Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2: Klub miłośników Morza Otaczającego

Zaraz po wprowadzeniu Iluzji Ura z wielkiego ośrodka przemysłowego przeistoczyła się w tętniącą życiem metropolię. To właśnie tutaj Dobromił Morana stworzył siedzibę swojej firmy zajmującej się tworzeniem najnowszej technologii; od inteligentnego breloczka do kluczy po systemy elektroniczne zarządzające całym domem.

Przez te pięć lat nieobecności Tomiry w sektorze wiele się zmieniło. Te same ulice, po których chodziła jako mała dziewczynka, teraz oślepiały ją blaskiem neonów i billboardów, a nad głowami tłumów nie było nieba, a jedynie prześwit między szklanymi budynkami. Pomimo dość wczesnej pory, każdy gdzieś się śpieszył: panowie w garniturach pędzili przed siebie z grubymi teczkami pod pachą. Babcie leniwie pchały przed siebie wózki z roześmianymi albo zapłakanymi berbeciami, a studenci korzystali z przerw między zajęciami i krążyli wokół jak chytre mewy śmieszki w poszukiwaniu jedzenia.

– Co cię tu przywiało, dziecko? – spytał taksówkarz, z podziwem spoglądając na luksusowy apartamentowiec nad brzegiem zatoki, którego dolne piętra znajdowały pod wodą. – Wygrałaś randkę w ciemno z milionerem? – zażartował.

– Może się pan tu zatrzymać – powiedziała zakłopotana wścibskością mężczyzny Tomira i sięgnęła do kieszeni swetra po portfel. – Ile płacę?

– To będzie dziewięćdziesiąt pięć jantarów.

Wcisnęła kierowcy banknot o nominale stu jantarów i gardząc resztą, wyskoczyła na zewnątrz. Nie czekając na pomoc, wyciągnęła z bagażnika walizkę i w akompaniamencie stukotu kół o bruk, poszła przed siebie. Fale z szumem rozbijały się o falochron, czemu towarzyszył natarczywy krzyk mew. Szła przy brzegu, delektując się delikatną bryzą. Wspomnienia powracały do niej w postaci wrażeń zmysłowych. Kojarzyła znajome dźwięki, dotyk wiatru na skórze i słony smak na czubku języka.

Aby przejść dalej do rezydencji rodziców, musiała zeskanować swój odcisk palca i siatkówkę oka. Dopiero wtedy wysoka na kilka metrów, metalowa brama rozsunęła się.

– Hej! Co ty tu robisz!?– krzyknął do niej jeden z uzbrojonych po zęby strażników.

Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła się uprzejmie.

– Chciałam odwiedzić rodziców – powiedziała.

– Nie wiem kim jesteś, ale na pewno nie jesteś panią Tomiłą.

– To moja starsza siostra, ja jestem ta młodsza – wyjaśniła zdezorientowana.

– Niestety, nie mogę ci pomóc. Rozkazy z góry. Jeśli stąd nie odejdziesz, będę zmuszony powiadomić odpowiednie służby.

Dziewczyna starała się być wyrozumiała dla ochroniarza, gdyż faktycznie mógł jej nie kojarzyć, lecz jego zachowanie było co najmniej podejrzane.

– Do jasnej zarazy, człowieku! Nazywam się Tomira Morana i weszłam tu, bo mój odcisk palca jest wciąż zapisany w bazie! Mieszkałam w tym budynku przez całe dzieciństwo! Czego ty nie rozumiesz!? Masz się w tej chwili skontaktować z moim ojcem!

– Przykro mi, to niemożliwe. Pan Morana przebywa w tej chwili na ważnej konferencji w Radze.

– A Slavka?

– Kto?

– Pani Morana, moja matka.

– Jest w domu, ale nie spodziewa się gości.

– Skontaktuj się z nią natychmiast, jeśli chcesz zachować swoją posadę. Zrób to. Teraz – rzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Przekonany przez jej zabójcze spojrzenie mężczyzna przytrzymał palcami słuchawkę na uchu i poczekał na sygnał.

– Przepraszam, że niepokoję panią, ale pod bramą stoi jakaś dziewczyna i podaję się za pańską córkę. Nie, mówi, że nazywa się Tomira. Tak, już udostępniam obraz... Dobrze... – przytaknął. – Najmocniej panią przepraszam, musiała zajść jakaś drobna pomyłka. Zapraszam do środka – zwrócił się do dziewczyny z wyraźną skruchą w głosie.

Pokój dzienny rodziny Moranów znajdował się na trzydziestym szóstym piętrze, zaś przez przeszklone szyby rozciągał się malowniczy widok na całą zatokę. Po spokojnych falach przed siebie sunęły wszelakiego rodzaju statki, od tankowców po małe żaglówki.

Pani Morana siedziała w swoim ulubionym fotelu i głaszcząc rudego kota, czytała popularne, ekskluzywne modowe czasopismo z jej wizerunkiem na okładce. Nie bez powodu wydawała miliony na drogie kosmetyki i zabiegi, aby zachować swój młody, aczkolwiek naturalny wygląd oraz figurę modelki. Wokół niej porozrzucane były szkice najnowszych projektów nowoczesnych mundurów i odzieży dla służb porządku publicznego, ponieważ poza modelingiem, zajmowała się również projektanctwem.

Głośny dzwonek oznajmił przybycie windy. Niebieskooka blondynka odsunęła magazyn na bok, zsunęła kota z kolan i wstała, by przywitać córkę.

– Przepraszam, że cię nie uprzedziłam – oznajmiła dziewczyna, wysiadając z windy. – Byłam w okolicy, to pomyślałam, że was odwiedzę.

Zapamiętała salon jako przestronne, ale przytulne pomieszczenie, teraz stracił swój dawny urok. Był biały, chłodny i sterylny niczym sala operacyjna tuż przed zabiegiem.
Pierwsze co rzuciło jej się w oczy to fakt, iż ze ścian zniknęły wszystkie jej zdjęcia. Zostały tylko portrety Tomiły przedstawiające kolejne etapy jej dorastania – Tomiła jako pulchny brzdąc w dniu zaplecin, Tomiła bez jednego zęba z sową na ramieniu, Tomiła na balu przebierańców przebrana za biedronkę (to zdjęcie szczególnie ją urzekło), aż wreszcie Tomiła dumnie trzymająca dyplom ukończenia Akademii Protektoratu. Na ścianach i komodach nie było miejsca na zdjęcia młodszej dziewczyny, choć zapewne, tak samo jak i jej siostra, miała swoje zapleciny, chodziła do przedszkola i brała udział w szkolnych balach.

– Moje dziecko... W ogóle się nie zmieniłaś... – wyszeptała Slavka.

Tomira wyczuła jej niepokój. Nie tylko w głosie, ale i w mowie ciała.

– Wszystko w porządku, mamo? – spytała, czując bijący od kobiety chłód.

– Tak. Tylko nie spodziewałam się tego... To już pięć lat... Chodź, proszę, usiądź.

Kobieta sprawiała wrażenie lekko wystraszonej. Kuliła się w sobie i chodziła zgarbiona, co nigdy się nie zdarzało, gdyż przesadnie dbała o nienaganną posturę.

Obie zajęły miejsca po dwóch przeciwnych stronach śnieżnobiałej, skórzanej rogówki, po czym Siva wzięła do ręki pilot i nacisnęła na nim pomarańczowy guzik. Podłoga przed nimi rozsunęła się i spomiędzy jasnych paneli powoli wyłonił się stolik kawowy z dwoma filiżankami gorącego espresso.

– Tu też niewiele się zmieniło – skłamała. – Może tylko trochę więcej technologii...

– Twój ojciec cały czas testuje w domu swoje nowe gadżety. Niedługo i mnie pewnie wymieni na lepszy model. – Slavka próbowała zażartować, jednak zrobiła to na tyle nieudolnie, iż zabrzmiała jak robot.

– I jaka tu cisza...

– Odkąd obie z Tomiłą wyjechałyście, jesteśmy tu sami. Tylko my i kot.

– Opuściłam Protektorat – zaczęła nagle młoda Morana, podnosząc filiżankę do ust i biorąc łyk kawy.

Była gorzka, ale nie za mocna, taka jaką lubiła.

– Tak mi przykro... Słyszałam o tym wszystkim, co się stało...

„Dziwne jeśli być nie słyszała" pomyślała Tomira.

– Zawiesili mnie w obowiązkach, dopóki nie udowodnię, że jestem godna służby.

– Protektorat wie co robi – uspokoiła ją matka, nie do końca wierząc we własne słowa. – Ale i tak jesteśmy z ciebie oboje bardzo dumni. To dzięki tobie obywatele Prawii są bezpieczni...

– Mamo... Odpowiedz mi proszę tylko na jedno pytanie! – rzekła nagle dziewczyna, odstawiając filiżankę na podstawkę.

– Tak?

– Dlaczego nie pamiętam prawie nic ze swojego dzieciństwa? Tylko pojedyncze sensacje i scenki?

Wszystkie parametry życiowe Sivy krytycznie wzrosły. Tomira widziała jak oblewa ją zimny pot, a dłonie zaczynają drętwieć. Gdyby nie widziała dokładnie co dzieje się z ciałem jej matki, pomyślałaby, że to stan przedzawałowy. Nie była sadystką, ale chciała poznać prawdę.

– Tyle razy już ci mówiłam, że spadłaś z roweru i uderzyłaś się w głowę!

– Ostatnim razem przewróciłam się na rolkach, wcześniej koń zrzucił mnie z grzbietu... Czemu w ogóle nie odbieraliście ode mnie telefonów? Przez pięć lat!

– Młoda panno, sama się z nami nie kontaktowałaś! Może to była wina zasięgu... – Slava kłamała i zdradzał to każdy atom jej ciała. – Niezbyt dobrze się poczułam, powinnam się położyć. To chyba przez to ciśnienie, idzie burza... Nie chcesz tu przenocować? Jutro rano nasz szofer odwiózłby cię... gdziekolwiek się zakwaterowałaś.

– Nie, dziękuję. Mam już ogarnięty transport – odparła oschle zawiedziona dziewczyna. – Przepraszam...

– Nic się nie stało, kochanie. Odwiedzaj nas kiedy tylko chcesz, to przecież i twój dom...

Nagle telefon pani Morany zawibrował na poduszce tuż obok niej.

– Taksówka już na ciebie czeka – oznajmiła.

– Zamówiłaś mi taksówkę, nie wiedząc, czy chcę zostać na dłużej? – warknęła, podejrzewając, iż Slava zrobiła to, jak tylko ujrzała ją pod swymi drzwiami.

– Tomirko, to nie tak! – próbowała się bronić.

– Zrozumiałam. Nie jestem tu mile widziana.

Jej matka aż podskoczyła, widząc płonący w jasnych oczach gniew.

Tomira nie chciała dłużej słuchać jej kłamstw. Bez słowa wsiadła do windy i bez słowa pożegnania zjechała na dół.

Spotkanie mające być rozwiązaniem jej wszystkich problemów, zrodziło setki kolejnych pytań. Od lat uczono ją tłumić emocje, czasem jednak wezbrane niczym burzowe chmury na niebie musiały one znaleźć ujście w huraganie uczuć.

***

Za każdym razem, gdy Tomira rozpoczynała nową misję, zaczynała jako tabula rasa - czysta karta. Przyjmowała różnorakie tożsamości i wczuwała się w rolę, nigdy nie przebierając w środkach. Póki zadanie kończyło się sukcesem, Protektorat przymykał oko na wszelkie jej ekscesy. Peruki, soczewki, przebrania. Gra aktorska stanowiła nieodłączny element jej pracy. Czasem nawet żartowała, że gdyby nie służyła Protektoratowi, grałaby w serialach lub w teatrze.

A przecież nie znała innego życia.
Odkąd ukończyła czternaście lat, zamiast do kina chodziła na treningi, zamiast na wakacje – jeździła na misje. Żyła ponad wszystkimi i wszystkim, w odrębnej rzeczywistości, całkowicie oddana Iluzji. Tak długo jak istniało zagrożenie dla równowagi w idealnym świecie Pravii, tak długo miała trwać jej służba.

Przebrawszy się w publicznej toalecie w luźniejsze ubranie, udając zagraniczną turystkę, zameldowała się w jednym z lepszych hoteli na Starym Kramie pod fałszywym nazwiskiem. Kąciki ust nieznacznie drgnęły jej na widok czekającego na nią w apartamencie alkoholu , choć i tak temu grymasowi daleko było nawet do nieznacznego uśmiechu. Wciąż miała mętlik w głowie, więc po prostu postanowiła skupić się na swoim zadaniu. Siąpiąc musujące wino, przeglądała leniwie akta spraw, mające nakierować ją na trop Elmira.

Po kilku godzinach i osuszonych do dna kieliszkach, wiedziała już wszystko, co miała wiedzieć na temat swojego celu. Elmir, a właściwie Nadar Nyja, był studentem trzeciego roku robotyki na Politechnice Urskiej. A co ciekawe, jego ojciec był emerytowanym pracownikiem Protektoratu. Poza zamiłowaniem do technologii, charakteryzowały go skrajnie narodowościowe pod względem słowiańskości poglądy i sceptyczne podejście do Ojców Zjednoczycieli. Wkrótce, wisząc nad nim niczym cień, odkryła, że większość czasu spędzał w pracowni robotycznej, po czym imprezował aż do rana, często pomijając poranne zajęcia. Śniadania zazwyczaj jadał w radzkiej piekarni i zawsze brał sezonową kawę na wynos, nieświadomy iż to właśnie ona popija czarną plujkę przy stoliku w rogu. Następnie siadał w popularnej sieciówce fast foodów z laptopem i z fejkowych kont publikował propagandowe hasełka w social mediach, czemu przyglądała mu się, skubiąc spokojnie bułkę z pieczarkami.

Przez kolejny tydzień wyuczyła się całkowicie jego rutyny i obyczajów. I tylko jego powiązanie z Pająkiem pozostawało niepotwierdzone. Nie ważne jak bardzo wytężała swoje wszystkie zmysły, nie potrafiła dostrzec ani jednej wskazówki nakierowującej ją na trop cyberprzestępcy.
Powoli zaczynała wątpić, czy chłopak w ogóle był Elmirem, bo oprócz tych kilku tropów nic, absolutnie nic, nie wskazywało na to, że mógł mieć jakikolwiek udział w zamachu na Żywię.
Nawet niezauważenie zainfekowała jego laptopa wirusem, aby podążać jego śladem w bezkresie sieci. Nic. Kompletnie nic.

Wszystko zmieniło się w dniu, gdy Protektorat dał jej cynk, że jej cel miał zjawić się na tajemniczym spotkaniu w mieszczącym się w starym spichlerzu opuszczonym klubie morskim. Popadająca w ruinę prostokątna bryła wtapiała się w architekturę urskiej Wyspy Spichlerzy i tylko gnijący na stercie gruzu wrak starej łajby o wdzięcznym imieniu „Falmira" przypominał o czasach jej świetności.

Tomira wkradła się do budynku przez wybite okno na tyłach. W jesiennej szarówce, wśród porzuconych, niechcianych przedmiotów należących już jedynie do minionych lat oraz porosłych bez żadnej kontroli chaszczy, równie dobrze mogła być tylko zbłąkanym cieniem bądź senną marą. A te ponoć wciąż potrafiły nękać idealne sny mieszkańców Pravii.

To samo tyczyło się topielców i strzyg. Czasem niewinne samobójstwo okazywało się niczym innym jak dziełem spragnionego krwi upiora, a na to nie było miejsca w Iluzji. Zaś innym razem krwawe morderstwo okazywało się dziełem człowieka.

W pustych salach i pomieszczeniach unosił się smród rozkładu i stęchlizny. Zawilgotniałe materace walały się po zakurzonej podłodze wśród śmieci, gnijące resztki jedzenia i niedopałki. To wszystko sprawiało, iż Tomira nie wybrałaby tego miejsca na jakiekolwiek spotkanie ,nawet gdyby były najbardziej poszukiwanym człowiekiem na całej planecie. Bo tylko smutne, uschnięte kwiaty w wazonie świadczyły o tym, że niegdyś toczyło się tu życie klubu miłośników Morza Otaczającego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro