1. Trzy Zaklęte
McGonagall biegła korytarzami Hogwartu, mijając zaskoczonych uczniów różnych domów. Nikt nigdy nie widział, aby pani profesor kiedykolwiek tak szybko pędziła. Trzymała poły swej ciemnozielonej szaty, aby się o nią przypadkiem nie potknąć. Niesforne kosmyki siwych włosów uciekły z ciasnego koka. W dłoni trzymała kawałek pergaminu, który sprawił, że wybiegła z gabinetu dyrektora jakby sam dementor ją gonił. Zbiegła schodami do lochów, omal nie wpadając na jakichś drugorocznych uczniów. Doskoczyła do drzwi prowadzących do sali eliksirów i zatrzymała się. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo wstrząsnęła nią ta wiadomość.
Poprawiła swoją szatę oraz potargane włosy i weszła do środka sali od eliksirów. Nie zaskoczył jej widok Snape'a czającego się nad bulgoczącym kociołkiem. Od kiedy wszystko się skończyło, nikt nie dybał na ich życie, tylko to robił. Skupił się na byciu nauczycielem eliksirów, nie pragnąc już niczego innego. Wraz z odejściem Voldemorta oraz Hastings... jakaś jego cząstka również zanikła. Marniał w oczach, nawet uczniowie między sobą szeptali, że przestał być na nich cięty. McGonagall doskonale wiedziała, co było tego powodem — prawie nikt nie wiedział, jak wiele Severus Snape poświęcił w tej wojnie, dla spokojniejszych czasów.
Snape sięgnął po fioletową buteleczkę i dodał jej całą zawartość do kotła, a powoli mieszając kolor z ciemnego różu zmienił się na jaskrawy żółty. Minerva nie znała tego eliksiru, ale nie odrywała mężczyzny od jedynej rzeczy, która mu w życiu pozostała.
— Severusie... — zaczęła ostrożnie, nie chcąc doprowadzić do zniszczeniu mikstury. — Jesteś zajęty?
— Przygotowuję eliksir, więc jak sądzisz? — sapnął oschle. — Tak, jestem bardzo zajęty. Zaraz zbierze się tu chmara ostatniego roku, więc muszę przygotować się do zajęć.
— Te zajęcia poprowadzi za ciebie Horacy — odparła, zachowując powage.
Widziała jak ciemne oczy Severusie w miarę możliwości ciemnieją jeszcze bardziej, a on zbiera się, aby zaprzeczyć, ale nie pozwala mu na to. Dostrzegł w dłoniach dyrektorki pergamin, a potem podniósł ponownie wzrok na twarz starszej kobiety. Żałował, że w tym momencie nie może czytać w jej myślach i nie może poznać treści pergaminu. Skoro jednak pofatygowała się tutaj aż do lochów, do niego, musiała mieć naprawdę ważną sprawę. Od czasu nastania pokoju podchodziła do niego z rezerwą, dając mu tyle czasu, ile potrzebuje, aby oswoić się z nową sytuacją.
Nie pełnił roli podwójnego agenta, nikt nie czyhał na jego życie, każdy czyn nie był śledzony i oceniany, aby zakwestionować jego lojalność. Dumbledore'a nie było, ani Toma Riddle'a ani nikogo innego. Pozostały wspomnienia oraz nie do końca posprzątane gruzy zamku. W niektórych miejscach wciąż widniały ślady dawnych walk tu stoczonych. Czasem McGongall chodząc po zamku ma wrażenie, że widzi uczniów lub innych nauczycieli, którzy brali w tym wszystkim udział, lecz nie przetrwali do końca. Czasem przyłapywała się na tym, że spodziewała się zobaczyć uśmiechniętą od ucha do ucha Lavender Brown, pędzącą nd wróżbiarstwo. Z jakiegoś powodu uwielbiała ten przedmiot.
Ale był pokój, bezpieczeństwo — wreszcie. Jednak Snape czuł się nieswój. Nie każdy był w stanie mu wybaczyć i zapomnieć krzywdy wyrządzone jako Śmierciożerca, mimo że robił to z rozkazu Albusa Dumbledore'a. Do sali zaczęli wchodzić pierwsi uczniowie ze Slytherinu i Gryffindoru. Minerva od razu dostrzegła znajome twarze i przypomniała sobie, że nie tylko Snape'a powinna ze sobą zabrać.
— Manson, pozwól na chwilę — zagaiła dziewczynę o białych włosach. — Musisz pójść teraz ze ze mną.
Dziewczyna wymieniła zdziwione spojrzenie z Draco Malfoy'em ze Slytherinu, a potem przystanęła przy dyrektorce.
— Coś się stało, pani profesor? — zapytała zaskoczona nastolatka.
— Nie, znaczy tak... Znaczy, musisz pójść ze mną, ty i profesor Snape. — Po chwili zwróciła się do klasy. — Przygotujcie igrediencje do zajęć, wkrótce zjawi się tu profesor Slughorne.
Niektórzy uczniowie odsapnęli z ulgą, że ominą ich zajęcia ze Snapem. Owszem, przestał tak się wszystkiego czepiać, ale wciąż był upierdliwym dziadem, mieszającym nieumiejętnych uczniów z błotem. McGonagall chyba widziała, jak Longbottom odetchnął z ulgą i nabrał z powrotem kolorów, kiedy wyszło na jaw, że Snape'a teraz na lekcji nie będzie. Zatem dyrektorka wyprowadziła nauczyciela i Alice z sali, z powrotem ciągnąc ich do swojego gabinetu. O ile dziewczyna w ciszy kroczyła za dyrektorką, tak Snape zrzędził, że ma ważniejsze sprawy do roboty i nie ma czasu na tułaczki po zamku.
Tyle, że Snape nigdy nie opuszczał lochów. Przestał brać udział nawet w ucztach w Wielkiej Sali, skrzaty przynosiły mu posiłki do komnaty, a i tam je czasem odprawiał. Stanęli przed posągiem chimery prowadzącej do gainetu dyrektora.
— Porcelanowy kielich — rzekła McGonagall, a przed nimi pojawiły się schody. — Szybko — ponagliła ich.
Od kiedy McGonagall została dyrektorką w gabinecie za wiele się nie zmieniło. Zupełnie jakby kobieta nie zamierzała niczego ruszać po śmierci Dumbledore'a. Może był tu większy porządek. Alice spojrzała na Fawkse'a, feniksa należącego do poprzedniego dyrektora. Z jakiegoś powodu ptak pozostał tutaj, nie mając zamiaru odchodzić. Nawet Aberfolth nie był skłonny go przekonać do zmiany miejsca. Feniks podniósł głowę, wpatrując się świecącymi oczkami w Alice Manson, a ta poczuła się niegodna tego spojrzenia. Zawdzięczała wiele bratu Fawkse'a, Howlettowi, bo dzięki niemu żyła.
— Czy zdradzisz w końcu po co ten cały cyrk — syknął Snape, nie zamierzając siadać.
Minerva postawił na biurku starą filiżankę do herbaty z namalowanymi kwiatami. Severusowi ta filiżanka wydawała się dziwnie znajoma.
— Będziemy mieć gości — powiedziała w końcu starsza czarownica. — I bardzo bym chciała, aby wasza dwójka tu była.
Snape uniósł brwi, zdając sobie sprawę, że filiżanka musiała być świstoklikiem. Tylko kto, u licha, miałby chcieć go tu oglądać? Ktoś z Ministerstwa? Jeśli zjawi się tu, pożal się Merlinie, legendarny auror Harry Potter, osobiście rzuci w niego pierwszą rzeczą, jaką znajdzie. Chociaż Avada też brzmiała kusząco. Alice usiadła w starym fotelu, kładąc dłonie na kolanach. Drżenie ramion zdradzało, że denerowała się. Czy wiedziała, kto tu się zaraz pojawi?
— Pani profesor — zaczęła dziewczyna niepewnie — zeszłej nocy miałam sen... Widziałam dziwnego człowieka.
— Człowieka? — powtórzyła staruszka.
— Wydawał się być człowiekiem, ale przerażał mnie. Nie mogłam się obudzić — tłumaczyła, zaciskając dłonie jeszcze mocniej na kolanach. — Powiedział, że to nadchodzi. Czy to ma coś wspólnego z naszymi gośćmi?
— Nie wszystko ma związek z tobą, Manson — prychnął Snape.
— To ma — zgodziła się Minerva. — Wiem wszystko już o twoich snach, Alice, ale obawiam się, że nie jestem w stanie ci pomóc. Nasi goście, oni mogą. Proszę — podała Manson wcześniej trzymany pergamin. — Czytaj.
,,Pani Profesor Minervo McGonagall,
minęło tyle czasu, odkąd mogłam mieć z Panią jakikolwiek kontakt. Jednakże za życia profesor Albus Dumbledore zlecił mi pewne zadanie, z którego musiałam się wywiązać. Było to powiązane z tym, że nie mogłam kontaktować się z nikim z Zakonu Feniksa czy Hogwartu. Zadanie okazało się być naprawdę trudne. Gdybym mogła wróciłabym już dawno, ale Przysięga Wieczysta złożona Dumbledore'owi zabraniała mi powrotu do szkoły za jego życia. Udało mi się odnaleźć Sapphire Trevelyan, moją przodkinię i ciotkę. Zmierzamy do Hogwartu i proszę, abyś poświęciła nam trochę swojego czasu. Ma to związek także z Alice Manson. Może skarżyła się na koszmary ostatnich nocy? Proszę ich nie lekceważyć. Powiem wszystko, gdy się spotkamy''.
Alice podniosła wzrok na dyrektorkę nie do końca rozumiejąc wszystko. Snape też nie rozumiał, od kogo jest list, ani po co tu jego obecność.
— Podpisano... z poważaniem, oddana... Eris Hastings — dokończyła czytać, a mężczyzna wyprostował się jak struna.
Zabrakło mu słów, które mógłby wypowiedzieć. Nim cokolwiek wpadło mu do głowy filiżanka na biurku zakołysała się, a po chwili stały w gabinecie kolejne dwie osoby. Wyższa kobieta o krwistoczerwonych włosach wyprostowała się jako pierwsza, próbując zrozumieć, gdzie jest. Popatrzyła po obcych twarzach, gotowa sięgnąć po różdżkę, lecz zapomniała, że już jej nie posiada. Gellert zabrał ją, gdy zamienił Sapphire w pomnik. Druga kobieta położyła rękę na jej ramieniu, chcąc dodać jej otuchy.
— Jesteśmy — rzuciła do niej uspokajająco, na co Sapphire skinęła głową. Jej wzrok od razu spoczął na białowłosej dziewczynie.
— To... ona? Ta, która przeżyła? — zapytała.
Alice poczuła się nieswojo, kiedy każdy spojrzał na nią.
— Tak, to Alice Manson — odparła Eris — a to... och...
Snape podszedł bliżej, spoglądając w tak znajomą, a jednocześnie tak nieznaną twarz. Z żalem spojrzał na McGonagall, czując się oszukanym, że nie zdradziła mu tego wcześniej. Jeszcze większą urazę zachował względem dawnej ukochanej, która nie odezwała się do niego, od kiedy odeszła z Hogwartu.
— Witaj, Severusie — przywitała go z uśmiechem.
Mężczyzna nie zamierzał tu stać, po prostu wyszedł z gabinetu, zostawiając tu cztery kobiety. Minerva westchnęła, spodziewając się tego.
— Musisz mu wybaczyć — powiedziała — ostatnimi czasy mało jest sobą.
— Myślę, że właśnie teraz jest jak najbardziej sobą — dodała smutno Eris.
— Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać, Alice Manson, jestem Sapphire Trevelyan, ta, która przejęła kontrolę.
— Kontrolę? Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi...
— Zaraz ci wszystko wyjaśnię — odchrząknęła Eris, spoglądająć ukradkiem jeszcze w stronę drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro