Odmiana
***Julia***
Dużo ostatnio myślałam. Doszłam do wniosku, że w sprawie relacji z Krystianem nie mogę się zasłaniać immunitetem. Tak naprawdę sama go sobie uchyliłam, pisząc mu ten list. Siedziałam nad tym jakieś dwie godziny, ale napisałam. Należały mu się te słowa. Bo jeżeli ktoś jest w tej sprawie winny, to tylko ja i nikt inny nie powinien z tego powodu cierpieć.
A ja na to pozwoliłam, bo ktoś kiedyś zrobił mi krzywdę. Chociaż... gdyby nie Skierski, nie miałabym Wiktorii. Mojego własnego słońca. Szkoda tylko, że ojciec nigdy nie chciał jej poznać. Nienawidzę go, to prawda, ale gdyby chciał się z nią widywać, dałabym mu tę możliwość. W końcu to także jego córka.
Ale nie chciał. A ona nawet nie pyta. Powiedziałam jej, że tak czasem po prostu jest, że niektórzy mają tylko mamę albo tylko tatę. To paradoksalnie nie było najtrudniejsze pytanie, jakie od niej dostałam. Gorsze było:,, Mamo, a co to TK?" albo: ,,Co to znaczy, że pan Adam będzie apelował?". W tym drugim wypadku nie chodziło o mojego znajomego. Wiktoria po prostu za każdym razem, słysząc gdzieś w telewizji słowo ,,prokurator", jest przekonana, że dotyczy to Adama.
Gdybym miała wskazać, co konkretnie jest moim sukcesem, nie byłaby to moja praca magisterska, toga z łańcuchem czy opracowania (przy ich pisaniu dotarło do mnie, że wolę ograniczyć się jedynie do orzekania), tylko ona. Sędziów okręgowych jest w Polsce grubo ponad dwa tysiące. Więc, tak naprawdę, nie jestem nikim szczególnym. A przynajmniej tak mi się wydaje. Kilkanaście razy orzekłam dożywocie, ale... chyba jeszcze trochę wiary w ludzi we mnie zostało. Mam taką nadzieję.
***
Jakie to uczucie, kiedy po siedmiu latach znowu przypominasz sobie, że może być ci z kimś dobrze? Świetne. Krystian to miła odmiana po byłym, który brał mnie jak i kiedy mu się żywnie podobało. Ja nie miałam zbyt wiele do gadania. A nawet więcej, sądziłam, że to normalne. Że normą jest, że następnego dnia ledwo byłam w stanie usiąść. Tata mówił, że ta relacja jest chora. Że z Marcinem coś jest mocno nie tak. Że robi mi krzywdę. Ale ja nie słuchałam. Skoro mówi, że kocha, to przecież kocha. A że za każdym razem przytrzymuje mi ręce i nogi? Po prostu tak lubi.
- Powiemy im w końcu?- pyta mnie Krystian, sunąc palcem po mojej powykręcanej spastyką dłoni. Po chwili podnosi ją sobie do ust.
- Uchylam pytanie - odpowiadam, przeciągając się.
- Julka, proszę...tu już nawet nie chodzi o rodziców, tylko o Wiktorię. Przecież widzi, że coś się dzieje. Ma prawo wiedzieć, do cholery.
- Spokojnie, dowie się w swoim czasie
***
- Jak tam sytuacja z procesem w Krakowie?- słyszę od Kaliny, kiedy razem wertujemy papiery w moim domu.
- To ty nie wiesz? To też twoja sprawa.
- Moja jest tu. Tam należy już do...mojego jebniętego kolegi z aplikacji.
- Dla mnie był miły - dziwię się.
- On jest miły jak chce.
- Nie przesadzasz?
- Nie. Tak naprawdę jedynym, co umie, jest pieprzenie o siostrze.
- Powiesz mi, za co go tak nienawidzisz?
- To ten od: ,,Uważasz, że kobieta powinna mieć takie same prawa, jak ludzie?". Święty, liberalny Sebastian - prycha pod nosem, a ja staram się nie wybuchnąć śmiechem. Zachowuje się jakby kolega w przedszkolu pokazał jej język.
- Wiesz, że ma żonę, nie?
- Wiem. Albo ma tak samo nasrane w głowie jak on, albo była zdesperowana.
- W wieku trzydziestu lat raczej nie jest się zdesperowanym. To nie czasy Jane Austen. Zresztą, ta Zuza jest śliczna. Każdego mogłaby mieć.
- I wzięła jego. Biedna.
- Boże, Kalina, ty naprawdę nie żartujesz.
- A czy choć przez moment wyglądałam, jakbym żartowała?
- Z prokuratorami nigdy nie wiadomo.
- No to ci mówię: jestem poważna.
Cóż, miałam nadzieję, że jednak nie, myślę, chociaż...może nie powinno mnie to dziwić. Ona już taka jest, kiedy ktoś zalezie jej za skórę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro