8
W mojej głowie zapanowała nagła pustka. Butelka napoju dawno zdążyła wypaść mi z ręki, kiedy zdeterminowany ciągnął mnie przed siebie, kierując się na zewnątrz. Chciałam zaprzeć się stopami o posadzkę, ale był nieugięty, trzymał moją rękę w żelaznym uścisku, aż niemal czułam rodzące się na niej siniaki. Znaleźliśmy się na parkingu, a on pilotem otworzył samochód zaparkowany z boku budynku. Wszystko działo się na tyle szybko, że nawet nie zdążyłam przyjrzeć się pojazdowi – jedyne czego byłam pewna, to, że musiał być naprawdę stary model sądząc po kanciastych klasycznych kształtach, ale niesamowicie zadbany bo mogłam niemal zobaczyć swoje odbicie w błyszczącym lakierze. Mogłam, ale zaledwie przez ułamek sekundy, bo zostałam brutalnie wepchnięta na miejsce pasażera.
Szarpałam się z klamką, ale drzwi ani drgnęły. Zrozumiałam, że były zablokowane i jedynie on mógł je otworzył. Byłam w pułapce.
— Co ty robisz? Muszę zostać w szkole, Matt będzie się niepokoił! — uderzyłam go w ramię, gdy pojawił się w samochodzie.
Nie popatrzył na mnie, tylko odjechał z terenu szkoły z piskiem opon. Złapałam się za głowę nie wiedząc co zrobić. Czułam, że z przerażenia mogłam usłyszeć bicie własnego serca. Byłam przestraszona, Niall zachowywał się jak wariat, szaleniec!
— Wypuść mnie, do cholery! — spróbowałam jeszcze raz.
Mój krzyk nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Z mocno zaciśniętą szczęką i martwymi, zimnymi oczami przygłosił lecącą w radiu muzykę tym samym zagłuszając mnie.
Jadąc łamał wszystkie możliwe przepisy. Miałam wrażenie, że licznik pokazuje ponad 120 km/h. Obraz za oknem przewijał mi się przed oczami w ekspresowym tempie. On mijał wszystkie możliwe samochody jadące przed nim skacząc z jednego pasa ruchu na drugi. Modliłam się w duchu, żeby wyjść z tego cało i nie zakończyć swojego życia wbita w jakieś drzewo czy uliczną latarnie. Kiedy wziął ostry zakręt moje ciało poleciało z impetem na boczne drzwi wbijając się w nie boleśnie, aż z moich ust wydostał się jęk.
— Zapnij pasy, jeśli nie chcesz wylecieć przez przednią szybę, jak będę hamował — warknął przez zaciśnięte zęby.
— Sam zapij sobie pasy! — ryknęłam z gulą w gardle.
Mój strach zamienił się w furię. Co on sobie myślał? Oprócz tego, że właśnie mnie porwał z pod szkoły, to jeszcze myślał, że będzie mógł mi rozkazywać?!
Jedną ręką puścił kierownice.
— Co robisz do cholery?! Rozbijesz nas!
Znów nic nie zrobił sobie z moich uwag. Wychylił się w moją stronę patrząc nadal na jezdnię i bez trudu omijając kolejne przeszkody. Sięgnął po pas i błyskawicznie zapiął mi go.
Popatrzyłam na niego z morderczym wyrazem twarzy. Wiedziałam, że gdy tylko znajdę się na zewnątrz to nie będę trzymać nerwów na wodzy i zrobię mu krzywdę.
Poczułam nieopisaną ulgę, gdy samochód zaczął zwalniać. Już dawno straciłam rachubę gdzie się znajdujemy i czy w ogóle nadal jesteśmy w Londynie. Zauważyłam, że wjeżdżamy przez metalową bramę na jakiś teren zamknięty. Otoczenie w ciemności przypominało miejsce podobne do opuszczonej zniszczonej fabryki. Tuż za bramą dostrzegłam ogromne zbiorowisko ludzi.
Niall jechał dalej omijając osoby pakujące się prawie pod maskę. Zbiorowisko przypominało uczestników nielegalnej imprezy, bądź zlot fanów motoryzacji. Roiło się od zaparkowanych motorów i samochodów, na których maskach siedzieli ich właściciele w towarzystwie skąpo ubranych dziewczyn. Zauważyłam, że w zasadzie wszystkie mijane dziewczyny wyglądały niezwykle tanio w swoich krótkich, lateksowych i wyzywających ciuchach. Obserwując z daleka już mogłam stwierdzić, że większość osób jest pijana.
W końcu Niall zatrzymał samochód. W błyskawicznym tempie pojawił się przy moich drzwiach i je otworzył.
— Wysiadaj — rozkazał.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Jak oparzona na drżących nogach wyskoczyłam z pojazdu i rzuciłam się na niego z pięściami.
— Ty idioto! Uczyłeś się kiedykolwiek prowadzić samochód?! Mogłeś nas zabić! — wymierzałam chaotyczne ciosy.
Poirytowany złapał mnie mocno za ręce, aż zaskomlałam. Od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, że złamanie mi ręki nie sprawiłoby mu fizycznej trudności.
— Nawet nie próbuj podnosić na mnie ręki — powiedział dosadnie i chłodno, aż dreszcz przeszedł mi po kręgosłupie.
Nie puszczając mnie jedną ręką ciągnął mnie dalej. Starałam się wyswobodzić, ale od razu tego pożałowałam bo zmroził mnie lodowatym spojrzeniem. Czułam, że niewiele mu brakuje, do stracenia cierpliwości. Czy potrafiłby mnie uderzyć?
— Rusz się. To nie koniec na dziś, księżniczko. Zaraz sprawię, że więcej się do mnie nie zbliżysz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro