Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


Star City, Posiadłość rodziny Queen

30 czerwca, godzina 12:12

Artemis przeciągnęła się na ogrodowym leżaku, wydając z siebie pomruk.

- Ale gorąc. - rzuciła w przestrzeń, przymykając oczy zza okularami przeciwsłonecznymi i układając się wygodnie.

- Ciekawe czemu. - wewnętrznie jęknęła, jednak na zewnątrz ograniczyła się do zdegustowanego westchnięcia. Roy nie miał zamiaru się tak łatwo dać spławić. Po chwili usiadł na leżaku obok, ciągnąc łyk zimnego napoju z butelki, po czym odstawił ją na stolik - Poczekaj, chyba mam teorie, wiesz?

- Czyżby? - odparła sarkastycznie, zaciskając mocniej powieki, aby przypadkiem nie musieć patrzeć na jego głupkowaty uśmiech.

- Ano. - przytaknął, zakładając ręce za głowę i wystawił twarz do słońca - A bo widzisz - leżysz w pełnym słońcu, latem, w słonecznej Kalifornii i trzymasz na kolanach laptop, na którym jeszcze przed chwilą przeglądałaś fotki półnagiego albo i całkiem gołego... - Artemis poderwała się i trzasnęła go z całej siły czasopismem, które ktoś, najpewniej Dinah, zostawił na stole - Arty, czemu się tak rumienisz? Aż tak ci gorąco? - zaśmiał się złośliwie.

- Kretyn.

- Idiotka.

- Małpiszon.

- Blondynka.

- Rudy.

- Płaska decha.

- Mały penis.

- A ten wniosek to skąd? Podglądałaś mnie, że wysuwasz takie oskarżenia? - wyszczerzył zęby.

- Boże, weź się już zamknij. - wysyczała z irytacją.

- Nie Boże, tylko Roy.

Dalszą kłótnię przerwało, znaczące chrząknięcie za ich plecami. Obrócili jednocześnie głowy i spojrzeli na stojącego w drzwiach Olivera.

- Moi drodzy spadkobiercy - zaczął, a jego lewa brew powędrowała do góry - zapraszam was do salonu, gdyż razem z waszą matką, a królową nas wszystkich, mamy wam coś ważnego do powiedzenia. - po tych słowach stał jeszcze przez chwilę z założonymi rękoma, mierząc się wzrokiem z dziećmi, a następnie obrócił się i wszedł do domu.

Artemis i Roy wymienili między sobą krótkie, acz znaczące spojrzenia, podnieśli się ze swoich miejsc i ruszyli za przybranym ojcem. Weszli do salonu, gdzie Dinah przeglądała jakąś gazetę na kanapie, a Oliver zdążył rozsiąść się w fotelu. Robby siedział na podłodze przy stoliku do kawy i rysował coś.

Osiemnastolatek uśmiechnął się lekko i podszedł do brata. Podniósł go, co spotkało się ze sprzeciwem chłopca i posadził go sobie na kolanach, więc po chwili mały mógł wrócić do rysowania.

- Co to, Robby? - zapytał, przyglądając się czarno-niebieskiemu bazgrołowi.

- Kociek. - odparł.

- Kot? - powtórzy zdziwiony. To coś zdecydowanie kota nie przypominało! Robert skinął główką - Bardzo... urokliwy. - stwierdził w końcu.

Tymczasem Artemis usiadła na podłokietniku fotela Olivera.

- Więc o czym chcieliście nam powiedzieć? - spytała, uśmiechając się uroczo do ojca.

Dinah złożyła gazetę i spojrzała uważnie na dwójkę najstarszych dzieci. Jej mąż położył dłoń na plecach córki i zaczął ją po nich gładzić.

- Jak wiecie, zaczęły się wakacje. - jako pierwsza rozmowy podjęła się kobieta.

- Dwa miesiące wolności! - zgodziła się z uśmiechem nastolatka.

- Trzy. - poprawił ja rudzielec.

- Co?

- Studenci mają trzy. - wyjaśnił ze znudzonym wyrazem twarzy. Artemis złapała poduszkę i cisnęła nią w Roya.

- Zdrajca! - krzyknęła.

- Artemis, nie bij brata. - poprosił spokojnie Oliver.

- Jeśli pozwolicie mi dokończyć... - Dinah zawiesiła znacząco głos, czym zyskała uwagę wszystkich dzieci - tak, Olivera też wliczamy do dzieci - Postanowiliśmy zapisać was na obóz.

- Co?

- Na co, przepraszam bardzo?

Gotham, dom Alfreda Pennywortha

30 czerwca, godzina 12:38

- Obóz? - powtórzył trzynastolatek, krzywiąc się i patrząc na rodziców, jakby licząc, że się przesłyszał lub zaraz powiedzą, iż tylko żartowali. Niestety. Nie zamierzali mu tak powiedzieć.

- Zgadza się, Dick. - rzekł John, obejmując żonę w pasie.

- Ale... - zaczął chłopak, ale zaraz urwał. Zmierzwił włosy dłonią - Ja nie chcę! - oznajmił, nie mając akurat lepszego argumentu.

- Richardzie Johnie Graysonie...

- John. - uciszyła męża Mary, ciskając w niego gromami z oczu, po czym zwróciła się do syna - Po wakacjach będziesz musiał pójść do szkoły. Nigdy w żadnej nie byłeś, więc pomyśleliśmy z tatą, że taki obóz byłby dobrym sposobem, żebyś przyzwyczaił się do obcowania z rówieśnikami. - wyjaśniła, gładząc go po włosach.

- Ale... - próbował dalej.

- Poza tym, my z tatą musimy załatwić kilka spraw w związku z naszym nowym życiem, przez co trochę nas nie będzie, a sam z dziadkiem szybko byś się zanudził na śmierć. - dodała niby łagodnie, ale widział w jej oczach, że to koniec dyskusji.

- To tylko na dwa tygodnie. - rzucił na zachętę ojciec.

Smallville, farma Kentów

30 czerwca, godzina 13:06

- Czyli... - Conner zawiesił głos, zerkając z ukosa na matkę. Oderwał się od naprawy traktora i obrócił się w kierunku Lois, przygryzając delikatnie dolną wargę.

- Proszę cię, żebyś pojechał z braćmi na dwutygodniowy obóz. - powtórzyła spokojnie, chociaż powoli traciła cierpliwość. Szesnastolatek stał przez chwilę, jakby analizując w głowie wszelkie za i przeciw - Proszę, Conn. - westchnęła - Jon i Chris strasznie chcą jechać, ale boję się ich wysłać samych. Będę spokojniejsza, jeśli ty też pojedziesz. - poprosiła, podchodząc do niego i położyła mu dłonie na ramionach - Mogę na ciebie liczyć, synku?

Uśmiechnął się do niej ciepło.

Central City, dom Allenów

30 czerwca, godzina 15:18

- Nie! Nie ma mowy! - awanturował się rudzielec, uderzając dłonią w stół. Talerze i sztućce zatrzęsły się lekko, a potem ponownie, gdy pani West-Allen również uderzyła w stół.

Barry uniósł swój kubek z kawą, chcąc uchronić napój przed całkowitym rozlaniem na blat.

- Wallace Rudolph West. - niemalże wycedziła kobieta - Pojedziesz albo...

- Albo co?! - przerwał jej - Niby z jakiej paki mam jechać gdzieś, gdzie nie chcę jechać?!

- Bo widzisz, mimo wszystko po czterech latach my też potrzebujemy odpoczynku od twoich wybryków i chwili tylko dla siebie. - odrzekła spokojnie tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Barry postanowił się nie wtrącać. Przystawił tylko kubek do ust i głośno z niego siorbnął, co tylko potęgował fakt, że nikt nic nie mówił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro