, a Lissa pacnęła go w głowę.
— Jak zareagowała Nicki? — Zapytała się, a ja w skrócie przedstawiłam im mój cały dzisiejszy dzień z najdrobniejszymi detalami.
— No, no — powiedział z uznaniem chłopak. — Spodziewałem się, że wyłapiesz liścia od niej a tu miłe zaskoczenie.
— Też tak myślałam — westchnęłam, bawiąc się butelką. — Ale najcięższe jeszcze przede mną — mruknęłam, poprawiając pasemko, które wymsknęło się zza ucha.
— To znaczy? — zapytała blondynka, uciążliwie wbijając we mnie swój wzrok.
— Jak to, co to znaczy? — prychnęłam, podnosząc wzrok, patrząc przed siebie. — W końcu zaczną pytać.
— Powiesz im prawdę? — dręczyła dalej, a ja już miałam dosyć. Nie chciałam o tym myśleć.
— A mam inne wyjście? — Pokręciłam głową, patrząc na nią i Ethana. —Pytanie brzmi, jak mam im to wyjaśnić? — znowu prychnęłam.
— Sophie — zaczął chłopak, pochylając się bliżej mnie — Wiesz, że nie musisz tego robić.
— Nie bądź głupi. — Odpowiedziałam, trochę za ostrym tonem, ale traciłam panowanie nad sobą. — Już widzę, jak uwierzyli w tę bajeczkę o szkole w San Francisco. — Pokręciłam głową, biorąc kolejny łyk piwa.
— To co ty masz zamiar tak właściwie zrobić? — dotknęła mojego ramienia, a ja spojrzałam na nią.
— Nie wiem — westchnęłam — I to jest problem. — Powoli film zaczął pojawiać się na ekranie, a ja zanurkowałam w swoje myśli.
To nie tak, że nie chciałam powiedzieć Leo i Nicki prawdy. Bo chciałam. O niczym innym nie marzyłam jak o zrzuceniu tego ciężaru ze swojego serca. Wiedziałam, że najgorsze przede mną, ponieważ będę zmuszona kłamać im prosto w oczy. Uśmiechać się i mówić, jak to wspaniale było w San Francisco. Wytłumaczyć jakoś fakt, że przez cholerne dwa lata, dzwoniłam tylko na święta i urodziny. Wymyślić z jakiego powodu, opuściłam dom w nocy, nie mówiąc im ani słowa. No bo przecież to normalne, że w środku nocy, podejmuję się decyzję o przeniesieniu na drugi koniec kraju. Będę zmuszona patrzeć w te cholerne niebieskie tęczówki, uśmiechać się i im to mówić. Dlaczego? Bo byłam pieprzonym tchórzem, który się bał. Bałam się reakcji mojego własnego rodzeństwa, na to co wydarzyło się dwudziestego drugiego czerwca, dwa lata wstecz. I wiedziałam, że gdybym podjęła decyzję, o powiedzeniu im prawdy byłoby lepiej. W końcu Lissa i Ethan wiedzieli o wszystkim i mnie nie oceniali. Okazali mi wsparcie i zrozumienie, którego potrzebowałam. Ale za każdym razem, gdy chciałam zadzwonić do Leo i Nicki w celu wytłumaczenia wszystkiego, tchórzyłam.
Bo byłam pieprzonym tchórzem.
Powróciłam do świata żywych, gdy Babi i Hache pojechali na plażę, a szum wody w filmie, przekazał jednoznaczny komunikat do mojego mózgu. Muszę iść siku. Zabrałam pustą butelkę, uprzednio mówiąc Lissie na ucho, gdzie idę i, że zaraz wrócę. Gdy wydostałam się z tego labiryntu leżaków, zaczęłam wzrokiem szukać toalet. Wiedziałam, że znajdujemy się w lesie i mogłam najzwyczajniej w świecie, pójść, załatwić się w krzakach. Ten pomysł, przez chwilę, pojawił się w mojej głowie, ale przypomniałam sobie maraton z „Piątku 13-ego", który przed wyjazdem zrobiłam z ciocią Melissą i tak szybko jak ten pomysł się pojawił, tak szybko zniknął.
W końcu dostrzegłam dwie budki, znajdujące się dosyć daleko. Z westchnięciem skierowałam się w ich stronę, zapisując sobie w telefonie przypomnienie, żeby zadzwonić jutro do cioci. Przez przyjazd Leo na lotnisko, zapomniałam do niej oddzwonić, za co pewnie znowu dostanę opierdol.
— Nareszcie — stęknęłam, gdy otworzyłam drzwi toalet i usiadłam na desce.
Powoli załatwiałam się, gdy do moich uszu doszła jakaś rozmowa. Ktoś kłócił się przy toalecie a cienkie ściany, pozwalały mi na usłyszenie tego. Zdecydowanie, mężczyzna, który zawzięcie prowadził dyskusję, nie był w nastroju.
Pokręciłam głową i podniosłam się. Opłukałam ręce, wycierając je w resztki ręcznika papierowego. Poprawiłam na szybko włosy w lustrze, a następnie otworzyłam drzwi. No, przynajmniej próbowałam.
— Kurwa!
Usłyszałam jedynie głos, który odbił się po drugiej stronie. A tak właściwie osoba, która po tonie głosu, można było stwierdzić, nieźle wkurwiona, od nich się odbiła. Wyszłam na zewnątrz, chcąc zobaczyć człowieka, który padł ofiarą mojego ataku. Przymknęłam drzwi, taksując wzrokiem bruneta, stojącego przede mną.
— Przepraszam, nie pomyślałam, że... — zaczęłam, jednak wściekłe tęczówki, spojrzały na mnie. Z nosa chłopaka leciała krew, a mnie wmurowało. O Chryste, co ja narobiłam.
Uderzyłam go cholernymi drzwiami w nos.
— To lepiej kurwa nie myśl — warknął, patrząc na mnie. Krew skapywała na trawę, a jego ręce były już zakrwawione, od tamowania krwotoku. — Ja pierdolę, co za syf. — Splunął, kucając na nogach.
— Poczekaj.
Wróciłam do łazienki, zabierając resztę resztki papieru z rolki, wręczając chłopakowi.-Uśmiechnęłam się, chcąc zachować dobrą minę do złej gry ale podejrzewam, że ten uśmiech wyglądał co najmniej okropnie. Tak na prawdę byłam zesrana, żeby mu się nic nie stało bo cholera jasna! Przecież nie chciałam! Chłopak bez słowa wziął ode mnie papier, dokładając do krwotoku. Nie wiedząc zbytnio co mogę jeszcze dla niego zrobić, a trochę nie na miejscu jest zostawienie go tak, przełamałam ciszę między nami:
— Przepraszam jeszcze raz. Może zawołać lekarza? — zapytałam, dręcząc się tym, że brunet cały czas się we mnie wpatrywał, chłodnymi, niebieskimi tęczówkami. Gęsia skórka przeszła przez moje ciało od wpatrywania się w ten przeszywający lód w jego oczach.
— Skończ, nie chcę mi się słuchać twojego gadania — parsknął, a ja przyjęłam bojową postawę, bo tak się zwyczajnie nie robi. Skąd miałam wiedzieć, że jakiś idiota stanie po drugiej stronie drzwi, kiedy będę wychodzić.
— W porządku — powiedziałam chamsko, splatając ręce na klatce piersiowej — I następnym razem uważaj jak łazisz. Radź sobie sam, cześć.-Odwróciłam się na pięcie, nie mając ochoty być dalej wytrącana z równowagi przez bruneta.
— Ej! — krzyknął. No cóż, za daleko to ja sobie nie poszłam. Odwróciłam się, unosząc brwi do góry, oczekując przeprosin.
— Co? — zapytałam, czując się bardziej komfortowo, gdy byłam dalej od niego.
Wpatrywał się we mnie w dalszym ciągu skanując moje ciało. Co za chory psychol. Zakrwawiona koszulka opinała jego tors, przez co przykuwał uwagę. Odrzucił papier do kosza, który mu dałam i tym razem spojrzał wprost w moje oczy.
— Przypadki nie są przypadkami — burknął, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
Co?
Stałam tak jeszcze przez chwilę w miejscu, analizując sytuację sprzed chwili. Chłopak szedł w kierunku parkingu, a większość ludzi schodziła mu z drogi, jakby właśnie widzieli Boga. Podszedł do czarnego motoru i bez założenia kasku, po prostu odjechał.
Co tu się właśnie wydarzyło?
— Świat oszalał — mruknęłam do siebie pod nosem. Potrząsnęłam głową, wyrzucając z głowy chłopaka. —Idiota.
Odnalazłam swoich przyjaciół w tłumie, szybko oceniając, na jakim fragmencie filmu jesteśmy. Z tego co widziałam po minach ludzi, a raczej płaczących dziewczyn, oznaczało to, że jednak szczęśliwa miłość Hache i Babi dobiegła końca. Usiadłam na leżaku, obrzucając moich towarzyszy szybkim wzrokiem. Lissa siedziała w telefonie, popijając piwo, a Ethan jak zaczarowany wpatrywał się w ekran, śledząc akcję filmu, jakby widział ją po raz pierwszy. Przewróciłam oczami, na wspomnienia, tych wszystkich razy, kiedy zmuszona byłam do oglądania klęski kinowej razem z chłopakiem. Jego głęboka dusza romantyka, była zakochana w tej historii i upatrywał sobie w niej prawdziwą miłość.
Osobiście uważałam, że historia jest tandetna, obsada do dupy a spektakularne zwroty akcji, nie wywalały z kapci.
Z westchnięciem ulgi, odetchnęłam gdy film się zakończył, a ja mogłam podnieść się z tego niewygodnego leżaka. Wstałam i przeciągnęłam się, czując moje obolałe mięśnie. Jak dzisiaj zasnę, to już nikt mnie nie dobudzi.
— Kocham ten film — powiedział Ethan, gdy znowu staliśmy w tym samym miejscu i paliliśmy papierosy. — Hache i Babi są sobie przeznaczeni i to czysta niesprawiedliwość, że cała historia tak się kończy.
— Nigdy cię nie zrozumiem. — Pokręciła głową Lissa, patrząc na niego. — Jest milion więcej filmów, których historia jest bardziej kreatywna.
— Możesz, chociaż, raz nie psuć mi nastroju jędzo? — zapytał Ethan, rzucając w dziewczynę morderczym spojrzeniem.
— Zamykam się. — Udała, że zamyka usta na klucz i odrzuca za siebie.
— Co dalej? — mruknęłam, po cichu mając nadzieję, że wrócę do domu i położę się w swoim łóżku.
— Rundka przez miasto i dom? — rzucił pomysłem chłopak, a ja wspólnie z blondynką przytaknęłam głową.
Dopaliliśmy do końca papierosy i ruszyliśmy w kierunku auta. Moje spojrzenie powędrowało na kabiny łazienkowe, a stopień irytacji podrósł mi ponownie. Nie mogłam nadziwić się bezczelności chłopaka. Przecież to nie moja wina, że postąpił jak kretyn, stanął pod drzwiami i nimi dostał. Okey, miałam trochę wyrzuty sumienia, bo nie leżało w mojej intencji, aby doprowadzić kogoś dzisiaj do krwotoku. Jednak po jego chamskiej postawie, jakikolwiek żal, jaki miałam do siebie, wyparował. Potrząsnęłam głową, wyrzucając tego dupka z mojej pamięci.
Masz już wystarczająco na głowie.
Załadowaliśmy się do auta chłopaka i ruszyliśmy w kierunku miasta. Mijaliśmy ulice Lakewood, a światła latarni co chwilę oświetlały moją twarz. Jechaliśmy, słuchając popowych remiksów, a moje oczy delikatnie się przymykały. Znużenie całym dzisiejszym dniem, przejmowało kontrolę nad moim ciałem. Pragnęłam położyć się w łóżku i przespać, jak należy, cały dzisiejszy dzień.
— Kurwa mać. — Usłyszałam, głos przyjaciela, który delikatnie zaczął hamować autem i zjechał na pobocze. Kliknął przycisk świateł alarmowych w tym samym czasie co do składania lusterek.
— Co jest? — Podniosłam się na fotelu, obserwując otoczenie wokół mnie. — Co ty robisz? Dlaczego stanęliśmy?
— Zaczęło się — westchnęła blondynka, a ja patrzyłam na nich z niezrozumieniem.
— O co wam... — zaczęłam, ale wtedy to usłyszałam.
W jednym momencie rozległ się głośny ryk i wycie syren policyjnych. Jak zaczarowana wpatrywałam się w obraz przede mną. Chmara motorów, myślę że na spokojnie było ich około stu, wyjechało ze skrzyżowania, zajmując całą szerokość ulicy. Pędzili w naszym kierunku, a ja nie byłam w stanie zarejestrować obrazu, który rozmywał mi się przed oczami. Na pewno nie jechali przepisowo.Jechali rozpędzeni, a hałas tylu silników, ogłuszał. Po chwili wyłoniły się radiowozy policyjne. Moja wewnętrzna podświadomość zaśmiała się, ponieważ nie wiem jakim cudem oni mieli zamiar dogonić tych ludzi na motorach. Przecież to się mijało z celem.
Trwało to dosłownie parę sekund aż hałas ucichł. Moje bębenki bolały niemiłosiernie. Patrzyłam na nich, a oni niewzruszeni sytuacją zachowywali się normalnie. Ethan powolnie wytoczył się na ulicę, a Liss przecisnęła się do radia z tylnego siedzenia i zaczęła przełączać piosenki. Gdy fala szoku przeminęła, spojrzałam na nich z niezrozumiałym wzrokiem.
— Okey — zaczęłam — ktoś z was wytłumaczy mi, co to było? — zapytałam, patrząc na Ethana i Lisse.
— Powrót z wyścigów — rzuciła blondynka, dalej szukając odpowiedniej piosenki.
— Wyścigów? — sapnęłam. — Jakich wyścigów? — tkwiłam dalej w szoku, przez zaistniałą sytuację.
— Od jakiegoś czasu, znowu są organizowane — odpowiedział Ethan, wjeżdżając w ulicę dziewczyny.
— No wybacz moje niezrozumienie, ale chyba nie ogarniam —Patrząc się wyczekującym wyjaśnienia wzrokiem na chłopaka, w głowie cały czas analizując całe zajście.
— Czego nie rozumiesz? — zapytała Liss, zerkając na mnie. — Ludzie ścigają się na motorach, a policja próbuje ich złapać. Trwa to od około pół roku. Nic nadzwyczajnego. — burknęła dziewczyna, przewracając oczami.
— Okey? — Dziwnie się zachowywali. Jak nie oni. — A gdzie one są? — dopytywałam, dalej nie orientując się w obecnej sytuacji.
— Nikt nie wie. — Powiedziała dziewczyna, opadając na siedzenie.
— Jak to nikt nie wie? — zapytałam. — Przecież ciągnął się za nimi ogon policji. Jak to jest możliwe, że nikt nie wie, gdzie to ma miejsce?
— Nikt nie ma wstępu na wyścig bez przepustki — powiedział Ethan, zwalniając pod domem dziewczyny. — Wszystko jest trzymane w tajemnicy i tylko nieliczni mają zaszczyt bycia podczas nich.
— Zaszczyt? — wysapałam, nie chcąc wierzyć w to co słyszę.
— Tak.-mruknął, parkując pod domem Liss.
Zamilkłam próbując ułożyć sobie w głowię całą tę absurdalną sytuację. Pożegnałam się z przyjaciółką, analizując wszystko w głowie. Nie było mnie dwa lata, a na powitanie zostaje przywitana widokiem ścigającej się bandy debili, których goni policja. W dodatku nikt nie wie, gdzie wyścigi są organizowane od pół roku. Nic tylko bić brawa dla naszej lokalnej policji.
Nim się spostrzegłam, znaleźliśmy się na naszej ulicy. Odpięłam pasy i ziewając, przeciągnęłam się w fotelu.
— Mam na prawdę dosyć dzisiejszego dnia. — Ponownie ziewnęłam i opadłam na fotel ponownie.
— Nie dziwię się — odpowiedział Ethan, posyłając mi delikatny uśmiech. — Nudnego dnia, to ty nie miałaś — zaśmiał się, a moje wargi rozszerzyły się w uśmiechu.
— Nie mam siły, żeby się ruszyć. — Spojrzałam z wielkim trudem na chłopaka, starając się utrzymać otwarte oczy. Może mnie wniesie.
— Nawet tak na mnie nie patrz. — Pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. — Nie wniosę cię. — No i cały plan spalony.
— Ale skarbie... — przeciągnęłam słowo, siląc się na zalotny uśmiech.
— Nie — odpowiedział twardo chłopak. — I nie patrz się tak na mnie bo zaraz się porzygam. Bujaj się, też chcę iść spać.
— Ale z ciebie buc — warknęłam, otwierając drzwi.
— Kochasz mnie za to.
Podeszłam do chłopaka z drugiej strony i przytuliłam go. Wdychałam zapach perfum, ciesząc się, że w końcu mogę doświadczyć na nowo tego uczucia. Tęskniłam za tym uczuciem.Nawet nie wiem, ile tak staliśmy ale było mi dobrze. Mogłam już tak stać do końca życia.
— Ej, babo. — Poczułam pacnięcie w bok, przez chłopaka a moje oczy otworzyły się. Przysnęłam? — Zmykaj do domu, bo zaraz tutaj padniesz — zaśmiał się, ukazując rząd białych zębów.
— O ile kamyki mnie nie zabiją, to może będzie mi dane dzisiaj zasnąć. — Ziewnęłam, nawet nie trudząc się na posłanie chłopakowi uśmiechu. — Dobranoc Ethan. — Pomachałam chłopakowi na odchodne, przechodząc przez ulicę.
— Trzymaj się Soph!
Po ciężkiej przeprawie przez kamyki, z wdzięcznością przekroczyłam próg domu. Zdjęłam buty z obolałych stóp i jak zombie skierowałam się w stronę schodów. Światła były zgaszone, co oznaczało, że cała rodzina śpi sobie w najlepsze. Nie myśląc nawet o prysznicu, weszłam do pokoju. Wychwyciłam z podłogi jakąś starą koszulkę i szybko się w nią przebrałam. Z ulgą rzuciłam się na łóżko i nie wiem, w którym momencie, ale odpłynęłam. Wdychając zapach płynu do płukania, w mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl, która wywołała uśmiech na mojej twarzy:
Nie ma to jak w domu.
*************
.
Hejka kochani!
Drugi rozdział za nami, powoli poznajemy bohaterów z Lakewood. Zaczynamy się rozkręcać. Jak tam wrażenia?? Macie już jakieś teorie? Do następnego
~Inesssme
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro