Jak się poznaliście? cz.1
Dean:
Po tym jak Metatron wypędził anioły z nieba musiałaś znaleść odpowiednie naczynie dla ciebie. Gdy je znalazłaś byłaś zdezorientowana, nie wiedziałaś co masz robić podobnie jak twoi bracia i siostry. Życie ludzi jest męczące i niezrozumiałe dla ciebie. Gdybyś dorwała Metatrona w swoje ręce z ogromną przyjemnością pozbyłabyś się go aby więc nikogo nieskrzywdził. Po kilku tygodniach zaczęłaś rozumieć trochę ten świat i jego zasady, mimo to nadal wiele jeszcze jest przed tobą do odkrycia. Starałaś się wykorzystywać swoje zdolności na tyle ile mogłaś by pomagać ludziom którzy tego potrzebują. Starałaś się unikać innye anioły ponieważ toczyły ze sobą walki i podzielili się na odłamy, które próbują na siłę przejąć władzę nad innymi.
Ten dzień zapowiadał się zwyczajnie, siedziałaś w kawiarni i kończyłaś jeść ciasto, kiedy usłyszałaś otwartą do wszystkich aniołów modlitwę samego Deana Winchestera który prosi o pomoc dla brata, podał dokładnie gdzie się znajduje. Pędem wybiegłaś z kawiarni i wsiadłaś do samochodu swojego naczynia. Wiedziałaś że nierozsądny był czyn Deana ponieważ jest wiele aniołów które obwiniają Winchesterów i Castiela o wygnanie z nieba. Osobiście uważasz że Castiel został wykorzystany przez Metatrona. Będąc pod szpitalem zauważyłaś jak do budynku wchodzi troje aniołów. Byłaś pewna że to spotkanie nieobędzie się bez walki dlatego wzięłaś ze sobą swoje anielskie ostrze. Przechodząc przez korytarze szukałaś odpowiedniego pokoju przyokazi będąc w gotowości do konfrontacji. Niedaleko usłyszałaś odgłosy walki dlatego pobiegłaś w tamtym kierunku. Zobaczyłaś walczoncego z aniołami starszego z Winchesterów, nie dawał sobie rady. Szybkim krokiem podeszłaś do walczoncych. Płynnym ruchem przebiłaś plecy swojego brata który dusił Deana. Następnie kopnełaś w brzuch kolejnego ten uderzył o ścianę. Gdy byłaś odwrócona tyłem twoja siostra chciała się na ciebie żucić ale ty byłaś szybsza i odwracając się przebiłaś jej klatkę piersiową a z jej oczu buchnoł blask. Ten którym żuciłaś o ścianę wstał mówiąc:
-Jak możesz im pomagać, tym nędznym pchłom. To przez nich straciliśmy skrzydła i zostaliśmy wygnani, nierozumiesz tego?!
-Za wszystko odpowiedzialny jest Metatron a nie oni.-stanełaś w ich obronie. Ogromny ból sprawiał ci fakt że jesteś zmuszona do walki z braćmi nie mówiąc o tym że musisz ich zabijać. To okrutne i niesprawiedliwe. Rzucił się na ciebie z swoim ostrzem, bez problemu zablokowałś jego uderzenie i przebiłaś go ostrzem. Gdy bezwładne ciało upadło na podłogę rozgoryczona powiedziałaś:
-Przepraszam bracie.
Dopiero po chwili zorientowałaś się że całej sytuacji przyglądał się Dean.
-Prowadź mnie do swojego brata
-Czemu miałbym ci zaufać?-zdenerwowałś się na jego słowa.
- To że zabiłam braci żeby cię chronić powinno być idealnym powodem. -Dean niepewnie zaprowadził cię do sali w której leżał jego brat.
-Tak w ogóle to jestem Dean.-uśmiechnął się do Ciebie zalotnie i wyciągnął w twoją stronę rękę.
-Wiem. Niemalże całe niebo słyszało o niezłomnych i denerwujących Winchesterach.-nie byłaś pewna co oznacza ta wyciągnięta ręka ale postanowiłaś ją lekko uścisnąć.
-Wow, my to jesteśmy sławni. A ty jak masz na imię kotku?-zapytał głupkowato się uśmiechając.
-Nie jestem żadnym kotkiem, jestem aniołem i mam na imię (twoje imię).
-Och te anioły.
Sam:
Jesteś czarownicą już prawie 100 lat. Starasz się żyć jak normalny człowiek, nie lubisz krzywdzić innych. Przez swoje dość długie życie byłaś kilkukrotnie lekażem, policjantką a nawet psychologiem. Po prostu nie chcesz być na celowniku łowców. Chociaż zdażyło ci się paru spotkać i im pomóc. Nie należysz do żadnego sabatu czy zgrupowania, żyjesz samotnie z dala od innych czarownic czy wiedźm bo nie podobaja Ci się jak traktują ludzi. Trudne jest takie życie, musisz patrzeć jak ludzie z którymi zaczęłaś budować relacje starzeją się a później umierają abo ukrywanie się przed łowcami bo bardzo trudno im wytłumaczyć że jesteś nieszkodliwa i niezabijasz ludzi.
Ostatnio wpadłaś w konflikt z jednym sabatem ponieważ odwiedzili miasto w którym mieszkasz i nie miło zabawili się z kilkoma ludźmi, mówiąc szczerze mordowali dla zabawy to z kolei przyciągneło uwagę łowców. Postanowiłaś pozbyć się ich, prawie ci się udało, niestety dwie wiedźmy ucieķły z miasta. Ty aby niedać się złapać łowcom też opuściłaś te miasto i ruszyłaś w pogoń za uciekinierami aby zemścić się na tym że popsuły Ci szansę na chociaż trochę normalne życie.
Po ponad dwóch tygodniach szukania znalazłaś je w Stantons gdzie tymczasowo się ulokowały i zabiły już czworo ludzi. Chciałaś jak najszybciej skączyć aby nienatknąć się na łowców. Znalazłaś ich kryjówkę w opuszczonym magazynie. Przygotowałaś odpowiednią broń na zabicie ich i ruszłaś do magazynu. Będąc w środku zobaczyłaś przywiązanego nieprzytomnego mężczyznę do krzesełka. Rozejrzałaś się do okoła czy niema nikogo i podeszłaś do niego. Gdy byłaś obok zobaczyłaś że jego twarz jest lekko obita a na klatce piersiowej ma na szczęście niedużą ranę. Kiedy rozwiązywałaś sznury ocknął sie gestem ręki kazałaś mu być cicho, ten rozumiejąc sytuację uciszył się. Dopiero teraz mogłaś dostrzec jego piękne szaro-zielone oczy które przyglądały się każdemu twojemu ruchowi. Nie było dane ci skończyć go rozwiązywać ponieważ niewidzialna siła pchnoła cię na ścianę.
-No proszę, proszę kogo my tu mamy. Piep*na (twoje imię) postanowiła nas odwiedzić.
-Dla Was wspaniała (t.i.), su*i. I przyszłam skączyć to co zaczęłam.-uśmiechnelaś się złośliwie do nich podnosząc się z ziemi.
-To raczej my skączymy z tobą za to że zabiłaś nasze siostry ty parszywa gnido. -wysyczała te słowa jedna z nich. Zaczęłam podchodzić powoli w ich stronę mówiąc:
-Po pierwsze zasłużyły na to tak samo jak wy ponieważ zabiłyście niewinnych ludzie. Po drugie jesteśmy z tego samego gatunku z czego w ogóle nie jestem zadowolona. A po trzecie zaraz was spalę na stosie.- gdy skończyłaś mówić dzięki swoim zdilnościom pchnełaś jedną o ścianę a drugą zanim cokolwiek zrobiła pchnełaś w serce wcześniej przygotowanym sztyletem. Gdy upadła druga krzykneła:
-Ty szma*o!!
Mężczyzna któremu wcześniej chciałam pomóc zdążył uwolnić się z więzów ale wolnoś na długo nie była mu dana ponieważ wiedźma złapała go przykładajądź mu do gardła nóż.
-Tylko podejdź a poderżne mu gardło! Jesteś dziwadłem, zamiast trzymać się ze swoimi ty wolisz ludzi, żałosne.
-Ludzie są znacznie lepsi niż my.- brązowowłosy kiwną głową że ma w ręku nóż i że zaraz coś zrobi. Postanowiłaś zagadać ją w tym czasie mężczyzna dzgnął ją w ramię, puściła go. Wykorzystałaś sytuację i żuciłaś sztyletem trafiając prosto w jej klatkę piersiową. Podeszłaś i upomogłaś wstać mężczyźnie.
-(Twoje imię).
-Sam. Dzięki za ratunek.
Castiel:
Byłaś łowcą od prawie 8 lat i dużo zobaczyłaś już w swoim życiu i myślałaś że nic cię w życiu niezaskoczy, no cóż byłaś w błędzie. Ponieważ niedawno okazało się że masz przyrodnich braci.
Skończyłaś niedawno sprawę związaną z wampirami. Dokładniej to gdy chciałaś zrobić sobię kilka dni wolnego w Scotlat musiałaś natrafić akurat że w tym mieście ktoś zaczął pozbawić ludzi krwi, był to dla ciebie znak że już sobie nieodpoczniesz. Musiałaś więc załatwić tą sprawę która zajęła ci prawie tydzień ponieważ nie mogłaś dość długo znaleść gniazda. Te potwory były na tyle sprytne że ukryły się w dawnej kopalni. Ledwo uszłaś z życiem ponieważ niespodziewałaś się że będzie ich aż ośmioro. Dlatego teraz ledwo żywa z opatrzonymi byle jak ranami wracasz do swoich braci.
Jadąc drogą która była nieoświetlona a jest już noc, nie zauważyłaś idoncego poboczem mężczyzny. W ostatniej chwili udało ci się go wyminąc i z piskiem opon zachamowałaś zatrzymujaś samochód. Wyszłaś z pojazdu i pospiesznym krokiem podeszłaś do mężczyzny w kremowym płaszczu.
-Nic panu nie jest? Bardzo przepraszam nie zauważyłam pana, jest tak ciemno i do tego kto mógłby spodziewać się że kogoś o tej porze samego idoncego na pieszo po drodzę.- zaczęłaś gestykulować i przepraszać mężczyznę.- Już się bałam że zrobiłam coś panu.-Ten jak gdyby nic powiedział:
-Nic nie szkodzi. Jestem aniołkem Pana, żaden samochód nie może mnie zabić.- spojrzałaś się na niego w osłupieniu, to co powiedział było szokujące. Pomyślałaś że albo jest bardzo pijany albo przewrócił się gdy prawie go rozjechałaś i wtedy uderzył się głową o podłoże dlatego gada niestworzone rzeczy albo w najgorszym przypadku jest chorym psychicznie niebezpiecznym uciekinierem. W razie gdyby chciał cię zaatakować wyciągnełaś odbedpieczając pistolet z kurtki. Ten widząc co robisz dalej ci się przyglądał wyciągając ręce w geście obronnym.
-Nie musisz mnie się bać, uwierz mi nic ci niezrbię. Nazywam się Castiel i jestem aniołem. -mówił to spokojnie i pewnie. Dopiero po chwili zorientowałaś się że przedstawił ci się jako Castiel, twoi bracia wspominali że mają przyjaciela anioła o takim imieniu. Zrozumiałaś z kim masz do czynienia i opuściłaś broń.
-Znasz Winchesterów?
-Tak to moi przyjaciele, a ty?
-To moi bracia. Czemu idziesz na piechotę?- przez chwilę nic nie mówił jakby zastanawiał się nad powiedzianymi przeze mnie słowami.
-Zepsuł mi się samochód.
-Zgaduję że właśnie jechałeś do nich więc chodź pojedziemy tam razem.- wskazałam aniołowi swój samochód aby do niego wsiadł. Będąc w środku:
-Jechałem do nich bo chcieli mi przedstawić swoją siostrę jak się okazuje ciebię.- spojrzał się na ciebie swoimi błękitnym oczami jakbyś była ósmym cudem świata.
-No to fajnie tylko nie patrz tak na mnie.
-Czemu?-nadal niespuszczał z ciebie wzroku.
-Bo to sprawia że czuję się niekomforyowo.
-Nierozumiem czemu obserwowanie jest niekomfortowe. - gdy to powiedział pomyślałaś sobie "No to czeka mnie ciekawa znajomość".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro