Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Pierwszy świat

Alice uderzyła ciałem w starą skrzynię, która pod naciskiem jej ciała roztrzaskała się. Sapphire za to wylądowała obok na równych nogach, trochę się chwiejąc, mimo to uśmiechała się. Nie obejrzała się na wystającą ze skrzyni Gryfonkę, będąc zbyt zajętą podziwianiem widoku przed nią. Gdziekolwiek wylądowały, z pewnością nie były w Wielkiej Brytanii, a już na pewno to nie był ich świat. Jednak Sapphire nie rozpoznawała go ze swoich podróży.

Znajdowały się na jakimś wzniesieniu, a pod nimi rozciągało się piękne miasto rozświetlone milionem świateł. Znad miasta wyrastały trzy wysokie szczyty, nad którymi swój blask roztaczały trzy jaskrawe gwiazdy. Sapphire wyciągnęła ku nim rękę, jakby próbowała ich dosięgnąć.

— Gdzie my, u licha, jesteśmy? — sapnęła Alice, strzepując z siebie kurz. — To z pewnością nie jest Hogwart.

— Mówiłam, że da się tak łatwo tym sterować... Aby dotrzeć to wybranego miejsca, musisz czasem przejść kilka pośrednich — wytłumaczyła kobieta.

Dopiero teraz dotknął ich chłód panującej tu zimy, na co w ogóle nie były przygotowane swoim cienkim ubiorem. Alice również skupiła wzrok na panoramie nocnego miasta, chcąc jak najwięcej zapamiętać z tej podróży, by później opowiedzieć o tym Draco, jak już przestanie się wściekać o niebezpieczną przygodę.

— No to ruszajmy dalej — ponagliła Alice, pocierając zmarznięte ramiona.

Sapphire uśmiechnęła się niewinnie, jakby o czymś zapomniała. I rzeczywiście tak było. Nie wspomniała, że jej artefakt miewał humorki i przy każdej podróży lubił znikać, nakazując innym go znów szukać. Alice zachłysnęła się śliną, słysząc słowa kobiety. Popatrzyła na nią jak na wariatkę, nabrała powietrza, aby nie wybuchnąć. Obcy świat, nieznane panujące tu prawa... Pierwsze, co Alice w panice zrobiła, to sprawdziła, czy przy swoim boku nadal ma różdżkę. Na całe szczęście...

Lumos — zawołała, a na końcu różdżki rozbłysło światło.

Alice odetchnęła z ulgą. Magia w tym świecie działa i nie były do końca bezbronne. Jednak, aby się stąd wydostać potrzebowały artefaktu... No i nie wiedziały, kto zamieszkuje ten świat, co lub kto stanowi zagrożenie. Sapphire nie przejmowała się tym. Podparła ręce na biodrach, ignorując przenikające jej ciało zimno. Ten widok świetlistego miasta zapierał dech w piersiach. Podobnie jak nietoperze zbliżające się ku nim.

Duże nietoperze.

Dwa przypominające ludzi nietoperze.

Uśmiech spełzł z twarzy Sapphire, kiedy przed nią i Alice wylądowało na nogach dwóch mężczyzn. Nieziemsko pięknych mężczyzn o opalonych skórach, czarnych włosach. Możliwe, że byli braćmi, ale nie były pewne. Z ich pleców wyrastała para pokrytych czarną skórą skrzydeł. W tym świecie ludzie nie potrzebowali mioteł, by latać. Warte zapamiętania. Ubrani w czerne skórznie uważnie przyglądali się przybyszkom. Czy już wiedzieli, że nie są stąd? Obaj posiadali połyskujące kamienie, jeden niebieskie a drugi czerwone.

— Zajmę się tym — szepnęła Sapphire do Alice i wyszła naprzeciw dwóm mężczyznom. — WITAJCIE — akcentowała każdą sylabę. — MY PRZYBYWAĆ W POKOJU! MY GOŚCIE. MY NIE WROGOWIE.

Alice uderzyła się dłonią w czoło, nie wierząc w swą towarzyszkę. Czerwonowłosa wymachiwała rękoma, kiedy Alice dostrzegła coś na widok czego gwałtownie zbladła. Obaj nieznajomi posiadali przy pasie broń. Cholernie ostrą i morderczą. Próbowała odciągnąć Sapphire od obcych, ale ta coraz bardziej się nakręcała, mówiąc do nich jak do przybyszy z innej planety.

— Czy ty się uderzyłaś w głowę? — spytał ten z czerwonymi kamieniami o dłuższych włosach niż ten drugi. Sapphire zamilkła. Mężczyzna uśmiechnął się tak cudownie, że nawet Alice zmiękły kolana. — A ty też mówisz jak ułomna? — zwrócił się do Alice.

Gryfonka nie zaśmiała się, nadal nie ufając obcym. Zacisnęła palce mocniej na różdżce, celując nią w uskrzydlonych przystojnych przybyszy.

— Nie jest ułomna — syknęła złowrogo. — Po prostu jest specyficzna.

— To to samo — obruszył się mężczyzna, wzruszając ramionami. — A ty trzymasz ten patyk, ponieważ...?

— Kasjan, czekaj — mruknął drugi mężczyzna, kładąc rękę na ramieniu towarzysza. — To nie jest zwykły patyk. Wyczuwam w tym silną magię.

Brązowe oczy mężczyzny rozszerzyły się gwałtownie, a uśmiech zniknął z jego pięknej twarzy.

— Słuchajcie, nie szukamy kłopotów.

— To dziwne, biorąc pod uwagę, że wtargnęłyście na tereny Dworu Nocy, ludzie...

Alice uniosła wysoko brwi, zdając sobie sprawę, że słowo ludzie brzmiało w jego ustach jak obelga. Przecież oni też... Cholera, oni nie byli ludźmi. Fakt, posiadali skrzydła, ale także byli znacznie wyżsi i mieli szpiczaste uszy jak skrzaty domowe.

— Kim jesteście? — spytał nieznajomy z niebieskimi kamieniami.

— Jestem Alice Manson, a to Sapphire Trevelyan. I jakby to ująć...

— Przysłały was ludzkie królowe?

— Co? Nie — zdziwiła się Alice. — My tylko... Posłuchajcie to zabrzmi dziwnie, ale...

— Przybywamy z innego świata, bo przeniosła nas tu moja zaczarowana pozytywka, będąca artefaktem pozwalającym chodzić między światami. Chciałyśmy się cofnąć w czasie do XIX wieku naszego świata, ponieważ naszemu światu w XXI wieku zagraża zły czarnoksiężnik — wyjaśniła na jednym oddechu Sapphire, a widząc szok na twarzach mężczyzn, kontynuowała: — Aha, poza tym jesteśmy czarownicami, a ta tutaj uczy się w Hogwarcie, czyli szkole dla czarownic i czarodziejów.

— Wiedźma? — powtórzył mężczyzna nazwany Kasjanem.

Milczeli. Z pewnością uznali je za obłąkane. Sapphire była zbyt bezpośrednia, ale może ta szczerość tym razem okaże się wybawieniem? O ile ,,Kasjan" wybuchnął gromkim śmiechem, tak drugi mężczyzna uważnie przyglądał się im, doszukując się u nich kłamstwa.

— A to jest różdżka? — Wskazał na patyk w ręku Alice, na co ta przytaknęła. — Zrób nią coś.

Dziewczyna przełknęła ślinę. Nie rzuci zwykłego zaklęcia, powinna im pokazać, że nie jest bezbronna i powinni się z nią liczyć, ale z drugiej strony nie mogą uznać jej za zagrożenie, jeśli magia okaże się niebezpieczna. Odwróciła się ostrożnie do nich plecami, i skierowała się w stronę złamanej skrzyni. Rzuciła krótkie Reparo, a skrzynka była znów jak nowa. Kasjan zagwizdał lekko, a dla smaku szybsze Confringo z powrotem ją wysadziło.

— Ta zdecydowanie jest wiedźmą. — Wskazał na Alice mężczyzna z czerwonymi kamieniami. — Jestem Kasjan, a ten sztywniak to Azrael. Co tu właściwie robicie?

— Chcemy dostać się do naszego świata, ale innego czasu. Jednak utknęłyśmy tutaj, bez pozytywki.

— Pozytywka? Taka grająca?

— Zaczarowana — poprawiła Sapphire.

Niestety nikt nie był w stanie więcej powiedzieć, więc Kasjan zaproponował zabranie przybyszek do ich księcia i księżnej, którzy władali tymi ziemiami uczciwie i sprawiedliwie. O ile Az milczał, tak Kasjan opowiadał im o miejscu, w którym wylądowały. Nazywało się Velaris i było miastem Dworu Nocy, jednego Dworów ludów fae, żyjących za murem w Prythianie. Dla Alice to było za dużo, nadal gubiąc się w nazwach, ale Kasjan przynajmniej opowiadał o tym świecie z taką pasją, że nie pogardziłaby, by wrócił razem z nią do Hogwartu i zastąpił Binnsa z Historii Magii, który wciąż usypiał uczniów swoimi nudnymi wykładami.

Miejsce urzędowania księcia i księżnej było domem. Przytulnym i pełnym rodzinnego ciepła, co czuło się już na wejściu. Oboje siedzieli w salonie w towarzystwie jeszcze dwóch pięknych kobiet. Najwidoczniej fae z natury byli urodziwi, bo Alice nigdy nie widziała kogoś tak olśniewającego, kiedy patrzyła na blondynkę z czerwonymi jak wino w jej kieliszku ustami. Ta przyglądała jej się z równym zainteresowaniem.

— Kasjan, Az. — Kiedy ta dwójka mężczyzn robiła wrażenie, tak ich książę kradł całą uwagę. On był po prostu piękny, jak gwieździsta noc. A jego partnerka... choć już nie tak wyjątkowa jak on, emanowała taką aurą bezpieczeństwa. — To one?

— Tak, Alice Manson z Hogwartu i Sapphire Trevelyan z Wielkiej Brytanii. Przedziwne te nazwy.

— Serio? Wasz dom nazywa się Dwór Nocy, brakuje tu tylko Draculi — sapnęła rozbawiona Alice, krzyżując ręce na piersi. — Czy powinnam się pokłonić?

— Obejdzie się — powiedział książę Dworu Nocy, wstając z sofy. — Jestem Rhysand, a to moja żona Feyra. Az powiedział mi o waszym przybyciu. Nie chcemy być niegościnni, ale pojawianie się bytów spoza naszego świata nie jest wskazane, mamy dość własnych problemów.

— Chcemy tylko pozytywkę i ruszamy dalej — broniła się Alice, wpatrując się w widoczne tatuaże na opalonej szyi Rhysanda. To nie był mroczny znak, a jednak zbladła i zrobiło jej się słabo, co nie umknęło zgromadzonym. — Szukamy pozytywki...

— Reaguje na silną magię, więc pewnie pojawiła się tam, gdzie jest ta magia — rzekła Sapphire. — Jak działa tu magia?

— Pozytywka, pani Trevelyan — upomniała ją Alice, ale ta ją zignorowała. — Cóż, czy nie wiecie może gdzie...

— CZY KTOŚ MI POWIE, CO ZA CHOLERSTWO UDERZYŁO MNIE W GŁOWĘ?!

Do salonu weszła inna kobieta fae o jasnobrązowych włosach, identycznych jak Feyra, o podobnych oczach, ale bardziej stalowych i ostrzejszych. Wściekła ciskała gromami we wszystkich tu zebranych, aż nie zauważyła ludzkich przybyszek.

— Co tu się dzieje? — westchnęła, już powoli się uspokajając.

— A to moja siostra, Nesta — przedstawiła ją Feyra. — I czy to przypadkiem nie jest wasza zguba?

— Na Merlina! — Alice przyłożyła dłoń do ust. — Nie mogło pójść aż tak łatwo!

Blondynka z kieliszkiem wina zachichotała wesoło.

— A jednak.

— Zabawa w innych światach jest niebezpieczna, więc uważajcie. Tu pozytywka uderzyła Nestę w łeb, bo wyczuwa jej magię. Ale u nas magii jest dużo, każdy mógł oberwać. W innych światach może już tak kolorowo nie być, dziewczyno — odezwała się towarzyszka blondynki, czarnowłosa fae.

Alice ujęła od Nesty w dłonie pozytywkę, uważnie ją oglądając. To była ta sama pozytywka co w Pokoju Życzeń. Nie oglądając się już na mieszkańców tego świata, podała ją Sapphire, by przeniosła ich do innego świata. Trevelyan pokręciła pokrętłem i zniknęły.

— Urocze stworzenia — powiedziała blondynka.

— Nikt nie może się o tym dowiedzieć — odparł Rhysand.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro