9. Koryfeusz Vundomhive
Alice patrzyła na Aileen Nightingale, czując, jakby czas na chwilę stanął w miejscu. Dziewczyna, której poszukiwały, właśnie stała przed nimi, a jej obecność była jak uderzenie pioruna. Srebrzyste włosy Aileen lśniły w świetle, a jej pewność siebie wręcz elektryzowała powietrze. Alice wiedziała, że nie może stracić tej okazji.
— Jesteś Aileen Nightingale? — powtórzyła, starając się opanować nagły przypływ adrenaliny.
— Zgadza się — odpowiedziała Aileen, przyglądając się Alice z ciekawością. — A wy? Nie kojarzę was, a Hogwart nie jest aż tak dużym miejscem, bym mogła przegapić nowe twarze. Zwłaszcza w Slytherinie.
Alice zorientowała się, że ich kłamstwo o byciu Krukonkami mogło nie wytrzymać konfrontacji z rzeczywistością. Musiały działać ostrożnie.
— Jesteśmy... przeniesione z innej szkoły — zaczęła powoli, zerkając na Sapphire, która wciąż wyglądała na rozkojarzoną. — Przyszłyśmy tu na specjalne zlecenie... badać historię Hogwartu i jego wyjątkowych uczniów.
Aileen zmrużyła oczy, nie spuszczając wzroku z Alice. Widać było, że dziewczyna nie tak łatwo uwierzy w każde słowo.
— Historia Hogwartu? Cóż, to na pewno fascynujące. Ale nie sądzę, byście szukały mnie z tego powodu — odparła Aileen, krzyżując ręce na piersi. — Co tak naprawdę was tu sprowadza?
Alice przez chwilę zawahała się. Przed nią stała wyjątkowa czarownica, która odegrała kluczową rolę w powstrzymaniu buntu goblinów, a zarazem tajemnicza osoba o nieodgadnionych zamiarach. Musiały szybko zdobyć jej zaufanie.
— Szukamy pewnych odpowiedzi — zaczęła, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco. — O Koryfeuszu Vundomhive, o starożytnej magii... Przybywamy z przyszłości, w której ten czarnoksiężnik zagraża naszemu światu, od portretu dyrektora Blacka wiemy, że w tych czasach istniały dwie czarownice o starożytnej magii, które z nim walczyły.
— Popatrz, a jednak Black potrafi być pomocy — parsknął chłopak obok Aileen. — Minął zaledwie miesiąc od pokonania bydlaka, a już straszy w przyszłości.
Aileen zmrużyła oczy, wyraźnie zaintrygowana słowami Alice. Jej towarzysz parsknął śmiechem, ale dziewczyna nie spuszczała wzroku z Alice, analizując każde jej słowo. Po chwili wzięła głęboki oddech, jakby oceniając, czy mogą im zaufać.
— Koryfeusz Vundomhive? — powtórzyła cicho, jej głos zabarwił się cieniem wspomnienia. — To imię nie pada tutaj często, choć powinno. Wiesz, z kim masz do czynienia. Jeśli przybywacie z przyszłości, to musieliście już zrozumieć, że walka z nim to nie jest coś, co można zakończyć w jednym starciu.
Chłopak obok niej oparł się nonszalancko o mur, krzyżując ramiona na piersi, ale jego oczy pozostały uważne.
— W naszych czasach wiemy już, że Koryfeusz Vundomhive nosi także imię Twórcy Śmierci, bo stworzył trzy Zaklęcia Niewybaczalne, więziono go w Azkabanie, który dla niego wybudowano, ale uciekł, by szerzyć zło, walczył z wami, a teraz znowu wrócił. Nie pokonaliście go?
— Wydaje się, że myślisz, że znamy każdą odpowiedź na wasze pytania. Prawda jest taka, że z Koryfeuszem walczyliśmy z Aileen wspólnie, ale ta walka miała swoją cenę — powiedział, a jego głos nabrał nieco poważniejszego tonu. — Coś w nim jest innego, coś, co wykracza poza zwykłą czarną magię.
Aileen przytaknęła, ale wciąż wpatrywała się w Alice, jakby próbując coś z niej wyczytać. Alice bardzo chciała wiedzieć, jakim cudem Koryfeusz został pokonany w tych czasach, że i tak wrócił w ich. Ślizgonka przykucnęła przy Sapphire, przykładając różdżkę do jej piersi. Wokół nich zatańczyło białe światło, a gdy zgasło oczy Trevelyan znów wydawały się przytomne. Kobieta wyprostowała się zdezorientowana, jakby zapomniała, gdzie się znajduje.
— Sapphire, w porządku? — zapytała Alice z lekkim przejęciem, nigdy nie widziała tego rodzaju magii. Kobieta tylko skinęła głową. — Co to było?
— Starożytna magia — odparła Aileen.
— Teraz pamiętam... — szepnęła nagle Trevelyan. — Właśnie kończyłam swój pierwszy rok Hogwartu... Pamiętam teraz słynne opowieści o pokonaniu czarnoksiężnika, atakującego inne wioski... Ale jak to zrobiliście? Koryfeusz jest zagrożeniem w naszych czasach.
— Nie pokonaliśmy — wyjaśniła Aileen, nieco zawstydzona. — Walczyłam z nim ramię w ramię z moimi przyjaciółmi, ale był przeciwnikiem zbyt potężnym... Użyłyśmy z Ezrą starożytnej magii i zmieniliśmy go w kota.
— Kota? — powtórzyła Alice z niedowierzaniem, patrząc na Aileen, jakby miała zaraz wybuchnąć śmiechem, ale zdołała powstrzymać reakcję. — To żart?
Aileen tylko pokręciła głową, a na jej twarzy zagościł krzywy uśmiech.
— Niestety, nie. Był zbyt potężny, by go pokonać w tradycyjny sposób. Starożytna magia, którą z Ezrą znałyśmy, nie była wystarczająca, by go zniszczyć. Ale udało nam się zmienić jego formę. Został zamknięty w ciele kota — wyjaśniła, patrząc na Alice, jakby oczekiwała kolejnych pytań.
— Kota? — powtórzyła jeszcze raz Trevelyan, wpatrując się w Aileen, jakby próbowała przetrawić tę informację. — I co się z nim stało?
— Uciekł — odpowiedział chłopak, który do tej pory stał z boku, głosem pełnym irytacji. — Ale w tej postaci nie mógł korzystać ze swojej mocy. Stał się niegroźny, a przynajmniej tak nam się wtedy wydawało. Nie wiemy, co się z nim później stało, choćby gdzie się podział.
Aileen uniosła brew i spojrzała na Alice z powagą.
— Nasza magia była niewystarczająca, żeby go zabić, ale wystarczająca, żeby go ograniczyć. Zrobiliśmy, co mogliśmy. Może i był kotem, ale nawet wtedy miał coś... ciemnego w swoich oczach. Przepadł, i mieliśmy nadzieję, że tak pozostanie.
Alice wpatrywała się w Aileen, próbując pojąć, jak tak potężny czarnoksiężnik mógł zostać sprowadzony do postaci kota. Była zaskoczona, ale równocześnie w jej myślach pojawiło się pytanie, które nie dawało jej spokoju.
— Ale jak to możliwe, że w naszej rzeczywistości Koryfeusz wrócił do pełni swojej mocy? — spytała w końcu, próbując znaleźć logiczne wyjaśnienie. — Skoro w waszych czasach został zmieniony w kota, jak mógł znów stać się potężny?
Aileen przygryzła wargę, zamyślona.
— Tego nie wiem. Może w ciągu lat znalazł sposób, by się uwolnić. A może ktoś mu pomógł. — Jej oczy zwęziły się w niepewności. — Ale jeśli wrócił, to znaczy, że nasza magia nie wystarczyła. Musi być coś więcej, coś, czego wtedy nie rozumiałyśmy.
Ktoś. Eris opowiadała, że jej babka miała obsesję na punkcie Twórcy Śmierci, ale Morgana została zabita przez Sapphire. Ale była przecież jeszcze jedna osoba. Czająca się jak drapieżnik, czekający na dogodną chwilę, by zaatakować. Hilde Annafolz. Jej ciotka.
— Zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy, ale teraz to wy musicie zrozumieć, czego nam zabrakło — dodała Aileen cicho, a w jej głosie słychać było pewien smutek. — Walka z Koryfeuszem nigdy się nie skończyła, tylko została odroczona. Jeśli wrócił, to znaczy, że istnieje coś, czego nie zrozumieliśmy — przyznała cicho, odwracając wzrok. — Coś, co musieliśmy przeoczyć. Może magia, której użyliśmy, nie była wystarczająco starożytna... albo może jest coś, czego nie wzięliśmy pod uwagę.
Chłopak, który do tej pory trzymał się z boku, podszedł bliżej, jego oczy błyszczały determinacją.
— Pytanie brzmi — rzekł, patrząc na Alice — jak daleko jesteście gotowi się posunąć, by go pokonać? To nie jest zwykły przeciwnik. Koryfeusz posiadł magię, której nie można tak po prostu zgasić. Jeśli wrócił, to znaczy, że czeka nas coś o wiele gorszego, niż to, co już przeżyliśmy.
— Zrobię, co trzeba — odpowiedziała Alice, bez chwili wahania. — Jeśli oznacza to sięgnięcie po starożytną magię, której nikt nie rozumie, to tak będzie. Dlatego tu jesteśmy — po to, by zdobyć wiedzę, której nam brakuje.
Aileen uśmiechnęła się krzywo, choć w jej oczach lśniła nuta szacunku.
— Zaczynam cię lubić, Alice — powiedziała cicho. — Ale ostrzegam cię... walka z Koryfeuszem to nie tylko bitwa na zaklęcia. To wojna o dusze. I czasem trzeba być gotowym poświęcić coś więcej niż tylko magię.
— To nam nic nie ułatwia... — westchnęła Sapphire. — Wiemy, jak dotrwał do naszych czasów, bo nie został pokonany, odzyskał moce, ale nadal nie wiemy, jak go pokonać!
— Kluczem będzie odkrycie, kim był wcześniej, nim przyjął imię Koryfeusza. Od... kogoś wiem, że był tu nauczycielem, i powinien nie żyć, a żył, gdy z nami walczył. To znaczy, że albo jest nieśmiertelny albo długowieczny. A o tym pisaliby gdziekolwiek. Skoro nie, to znaczy, że przedtem nosił inne imię.
— Pomysł jakie? — żachnęła się Alice.
Aileen zmarszczyła czoło, jakby walcząc z własnymi wspomnieniami. W pomieszczeniu zapanowała cisza, a każdy dźwięk wydawał się nagle przytłumiony. Nawet chłopak, który wcześniej opierał się nonszalancko o ścianę, teraz wyprostował się i wbił w nią spojrzenie, oczekując dalszych słów. Aileen spojrzała na Alice i Sapphire z pewnym napięciem, jakby zastanawiała się, jak zareagują na to, co miała zamiar im pokazać.
— Jest coś, co mogło wam umknąć - powiedziała w końcu, jakby podjęcie tej decyzji kosztowało ją dużo. — Kiedy udało nam się zmienić Koryfeusza w kota i zmusić do ucieczki, zostawił coś po sobie. To nie był zwykły przedmiot, ale księga...
— Księga? — zapytała Alice, próbując zgłębić intencje Aileen. — Dlaczego nie powiedziałaś o niej wcześniej?
— Skąd miałam mieć pewność, że nie jesteście jakimiś jego agentkami? — spytała, podejrzliwie mrużąc oczy. — Po prostu... już chodźcie, pokażę wam.
Korytarze Hogwartu wydawały się nieskończone, pełne mroku i tajemnicy, a ich kroki odbijały się echem od zimnych, kamiennych ścian. Alice, choć pełna determinacji, nie mogła powstrzymać się od podziwiania majestatu zamku. Mimo że była tu od lat, w tej chwili odczuwała na nowo jego starożytną magię, jakby przechadzając się po sercu żyjącej istoty. Ściany były pokryte wytartymi gobelinami, a stare portrety spoglądały na nie, jakby chciały im coś powiedzieć, choć zaskakująco milczały.
Kiedy skręcały w kolejny z ciemnych zakamarków, Alice spojrzała na sklepienia nad głową, gdzie kamienne łuki i misternie rzeźbione kolumny łączyły się w harmonijną całość. Na chwilę przypomniała sobie, dlaczego zakochała się w tym miejscu. Każdy fragment zamku zdawał się pulsować historią. Był tu od wieków, widział rzeczy, których ona nigdy nie mogłaby pojąć, a mimo to, był jej domem.
— Niesamowite, jak zamek potrafi się zmieniać — powiedziała półszeptem, bardziej do siebie niż do innych. — Jakby żył, oddychał...
Aileen szła na przodzie, jej kroki były pewne i szybkie, jakby znała każdy zakamarek zamku na pamięć. Wydawało się, że prowadzi je do miejsca, którego istnienie było dla niej niepodważalne, mimo że reszta nie miała pojęcia, dokąd zmierzają. Sapphire z kolei szła wolniej, raz po raz rozglądając się z niepokojem, jakby coś jej przeszkadzało, choć nie umiała tego uchwycić. Coś w zamku zaczynało się zmieniać, migotało na granicy jej świadomości, ale jeszcze nie było dla niej jasne.
Kiedy dotarły na stary, wąski most łączący dwie wieże, wiatr szarpał ich szaty, a z daleka było słychać dźwięki nocy. Alice zatrzymała się na chwilę, wdychając zimne powietrze. Widok, który się przed nią rozpościerał, był oszałamiający. Mrok okalał dolinę wokół Hogwartu, a nad błoniami unosiły się mgły, przypominające duchy dawnych czasów. W oddali było widać jezioro, lśniące jak czarne szkło pod księżycem.
— Nigdy nie przestaje zachwycać — szepnęła Alice, na chwilę tracąc z oczu cel, zapatrzona w tę scenerię.
Sapphire, wciąż milcząca, nagle poczuła dziwne uczucie. Serce zaczęło bić szybciej, a wokół niej jakby zawirowało powietrze. Zamrugała kilka razy, próbując zrozumieć, co się dzieje. I wtedy to zobaczyła.
Na końcu mostu, w cieniu muru, stała mała dziewczynka. Jedenastolatka, wciąż w szatach pierwszoroczniaka. Miała jasne włosy, splecione w warkocz, i oczy pełne ekscytacji, ale także niepewności. Na jej twarzy malował się wyraz zagubienia, jakby próbowała odnaleźć swoje miejsce w tym nowym, ogromnym świecie. Sapphire zamarła. Dziewczynka... to była ona. Widziała samą siebie.
— Co do... — szepnęła, ale nie dokończyła. Scena przed nią była tak surrealistyczna, że przez chwilę miała wrażenie, że to tylko halucynacja. Ale nie, ta wizja była zbyt wyraźna. Dziewczynka przyglądała się zamkowi, trzymając w ręku podręcznik, gotowa odkrywać tajemnice tego miejsca, ale jej oczy zdradzały, że czuła się przytłoczona.
Alice zerknęła na nią z zaskoczeniem, zauważając jej zamyśloną twarz.
— Co się dzieje? — spytała cicho, wyczuwając, że Sapphire widzi coś, czego ona nie może dostrzec.
— To nic... — wymamrotała Sapphire, choć jej głos zdradzał, że było inaczej. Odwróciła wzrok od swojej młodszej wersji, która po chwili rozwiała się, jakby nigdy nie istniała. — To po prostu... przeszłość — dodała, próbując uspokoić swoje myśli.
Kiedy przeszły przez most, drzwi przed nimi otworzyły się same, jakby reagowały na ich pragnienia. Znalazły się przed ścianą, która, choć z pozoru zwyczajna, zaczęła zmieniać się w rytmie ich kroków.
— Jesteśmy na miejscu — powiedziała Aileen, przerywając ciszę. Zatrzymała się przed ścianą, która po chwili zaczęła się przekształcać, tworząc wejście. Pokój Życzeń otworzył się przed nimi, zapraszając je do środka. Wnętrze było pełne magii — wielka komnata, w której panowała cisza, a każdy zakamarek wydawał się skrywać tajemnice.
Alice spojrzała na Sapphire, która wciąż wyglądała na lekko zdezorientowaną. Hogwart żył ich wspomnieniami, jakby próbował coś im przekazać. Może właśnie tutaj, w sercu zamku, odkryją odpowiedzi, których tak desperacko poszukują.
Aileen nie zwlekała. Podeszła do starej szafki w rogu i wyjęła księgę, której widok miał odmienić wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro