Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VIII

Pchnęłam żelazną klamkę i weszłam do ciemnego pomieszczenia. Na podstawie informacji, wiedziałam, że obywatelkę, którą udawałam i Racedina łączyły więzy krwi. Ich kontakty były bardzo dobre, często się widywali, a relacja pomiędzy nimi przypominała tą siostra - brat.
-Dwadzieścia sekund spóźnienia Mała - rozniósł się rozbawiony głos, a czekoladowa czupryna pochylona nad stertą papierów leżących na biurku, nie podniosła się choć na chwilę. Przewróciłam oczami, bo wcale nie byłam niska ani też nie miałam mało lat. Człowiek w moim wieku już dawno, by się w grobie przewracał.
-W takim razie źle ci chodzi chodzi zegarek - burknęłam tylko podchodząc do dwudziestopięciolatka.
-Chciałabyś co?- takie przekomarzanki były u nich na porządku dziennych, teraz mi przypadła rola wymyślania żałosnych ripost. - Może trochę szacunku do starszych, mówisz do swojego mistrza - uśmiechnął się złośliwie, podkreślając ostatnie słowo.
-No tak, jak tak można - złapałam się teatralnie dłońmi za pierś. - Przepraszam, przecież twoje biedne, stare i schorowane serce bije tylko po to, aby wyznaczać mi sekundy spóźnienia.
Roześmiał się, po czym podszedł i mnie przytulił. Odruchowo wszystkie mięśnie mi się spięły, przygryzłam wewnętrzną stronę policzka oraz zacisnęłam dłonie. Skoncentrowałam się na wbitych w skórę paznokciach i zaciśniętych zębach, by w najlepszym wypadku nie wylądował w szpitalu, przez jego hojne przywitanie. Sprawy nie polepszało to, że schował głowę w zagłębieniu mojej szyi...

***

Odrętwiały.
Czuł, jak wszystko chce się w nim obudzić do życia, ale pozostawał w amoku ciemności.
Dochodziły do niego rozwiane słowa i potrafił dostrzec niewyraźne postacie lecz nawet mrużąc oczy, nie mógł ich rozpoznać.
Był na granicy, cierpliwie czekając na impuls, który pobudziłby stojącą krew w żyłach do działania.
Nie był zdolny do najmniejszego drgnięcia, mimo to otulało go zmęczenie zmieszane z nadmierną sennością.
Pragną wyrwać się z monotonii oraz ujrzeć choć kilka radosnych barw świata.
Wiedział, że się porusza, ale jego podświadomość nie rejestrowała żadnego ruchu, będąc jedynie za grubą warstwą mgły złudnej nadziei.
Można było go porównać do szmacianej marionetki tylko, że on nie był nawet świadomy roli w której grał.
Wręcz łakną, by to się skończyło, czekając aż zasłonią ciemne kurtyny i porzucą w zakurzony kąt.
Znów głucha cisza, kojąca zawładnęła jego przyćmionym umysłem.
Kolejny raz słuchał kołysanki, odbijającej się od ścian niewidzialnego więzienia.

Ciało i kości, dla przeszłości.
Jak popioły w deszczu, zero litości.

***

Po raz kolejny wywróciłam oczami, słuchając wszystkich bzdur, których karmili młodych ludzi. Kolejne słowa przecinały małą salę o wyblakłych barwach. Następne kłamstwo wychodzące z ust pięćdziesięciodwuletniego człowieka o przydługiej szarawej brodzie. Rozglądnęłam się po sali. Zaobserwowawszy jak niektórzy uczniowie, pochłaniają fałszywe informację niczym suche gąbki spragnione choć trochę życiodajnej wody, pokręciłam głową z dezaprobatą.
Monotonność tego miejsca, każdego kolejnego dnia, wprawiała mnie w pewnego rodzaju osłupienie. Życie tutaj, mimo że nudzące było bezpieczne. Oczywiście to była moja subiektywna opinia, bo tutejsi śmiertelnicy nie zauważali szufladkowego zachowania i punktowanej codzienności. Nie wiedzieli co to prawdziwe zagrożenie, a przyswojona, fałszywa iluzja zakrywała niebezpieczeństwo zewnętrzne.
Tą jednostajną linię działania przerwały trzy drugie dźwięki w akompaniamencie krzyków wzbudzonej paniki.Zdezorientowanemu staruszkowi zajęło chwilę wybudzenie się z amoku odrętwienia. Żwawo podszedł do drewnianych drzwi, ale gdy tylko się wychylił, nastąpił wystrzał. Pocisk przebił tchawicę, pewnie jego celem była przestrzeń między oczami, ale zazwyczaj zgarbiony historyk postanowił się wyprostować. Przez chwilę walczył o oddech, krztusząc się własną krwią, a po sali rozniósł się strach, narastający wraz z kolejnymi szkarłatnymi strumieniami. Pomarszczona ręka, zbluzgana własną posoką upadła z łomotem na posadzkę, jakby chcąc pozostawić ostatnie tchnienie w płucach, tuż przy obumarłym już sercu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro