Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Monotonny i niezwykle irytujący dźwięk skrobiącego po papierze pióra wypełniał pomieszczenie od samego południa. Gdy niespodziewanie go zabrakło i w komnacie zaległa upragniona cisza, dziewczyna, siedząca przy zawalonym pergaminami stole, poczuła się dziwnie osamotniona, jakby straciła dobrego przyjaciela. Drgnęła niespokojnie, próbując skupić błąkające się wokół nadchodzącego wydarzenia myśli na rzeczywistości. Uniosła skonsternowany wzrok na znajdującego się po przeciwnej stronie mężczyznę, który natarczywie jej się przyglądał. Surowe oblicze preceptora wyrażało jedynie zniecierpliwienie, jakby to nieoczekiwane opóźnienie w zaplanowanych obowiązkach niweczyło cały jego dzienny grafik.

— Panno Amherst, czas upłynął. — Lakonicznym, ale pełnym nabytej dostojności ruchem wskazał na stojącą obok klepsydrę. — Proszę się nie krępować i mówić.

Elena Amherst zerknęła na poplamione atramentem dłonie, które wyglądały, jakby zawzięcie pisała odpowiedź na zlecone przez mężczyznę zadanie, podczas gdy leżąca przed nią kartka papieru była dołująco pusta. Nic nie zapisała, nawet nie pamiętała, jak brzmiało pytanie. Nieznacznie, starając się nie zdradzać swego skrępowania, zmarszczyła brwi. Odłożyła mimowiednie obracane między palcami pióro na blat i ułożyła splecione ręce na kolanach. Wyniosła postawa i nieprzejrzany wyraz twarzy niezawodnie ukrywały zakłopotanie dziewczyny.

— Panno Amherst. — Zniecierpliwiony głos mężczyzny rozbrzmiał w pomieszczeniu niczym zwiastun czekającego magnatkę upokorzenia. — Czy twoje milczenie mam poczytywać jako odpowiedź?

— Zależy, jak rozumiesz to milczenie — odparła Elena zdumiewająco opanowanym głosem jak na odczuwane podenerwowanie, skrywane pod narzuconą przez zajmowaną pozycję maską.

Siedziała wyprostowana, z naturalnym wdziękiem i pewnością siebie, choć miała ochotę skulić się pod wpływem przeszywającego spojrzenia mężczyzny. Przybył do Stormlake — największej na południu kraju prowincji — dokładnie przed rokiem, na wezwanie opiekuna Eleny, zarządzającego w jej imieniu na podległych Amherstom terenach do czasu osiągnięcia przez nią pełnoletniości. Preceptor przejął pieczę nad ostatnim etapem kształcenia młodej magnatki i zaczął właściwie przygotować ją do objęcia samodzielnej władzy. A przynajmniej tak to miało wyglądać. Elena odnosiła jednak wrażenie, że rola wsławionego bakałarza ograniczała się do stawiania przed nią niemożliwych do urzeczywistnienia wyzwań, zadawania niestworzonych pytań i zawziętych prób udowodnienia jej, że nie nadaje się do rządzenia. I może faktycznie się nie mylił, ale ona była zbyt uparta, by przyznać mu rację.

— Jak wyraz twojej bezsilności — rzekł mężczyzna z przyklejonym do warg pobłażliwym uśmiechem. — Czy tak właśnie się zachowasz, gdy poddani zwrócą się do ciebie o pomoc lub radę?

— Nikt nie będzie pytał mnie o takie rzeczy. — Zacisnęła schowane pod stołem dłonie w pięści, by opanować narastającą w niej irytację. — Głodującym i żyjącym w niedostatku ludziom niepotrzebne są naszpikowane niezrozumiałymi słowami wypowiedzi, lecz faktyczne, stanowcze działanie, których nikt tu nie podejmuje.

— Niczego nie rozumiesz, panno Amherst. — Pokręcił głową z udawanym smutkiem. — Od pierwszego naszego spotkania próbuję wytłumaczyć ci obowiązujące w świecie, do którego chcesz wstąpić, żelazne zasady, a ty nadal ich sobie nie przyswoiłaś. Twój brat...

— Nie żyje! — krzyknęła Elena, niesiona niepowstrzymanym jak gwałtowna burza gniewem. Wbiła przepełnione furią zielone tęczówki w niezrażonego jej wybuchem mężczyznę. — Ani on, ani mój ojciec, zostałam tylko ja. Może nie jestem najlepszym wyborem, ale jedynym, jaki wam pozostał.

Mocno przygryzła dolną wargę, chcąc, by ból odciągnął jej myśli od tkwiącego w pamięci niczym drzazga wspomnienia. Nie mogła się go pozbyć, mimo że przysparzał jej tylko niewyobrażalnego cierpienia.

Miała dziesięć lat, gdy do Stormlake przybył poseł niosący tragiczne wieści. Elena doskonale pamiętała, jak mężczyzna, jakby sam był świadkiem wszystkich wydarzeń, żywo opowiadał o tym, jak wojsko króla Friedricha Vernigtona przegrało każdą bitwę, a następnie władca wycofał się do stolicy, gdzie po kilkudniowym oblężeniu zamku skapitulował. Na koniec legat wręczył rządzącemu w zastępstwie prawowitego lorda marszałkowi dworu list — kawałek papieru, który wprowadził chaos i zniszczenie do życia dziewczynki. W jednej chwili straciła wszystko, nie tylko rodzinę, ale również wolność oraz możliwość zrealizowania celów, do jakich została wychowana. Stała się zamkniętym w murach własnego zamku więźniem, przygotowywanym do roli, której wcale nie zamierzano jej powierzyć.

— Panno Amherst, za parę dni kończysz siedemnaście lat. Osiągniesz pełnoletniość, powinnaś już wiedzieć, że krzyczą tylko ci, którzy nie potrafią się bronić. Wiedza to pewność.

— Wiedza, której mi poskąpiono. — Wściekle odgarnęła wpadające do oczu ciemne kosmyki włosów. — Przez siedem lat wytrwale uczyłam się tak, jak tego ode mnie wymagano, podczas gdy Flawiusz bez zastanowienia wszędzie podpisywał się moim nazwiskiem. — Odetchnęła głęboko i przemówiła o wiele spokojniejszym głosem: — Jako mój regent miał do tego prawo, ale prowincja znajduje się w opłakanym stanie i mnie za to obwiniają, więc pozwólcie, że teraz ja będę decydować i odpowiadać za swoje czyny. Przekaż to Flawiuszowi, nie będę się powtarzać.

— Nie wiem, o czym mówisz, panno Amherst. Jestem tu na prośbę pana Flawiusza, ale nie konsultuję z nim toku nauczania, a tym bardziej nie dyskutuję o twojej przyszłości. — Pobłażliwy uśmiech drgający na ustach mężczyzny przeczył prawdziwości jego słów, gdyż wszyscy doskonale wiedzieli, iż w rzeczywistości było dokładnie na odwrót, niż mówił. — Moim obowiązkiem jest zadbanie o twoje wykształcenie, ale jeśli pozwolisz, by twoim zachowaniem kierowały emocje, doprowadzisz Stormlake do ruiny.

— W takim razie powinieneś się cieszyć, że tu nie mieszkasz i nie odczujesz skutków moich nieodpowiedzialnych decyzji.

Elena nie czekała na odpowiedź — zjadliwy uśmiech preceptora wymownie zdradzał, co mężczyzna chciał powiedzieć, gdyby tylko dała mu dojść do słowa — i pośpiesznie opuściła pomieszczenie. Zaślepiona złorzeczeniem na irytującego bakałarza nie zauważyła swego opiekuna i zarządcy zamku — Flawiusza Campbella — który czekał na nią tuż za drzwiami. Był najstarszą osobą zamieszkującą w twierdzy Aelwold, a początki jego służby datowano na schyłek panowania dziadka Eleny. Mimo podeszłego wieku zachował zadziwiającą pełnię sił oraz wyprostowaną posturę, a o przeżytych latach świadczyła jedynie jego długa, śnieżnobiała broda, o którą dbał z przesadną troską.

— Pani — odezwał się Flawiusz chłodnym, pełnym rozczarowania głosem. Nie musiał pytać podopiecznej o przyczynę podłego nastroju, by wiedzieć, co się stało. Wszystkie jej zajęcia kończyły się tak samo. — Nie wzięłaś notesu, zostawiłaś go w bibliotece na stole.

— Jak to się tam znalazło? — Podejrzliwie spojrzała na zniszczoną, oprawioną w skórę okładkę zeszytu. — Nie byłam dziś w bibliotece.

— Ale notes był. — Wcisnął dziewczynie notes w ręce i otarł obleczone w rękawiczki dłonie w materiał wierzchniej szaty. — Nie jestem twoim służącym.

— Oczywiście, ale...

— Ale — srogim wzrokiem uciszył magnatkę — wolałem uniknąć kolejnej afery.

Elena poczuła, jak policzki pieką ją z zażenowania, i spuściła pokornie głowę. Wtedy naprawdę sądziła, że zgubiła ten notes. Był dla niej cenny, choć z perspektywy czasu wiedziała, iż jej reakcja mogła wydawać się odrobinę przesadzona. Zerknęła na Flawiusza. Jej głupota i nieokrzesanie niezależnie od sytuacji zawsze drażniły go tak samo, lecz tym razem stworzona na jego twarzy maska zdradzała coś więcej niż poirytowanie. Elena zdołała uchwycić przebiegający przez jego oblicze cień niepokoju. Zmarszczyła brwi. Dlaczego tak się zdenerwował?

— Wszystko w porz... — zaczęła Elena, lecz Flawiusza widocznie nie obchodziło, co chciała powiedzieć, gdyż odwrócił się i odszedł.

Zdumiona zachowaniem opiekuna obserwowała, jak oddalał się sprężystym krokiem, aż panująca na korytarzu ciemność skryła go w swych objęciach. Usłyszała jeszcze, jak zarządca grzmi na podwładnych, by rozpalili pochodnie, nim ciężka zasłona ciszy opadła na całe skrzydło twierdzy.

— Dlaczego tu jest tak ciemno? — mruknęła Elena do siebie. 

Ledwo dostrzegała trzymany w rękach notes. Otwarła zeszyt na pierwszej stronie i opuszkami palców starannie wygładziła zagięty od niedbałego zamknięcia róg kartki. Wiedziała, że jej zachowanie było śmieszne, a nawet niedorzeczne, ale wypełniony zapiskami i wierszami kajet był jedyną, cenną pamiątką pozostawioną po matce dziewczyny. Często, gdy potrzebowała wsparcia, czytała utrwalone na papierze notatki rodzicielki. Kobieta, której nigdy nie miała okazji poznać, nie wydawała jej się wtedy taka obca, a ona sama nie czuła się samotna i porzucona.

Elena zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że kartki zeszytu były wilgotne, jakby ktoś niedawno skropił je jakąś cieczą, a unoszący się znad nich słodkawy zapach przyprawiał ją o mdłości. To nie miało zupełnie sensu. W zamkowej bibliotece, z uwagi na przetrzymywane tam stare, podatne na zniszczenie woluminy, obowiązywał bezwzględny zakaz wnoszenia napoi. Dlaczego więc był mokry?

Niepokojący szmer za plecami wyrwał magnatkę z zamysłu. Zerknęła za siebie, uważnym wzrokiem lustrując zaciemnione otoczenie. Nie zauważyła niczego podejrzanego ani wybijającego się ponad monotonny obraz znanego jej od lat miejsca, mimo to ogarnął ją irracjonalny strach, a nieprzyjemny ucisk w klatce pozbawił tchu. Elena poczuła się obserwowana i zagrożona jak otoczona przez sforę psów zwierzyna. Z trudem przełknęła ślinę, żałując, iż zakazała swemu strażnikowi towarzyszyć jej na zajęcia, i zmusiła się do ruchu. Po kilku krokach niemalże już biegła, nie oglądając się więcej za siebie. Zaaferowana jak najszybszym powrotem do swoich komnat nie dostrzegła stojącego w cieniu mężczyzny, spowitego w czarny płaszcz z otaczającego go mroku.

Nie wiedziała, że jej czas właśnie dobiegł końca.

***

Tuż przed publikacją przeczytałam ponownie ten prolog i w niego zwątpiłam... Ale że już całość cofnęłam i obiecałam go wrzucić, to już nie miałam wyjścia i oto jest! Czy dobry, czy zły to już musicie sami ocenić, bo ja względem swoich prac nie jestem obiektywna i każdy, kto mnie zna, ten wie, że nigdy nie mam o nich dobrego zdania.

Mam jednak nadzieję, że się podobało!

Ostateczna ilość rozdziałów prawdopodobnie będzie większa niż dotychczas, ale to z uwagi, że staram się nie stosować przerywników w tekście, więc musiałam go podzielić. Jednak obojętnościowo powinno wyjść na to samo.

Rozdziały będą publikowane na starych rozdziałach, by zachować komentarze. Nie mogłabym się ich pozbyć, zwłaszcza tych należących do Anna_Dziedzic. To głównie dzięki niej DoP nadal tu jest, inaczej chyba już dawno bym się pozbywała tej historii. Więc należą jej się duże podziękowania!

Podobnie jak themariamagdalena za cudny baner! W końcu mogłam się nim pochwalić, choć minęła cała wieczność od momentu, gdy go wykonałaś.

Na koniec — podobnie jak poprzednio — wspomnę tylko, by podczas czytania nie wyciągać pochopnych wniosków, bo tu nie zawsze wszystko jest takie, jak się wydaje.

Dziękuję za przeczytanie i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro