12. Tęskniliśmy za tobą wiesz?
Madison
Minęło zaledwie kilka godzin od wyjazdu Louisa a mój telefon zaczął dzwonić jak nienormalny. W końcu westchnęłam wycierając dłonie w ściereczkę i spojrzałam na wyświetlacz. Byłam zdziwiona, kiedy zauważyłam, że to Ben dzwonił a nie Owen jak mi się do tej pory wydawało. Westchnęłam wiedząc, że jeśli nie odbiorę to będzie tak dzwonił do upadłego, ponieważ był niezwykle uparty.
- Słucham? - odebrałam połączenie i przełączyłam go na głośnik, aby móc spokojnie przygotować sobie obiad.
- Czy ty właśnie odebrałeś ode mnie telefon? - był niezwykle zdziwiony. – Eli odebrała! - krzyknął do swojej żony.
- Możesz mi powiedzieć w jakim celu dzwonisz? - zapytałam jednocześnie wstawiając patelnię na jeden z palników, aby zaczęła się rozgrzewać. Dolałam kilka kropli oliwy po czym zaczęłam siekać pomidorki koktajlowe. Nie mogłam się oprzeć więc kilka sobie skubnęłam, bo kto mi zabroni.
- Chciałbym się dowiedzieć co u mojej bratowej, skoro udaje, że nie żyje. - wyznał z wyrzutem.
- Żyję i mam się dobrze, ale potrzebuje czasu, żeby sobie wszystko przemyśleć.
- Możesz sobie myśleć w naszej obecności a nie samotnie. – zasugerował.
Usłyszałam, że odsunął słuchawkę do ucha i zaczął z kimś szeptać zapewne ze swoją żoną. W tym czasie, kiedy oni kłócili się o to czy mają mnie dalej wypytywać czy po prostu dać mi spokój co słyszałam przez telefon wrzuciłam wcześniej pokrojoną i zamarynowaną pierś z kurczaka na patelnię.
- Skończyliście, czy mam jeszcze czekać? – zapytałam, kiedy ich rozmowa ciągnęła się.
- Musimy się spotkać. - stwierdził tak niespodziewanie, że w pierwszym momencie zatrzymałam się z nożem w powietrzu, ale w końcu odłożyłam go na deskę.
- Po co?
- Chodzi o dokumenty inwestycyjne które miałaś mi podpisać a nie mogę tego dłużej przeciągać, bo muszę złożyć odpowiednie dokumenty. – zdecydowanie plątał się w tym co mówił.
- Jakie dokumenty? - zapytałam podejrzliwie.
- Takie które sprawią, że nie umrzesz z głodu i twoje dziecko także. - westchnął rozdrażniony co nieczęsto mu się zdarzało. – Madison wiem, że pomiędzy tobą a moim bratem jest napięta atmosfera, ale to nie znaczy, że masz odrzucać i nas. Wiesz, że zajmuje się twoimi interesami najlepiej jak potrafię jednak nic nie zrobię, jeśli nie podpiszesz odpowiednich dokumentów.
- Dobra przyjedź. – stwierdziłam, że wolałam, żeby on przyjechał do mnie niż jak ja musiałabym tłuc się samochodem do niego. - Podam ci adres, ale jak powiesz o nim swojemu bratu od razu cię ukatrupię. Albo sprawię, że już nigdy nie będziesz miał dzieci. Czy wyraziłam się jasno?
- Jak słońce. - zapewnił po czym się rozłączył.
Wyszukałam szybko w wiadomości do niego dokładny adres, gdzie znajdował się mój dom a nawet zrobiłam mu zrzut mapki, bo znając go na tyle że wiedziałam, że po drodze się zgubi. Niby facet a jednak nie miał orientacji w przestrzeni co zawsze mnie fascynowało, kiedy jechałam z nim samochodem a zdarzało się to parę razy. W takich sytuacjach zawsze miałam przygotowany telefon, aby móc wejść w nawigację na telefonie i sprawdzić czy dobrze jechaliśmy.
Liczyłam, że nie przywiezie ze sobą swojego durnego brata, bo byłam w stanie wyrzucić oboje. A jeszcze na dodatek zamknęłabym im drzwi przed nosem na klucz i niech robią sobie co chcą.
***
Minęło ponad półtorej godziny, a Bena nadal nie było i zaczynałam się trochę niepokoić. Ułożyłam się na kanapie i z nudów zaczęłam oglądać serial Bridgertonowie chociaż obiecałam sobie, że nie będę tego oglądać. Zanim się obejrzałam wciągnęłam się tak bardzo, że nie mogłam się oderwać. Byłam już na drugim odcinku i naprawdę z zapartym tchem śledziłam akcję w telewizorze. Przykryłam nogi kocem, ponieważ bardzo często miałam problemy z krążeniem i były tak lodowate jakby był środek zimy a nie lata. Taki już mój urok.
Już zaczynałam się nudzić, ponieważ byłam przyzwyczajona do pracy a nie do leżenia. Musiałam coś zrobić, żeby zapełnić sobie czas więc może przeszła pora, aby poszukać sobie jakiejś dorywczej pracy, bo nie wyobrażałam sobie, że miałabym tylko leżeć i oglądać telewizję. Skończyłam studia z grafiki komputerowej więc może przyszedł czas, aby rozpocząć praca zdalną w tym kierunku. Kiedyś, ale to przed spełnianiem się w modelingu chciałam projektować okładki dla dzieci jednak jakoś odeszło to w zapomnienie. Studia były dla mnie wyjściem awaryjnym, gdyby nie wyszło mi w tej pierwszej pracy jednak po skończeniu i zdaniu wszystkich egzaminów podpisałam wielki kontrakt i tak jakoś odeszło to w zapomnienie.
Spojrzałam po raz kolejny na telefon, kiedy minął kolejny kwadrans i w końcu postanowiłam do niego zadzwonić, ponieważ napisanie wiadomości nie miało sensu, bo nie miałby na nią jak odpisać, skoro prowadził samochód. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty i tak czekałam z każdym kolejnym aż w końcu włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam po raz kolejny i dopiero wtedy usłyszałam dźwięk dochodzący z wejścia do salonu.
Odwróciłam i zauważyłam, jak stoi w przejściu przyglądając mi się uważnie z telefonem w ręce.
- Skoro ktoś do siebie dzwoni to może byś odebrał?
- Robię to samo co ty. – stwierdził. - Całkiem miłe uczucia nie? - zrobił się sarkastyczny.
- Niefajne. - teraz w pełni rozumiałam co czuł, kiedy nie odbierałam od niego telefonu, zwłaszcza że robiłam to od kilku tygodni. – Napijesz się kawy? - zapytałam podnosząc się z miejsca.
- Urosłaś. - stwierdził spoglądając na mój delikatnie odznaczający się brzuszek. Przyglądałam mu się z podniesioną brwią, bo nie spodziewałam się, że akurat to będą jedne z pierwszych słów jakie do mnie wypowie. Spodziewałam się raczej reprymendy.
- Czyli jednym słowem mówisz, że przytyłam. - odparłam podchodząc w jego kierunku krok za krokiem i wzięłam go w ramiona. Tak bardzo za nim tęskniłam, ale również za Evanem co czego nie chciałam się do tego przyznać. Wtedy bolałoby to jeszcze bardziej.
- Mówię tylko że wyglądasz pięknie. - objął mnie delikatnie jakby nie chciał mnie skrzywdzić. - Tęskniliśmy za tobą wiesz? Evan chodzi obrażony na cały świat i nawet do nas się nie odzywa a co dopiero mówić o Owenie. Eli chodzi wściekła jak osa, więc wolę omijać ją szerokim łukiem, ale i tak kilka razy mi się oberwało. Nawet rozkazała mi się wynieść z domu, ale dotarło do niej, że to nie moja wina i w końcu mnie przeprosiła. Sonia jest załamana, bo wie, dlaczego nie może do ciebie przyjść i cię odwiedzić, bo nie zdaje sobie sprawy z tego co się wydarzyło a Ethan nie może zrozumieć, dlaczego jego ciocia nie przyszła na jego ostatni mecz. – mówił tak szybko, że z trudem udawało mi się za tym nadążyć.
- Zapomniałam! - zachłysnęłam się powietrzem spoglądając na niego ze skruchą. – Przepraszam. - westchnęłam zawiedziona własnym postępowaniem.
Zupełnie zapomniałam, że Ethan od kilku miesięcy grał w małej lidze i starałam się być na każdym jego meczu wiedząc, że kiedy spoglądał w kierunku trybun niesamowicie się cieszył, że jego rodzina przychodziła go zobaczyć. Miał dopiero osiem lat a był niesamowicie inteligentnym chłopcem, który już wiedział, że zostanie zawodowym sportowcem. Ćwiczył codziennie po szkole a nawet i w domu, aby być najlepszy na świecie jak to lubił mi czasami mówić. Słuchałam go z wielkim zainteresowaniem, ponieważ ta wielka pasja u tak małego dziecka była czymś niespotykanym i wiedziałam, że jeśli było to jego marzenie na pewno się spełni. A ja go tak po prostu zawiodłam.
- Niepotrzebnie. - wypuścił mnie ze swoich ramion. - Przeprowadziłem z nim bardzo trudną rozmowę, po której mówiąc szczerze trzasnął drzwiami zamknął się w pokoju. – skrzywił się. – Chyba nie poszło najlepiej.
- Co dokładnie mu powiedziałeś? – zapytałam.
- Powiedziałem mu, że czasami w życiu tak jest, że nie wszystko się udaje i że nie mamy na to wpływu. Wytłumaczyłem mu, że ciocia i wujek już nie są razem, ale to nie znaczy, że go nie kochają i że nie będą go odwiedzać. – ruszył w stronę kanapy i z westchnieniem na niej usiadł przeczesując włosy ręką. - Najwyraźniej mój syn bardzo cię kocha, bo stwierdził, że wujek Owen nie ma wstępu do naszego domu. Powinienem mu powiedzieć, że to była niczyja wina, ale sam go obwiniam więc po prostu milczałem. Dzieci widzą więcej niż nam się wydaje.
- Porozmawiam z Ethanem i powiem mu, że po prostu miłość czasami znika, ale to nie znaczy, że przestanę się z nim widywać. – złapałam Bena z dłoń. - Przepraszam cię, że tak długo się nie odzywałam jednak potrzebowałam dla siebie czasu.
- W pełni cię rozumiem. Po takim czymś i tak się dziwiłem, że nie strzeliłaś mu prosto w twarz. - zaśmiał krótko, ale szczerze.
- Uwierz mi, że miałam ochotę jednak wiesz, że taka nie jestem. - bezwiednie dotknęłam dłonią naszyjnika na szyi. - I tak nic by mi to nie dało jeślibym się na niego wściekała czy wrzeszczała.
Odetchnęłam głęboko, kiedy poczułam kolejne łzy zbierające mi się w moich oczach jednak nie pozwoliłam, aby choć jedna spłynęła po moim policzku od razu je wycierając. Ben przyglądał mi się z taką miną, że nie mogłam na niego patrzeć. Współczucie było ostatnią rzeczą jaką od niego chciałam, tym bardziej że powinien wspierać w tej chwili swojego brata a nie mnie. Jednak teraz był tutaj jak przyjaciel, który mnie wysłucha.
- Gdzie masz te pilne dokumenty które miałam podpisać? – odchrząknęłam chcąc zmienić temat.
- Jeśli o to chodzi... - albo mi się wydawało albo był zawstydzony, ponieważ nie patrzył mi w oczy i pocierał dłonią kark jakby chciał wymyślić jakąś odpowiedź.
- Nie było żadnych dokumentów. - domyśliłam się.
- Były. - zapewnił mnie żarliwie po czym sprostował. - To znaczy są, ale trochę mijałem się z prawdą, kiedy mówiłem, że były pilne. Mogłaś je równie dobrze podpisać za jakieś dwa tygodnie a nie dzisiaj.
- Ty oszuście. - klepnęłam go w ramię śmiejąc się z jego pomysłowości. - Kto by przypuszczał, że czterdziestoletni facet jeszcze potrafi zachowywać się jak dziecko.
- Przepraszam cię bardzo mam trzydzieści dziewięć lat. – sprostował.
- Bo to faktycznie taka wielka różnica. - pokręciłam oczami.
Naprawdę bardzo mi brakowało tych naszych rozmów i przekomarzania się, do tej pory nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo. Nie powinnam odtrącać zarówno jego jak i jego rodziny, ponieważ nieważne co by się działo nadal nią byli.
To było jednak trudne oddzielić uczucia byłego męża od tego co czułam w stosunku do jego braci. Za każdym razem, kiedy patrzyłam w ich kierunku i spoglądałam w oczy, które miały taki sam odcień jak Owena bolało mnie serce. Traktowanie ich w ten sposób nie było sprawiedliwe, dlatego prędzej czy później będę musiała w końcu pogodzić się z prawdą. Mój mąż już mnie nie kochał, ale to nie oznaczało, że oni przestali. Powinnam przestać ich odtrącać w końcu dostrzec, że oni nie mieli zamiaru nigdzie odchodzić.
- Hejka!!! - usłyszeliśmy głośny krzyk.
- Serio musiałeś mu mówić? - spojrzałam na Bena rozeźlona.
- Nie moja wina. - wzruszył bezradnie ramionami. - Był tak zmotywowany, żeby cię odwiedzić, że wsiadł do bagażnika i nie chciał wysiąść.
- Wiozłeś go ze sobą tyle kilometrów w bagażniku! - krzyknęłam podnosząc się z miejsca.
- No. Nie pomogło nawet to, że jechałem dłuższą trasą i po drogach, które powinny już dawno zostać zamknięte. - ponownie wzruszył ramionami.
Normalnie z nimi nie wytrzymam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro