Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wytrzymałość

***Julia***


Kiedy się urodziłam, a po pewnym czasie wyszło na jaw moje porażenie, moi rodzice przeszli pewien charakterystyczny typ żałoby. Po zdrowym dziecku, które miało się pojawić, a zamiast którego urodziłam się ,,porażona" ja. Z tego co wiem, kiedy mama trzymała mnie na rękach po raz pierwszy, już podskórnie czuła, że coś jest nie tak. Lekarze uspokajali ją, że ten moment, kiedy nie oddychałam, nie jest tak naprawdę czymś niezwykłym i wszyscy się tego bardziej wystraszyli, niż było to warte. Ale mama jest pediatrą, więc doskonale wiedziała, że owszem, kiedy dziecko nie płacze przez ułamek sekundy i wrzeszczy, kiedy zostaje uderzone w pośladki, nie ma się czym martwić. Ale jeśli tak jak ja nie oddycha przez prawie minutę ( a konkretnie czterdzieści cztery sekundy, jak już chcemy być dokładni), to dla układu nerwowego dziecka raczej nie skończy się to najlepiej. 


Na początku starali się z tatą nie nakręcać. Jak to lekarze, z reguły wszystko przyjmują na spokojnie. Ale kiedy mając rok nadal samodzielnie nie siedziałam ani nie chodziłam, już wiedzieli, że nie jest dobrze. 


Żeby to orzec, niepotrzebne było im nawet wykształcenie medyczne. Wystarczy, że pamiętali, jak rozwijał się w podobnym wieku mój brat. 


No właśnie... Olek. Odkąd się urodziłam, rodzice powtarzali mu, że musi mi pomagać i miałam w pewnym momencie wrażenie, że wziął sobie to polecenie za bardzo do serca. Żeby nie było, kocham go i jestem mu cholernie wdzięczna z pomoc, którą od niego miałam przez lata, ale w pewnej chwili czułam, że mnie osacza, usiłując wyręczyć mnie w każdej czynności od umycia sobie włosów po zrobienie herbaty, a więc w tym, z czym nie miałam praktycznie żadnych problemów. No może poza tym, że kiedyś wylałam sobie wrzątek na całą rękę, bo...szkoda mi było kubka.


Z tej ogromnej chęci pomagania mi wyleczył go chyba... syn. Do teraz śmieję się, że Karol mnie wręcz uratował od Aleksandra i jego ciągłego: ,,Daj, pomogę ci". 


Chociaż...mam czasem wrażenie, że w podobnym impasie tkwi przeze mnie Krystian. Że nikogo sobie nie znalazł, bo ubzdurał sobie, że musi się zajmować mną i Wiktorią. A prawda jest taka, że zupełnie tego od niego nie oczekuję.


*** 


Czasem, przyznając się do bycia- jak to często określam- szczęśliwą posiadaczką MPD, słyszę pytanie o to, czy da się to moje schorzenie wyleczyć. Otóż...nie można. Plus jest taki, że porażenie jest chorobą przewlekłą, niepostępującą. Więc, najprościej tłumacząc, zawsze już będę w stanie takim, w jakim jestem teraz. Pewnie sobie teraz myślisz: No dobra, to skoro się nigdy nie wyleczy, to po cholerę jej dwoje fizjoterapeutów? Ano po to, żeby utrzymać efekty tego, co przez ponad trzy dekady pracy udało nam się wypracować. A miałam sporo umiejętności do opanowania: wstawanie przez jedno kolano, osłanianie głowy przy upadku, wchodzenie po schodach, kiedy nie mam niczego i nikogo, czego mogłabym się przytrzymać... długo by wymieniać. 


Myślotok urywam w momencie, kiedy parkuję pod kancelarią, w której pracuje Krystian. Na czwartym piętrze biurowca GC Skwer mieści się od lekko ponad dekady przemiły lokal znany również jako ,,Kancelaria Adwokacka Bałucki & Partners" z Temidą jako element logotypu. Po wyjściu z windy kieruję się w znanym kierunku, rzucając do młodej recepcjonistki:


- Cześć, Parys u siebie?


- Tak, pani sędzio. 


Potrzebuję chwili, żeby swoim żółwim tempem doczłapać się do jego gabinetu. Ale pukam i wchodzę, słysząc w odpowiedzi krótkie, ale zupełnie wystarczające: ,,Proszę".  


- Cześć...- witam się z nim i urywam, widząc, że... chyba mu przeszkodziłam w relaksie. Leży rozparty na krześle, z nogami wyciągniętymi na biurku. Zupełnie, jakby przyszedł sobie tu posiedzieć i odpocząć, a nie po to, żeby zarabiać pieniądze. - Gdybym wiedziała, że tak to wygląda, zastanowiłabym się dwa razy przy wybieraniu aplikacji.  


- Czemu zawdzięczam twoją wizytę, moja droga? 


- Zostawiłeś u mnie na biurku papiery, a że byłam w pobliżu, stwierdziłam, że zmuszę się do bycia miłym człowiekiem i ci je podrzucę. 


- W takim razie dziękuję, dobra kobieto. Gdzie masz małą?


- Podrzuciłam rodzicom. Jeszcze mnie nie pogrzało, żeby ciągnąć ze sobą dziecko do lekarza, kiedy to mnie dotyczy wizyta.


- Coś ci jest?


- Wyobraź sobie, że jako kobieta muszę się badać przynajmniej raz w roku.  


- I co, wszystko ok?


- Chryste, Krycha, poważnie? Pytasz mnie o wyniki badań ginekologicznych? Jak już tak bardzo chcesz wiedzieć, to niczego niepokojącego pani doktor u mnie nie znalazła. Ale nie była to wizyta, którą będę miło wspominać. Chociaż...był jeden moment, w którym musiałam się hamować, żeby nie paść ze śmiechu.


- Co się tam stało?


- Ogólnie było tak, że skończyła mnie wypytywać o ostatnią miesiączkę i tak dalej i mówi do mnie: ,,Rozbieramy się", no to ja do niej: ,,W porządku, pani doktor też?".

      

- I co ona na to?


- Standardowa onomatopeja niewiedzy, czyli tak zwane ,,yyy"


Wybucha śmiechem. Ja razem z nim.


- Jak nie chcesz, to nie odpowiadaj, ale... jak ona cię zbadała?- pyta nieśmiało, choć mnie to pytanie zupełnie nie dziwi. Nie on pierwszy mi je zadaje.


- A jak myślisz, co? W tak samo niekomfortowej pozycji jak wszystkie inne pacjentki. Zanim zapytasz, nie, nie mam z tym problemu. To trwa chwilę. Gdybym musiała tak leżeć dłużej, ja i moje wzmożone napięcie mięśniowe moglibyśmy tego nie znieść. To znaczy...bolałoby jak cholera. Możliwe, że wstawałabym przez piętnaście minut. 


Naszą rozmowę przerywa głośne, nieprzyjemne trzaśnięcie mojego ścięgna Achillesa, a ból rozlewa się równo od pięty do łydki, zahaczając też o kolano.  A to wszystko przez...moje buty. Stwierdziłam, że założę dzisiaj botki na kwadratowym ledwo widocznym, acz wyczuwalnym obcasie. No i ciało zamanifestowało dyskomfort. 


- Achilles ci strzelił?- zgaduje, a ja muszę się ostatkiem sił powstrzymać, żeby się z bólu nie rozpłakać. Nie chcę, żeby Wiktoria mnie zaraz taką zobaczyła, więc wstaję, uparcie starając się zignorować wrażenie, że ktoś podpala mi nogę. 


- Co?


- Boli cię - zauważa.- Widzę, jak stoisz. 


- Jak niby stoję?


- Opierasz ciężar ciała na lewej nodze, prawą stawiasz na palcach, bo wiesz, ze jak ją postawisz całą, zegnie cię z bólu. Ale nie. Bo tobie nigdy nic nie jest. Prawda, Julencjo?


- Dobra, boli mnie w chuj. Zadowolony? To chciałeś usłyszeć? 


- Odwieźć cię? Chyba nie zamierzasz wciskać pedałów tą nogą, co?


- Przestań.  Na paraolimpiadzie w Paryżu mamy już kilku medalistów o wiele bardziej niepełnosprawnych ode mnie i oni sobie jakoś radzą, a ja mam sama nie po...- usiłuję zrobić krok do przodu, ale kontuzja boli mnie do tego stopnia, że wyrywa mi się wrzask i dociera do mnie po chwili, że wstrzymuję oddech.


- Chcesz powiedzieć coś jeszcze?- nawet nie wiem, kiedy Krystian się przy mnie znalazł. Ale jest! Podtrzymuje mnie od tyłu, żebym nie spadła, a jeśli już miałabym, to żebym leciała na niego, jakkolwiek zabawnie to nie brzmi.


- Pierdol się -tym razem udaje mi się zaśmiać, mimo że jest to śmiech połączony ze sporą i mocno wyczuwalną nutą bólu i gniewu. Na siebie, bo zaniemogłam i na porażenie za to, że w ogóle je mam i doprowadza do sytuacji, w której ktoś z zewnątrz musi mnie trzymać, bo sama prawdopodobnie nie byłabym w stanie zachować pionu. I pomyśleć, że ja jestem, do cholery, sędzią. 


***


Po drodze do domu zadzwoniłam do fizjoterapeutki, żeby opowiedzieć jej moją jakże porywającą historię o problemie z Achillesem i by zaproponować, żeby wyjątkowo przyjechała do mnie i sprawdziła, co sobie zrobiłam. 


Słysząc pukanie do drzwi chwytam parasolkę, na której się opieram i idę je otworzyć.


- Cześć, panna.


- Dzień dobry, pani Wiolu- posyłam fizjo blady uśmiech.


- No to słucham. Cóż się takiego wydarzyło, hm? 


- Prawdopodobnie zerwałam Achillesa. To znaczy....zaczęło się od tego, że uparłam się, że pójdę do pracy w obcasach. Przez cały dzień było w porządku. Chodziłam normalnie na rozprawy, odebrałam Wiki z przedszkola, podrzuciłam ją do rodziców, pojechałam do lekarza, a potem stwierdziłam, że podrzucę przyjacielowi papiery ,które zostawił w sądzie. Siedzę, gadam z nim, no i nagle trzasnęło. Od tej pory boli jak cholera. 


- Dobra, pokaż tę nogę. - nakazuje. Przez chwilę ogląda moje ,,dzieło" i przejeżdża palcem od pięty w górę.


- Ja pierniczę - odchylam głowę do tyłu, starając się nie zacząć wrzeszczeć z bólu.- Zerwany?


- Nie. Wydaje mi się, że naderwany, skarbie. 


- Czyli będę żyć?


- Na spokojnie. Do śmierci powinnaś dożyć. 


Parskam śmiechem. Uwielbiam to poczucie humoru.


- To..co mam z tym zrobić? Wysmarować się Voltarenem?


- Tu sam Voltaren może nie dać rady, kochana. Proponuję przejście się do ortopedy po zwolnienie, załatwienie krioterapii i...wydaje mi się, że orteza mogłaby tu też pomóc.


- O, Boże, nie będę chodzić do pracy! Jakże mi przykro...


-No, ja na twoim miejscu pisała do Prezydenta z prośbą o wprowadzenie żałoby narodowej.


- Faktycznie, o tym nie pomyślałam! Jest pani genialna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro