16
W mediach nuta, którą Travis włączył Heidi podczas kąpieli :))
Heidi
Prosecco w żółtej butelce, Prosecco w czarnej, różowe Bellini, wino musujące La Gioiosa... Barek jest pełen kolorowych i wytrawnych trunków. Większości tych nazw nie kojarzę, choć może gdybym skosztowała każdego, przypomniałby mi się jakiś bankiet, na którym niegdyś byłam. A było ich... kilkanaście.
Otwieram szklane drzwiczki, po czym sunę wzrokiem po każdej butelce. Oceniam kolor, rocznik oraz smak. W końcu decyduję się na różowe Bellini. Ostrożnie je wyjmuję i tak samo traktuję dwie niskie szklanki. Może i powinnam do tego trunku wybrać wysokie kieliszki, ale żadnych tu nie widzę. Biorę więc, co dają i następnie zamykam barek.
Wtedy słyszę odgłos fortepianu dobiegający z łazienki. Później dołączają do tego skrzypce, tworząc tym samym utwór dwóch pięknych instrumentów. Wiedziona tym dźwiękiem, niczym szczury za flecistą, zmierzam do pomieszczenia, jednak staję w progu oparta o framugę. Kieruję wzrok na Travisa, który zdążył pozbyć się górnej części ubrania i w samych spodniach klęczy przed wanną. Szum wody jeszcze przez moment jest akompaniamentem do melodii włączonej z telefonu mężczyzny, lecz w końcu całkowicie znika. Zastępują go wyłącznie skrzypce oraz fortepian.
– Muzyka klasyczna? – zagaduję.
Travis odwraca głowę i posyła tajemniczy uśmiech.
– Nie lubisz?
Wzruszam ramionami, po czym podchodzę do niego z winem oraz szklankami. Bierze ode mnie butelkę i sprawnie otwiera ją za pomocą korkociągu. Nie wiem, kiedy zdołał go wziąć, ale doceniam to, że nie muszę się po niego wracać.
– Nigdy nie słuchałam. Ciężko mi stwierdzić, czy to lubię.
Zapełnia szklanki delikatnie różowym trunkiem. Potem stawia naczynia na półeczce nad wanną, sięga po szklanką buteleczkę i wlewa kilka kropel do wody. W pomieszczeniu momentalnie roznosi się zapach pomarańczy.
– Zaraz się tego dowiemy – zapewnia niskim, wywołującym dreszcze, tonem. W kolejnej sekundzie łapie mój sweter i przyciąga mnie do siebie. – Śliczny masz ten sweterek, wiesz? – Uśmiecham się delikatnie. – Zdejmij go – poleca.
– I nie zamkniesz oczu? – upewniam się.
– Dlaczego miałbym je zamknąć?
Odsuwam się od niego na krok.
– Bo nie mam niczego pod nim – wyjaśniam i nie czekając na odpowiedź, ściągam z siebie okrycie i odrzucam na bok.
Zupełnie się nie krępuję. Kuszenie Travisa sprawia mi frajdę. Nie mam pojęcia, czy zasłoni oczy, jak wtedy, gdy zostałam u niego na noc, czy pocałuje mnie z namiętnością i dzikością, jak to zrobił na hotelowym korytarzu. Przez chwilę nic się nie dzieje. Travis patrzy mi w oczy, jak zaklęty w kamień i nawet nie drga. Stawiam maleńki kroczek w jego stronę i dopiero wtedy zauważam, że zaczyna powoli sunąć wzrokiem w dół. Uśmiecham się, gdy w końcu jego oczy padają na piersi. Kąciki jego ust także kierują się ku górze.
Nie tracąc czasu, chwytam za gumkę w spodniach i je z siebie zdejmuję. To samo robię z bielizną. Staję naga przez facetem, który jest dla mnie niczym zakazany owoc. Nie powinnam czuć do niego takiego seksualnego pociągu, oprzeć się każdej fantazji z nim związanej, ale zważywszy na to, jakie świństwo zrobił mi narzeczony, nawet nie będę się powstrzymywać.
Zdrada za zdradę. Zniszczenie za sukces.
Zanurzam się w gorącej wodzie. Otulona zapachem olejku oraz przyjemnym wydźwiękiem skrzypiec, zamykam oczy. Zaciągam się wonią pomarańczy. Chwilę później woda mocniej faluje i gdy unoszę powieki, dostrzegam siedzącego przede mną Travisa. Przygląda mi się w milczeniu, dlatego to ja zaczynam rozmowę.
– Więc lubisz muzykę klasyczną?
Przesuwam palcami u stóp po nodze Travisa, zmierzam wyżej, powoli, nigdzie się nie spiesząc. Po krótkiej chwili wynurzam stopę nad taflę wody i umieszczam ją na ramieniu mężczyzny. Wtedy chwyta mnie za kostkę, a jego usta stykają się z mokrą skórą.
– Jako jedyny w rodzinie – odpowiada.
– Jest całkiem... – przez chwilę szukam w głowie odpowiedniego określenia. – Spokojna. Trochę usypiająca.
Travis sięga do półki nad swoją głową, by zabrać z niej telefon. Wyłącza muzykę i zastępuje ją inną, również klasyczną, choć ta jest żywsza, głośniejsza i bardziej nadawałaby się do jakiegoś filmu.
– Zamknij oczy – poleca.
Robię to, choć nie wiem, jaki facet ma w tym cel. Nadal nie zabrał swojej ręki z mojej nogi i cały czas pieści kostkę palcami.
– Wsłuchaj się w muzykę. W skrzypce, akompaniament fortepianu. Wyobraź sobie, że masz skrzydła. Są duże, silne i masz nad nimi pełną kontrolę. Machasz nimi. Lecisz między chmurami, słońce chyli się ku zachodowi, nadając niebu piękne, pastelowe barwy. Czerń przechodzi w granat, potem błękit, fiolet oraz róż. Czujesz wiatr na policzkach i we włosach. Rozwiewa kosmyki. Masz na ciele gęsią skórkę.
Przez jego słowa oraz ruchy palców na kostce naprawdę przechodzą mnie ciarki. Jestem dziwnie lekka, rozluźniona, jakbym rzeczywiście leciała pośród chmur i dotykała chłodnych obłoków.
– Czujesz? – pyta niemal szeptem. – Widzę, że masz ciarki.
Nagle jego palce czuję na udzie bardzo blisko kobiecości. Otwieram oczy i nawiązuję z Travisem kontakt wzrokowy. Delikatnie unosi kącik ust, gdy ja swoje zaciskam w wąską linię, by zdusić cisnący się na nie jęk. Osuwam się nieco, chcąc poczuć więcej. Opieram głowę o brzeg wanny.
– Mogłabym polubić muzykę klasyczną – stwierdzam.
Travis parska śmiechem i nagle zdejmuje z ramienia moją nogę i zawisa nade mną. Puls mi przyspiesza.
– Obiecałeś mi coś – przypominam mu.
– Co takiego?
Udaje głupiego i specjalnie omija moje usta. Dotyka żuchwy, policzka, owiewa oddechem płatek ucha. Zapach pomarańczy miesza się z miętówką, którą Travis żuł podczas lotu.
– Obiecałeś, że mnie przelecisz. W miejscu, gdzie będziemy tylko we dwoje. No i jesteśmy. O to ci chodziło, gdy postanowiłeś mnie tu zabrać.
– Tak? – droczy się.
Trącam go w żebra, na co on syczy i odchyla się, aby mieć na mnie lepszy widok.
– Obietnic się dotrzymuje, kapitanie. Zamierza pan dotrzymać swojej?
Umieszcza dłoń na prawej piersi i kciukiem pieści sutek. Rozchylam wargi. Oddycham głęboko. Mam wrażenie, że prąd przechodzi przez całe moje ciało. Jestem przewodem, a Travis źródłem energii.
– Nie byłaś w ten sposób dotykana, prawda? – rzuca mi pytające spojrzenie. – Widzę, jaka jesteś wrażliwa, jak mocno łakniesz dotyku i uwagi. – Ściska sutek i aż syczę z tego powodu. – Nie docenił cię. Nie dał tyle uwagi, ile potrzebujesz.
Unoszę tułów, chcę sięgnąć do jego warg, ale on za każdym razem się odsuwa.
– A ty mi ją dasz? – pytam szeptem.
Uśmiecha się figlarnie i w końcu złącza nasze usta w namiętnym tańcu. Prowadzi go, a ja oddaję mu kontrolę. Pozwalam, by był górą i miał władzę.
– Zróbmy to w końcu – proszę. – Pieprz mnie, Travis. Tutaj, teraz. Spełnij obietnicę.
– Jakaś ty niecierpliwa – mamrocze.
– Napalona – poprawiam go. – To jak będzie, kapitanie? Przelecimy się?
Travis zaczyna się śmiać. Wraca do poprzedniej pozycji, wyłącza muzykę, a następnie wychodzi z wanny i biodra owija ręcznikiem.
– Jacuzzi?
Rozchylam wargi. Ja mu tu gadam, jaka to jestem chętna, a ten mi proponuje jacuzzi?
– Serio? – Unoszę brwi.
– Chodź. Sprawdzimy, czy niebo jest czyste.
I tak po prostu wychodzi. Prycham pod nosem, jeszcze przez moment nie ruszam się z miejsca, ale ostatecznie idę w ślady Travisa. Zakrywam się ręcznikiem i nie przejmując się tym, że zostawiam za sobą mokre ślady stóp, przemierzam dom w poszukiwaniu wyjścia do jacuzzi. Na tyłach znajduję przeszklone drzwi prowadzące na taras, gdzie widzę dużą banię z parującą wodą z bąbelkami. Travis się w niej relaksuje. Wpatruje się w niebo, ma zamknięte oczy, więc dopiero odgłos przesuwania drzwi sprawia, że zwraca na mnie uwagę.
Od razu robi mi się zimno. W ciągu sekundy zaczynam się trząść i zgrzytać zębami, a najmniejszy podmuch wiatru wywołuje ciarki na skórze.
– Wskakuj, zanim złapie cię przeziębienie. – Wystawia w moją stronę dłoń. – Byłoby nie fajnie zepsuć sobie wyjazd katarem.
Przestępuję z nogi na nogę, próbując się rozgrzać chuchając w dłonie, jednak po chwili namysłu zrzucam ręcznik i zanurzam się w ciepłej wodzie. Z początku parzy, lecz szybko przyzwyczajam się do wysokiej temperatury.
Czuję na sobie wzrok Travisa. Wypala mi plecy, a ja się nie odwracam, tylko opieram o krawędź baseniku i skupiam uwagę na widocznych, ośnieżonych górach. W blasku księżyca zdają się świecić i dawać własne źródło światła. W rzeczywistości to iluzja. Złudny pokarm dla oczu.
Zupełnie to, jak przez ostatnie pół roku z Kalebem prezentowaliśmy przed mediami nasz związek. Cukierkowe uczucia też były iluzją. Nadal są.
Przez bąbelki nie czuję, że Travis pojawia się tuż za mną. Dopiero, gdy opiera dłonie po obu stronach mojego ciała i tym samym odbiera mi możliwość ewentualnego odejścia. Opiera się o mnie i otula ciepłem oraz zapachem mięty. Przyciska biodra do moich pośladków, a ja wypuszczam niekontrolowane stęknięcie.
– Dotrzymam obietnicy, gwiazdeczko – mówi mi na ucho. – Może być tutaj?
Zerkam na niego przez ramię.
– A nie wyjdziesz nagle, jak z wanny?
Kręci głową.
– Cholernie mnie podnieciłaś – wyznaje. – Tym razem założyłem gumkę, więc możemy...
Przerywam mu pocałunkiem i staję przed nim przodem. Teraz się nie wycofa. Nie pozwolę mu na to.
– Możemy – potwierdzam, po czym dodaję: – Nie bądź delikatny. Nie hamuj się.
– Jesteś tego pewna?
Zdecydowanie kiwam głową.
– Zatem się odwróć i czegoś złap, bo to będzie lot bez pasów bezpieczeństwa. – Chwyta moje biodra i odwraca do siebie tyłem. W kolejnej chwili wsuwa się we mnie powoli. – I spróbuj być cicho. Pohałasujemy później.
Otwieram szerzej oczy oraz usta w literkę „o". Travis spełnia moją prośbę i ani trochę nie jest delikatny ani czuły. Porusza biodrami w szybkim tempie, na tyle, na ile pozwala mu opór wody i nagle chwyta mnie za kark. Wbija palce w skórę, unieruchamia w miejscu, dzięki czemu ma nade mną większą kontrolę.
Próbuję być cicho, naprawdę się staram, lecz ten agresywny akt nie może się obejść bez pojedynczych okrzyków rozkoszy. Jezu... Już dawno nie czułam się tak dobrze. Chociaż... chyba nigdy się tak nie czułam.
– Och... kurwa... – dyszy za mną.
Odchylam głowę, którą opieram o tors faceta. Patrzę na niego. Jak wykrzywia twarz w grymasie rozkoszy, jak oddycha przez otwarte usta i jak światło dobiegające z domu oświetla mu lewą połowę twarzy. Podkreśla kolor tęczówki i jednocześnie sprawia, że druga zdaje się zdecydowanie ciemniejsza.
– Nie... przerywaj... proszę... – jęczę żałośliwie. – Nie waż się... przestać.
Nachyla się i jakoś udaje mu się mnie pocałować. Zdusza tym moje jęki. Z kolei palcami, które niespodziewanie zaciska mi na krtani, odbiera cenny oddech na kilka długich sekund. Gdy już myślę, że odpłynę, on pozwala mi nabrać tlenu. Wypełniam nim płuca długim haustem powietrza aż mnie w nich pali. Jakbym oddychała po raz pierwszy.
– Travis.
Z trudem cokolwiek mówię. To trochę nieme słowa, powiedziane wraz z wypuszczeniem powietrza, przez co zdają się zbyt ciche, by je usłyszeć. A jednak on doskonale wie, co właśnie powiedziałam.
– Podoba mi się sposób, w jaki wypowiadasz moje imię – wyznaje ciężkim głosem. – Powtórz to.
Gryzę wargę, zduszając stęknięcie.
– Powtórz – nalega.
Biorę wdech.
– Travis...
– Dobrze, gwiazdeczko – wydaje z siebie pomruk. – Dobrze – powtarza już znacznie ciężej.
Mi również trudno złapać oddech. Pozycja, w jakiej się znajduję sprawia mi ból w kręgosłupie, a odchylona do granic możliwości szyja utrudnia oddychanie. Zapełniam płuca wystarczającą ilością tlenu, by nie zemdleć, ale i tak mam przed oczami jaśniejsze plamy.
– Powiedz mi, kiedy będziesz blisko.
Nie jestem w stanie odpowiedzieć. Zamiast tego sięgam do jego ręki, nadal umieszczoną na moim gardle, i wbijam w nią paznokcie.
– Czyli tak? – upewnia się.
– Ta-ak... – stękam.
Mięśnie brzucha mam napięte i twarde niczym beton. Z każdym skurczem podkulam palce u stóp, a uda drżą mi niekontrolowanie. Czuję, że odpływam. Tracę kontakt ze światem i w podbrzuszu wybuchają fajerwerki. Na kilka sekund zastygam w bezruchu.
Jest mi dobrze. Bardzo dobrze. Przez moment zapominam, gdzie jestem, kiedy to do mnie wraca i widzę górskie szczyty, nie powstrzymuję uśmiechu
– Ja pierdolę.
Travis przysysa się do mojej szyi, sam oddając się przyjemności. Wbija zęby w skórę wysoko nad obojczykiem. To bolesne i zarazem przyjemne. Nawet, gdy się odsuwa, odczuwam w tym miejscu szczypanie.
– Teraz jest mi gorąco – oznajmiam z uśmiechem.
Cała płonę i chłodny wiatr w ogóle mi nie przeszkadza. Nawet lekki puch, jaki spada z nieba nie jest w stanie mnie schłodzić. Gdy tylko płatek opada na rozpaloną skórę, zaraz znika. Nie zostawia po sobie śladu.
– Mi też – zgadza się ze mną. – Jeszcze chwilę tu posiedzimy i spadamy do środka.
Staje obok mnie i unosi wzrok. Również to robię. Niebo tylko w niektórych miejscach jest czyste. Gdzieniegdzie widać gwiazdy, lecz większą część nieboskłonu pokrywają szare chmury.
– Zapowiadają solidne opady śniegu – dorzuca. – Może nas nie zasypie. A nawet jeśli, mamy wystarczający zapas jedzenia na kilka dni.
Opiera brodę na przedramionach ułożonych na płytkach. Przenoszę na niego spojrzenie. Z bliska mogę się mu lepiej przyjrzeć, dostrzec to, co wcześniej mi umknęło, jak na przykład niewielka, prosta blizna ukryta między zarostem – zapewne spowodowana ostrzem w maszynce do golenia. Potem zwracam uwagę na zielone, pełne głębi tęczówki, a kiedy wracam oczami do skazy, wyciągam ku niej dłoń i dotykam jej.
– Nie kryje się za tym żadna niewiarygodna historia – oznajmia, jakby wyczuł, że właśnie o to zapytam. – Po prostu się skaleczyłem.
– Zawsze możesz mówić ludziom, że uratowałeś małego kotka i w podzięce wbił ci pazury w policzek. Ludzie uwielbiają takie szlachetne czyny.
Travis parska śmiechem i nawiązuje kontakt wzrokowy.
– Nie znoszę kotów.
Unoszę brwi.
– Serio? Który cię tak skrzywdził, co? – Szturcham go zaczepnie w bok.
– Mieliśmy kiedyś kota, przypałętał się jakiś, a matka nie miała serca go wyrzucić. Karmiła go, kiedy przychodził na werandę i już został. Przywykł do luksusów do tego stopnia, że uznał mój dom za swoje królestwo. Sierściuch mnie nie znosił. Srał mi to butów, na ubrania i w pokoju, jeśli udało się mu tam wejść, albo wpuścił go tam mój brat. Wszędzie była jego sierść. Na czystym praniu, w łazience, nawet w jedzeniu. Syczał na mnie, ale nigdy nie zbliżałem się na tyle, by mnie podrapał. Zwyczajnie zraziłem się do tych zwierząt.
Zbliżam się do mężczyzny, chwytam jego ramienia i opieram na nim głowę.
– No to, jakie zwierzęta lubisz?
Bierze głębszy wdech chłodnego powietrza.
– Psy – odpowiada. – Ale te duże, nie te małe szczekające kurduple trzymane w torebeczkach.
Wybucham śmiechem tak głośnym, że mój głos odbija się echem. Gdy to do mnie dociera, zakrywam usta dłonią, by przypadkiem nie wywołać jakiejś lawiny. Mam nadzieję, że nie jest to tutaj możliwe i mój śmiech nie dotrze to tamtych wysokich szczytów.
Travis mi się przygląda, gdy ja śmieję się bez umiaru i kontroli. W końcu on także unosi kąciki ust, a jego spojrzenie jest radosne. Odwraca się ku mnie i nim zdołam zareagować zamyka mi usta swoimi. Przypiera do ściany, odbiera oddech, sprawia mi przyjemność, drapiąc zarostem policzki. Oddaję pieszczotę, ale on nagle się odrywa. Jęczę protestująco.
– Wracajmy do środka. Zrobię kolację.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro