Rozdział 6 'Fool'
Wzięłam z podłogi torebkę i udałam się na szkolny dziedziniec, żeby w spokoju zjeść lunch. Nie miałam w zwyczaju udawać się na stołówkę.
Po prostu tego nie lubiłam.
Szybko przemierzyłam korytarz i skręciłam w prawo, chcąc odnaleźć schody prowadzące do mojego celu.
Chyba za bardzo się rozpędziłam, ponieważ na kogoś wpadłam.
Rozbrzmiał odgłos uderzenia ciała o ciało.
Wylądowałam na posadzce.
Zamrugałam kilka razy powiekami, aby pozbyć się ciemnych plamek przed oczyma.
- Chyba jesteśmy na siebie skazani. - usłyszałam i zaraz później zobaczyłam Czepialskiego, oferującego mi rękę.
Przyjęłam ją.
Zetknięcie naszych dłoni sprawiło, że przeszły mnie ciarki.
Ciarki przyjemności.
Momo, nie myśl tak.
Chwilę później zostałam sprowadzona do pionu przez silne ramiona kasztanowego.
Typowe dla sportowca. Dokładniej siatkarza.
- Dziękuję za pomoc. - powiedziałam typowym dyplomatycznym i uprzejmym tonem, którym zazwyczaj posługują się politycy.
Muszą się wtedy silić na uprzejmości podobnie jak ja teraz.
- Nie udawaj, że cię nie obchodzę. - mruknął chłopak, przybliżając się do mnie coraz bardziej.
Taki pewny siebie.
Tak cholernie do niego podobny.
Odruchowo zaczęłam się cofać.
- Nie udaję. - rzuciłam obojętnie. Musiałam zachować zimną krew i nie okazywać strachu.
- Dlaczego? Chcę żebyś mnie pamiętała, Momo. - kasztanowy był tak blisko, że mogłam policzyć wszystkie złote plamki w jego czekoladowych oczach.
Te oczy...
Wyswobodziłam się z pułapki chłopaka i bez słowa odeszłam. Idąc korytarzem, próbowałam się uspokoić.
Jestem pewna, że widziałam jego oczy dużo wcześniej.
Siedziałam na trybunach sali gimnastycznej i niespokojnie wierciłam się na swoim miejscu.
Co chwila się przesiadałam, ponieważ chciałam znaleźć miejsce, w którym pozostanę niezauważona do końca treningu klubu siatkarskiego.
Na sali zapaliło się więcej świateł.
Skuliłam się na siedzeniu i przylgnęłam do ściany.
Doskonale wiedziałam, że Czepialski też tutaj będzie.
Nie chciałam, aby zobaczył mnie ktokolwiek, a tym bardziej on.
Usłyszałam urywkę rozmowy.
- Nawet jeśli Mark nie darzy go sympatią to muszą się zgrać.
- Pan Kim jest nieznośny a Pan Tuan ma trudny charakter. Oboje się różnią a jednak pod wieloma względami są podobni. Myślę, że to im tak przeszkadza. - mruczy jakiś mężczyzna, na którego nie mogę mieć widoku, ponieważ usiadł na ławce.
Drugi natomiast stoi naprzeciwko niego i wygląda na co najmniej niezadowolonego.
Ma ciemne włosy i kilka kolczyków w uszach. Wygląda bardzo poważnie, ale pasuje mu to.
Sprawia, że jest przystojniejszy.
Otrząsnęłam się z zamysleń i ponownie przysłuchałam się konwersacji.
- Jako kapitan będziesz musiał stworzyć niepokonaną drużynę. - nacisk padł na słowo drużyna.
Brunet poruszył się niespokojnie.
- Wiem, ale kładziesz na moich ramionach ogromny ciężar.
- Przecież nie musisz go dźwigać samemu, JaeBum.
A więc tak ma na imię.
Później na boisko wkracza reszta drużyny ubranej w luźne koszulki do treningów.
Od razu dostrzegam mojego prześladowcę, który wyróżnia się na tle reszty.
Zagryzam wargi.
On też się wyróżniał...
Obserwowałam ich uważnie. Każdy ruch, gest albo chociaż błysk w oku.
Byłam jak detektyw. Przez chwilę nawet się tak czułam.
Śmieszne, ale brakowało mi odwagi, żeby noszlancko oprzeć się o barierkę i obserwować chłopaków.
Otwarcie i bez żadnego skrępowania.
Tak bardzo kochałam siatkówkę. Była czymś dzięki czemu poznałam najpiękniejsze uczucia i emocje.
Stop.
Posuwasz się za daleko, dziewczyno.
To już przeszłość.
Nadal nie potrafię o niej zapomnieć mimo, że to wszystko czego tak bardzo chcę.
Kochałam wielkie rzeczy głupią miłością i teraz za to płacę.
Czasami tak się dzieje i nie można nic z tym zrobić.
Skupiłam się ponownie na boisku.
Zauważyłam śmieszną zależność między Markiem a Czepialskim.
Kiedy Mark wystawia piłkę idealną, kasztanowy jej nie wykorzystuje.
Natomiast kiedy Kim skacze do ataku, blondyn wystawia zwyczajnie albo nawet czasem ryzykownie.
W ten sposób obaj prowadzili między sobą walkę na boisku.
Miałam wrażenie, że kapitan będzie miał dużo problemów z tą dwójką.
Jednak szybko oceniłam talent każdego z nich.
Gdyby tylko połączyli siły i talenty, byliby niedopokonania.
Każdy z nich zyskałby coś jeszcze bardziej niezwykłego niż posiadał.
Cicho się zaśmiałam.
Przecież ani Mark ani Czepiak nie ustąpi.
Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że to co robią jest głupie i nie ma sensu.
Grają jako drużyna.
Nie jako rywale.
Szkoda, że obaj są tacy dumni.
Mój plan trafił szlag dokładnie w tym momencie, kiedy już myślałam, że wszystko poszło idealnie.
Otworzyłam drzwi sali gimnastycznej i o mało nie dostałam zawału, gdy zobaczyłam Czepialskiego po ich drugiej stronie.
Stał, uśmiechając się kącikiem ust, oparty o framugę i wpatrywał się we mnie swoimi dużymi oczyma. Pięknie, jestem skończona.
- Czyżbyś była na treningu? Mogłaś mi o tym powiedzieć, postarałbym się bardziej. - poczułam się zażenowana i zawstydzona jednocześnie.
Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, ale finalnie uznałam, że nie ma sensu kłamać.
- Tak i co w związku z tym? - spytałam, wydymając usta.
- Mogłem oszczędzić sobie pójścia do szatni... - szepnął chłopak a ja parsknęłam śmiechem.
- Na mnie to raczej nie zadziała.
- O czym mówisz?
- O twoim zachowaniu. - odparłam. Kasztanowy przekrzywił głowę w bok.
Staliśmy przez chwilę patrząc na siebie.
Ja na niego z kpiną a on na mnie z nieudawanym zainteresowaniem.
- Zgrywasz niedostępną. Przez to jeszcze bardziej chcę cię mieć.
- Nie jestem przedmiotem. - warknęłam. Nienawidzę, kiedy chłopaki zachowują się w ten sposób.
Tacy cwani, niegrzeczni, myślą, że to działa na kobiety.
Oczywiście, na niektóre tak, ale chyba tylko wtedy, kiedy ich mózg ogranicza się jedynie do prymitywnych czynności.
- A teraz mógłbyś mnie przepuścić. - dodałam i spojrzałam poirytowana na chłopaka.
Z twarzy kasztanowego zszedł uśmiech. Nie było już niczego po chłopaku, który stał tam chwilę temu.
Wyglądał na nieźle rozzłoszczonego.
Chwycił mnie za ramiona i popchnął na ścianę.
W jego oczach widziałam czystą furię.
- To, że powiedziałem ci coś takiego, wcale nie oznacza, że traktuję cię przedmiotowo! - wykrzyczał chłopak, po czym puścił mnie.
Włożył ręce do kieszeni bluzy i bez słowa ruszył przed siebie a ja stałam pod ścianą, próbując uspokoić moje serce.
Wezbrał się we mnie lęk i wiedziałam co za tym stoi.
To jego słowa mnie tak przestraszyły.
Nawet nie wiem dlaczego...
- Naprawdę chcesz dołączyć do tej drużyny? - drobna dziewczyna z pięknymi, dużymi oczami w kolorze ziaren kawy, spojrzała na mnie z niemałym zdziwieniem. - Od lat niczego nie osiągnąłyśmy... Nawet nie możemy startować w preeliminacjach. - podrapała się po karku brunetka.
- Spokojnie. Nie mam kosmicznych aspiracji, chcę was wspomóc i tyle. - uśmiechnęłam się.
Nawet nie musiałam specjalnie wymuszać tego gestu.
Od dziewczyny emanowała taka aura sympatii, że w jej obecności każdy pogodniał.
Ja również.
- Masz budowę siatkarki. Od kiedy grasz? - spytała dziewczyna przechylając lekko głowę w bok.
W tym geście przypominała mi kasztanowego natręta.
Natychmiast pozbyłam się obrazu chłopaka z głowy.
- Od małego. W sumie jakby się zastanowić i trochę pododawać, to będzie z dziesięć lat. - położyłam palec na policzku i z zamyśloną miną, zastanawiałam się czy aby na pewno dobrze zsumowałam lata mojej gry.
Oczy dziewczyny powiększyły się dwukrotnie.
Musiałam ją zaskoczyć.
- Doświadczenie to ty masz. - wydusiła z siebie brunetka, po krótkiej chwili. Wzruszyłam ramionami.
- Grałam wiele meczy. Poznałam zasady i prawa jakimi rządzi się siatkówka i nabrałam pewności na boisku. To chyba jest chociażby minimalne doświadczenie.
- Na pewno nie jest minimalne. - zaśmiała się dziewczyna. - Nazywam się Lee Enju. - wymieniłam z nią uścisk dłoni.
- Mów mi Momo. - odparłam.
- Na wstępie ci oznajmię, że będzie ciężko wywalczyć salę gimnastyczną spod piętna JaeBum'a, ale trzymaj za mnie kciuki. - Enju podniosła w górę zaciśniętą pięść i ruszyła w stronę, stojącego po drugiej stronie boiska kapitana męskiej drużyny.
____________________________________
Piękna pogoda nad morzem ♡
Liczę na wasze komentarze i opinie ;)
Pozdrawiam i do kolejnego :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro