Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Barwy przyszłości w odcieniach szarości

"Chodzi mi o to, że w którymś momencie będziesz musiał przestać wpatrywać się w niebo, bo inaczej pewnego dnia spojrzysz z powrotem w dół i zorientujesz się, że ty także uleciałeś gdzieś w przestworza"

~ John Green "Papierowe Miasta"

Choć nieco lepsi uczniowie w klasie po cichu liczyli, że amory zawrócą Ani i Gilbertowi w głowach, odrywając ich tym sposobem od nauki, mylili się, bo ta dwójka nie potrafiła zapomnieć o rywalizacji. Rozpoczynały się testy, ostatnie sprawdziany i walka o wstęp na uczelnie. Shirley i Blythe zadecydowali walczyć o miejsce w Charlottetown, w Queens, najlepszej uczelni na Wyspie Księcia Edwarda. Dostać się tam było prawdziwym marzeniem, ale było tak wielu dobrych uczniów, że Ania obawiała się, iż jej studiowanie w Charlottetown może pozostać jedynie w strefie marzeń. Tak cudnie byłoby zostać nauczycielką, mogłaby wtedy wrócić do Avonlea, nie martwiąc się o ciepły kąt, bo Maryla z Mateuszem z pewnością dalej pozwolą jej mieszkać na Zielonym Wzgórzu. Gilbert miał nieco ambitniejsze plany, bo po ukończeniu rocznych studiów w Queens chciał walczyć o miejsce na uczelni medycznej, by spełnić marzenie o zastaniu lekarzem.

Do testów uczyli się razem, choć Ania raz na jakiś czas porzucała go, by w nauce pomagać również Dianie, która potrzebowała tego znacznie bardziej niż Blythe. Nim się obejrzeli, nie mieli już podręczników i książek, z których mogliby się przygotowywać, a cała wiedza była w głowach, choć wciąż bali się, że mogą wiedzieć za mało i bali się, że sobie nie poradzą. Przez to czytali książki od nowa, przeglądając treści, które już znali. Ania była perfekcyjnie przygotowana do sprawdzianu, a mimo wszystko, przed wejściem do sali ręce jej się trzęsły, strach przejmował władzę nad logicznym myśleniem, a cały ten stres sprawiał, że jej myśli ogarniała jedynie pustka. Najgorsze, że nie mogła ich uspokoić, przez co wizje, tragicznego końca tego dnia, coraz bardziej zbliżały się ku spełnieniu.

— Hej, jestem pewien, że dla ciebie to będzie bułka z masłem — pocieszał ją Gilbert.

Chwycił Anię za jej trzęsące się ręce i uspokoił je w swoim uścisku. Sam stresował się tym testem, od niego miała zależeć jego przyszłość. Był przerażony, w tym samym stopniu, co Ania. Tylko w odróżnieniu od niej, zdążył nauczyć się, jak ukrywać emocje. Chwycił Anię za rękę, by ją uspokoić, oczywiście, ale płynęła z tego też korzyść, którą z tego czerpał, bo i on łagodził przy tym swój strach. Czuł, że gdy Shirley jest przy nim, to może zrobić dosłownie wszystko, napełniany płynącą od niej odwagą. Myśl o tym, że zawsze może na nią liczyć, była krzepiąca, bo gdyby cały świat miał się nagle zawalić, ona go nie zostawi. Miał pewność, że wykopałaby go spod gruzów i pomogła budować wszystko od nowa. Wiedział to, bo świat Gilberta, jeszcze niedawno, leżał rozsypany u jego stóp, zarastając trawą i mchem. Teraz wszystko kwitło wśród solidnych murów. Miał nadzieję, że i Ania wiedziała, że on zrobiłby dla niej to samo, a coś w jej oczach mówiło mu, że doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

— Jestem pewna, że nikt tutaj nie będzie dla ciebie konkurencją. Zawsze byłeś najmądrzejszy w całej szkole i napisanie tych testów pójdzie ci jak z płatka. Ja się zbłaźnię, gdy tylko wejdę do środka — powiedziała Ania, pędząc słowami ze zdenerwowania.

— Jeżeli ktoś z nas ma być najlepszy, jestem pewien, że będziesz to ty — odpowiedział jej, a mówił to z takim przekonaniem, że Ania trochę mu uwierzyła. Był tego tak pewny, że przeszło to i na nią.

— Jedno wiemy na pewno — zaczęła mówić, wspominając przy tym stare czasy, gdy ich kłótnie służyły tylko temu, by podroczyć się nieco z drugą stroną. — Jeżeli jedno z nas pokona to drugie, to będzie to uczciwie sprawiedliwie*.

W głowie ich obojga pojawiło się to samo wspomnienie. Tego dnia, gdy ojcu Gilberta zaczęło się pogarszać i Gilbert nie mógł się zmusić, by pojawić się w szkole. Chciał być przy ojcu, bo widział, że starszy Blythe nie miał szans, by wyzdrowieć. Szkoła nie jest niczym ważnym, w porównaniu do rodziny, a choroba jednego z jej członków kazała mu być blisko. Nie chciał, by pożegnanie przed szkołą było jego ostatnim. Drugiego dnia jego niepójścia do szkoły, tego jednego z lepszych dni jego ojca, gdy czuł się na tyle dobrze, by samodzielnie wstać, przed jego domem pojawiła się właśnie Ania. Gilbert nie zaprosił jej wtedy do środka, prowadzili wojnę, więc ta najpewniej i tak nie zgodziłaby się wejść. Podała mu tylko podręczniki, patrząc z żalem i politowaniem. Nie chciał tego, nie chciał, by pogodzili się z litości nad jego ojcem, więc musiał zachować dumę, by zasłużyć sobie na stare spojrzenie. Stał prosto, przyjmując książki i stwierdził jedno; gdy Ania pokona go w walce o oceny, dzięki przyniesionych przez nią książkom, będzie to czysta gra. Miał za sobą już dwie rocznice śmierci ojca, a i tak pamiętał jego całe wypytywanie o rudowłosą dziewczynkę, do której wciąż się uśmiechał, choć ta już dawno zdążyła odejść.

Jak to zwykle bywa, strachu było więcej, niż to wszystko warte. Gdy Ania ujrzała pytania, niemalże zaczęła skakać z radości, a okropny uścisk stresu wypuszczał ją z potwornych ramion. Pisanie szło jej płynnie, jakby nie odpowiadała, a opowiadała historię odpowiedzi. Wszystko wydawało się łatwe, choć dziewczynka niczego nie mogła być pewna w stu procentach. Szybko rozprawiła się z pytaniami, pozostawiając sobie sporo czasu, by sprawdzać je raz za razem, ale nie mogła dostrzec wśród nich żadnego błędu. Wreszcie oddała papier, stwierdzając, że już nic więcej zmienić nie zdoła, a wynik, który otrzyma, z pewnością będzie najlepszy, na jaki mogła się zdobyć. Czy nie na tym właśnie polegała perfekcyjność? W byciu najlepszym, jakim się potrafi, a nie lepszym od innych? Gilbert wyszedł z sali z podobnym uśmiechem, a nawet Diana zdobyła się na cień szczęścia.

Po dwóch tygodniach testy były już sprawdzone, a listonosz miał ręce pełne roboty, dostarczając wyniki do każdego z dzieci, które starało się dostać na uczelnię. Lista przyjętych była długa, a znalazła się na niej i Diana, choć Ania nie mogła dojrzeć nazwiska Ruby. Biedna Gillis, pewnie wypłakiwała oczy, wiedząc, że straciła taką szansę, by móc rozwinąć skrzydła i zostać... Może jednak nie płakała, pomyślała Ania. Znając jej przyjaciółkę, nie za bardzo przejęła się wynikami, a zamiast tego zaczęła rozmyślać, który z chłopców oświadczy jej się pierwszy i czy przyjmie zaręczyny, a może poczeka na następnego, albo siódmego. Swojego nazwiska nie musiała szukać zbyt daleko. Anna Shirley-Cuthbert była staranie dopisana do pierwszego numeru, tuż obok nazwiska Gilbert Blythe. Nie mogła uwierzyć, że wspólnie zajęli pierwsze miejsce. Może Gilbert tak, ale ona? A jednak. Dostała się do szkoły, pokonując przy tym niemalże wszystkich pozostałych uczniów. Świat niezwykle długo tonął w ciemnościach, ale teraz aż błyszczał od szczęścia, gdy wszystko układało się, jak powinno.

🌼

Uczniowie w szkole nie mieli już nic do nauki, wszystko, co mieli zaliczyć, było zaliczone, choć drzwi szkoły wciąż były dla nich otwarte, nawet jeżeli dostali się już do wymarzonych szkół i od następnego roku będą uczyć się w zupełnie innych miejscach. Jednak wspomnienia przyciągały, nawet jeżeli pierwsze dni, spędzone wśród tych czterech drewnianych ścian, nie były dla Ani najlepsze, wiele wspomnień wciąż sprawiało, że uśmiech pojawiał się na jej ustach. Tutaj poznała wielu swoich przyjaciół, bratnie dusze, a wśród nich była również nauczycielka, z którą Ania teraz będzie musiała się pożegnać. Ten dzień w szkole miał być dla dziewczynki jej ostatnim, tak samo, jak dla większości z jej przyjaciół. Wejście po raz ostatni przez ten próg, jako uczennica tej szkoły, musiało być zjawiskowe, dlatego Ania, jak za starych czasów i tym razem zaplotła włosy w dwa warkocze, a przy jej kapeluszu znalazł się wianek z polnych kwiatów. Wyglądała niemalże równie uroczo, jak gdy pierwszy raz wchodziła przez te drzwi, lecz tym razem zdecydowanie mniej dziecinnie.

Spóźniła się nieco, więc gdy szła między ławkami, wszystkie oczy były skierowane na nią, a Gilbert domyślając się, że zrobiła to celowo, zaśmiała się pod nosem, przykrywając usta jedną ręką, jakby od niechcenia, by nikt nie dojrzał tego uśmiechu. Szła nieco wolniej niż zazwyczaj, rozglądając się wokół, po raz ostatni przyglądając się wnętrzu szkoły, jako jej uczennica. Wreszcie dotarła na swoje miejsce, ale nie pozostała tam długo, bo panna Stacy nigdy nie lubowała się w lekcjach na siedząco i od razu zmieniła wystrój klasy, przesuwając ławki. Dzisiejsze opowiadanie na angielskim postanowiła podzielić na role, by każdy przeczytał i odegrał swoją część. Ta lekcja, tak piękna w ramach pożegnania, minęła Ani zdecydowanie zbyt szybko, a nim się obejrzała, zajęcia skończyły się, przyszło południe i najwyższy czas był zbierać się do domów, kończąc tym sposobem ostatni dzień szkoły.

— Gratuluję dostania się na uniwersytet Shir... Aniu — powiedział do niej Billy, nim poszedł w swoją stronę. — I przepraszam.... Za wszystko — dodał, po czym zarumieniony ze wstydu odszedł gdzieś przed siebie.

— Czy ja się przesłyszałam, czy Billy Andrews właśnie cię przeprosił? — zapytała Diana, zatrzymując się przy przyjaciółce. — Co mu się stało?

— Myślę, że odkopał w sobie nieco dobra — stwierdziła Ania, pozostawiając dla siebie wytłumaczenie metafory.

Shirley-Cuthbert nie potrafiła wyjść z sali, wróciła się do perfekcyjne poukładanych ławek i siedziała sama po zajęciach, jak zamrożona w nierealnym śnie przeszłości. Siedziała na swoim pierwszym miejscu, które rezerwowała dla niej Diana, choć od dłuższego czasu Ania miała w zwyczaju dosiadać się obok Gilberta. Siła wspomnień była bardziej przytłaczająca, niż dziewczynka by sobie tego życzyła i wszystko rzuciło się na nią ze zdwojoną siłą. W pewnym momencie poczuła, że tęskni nawet za panem Phillipsem i to tylko dlatego, że był jej pierwszym nauczycielem. Choć jej nie lubił, i to z wzajemnością, wiele ją nauczył, a niektóre lekcje były naprawdę niesamowite. Tęskniła za jego konkursami literowania, które często zdarzało jej się wygrywać, tęskniła za szkolnymi przedstawieniami, nawet jeżeli kolędy młodszych klas brzmiały, jakby ktoś drapał w tablicę paznokciami. Łzy zaczęły napływać jej z oczu, gdy cała sala opustoszała. Piękne mogą być lekcje w Queens, ale cóż z tego, skoro musiała przez to opuścić szkołę w Avonlea.

— Aniu, możesz wyjść do domu, jest już po lekcjach — powiedziała panna Stacy.

— Chyba już nie potrafią się ruszać. Moje mięśnie otępiały i nie mogę ich zmusić, by kiwnęły końcem palca — stwierdziła dziewczynka, co oczywiście było jedynie przejaskrawieniem jej uczuć, bo gdyby nie mogła się ruszyć, nie mogłaby też mówić.

— Wielu z nas spotkał ten etap. Każdy, kto kończył szkole, czuł to samo przygnębienie i tęsknotę, jaką ty teraz czujesz. Uwierz mi, wspomnienia w końcu zbledną, ale musisz iść dalej, żeby na ich miejsce przychodziły inne, coraz wspanialsze — pocieszała ją nauczycielka, a Ania bez uprzedzenia zarzuciła jej ręce na szyję.

—Tak bardzo się cieszę, że odnalazłam w pani bratnią duszę — powiedziała, a nauczycielka, odwzajemniała uścisk dziewczynki. Będzie bardzo tęsknić za swoją najlepszą uczennicą, w końcu to jej zawdzięczała tę cudowną pracę. Bez radosnego uśmiechu Ani i jej zaangażowania na lekcjach, stracą one część uroku, ale jak kobieta sama powiedziała, trzeba iść dalej.

🌼

Gilbert również był dręczony przez szkolne wspomnienia, a na jego szczęście lub nieszczęście, w głowie wirowały mu tylko te miłe, godne zapamiętania myśli. Na wielu z nich, jak nie na większości, znajdował się nie kto inny, jak właśnie Ania Shirley-Cuthbert. Wszystko wracało, jakby te trzy lata nigdy nie minęły i Gilbert dalej był tym nieznającym życia dzieciakiem, który jedyne uczucia umie pokazać, celowo przegrywając w konkursie literowania, polegając na prostym wyrazie, albo oferując zwykłe jabłko, licząc na to, że druga strona domyśli się czegoś, czego on sam nie potrafił. Wszystko układało się raz gorzej, raz lepiej, ale on wciąż poszukiwał tego, co miał przed nosem, a życie poznał dopiero na parowcu. Zapłatą było opuszczenie Avonlea, rozstanie z domem, choć do niego powrót nie był nawet w planach. Jego złość na świat, na wyspę i na to miasteczko, nieco zelżała dzięki rozmowie w małym barze w Charlottetown. Po rozmowie z Anią zaczął się wahać... I tak postanowił opuścić Kanadę, w każdym razie...

W każdym razie.

Teraz chyba i tak nie było mu dane w niej pozostać. Wraz z wynikami, przyszło do niego coś jeszcze. Karteczka z pieczątką, nadana aż z Nowego Jorku. Nie mógł spodziewać się, co zawiera, a gdy ją otworzył, nie był pewien czy ma się cieszyć, czy bać konsekwencji, które ze sobą niosła. Otrzymał ofertę na uczelnię medyczną, aż w Ameryce, z dala od Avonlea i jeszcze dalej od Ani. Jednak, czy nie o tym marzył? By osiągnąć cel i móc wrócić do domu, by dać ludziom coś tak potrzebnego, jak lekarz, po którego nie musieliby jeździć aż do innego miasta, gdy ich bliscy potrzebują natychmiastowej pomocy? Zniknąłby na jak długo? Na pięć lat, może krócej, gdyby pokazał na ile go stać i jak szybko chłonie wiedzę. To i tak było za długo, najpierw wolał się ustatkować, mieć pewność, że będzie miał do kogo wrócić, gdy zniknie na ten czas, ale oferta była natychmiastowa, albo spakuje się w dwa tygodnie albo będzie musiał się trzymać starego planu, najpierw kończąc uniwersytet Queens, po którym zostałby nauczycielem, a dopiero potem z trudem starać się o medycynę.

Dwa lata wcześniej. Tylko dwa lata, które zmieniły jego podejście i na stałe zakotwiczyły go na Wyspie Księcia Edwarda. Tu był jego dom, jego przyjaciele, niemalże rodzina, nie umiał ich zostawić, a odrzucenie takiej szansy byłoby głupstwem. Nie umiał podjąć tej decyzji w pojedynkę, podjęcie takiego ciężaru, to stanowczo za dużo. Jeżeli ktoś go wypchnie, Gilbert pojedzie. Jeżeli ktoś, choć zająknie się w tej sprawie, zostanie. Ktoś. Ktoś o rudych włosach i ognistym temperamencie, z niezwykle romantycznym podejściem do życia. Musiał porozmawiać o tym z Anią. Bash go nie opuści, nawet gdyby Gilbert dopiero za dziesięć lat miał wrócić do Bagien i stanąć pod jego drzwiami. Wtedy czarnoskóry powiedziałby jakiś żart, zapraszając go do środka i żartując z tego, jak nieporadny w miłości jest ten chłopak. Miłość, miłość, miłość... Czymże byłby człowiek, gdyby nie ta miłość?

* "fair and square", co w mojej wersji wyszło jakoś "uczciwie sprawiedliwie". Dlaczego? Nie wiem, rymuje się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro