Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I

Uderz, schyl się, kopnij, padnij - moi żołnierze powtarzali to w myślach jak mantrę. Ze stoickim spokojem patrzyłam, jak wylewają z siebie siódme poty. Co parę chwil, któryś z hukiem przytulał marmurową posadzkę podziemnej sali treningowej. Lawirowałam między postawnymi mężczyznami, sprawdzając czy trzymają dobrą postawę lub to, czy cios jest idealnie wyprowadzony.

Ich ciała krzyczały o kilka minut przerwy, a wewnętrzny ogień z większą mocą buzował w żyłach. Choć siły słabły, a mroczki przed oczami nasilały się, po kolejnej godzinie treningu z władcą - nie poddawali się. Popatrzyłam na zegar, wiszący na kremowej ścianie i stwierdziłam, że na dziś im wystarczy. Ostatkami sił poszli do szatni wziąć prysznic, by spokojnie udać się do domów oraz dać się porwać w objęcia Morfeusza.

W myślach przekazałam trzem ważniejszym generałom, by pojawili się w miejscu przeklinanym przez wojskowych. Palcami przeczesałam brązowozłote włosy i niesforny kosmyk, który uciekł z koka, wzięłam za ucho. Nałożyłam na dłonie rękawiczki, w odcieniu mojej skóry, hamowały one drogę ogniowi, który w walce pragnął, za wszelką cenę tańczyć wokół palców. Po chwili zarejestrowałam za mną jakiś ruch, jeden z kącików ust automatycznie uniósł się ku górze, przeczuwając nieudaną próbę zaskoczenia mnie. Zamknęłam oczy, wyczulając pozostałe zmysły. Nie musiałam długo czekać na świst powietrza po prawej stronie. Obróciłam się i zablokowałam szybującą w moją głowę dużą pięść, wprowadziłam cios w bok, po czym powaliłam go kopnięciem z półobrotu.

- Trzy sekundy, długo wytrzymałeś Laurencjuszu.

- Wytrzymam dłużej - odrzekł pewnym, niskim głosem.

- Na to liczę, choć za dziesięć sekund znów będziesz leżał.

- Czyżbyś przewidziała, że w końcu oberwiesz? - W jego oczach zabłyszczały ogniki.

- Nie - prychnęłam. - Siedem sekund daję ci na powstanie, a po kolejnych trzech, znów skończysz u mych stóp.

Lauren właśnie podnosił się z podłogi, kiedy następny przykucnął z zamiarem podcięcia mnie. Zgrabnie ominęłam umięśnionego mężczyznę, robiąc salto w tył, co skutkowało tym, że generał skończył jak ja powinnam, czyli znów na śnieżnobiałym marmurze.

- Chciałeś coś jeszcze dodać? - zwróciłam się z lekceważącym uśmieszkiem do bruneta, który znów wstał, przybierając bojową pozycję. Puszczając mimo uszu moją zaczepkę, podszedł kilka kroków bliżej, niczym łowca idzie do swojej ofiary z tajemniczym błyskiem w oku. Blondyna, który próbował mnie podciąć, nie było na swoim miejscu. Szybko łącząc fakty, poczekałam na moment, aż ten pierwszy się zbliży i zechce się zamachnąć, a generał z tyłu uderzyć. Zablokowałam pierwszy cios, okręcając wokół siebie szatyna, na którego spadła pięść jasnowłosego, z taką siłą, że aż wyparło mu cały tlen z płuc. Puściłam go na podłogę, a głowę Make obdarzyłam pięknym, prawym sierpowym. Zaraz uchyliłam się, uginając kolana przed kolejnym ciosem, przy okazji witając nowo przybyłego lewym prostym w umięśniony tors. Ten tylko zachwiał się do tyłu, ale nie stracił równowagi. Wprowadził cios w szyję, który zablokowałam lewym przedramieniem, a prawą nogą zamierzałam kopnąć w splot słoneczny. W powietrzu zdołał ją złapać. Przewidując taki obrót spraw, wybiłam się na drugiej nodze, okręcając się wokół własnej osi, przez co puścił moją kończynę, lądując na gładkiej ziemi.


- Christopher, ciebie się tutaj nie spodziewałam.

- Domyśliłem się, że się stęskniłaś więc przyszedłem zamiast ojca - siadłszy, posłał mi szeroki uśmiech, po czym wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Dobra - podniósł ręce w obronnym geście - wszystko powiem, tylko tak na mnie nie patrz. Tatke wysłał mnie tu, bo zatrzymała go przy bramie ważna osoba - pokręciłam głową z dezaprobatą, starszy generał przecież niezwłocznie by mnie powiadomił gdyby... - i kazał mi przekazać, że on już się pojawił. - O wilku mowa, zamknęłam oczy, żeby nie zacząć podnosić głosu oraz wzięłam kilka głębszych wdechów.

- Obetnę ci za to pensję. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro