Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Stan Nebraska, Hastings,

30 czerwca, godzina 16:04

- Czy tylko mi wydaje się to być nieetyczne?

- Ollie, kochanie, morda albo zrobię ci krzywdę.

- Kto normalny wszczepia dziecku nadajnik GPS?! - awanturował się niewzruszony łucznik, wiercąc spojrzeniem dziurę w plecach Bruce'a, który szedł na przedzie, co jakiś czas zerkając na ekran trzymanego przez niego urządzenia.

- Nie jęcz. - westchnęła Dinah, krzyżując ręce pod piersiami - Po pierwsze - wielu rodziców tak robi. Nie powinno nas dziwić, że Bruce nie jest wyjątkiem. Po drugie - gdyby sobie o tym nie przypomniał, co oznacza, że nie jest wcale taki nadopiekuńczy w stosunku do Dicka, to szukalibyśmy po całym stanie Nebraska, a i tak pewnie byśmy ich nie znaleźli.

Oliver Queen spojrzał na narzeczoną nadal zbytnio nie przekonany, ale już nic więcej nie powiedział.

- Naszemu dziecku też wszczepimy.

- Będziemy mieć dzieci? A ta dwójka, co mamy to nam nie wystarcza? - Wayne wydał z siebie zdegustowane westchniecie, jednak postanowił nie wtrącać się do tej kłótni.

- Roy jest na ciebie, a Artemis nie jest naszą córką.

Blondyn milczał przez chwilę, zastanawiając się nad czymś.

- A po co mu będzie ten nadajnik? Dostanie połowę twoich genów. Da sobie radę.

- Kwestia taka, że będzie też miało twoje geny.

- Ma rację, Ollie. Głupota jest dziedziczna. - mruknął Bruce, wpatrując się w wyświetlacz.

- Zamknij się, Batsy! Nikt cię o zdanie nie pytał!

- Bruce, tylko ja mam prawo go obrażać. - oznajmiła lekko kobieta, łapiąc narzeczonego za ramię.

- I Hal Jordan. - odparł brunet.

- I Hal. - zgodziła się.

- I Roy. - dodał jeszcze.

- I Roy... - przytaknęła niechętnie.

- I wszyscy poza mną i Clarkiem, który z tego przywileju zwyczajnie nie korzy-

- Zamknij się w końcu, Wayne, bo spuszczę Olivera ze smyczy. - wycedziła. Na chwilę zapadła cisza, którą znów przerwał Batman, zatrzymując się przed zapuszczonym budynkiem z zabitymi oknami i drzwiami.

- To tu. - rzekł, patrząc na stary szyld wiszący nad wejściem.

Oliver postawił na ziemi torbę, którą cały czas niósł, po czym zaciągnął się powietrzem, rozglądając dookoła. Bruce schował urządzenie do kieszeni i podszedł do drzwi, po czym uderzył w nie barkiem. A potem jeszcze kilka razy, z każdym kolejnym wkładając w to więcej siły.

- Coś tu śmierdzi. - stwierdził cicho Queen, mrużąc oczy.

-Jesteśmy w Nebrasce. - przypomniał mu Wayne, zatrzymując się na chwilę i masując ramię - To, co czujesz to albo nawóz, albo krowie łajno. - skończywszy mówić, ponownie zaczął uderzać w drzwi, które w żaden sposób nie chciały ustąpić.

- A to nie jedno i to samo? - zapytał, podpierając się pod boki i obserwując kumpla. Brunet posłał mu wymowne spojrzenie, biorąc głęboki, świszczący oddech przez nos i kręcąc lekko głową z dezaprobatą - Poza tym, to nie śmierdzi jak kupa. - ciągnął dalej.

- Chcesz powiedzieć, że zawsze wąchasz przed spuszczeniem?

- Ha. Ha. - mruknął, unosząc z poirytowaniem jedną brew - Rany, Bruce! Suń się! Nawet drzwi wyważyć nie umiesz!

Mężczyzna odsunął się od drzwi i wbił zdenerwowane spojrzenie w blondyna, ruchem ręki dając mu do zrozumienia, że może przejąć inicjatywę.

- No tak. Zapomniałem, że drzwi wyważa się najlepiej taranem, a jak brak taranu to nieogarniętym dinozaurem. - żachnął się, krzyżując ramiona.

Oliver powoli obrócił się w jego stronę, gromiąc wzrokiem.

- Porównujesz mnie do zabawki z Toy Story?

- Masz rację. Wybacz. - zawiesił na chwilę głos - Obraziłem dinozaura Rexa. Był całkiem fajną postacią.

Queen podszedł bliżej niego i już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć, kiedy zdał sobie z czegoś sprawę. Rozejrzał się dookoła.

- Gdzie Dinah? - Bruce zamrugał zaskoczony tym pytaniem, po czym również się rozejrzał.

- Myślałem, że ciągle tu jest. - wymamrotał cicho pod nosem.

Usłyszeli chrząknięcie dochodzące zza budynku, po czym wyłoniła się stamtąd Dinah Lance przebrana w kostium Black Canary.

- Nawet nie wiecie, jak denerwująca i żałosna zarazem była wasza dyskusja. - oznajmiła z delikatnym uśmiechem, unosząc brwi.

Blondyn odkaszlną sztucznie, obracając się na pięcie. Wayne nic nie odpowiedział. Stał przez krótką chwilę, patrząc na kobietę, po czym spojrzał na rozpiętą torbę.

- Zaraz wracamy. - rzekł spokojnie, łapiąc pasek torby, a następnie za kołnierz Queena i pociągnął go do alejki

- Nie uszkodź mi go tylko za mocno! - zawołała za nimi - I posuwaj go jakoś ostrożnie, żeby nie krzyczał za głośno!

Na moment zapadła głucha cisza, po czym blondyn został wypchnięty z alejki ze strojem i arsenałem Strzały na rękach.

- Bierz tego swojego zakichanego narzeczonego i mnie nie denerwuj!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro