6
Heidi
Do hotelu wracam w towarzystwie dwóch dziewczyn w podobnym wieku. Zameldowały się tu parę dni temu, więc uznałam, że bezpieczniej będzie wrócić z nimi niż samej. Szczególnie że ledwo trzymam się na nogach. Uważam jednak, że było warto się upić. Bawiłam się rewelacyjnie i chętnie bym to powtórzyła.
Dziewczyny opuszczają mnie już na drugim piętrze i zostaję w windzie tylko ze starszym mężczyzną. Staram się stać w miarę prosto, ale gdyby nie metalowa rurka przebiegająca wzdłuż ściany, siedziałabym teraz na ziemi.
Na piątym piętrze mężczyzna wychodzi z pomieszczenia. W końcu mogę przestać udawać trzeźwą i bez powodu wybucham śmiechem. O rany...Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłam na takiej imprezie. Co prawda nie można jej porównać do wielkich klubowych imprez organizowanych w podziemnych, dawno zapomnianych garażach czy magazynach, ale po alkoholu każde spotkanie z muzyką i alkoholem jest dobrą zabawą oraz sposobem na rozluźnienie.
Alkohol ma jednak swoje minusy. Na początku jest zajebiście, działa jak mocna kawa, a później oczy same się zamykają, człowieka dopada nagły spadek energii, za to rano żelazna obręcz uciska skronie. Nie wspomnę o tym, co dzieje się w żołądku.
Jednak na razie czuję się dobrze. Jestem leciutka niczym piórko, ale i zmęczona jak niedźwiedź, który nie udał się na hibernacje. Prawie zasypiam w windzie. Wybudza mnie odgłos otwieranych drzwi oraz głos z głośnika informujący, na jakie piętro dotarłam.
– Zgadza się. To mój przystanek – zwracam się do głośnika, po czym przechodzę przez próg.
Paski w sandałkach nagle wrzynają mi się w kostki. Ściągam obuwie i boso przemierzam korytarz, aż docieram do drzwi. Wygrzebuję kartę, którą później przykładam do czytnika, lecz światełko nie robi się zielone. Pokój odmawia mi wejścia.
Próbuję znowu i znowu. Za każdym razem zapala się czerwona lampka. Z tej irytacji naciskam na klamkę, jakby to miało magicznie otworzyć drzwi.
– Działaj, kurwa – mamroczę pod nosem, przykładając kartę po raz kolejny.
W końcu przejście się otwiera, mam już wejść do pokoju, gdy przede mną wyrasta Travis. Patrzę na niego krzywo, gdy on unosi brew.
– Co robisz w moim apartamencie? – pytam.
– To ty pomyliłaś pokoje, gwiazdeczko – stwierdza rozbawiony.
– Wcale nie. Otworzyłam je tą kartą.
Unoszę ją, bo jest dowodem w sprawie, a Travis zerka na nią i nie kryje uśmieszku.
– Gwiazdeczko, przeczytaj numer na swojej karcie – prosi.
Marszczę czoło, ale szukam szeregu liczb.
– Trzysta dziesięć – recytuję.
– A jaki numer widnieje na tych drzwiach? – Puka w nie dwa razy.
– Trzysta dziewięć – odpowiadam, ale znacznie ciszej.
Wypuszczam długie westchnienie. Bezwładnie opieram się bokiem o framugę i przymykam oczy. Jestem tak zmęczona jak po pierwszej w swoim życiu profesjonalnej sesji zdjęciowej. Z tą tylko różnicą, że wtedy nie kręciło mi się w głowie, jak w tej chwili.
– Dobrze się bawiłaś?
Dziwi mnie, że Travis nie zamknął mi drzwi przed nosem. Nadal stoi w przejściu, gdy otwieram oczy, widzę, że ułożył rękę tuż nad moją głową. Gdybym chciała do niej sięgnąć, musiałabym stanąć na palcach.
– Ile ty masz wzrostu, co? – wypalam, a on w odpowiedzi śmieje się pod nosem.
– Wystarczająco, bym uznał cię za niską – mamrocze w odpowiedzi.
– Fajnie.
Nie umiem powstrzymać ziewnięcia. Jeszcze moment, a zasnę.
– Odprowadzić cię? Ledwo stoisz na nogach.
– Nie, dam radę – oznajmiam pewniejszym głosem.
Odsuwam się w tył i nagle słyszę odgłos metalu uderzającego o podłogę. Zauważam leżący na ziemi sygnet.
– No i gdzie lecisz?
Schylam się w tym samym momencie, co Travis. Tyle że to on pierwszy chwyta biżuterię i zamiast mi ją oddać, przygląda się niewielkiemu wzorowi wygrawerowanemu na złocie.
– Nie chwalisz się pierścionkiem zaręczynowym. Zdążył ci już zbrzydnąć?
Patrzy na mnie pytająco.
– Być może.
Mężczyzna oddaje mi moją własność i po chwili chwyta mnie za dłoń. Ogląda pierścionki, ale nie wydaje mi się, aby oceniał czy są ładne albo ile kosztowały.
– Nie nosisz go.
Cóż za spostrzegawczość.
– Nie – przyznaję mu rację.
– Dlaczego?
Zanim zdołam ugryźć się w język, moje usta otwierają się w odpowiedzi.
– Bo facet, który mi go podarował, okazał się chujem.
Kapitan unosi brew. Zanim zdoła mi odpowiedzieć, wsuwam na palec sygnet, a następnie zmierzam do właściwych drzwi, na które moja karta reaguje poprawnie.
– Dobranoc, gwiazdeczko.
*
Z jękiem przekręcam się na brzuch i zanurzam policzek w poduszce. Nie zasłoniłam wczoraj rolet, więc promienie słońca padają mi na twarz. Nawet mając zamknięte oczy światło mnie razi. Nie mam jednak siły zmienić pozycji, więc leżę tak w bezruchu, słuchając szumu w głowie.
Wspomnienia wczorajszej nocy przelatują mi w umyśle niczym klatki na filmie. Nie mogę sobie przypomnieć twarzy ludzi, z którymi tańczyłam, a mój powrót do pokoju widzę jak przez mgłę. Powoli otwieram oczy, potem unoszę się na przedramionach i w końcu siadam po turecku. Omiatam spojrzeniem sypialnię.
Jak się tu znalazłam? I najważniejsze pytanie tego ranka, dlaczego nie mam na sobie ubrania? Nawet bielizny.
Rozglądam się w poszukiwaniu dowodów świadczących o tym, że poprzedniego wieczoru kogoś tu przyprowadziłam, ale pokój jest czysty, druga połowa łóżka nienaruszona, a moje ciuchy leżą na końcu materaca. Byłam tu sama. Przez calutką noc.
– Heidi! Otworzysz?!
Słyszę pukanie. Dociera z oddali, jednak i tak bębenki w uszach mi pulsują. Krzywię się, po czym zakładam majtki oraz koszulkę, w której zwykle śpię i dopiero wtedy otwieram Loganowi drzwi.
– O rany. O której poszłaś spać?
Mija mnie w przejściu, ale z opóźnieniem zamykam drzwi. Nadal ledwo kontaktuję ze światem.
– A która jest?
Wlokę się za Loganem prosto do salonu łączonego z kuchnią. Dopiero teraz zauważam, że mężczyzna stawia na blacie dwie papierowe torby z zakupami.
– Po dziesiątej.
– To nie wiem.
Rzuca mi rozbawione spojrzenie.
– Nieźle zabalowałaś. Dobrze, że nie masz dziś zdjęć, bo kochana, wyglądasz okropnie.
– Domyślam się – mamroczę w odpowiedzi.
– Nie wiem nawet, czy makijaż zakryłby te worki pod oczami – dodaje.
– Logan, wiem, że wyglądam tragicznie. Jestem niewyspana, nie pamiętam, jak dostałam się do pokoju i ogólnie chce mi się rzygać – wymieniam, zagłębiając się w fotelu.
Logan w tym czasie gotuje wodę i wyciąga z toreb składniki, z którym ma zamiar zrobić śniadanie. Na razie nie jestem głodna i nie wiem też, czy zdołam cokolwiek przełknąć, skoro nawet zapach perfum przyjaciela mnie mdli.
Powiedziałabym teraz, że więcej nie tknę alkoholu, ale to gówno prawda. Każdy tak mówi mając kaca, a potem i tak pije. Ja pewnie za jakiś czas zrobię to samo. Byle przetrwać ten dzień, potem zabawa zacznie się od nowa.
– Zaraz poczujesz się lepiej. Zjesz coś, napijesz gorącej herbaty i wyleczysz tego kaca do wieczora.
– Najlepiej jakbyś dał mi coś na ból – mamroczę, przyciskając palce do skroni.
Jakaś obręcz uciska mi czoło, wbija się w skórę malutkimi igiełkami i nic nie wskazuje na to, aby szybko puściła. Bez proszków nie będę w stanie dziś funkcjonować.
– Napij się. Zaraz ci coś znajdę.
Stawia na stoliku kubek parującej herbaty i zostawia mnie na kilka chwil. W tym czasie sięgam po napój. Jest lekko kwaśny przez pływającą w nim cytrynę, ale jednocześnie słodki od cukru trzcinowego. Działa rozgrzewająco i pomaga na chwilę pozbyć się suchości w przełyku. Gardło mam wypalone od alkoholu, a uczucie jakbym połknęła starego kapcia, nie przeminie tak szybko. Wzdycham.
Zapowiada się świetny dzień.
*
Wieczorem czuję się na tyle dobrze, by zażyć świeżego powietrza. Krople do oczu niwelują zaczerwienienie oraz pieczenie, a korektor zakrywa sińce. Z daleka nikt nie zauważy, że miałam długą noc.
W stroju kąpielowym, okryta jedynie cieniutką halką zmierzam na tyły hotelu, gdzie znajdują się baseny z widokiem na zatokę. O zachodzie słońca pomarańczowe promienie odbijają się od tafly wody, lekki wiatr porusza palmami, a muzyka wprawia hotelowiczów w dobry nastrój. Zajmuję jeden z wolnych leżaków. Dziś jest ich całkiem sporo, bo o tej porze turyści przeważnie są gdzieś w mieście albo spacerują po plaży.
Doceniam ich brak. Cisza jest błogosławieństwem dla mojej głowy. Nadal źle reaguję na głośniejsze dźwięki, ale jest zdecydowanie lepiej niż o poranku. Nie cierpię, a to dobry znak. Jutro plan zdjęciowy będzie mój.
Wchodzę do basenu i zanurzam się po samą szyję. Opieram o krawędź niedaleko drabinki, po czym unoszę wzrok w niebo. Jeszcze nie widać gwiazd prócz jednej planety, której nazwy nie potrafię znaleźć w pamięci.
Jako mała dziewczynka mieszkałam z rodzicami za miastem w niewielkim domu z ogrodem. Uliczne światła nie docierały do posesji, niebo było czyste i jeśli pogoda dopisywała, rozkładaliśmy koc i patrzyliśmy w niebo. Mama wskazywała mi wielką niedźwiedzicę. Robiła to tak często, że zapamiętałam, jak wygląda. To jedyny gwiazdozbiór, jaki potrafię wskazać. Teraz go nie widzę. Trochę mi smutno z tego powodu, bo patrząc na niego, przypominam sobie o beztroskim dzieciństwie, kiedy mieszkaliśmy we trójkę, ja, mama i tata. Wtedy życie było proste. Byłam szczęśliwa.
– Na co tak patrzysz?
Niespodziewanie obok pojawia się Travis. Prostuję się gwałtownie i wtedy gubię schodek, na którym stałam. Jestem pewna, że za moment dam nura pod wodę, lecz męska dłoń chwyta mnie w pasie i utrzymuje na powierzchni. Patrzę na Travisa z szeroko otwartymi oczami, potem na jego rękę i znów na niego. Krople wody spływają mu po włosach i twarzy. Jedna skapuje z brody i znika gdzieś w basenie.
Nie umiem oderwać wzroku od zielonych oczu faceta. Mają intensywny kolor, znacznie jaśniejszy od jego karnacji.
– Na nic.
Travis robi to, co ja wcześniej. W momencie, w którym opiera się plecami o ściankę basenu i zabiera rękę, czuję na brzuchu dziwną pustkę. Jakby ktoś zabrał mi coś, co było na swoim miejscu.
Ignoruję to uczucie i patrzę przed siebie.
– To Jowisz.
Spoglądam na mężczyznę nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Planeta, o tam. – Wyciąga rękę i palcem wskazuje jasny punkt na niebie. – Nad nim znajduje się Uran, ale ciężko będzie go dostrzec gołym okiem.
– Znasz się na gwiazdach?
– Znasz to za duże słowo. Bardziej orientuję się, gdzie co jest i jakie planety widać o danej porze roku – wyjaśnia.
– Do pilotowania samolotu potrzebna jest wiedza z astronomii? – żartuję.
W odpowiedzi Travis się uśmiecha.
– To moje dodatkowe zainteresowanie. Gdy leci się nocą ma się sporo czasu na obserwacje ognistych obiektów.
Potakuję.
– A ty? Masz jakieś zainteresowania oprócz bycia modelką?
Czuję jego wzrok na sobie, ale nie odwzajemniam spojrzenia. Wpatruję się w znikające za horyzontem promienie.
– Raczej nie.
– Nic a nic cię nie interesuje? – dziwi się.
Jedynie wzruszam ramionami.
Nie potrafię sobie przypomnieć, czym zajmowałam się przed wejściem do branży modowej. Byłam młoda, kiedy zdecydowałam się na taki krok, musiałam bardzo szybko zostać zauważona, a to równało się z ciężką pracą już od samego początku i nie miałam czasu na nic innego. Zresztą, co mogłam robić, skoro po rozwodzie rodziców ledwo starczało na życie? Tata całkowicie się od nas odwrócił. Mama nie była w stanie spełnić moich zachcianek, był taki okres, kiedy ledwo wiązałyśmy koniec z końcem, bo straciła pracę, a tata spóźniał się z alimentami.
Wzięłam więc sprawy we własne ręce.
– Nie mam czasu na zainteresowania – stwierdzam. – Teraz będę miała za dużo na głowie, ale dobrze, że ty masz czym zająć głowę oprócz latania.
Rzucam mu ostatnie spojrzenie, po którym wychodzę z basenu. Układam się na leżaku, wkładam do uszu słuchawki i włączam ulubioną playlistę, by odciąć się od świata. Zaciągam się zapachem chloru, a następnie kieruję wzrok w górę. Patrzę na jasny punkt, wokół którego pojawiają się gwiazdy. Im ciemniejsze jest niebo, tym więcej ich widzę. Po dłuższym czasie odnajduję wielką niedźwiedzicę i miłe wspomnienia do mnie wracają.
Na twarzy gości mi ciepły uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro